Przejdź do komentarzyMiranda cz.7
Tekst 7 z 7 ze zbioru: Powiastka Nr 9
Autor
Gatunekromans
Formaartykuł / esej
Data dodania2019-10-16
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń757

Rozdział XXXIV



Minął miesiąc od nieszczęsnej wyprawy na wyspę. Miranda właśnie wychodziła z gabinetu psychoterapeuty. Nadal nie umiała uporać się z uprzednimi wydarzeniami i przeszłością, która naciągnęła teraźniejszość na wymiar nieszczęścia.

Miała ogromny żal, była zdruzgotana tym że jest córką gwałciciela i mordercy jej matki. Nie mogła o tym zapomnieć, że jej niestety – ojciec gwałcił również ją.

Każdego dnia budziły ją te koszmary.

Każdego dnia budziła się zlana potem, wystraszona własnym krzykiem.

Dzięki Karen Oven była w stanie funkcjonować wśród ludzi. To właśnie Karen zajęła się nią. Zapisała do specjalisty. To ona wraz z Davidem odwiedzali ją i Martina w posiadłości Maguro.

Z każdym rankiem wstając dziękowała Bogu, że przeżyła ten koszmar.

Dzięki Najwyższemu, modlitwom czuła się co dzień silniejsza.

Martin – kochany brat wspierał ją w każdej minucie. Starał się by zawsze była uśmiechnięta. Nie żyła przeszłością, która tak ją mocno zdominowała.

Miranda zamknęła się w sobie. Żyła w swoim świecie. Poświęciła się swojej pasji – malarstwu.

Jej prace ukazywały to co do tej pory przeżyła. Emocje, miłość do malarstwa. Na obrazach widniały także twarze bliskich. Babci Isabel, Sally, matki – trzech kobiet które kochała nad życie. Jednak odeszły…

Za parę dni miała odbyć się w ich rezydencji wystawa jej prac ku pamięci najbliższych. Ma ona na celu pokazać, że nie są przeciwni zmarłym, że nie zapomną o nich…

Jadąc samochodem z Martinem jej myśli powróciły do Alana Coopera. Odkąd zostali schwytani nie widziała jego ani razu. Miała cichą nadzieję, że odwiedzi ją. Niestety mijał dzień, tydzień, w końcu miesiąc. Przestała czekać jak robiła to co dzień przy oknie wyglądała jego samochodu. Straciła nadzieję, lecz miała swoją pasję. Postanowiła się jej całkowicie poświęcić.

Z rozmyślań wybudził ją dzwonek telefonu brata. Chwilę z kimś rozmawiał, potem uśmiechnął się. Odwrócił do siostry.

- Nie uwierzysz. Nicolle odzyskała przytomność. – raptownie skręcił na pas jezdni, który prowadził do szpitala Św. Teresy. – Alan dzwonił.

Serce Mirandy podskoczyło.

- Jak to Alan?

- Wychodził dziś ze szpitala i Nicolle podczas jego odwiedzin odzyskała przytomność! – euforia biła z jego twarzy. – Sztab lekarzy właśnie ją bada, ale Alan twierdził, że wszystko z nią w porządku.

- To cudownie. – posłała bratu sztuczny uśmiech. W ciąż krążyła w niej obawa, że nie będzie umiała porozmawiać z Alanem. Było jej wstyd, że oskarżała jego o brak odwiedzin gdy on leżał w szpitalu. Wydusiła tylko. – Jedź ostrożnie.


***


Potężny budynek szpitala Św. Teresy ukazał się zza zakrętu. Zatrzymali się na parkingu dla inwalidów.

Nigdy nie zważa na przepisy.

Mimo radości z wyzdrowienia Nicolle, czuła gulę w żołądku. Stres powodował dreszcze.

Ale czy to na pewno dreszcze strachu?

A może fascynacji?

Niecierpliwości?

Chcę zobaczyć Alana, ale…

Zawsze jest jakieś ale…

Weszli do budynku. Wjechali windą na oddział, gdzie znajdowała się ich znajoma. Martin pobiegł do sklepu z kwiatami i kupił kilkadziesiąt czerwonych róż. Chciał pokazać wybrance jak bardzo za nią tęsknił.

Z opowiadań Margarity dowiedziała się, że jeździł do szpitala każdego dnia.

Walczył o miłość.

A, ona? Poddała się.

Jestem parszywym tchórzem.

Cały czas myślałam, że Alan mnie olał. Tak naprawdę leżał w szpitalu.

Poniekąd poczuła ulgę. Lekkość na duszy uświadomiła, że być może nie jest dla nich za późno.

