Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-07-27 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1172 |
I Aniusia też czuła obecność Boga i ufała, że poza głęboką nocą udręki, podłych naigrywań i sierocej krzywdy dla wszystkich tych ubogich i nieszczęśliwych istniało widoczne het! gdzieś tam królestwo światła i wolności. Nawet sama starsza pani, Arina Pietrowna, zwykle tak groźna i oschła, w owe dni cichła, już nie gderała, nie wytykała bliźniaczkom kawałka chleba, i czasem gładziła po główce i w płaczu pocieszała. Mimo to dziewczynka jeszcze w pościeli długo nie mogła się uspokoić, wzdrygała, miotała się, parę razy w nocy zrywając się ze snu i coś do siebie ze łzami bredząc.
A potem nastały lata nauki w Moskwie, i po nich włóczęga po teatrach. Te pierwsze były pozbawione treści, drugie zaś - morderczo trywialne. Ale nawet tam, pośród skandali aktorskiego koczowiska, zawsze zazdrośnie strzegła tych *świętych dni* i odnajdywała w sercu echa wielkanocnej przeszłości, które pomagały po dziecięcemu przeżywać, wzruszać się i płakać. Dzisiaj, kiedy całe życie wyjaśniło się co do ostatniego szczegółu, kiedy przeszłość sama siebie przeklęła, a w przyszłości nie było śladu ni skruchy, ni przebaczenia, kiedy wsiąkło źródło tych wzruszeń, a wraz z nim wsiąkły również gorzkie łzy - wrażenie, jakie wywarła przed chwilą na nabożeństwie wysłuchana przypowieść o Męce Pańskiej było wprost powalające. Wtedy, w dzieciństwie, także przecież wisiała nad nią głęboka noc, lecz za jej mrokiem czuła dotykalną jasność. Obecnie niczego już tam nie było, niczego już się nie spodziewała: noc, wieczna, złowroga, bez żadnej odmiany, noc - i nic poza nią. Aniusia już nie płakała, nie przeżywała, nie wzdychała, i, zda się, nawet o niczym nie myślała, a tylko popadła w głębokie odrętwienie.
Porfiry Władimirycz ze swej strony także z nie mniejszym pietyzmem od małego celebrował *Wielką Noc*, lecz święcił ją, wyłącznie przestrzegając obrzędów, jak prawdziwy barbarzyńca, czciciel posągów i totemów. Każdego roku w wigilię Wielkiego Piątku, zapraszał do siebie batiuszkę, wysłuchiwał biblijnej przypowieści, wzdychał, wznosił dłonie, bił czołem o podłogę, zaznaczał na świecy woskowymi kuleczkami kolejną liczbę przeczytanych ewangelii - i mimo to NICZEGO z tego nie rozumiał. I dopiero teraz, gdy Aniusia zbudziła w nim świadomość popełnionych przez niego wszystkich tych rodzinnych *okaleczeń*, pierwszy raz pojął, że w tej przypowieści mowa jest o jakiejś niesłychanej nieprawdzie, która dokonała krwawego sądu - nad Prawdą!
Byłoby, oczywiście, przesadą mówić, że z powodu tego odkrycia w jego duszy pojawiły się jakieś życiowe porównania, jednak bez wątpienia przeżył zamęt, graniczący z rozpaczą. Zamęt ów był tym bardziej dojmujący, im bardziej alkoholowo przeżywała się przeszłość, jaka była jego źródłem. Coś przerażającego było we wszystkich wspomnieniach - tylko co mianowicie? W masie popełnionych win nie sposób sobie to uprzytomnić. Zapomnieć również nie możesz. Coś ogromnego, co dotychczas stało nieruchomo niewidoczne, przykryte nieprzeniknioną zasłoną, dopiero teraz ruszyło mu na spotkanie, w każdej chwili grożąc zmiażdżeniem. I gdybyż naprawdę go zagniotło - byłoby to najlepsze, co mogłoby go spotkać; jest jednak tak żywotny - a nuż cudem znowu wypełznie! Nie, czekać na naturalne rozstrzygnięcie jest wyjściem zbyt ryzykownym, wróżbiarskim; samemu trzeba stworzyć finał, by skończyć z tym ciężarem nie do udźwignięcia. Jest taka furteczka, jest. Już od miesiąca się jej przygląda, i teraz już chyba jej nie przeoczy. *W sobotę przystąpimy do komunii - na mogiłkę trzeba zajść do mamuni pożegnać się!* - raptem przemknęło przez jego głowę.