Cóż. Też mam swoją dumę, nie będę zabiegała o niego.

To Alan powinien zabiegać o mnie.

Miranda szła mechanicznie za bratem. Gdzie on skręcił tam i ona. Nawet nie zauważyła, jak i kiedy znalazła się w pokoju Nicolle.

- Mirando to na prawdę ty? – zapyta blada dziewczyna.

Miranda ocknęła się dopiero słysząc jej głos. Podeszła do łóżka i usiadła obok leżącej.

- Tak. To ja. Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. Brat bardzo przeżywał, że nie ma z tobą kontaktu.

Spojrzała na Martina, który gwałtownie poczerwieniał z uwagi o odkryciu jego uczuć.

- Nie wiem czy ci wspominał, ale codziennie tu zaglądał.

Nicolle zwróciła się do mężczyzny stojącego przy drugim boku łóżka.

- Czy to prawda? – rzekła nie dowierzając.

Martin podszedł do niej, usiadł i chwycił dłoń dziewczyny.

- Zgadza się. Ciężkimi było z tym, że…

Miranda reszty wyznań nie słyszała. Widząc ich splatające się miłosne spojrzenia, wyszła po cichu na korytarz. Usiadła na krzesło.

Łzy same płynęły jej po twarzy. Ciepłe krople rozpryskiwały się na splecionych dłoniach.



Wystawa obrazów.


Sala konferencyjna pękała od nadmiaru ludzi, którzy zawitali, by obejrzeć obrazy Mirandy.

Dziewczyna była ogromnie zaskoczona frekwencją zgromadzonych.

Cieszyło ją to, że zamieszkała w posiadłości Maguro. Tutejsze okolice jak i wnętrze pałacu miało swoje zalety. Miło było popatrzeć, spacerować po ogrodach okalających to wspaniałe miejsce, które było spełnieniem jej marzeń. Odnalazła tu spokój i ukojenie. Od nowa zaczynała czerpać radość z życia.

Samotnie.

Lecz na wszystko potrzeba czasu.

Stojąc na tarasie miała przeczucie, że zbliżający się wieczór zadecyduje o jej przyszłości. Martin wspomniał jej dziś, że David i Karen zaprosili wykwintnych krytyków malarstwa, koneserów obrazów. Ogromnie bała się tego spotkania. Czuła nie dosyt w swoich pracach, lecz nie zależnie czy jej się uda wybyć w świat malarstwa nadal będzie kontynuować swą pasję.

Spojrzała w głąb Sali, towarzystwo, rozkręcało się przy bufecie. Kobiety odziane w suknie, mieniły się kolorami tęczy. Mężczyźni również wyglądali dostojnie.

Dobijała godzina dwudziesta pierwsza.

Czas zacząć przemowę, która przybliży im o czym myślała malując obrazy.

Zwiewnym krokiem minęła kilkoro znajomych. Weszła na podium, gdzie unosząc dłoń przerwała zespołowi graną piosenkę. Odwróciła się do publiczności, dwa razy stuknęła palcami w mikrofon, aby sprawdzić czy działa.

Mimo skrępowania wprawiła w obieg swoje przemówienie.

- Dobry wieczór państwu! Nazywam się Miranda Bohrn witam serdecznie na przyjęciu, które ma na celu odsłonięcie, zadebiutowania mojej twórczości. Widzę, że licznie się tu zgromadziliście co bardzo mnie cieszy.

Śmiech.

- Tworząc tą wystawę, krok po kroku otwierałam swoje serce. Miłość, która została mi zabrana. Mam na myśli rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Babcię Sally, która…

Stłumiła płacz.

- Jak w większości wiecie ostatni czas dla mnie i nie tylko, na uwadze mam brata, Nicolle oraz przyjaciela rodziny Alana był dość trudny. Przeżyliśmy katastrofę, otarliśmy się o śmierć, ale dziś nadal jesteśmy razem, żywi. Moich obrazach tkwią różne uczucia: złość, utrapienie, rezygnacja, ale także tęsknota, miłość która została zabrana, ale i dana, nie spełniona.

Spojrzała na Alana, który rozumiał ją doskonale.

- Kochani myślę, że częściowo rozumiecie mnie. Znaliście moją babcię Sally, moją mamę. To dla tych osób tu jesteśmy. Spragnieni wspomnień, które wracają gdy zatęsknimy za dobrymi chwilami, dobrego czynu, gestu czy słowa… Pamiętajmy o rodzinie. O tych co nas wspierają, doceniają, kochają. Również o tych, którzy odeszli, ponieważ ci ludzie także mieli na nas wpływ. Na wychowanie, uczyli nas by wygrywać ze złem. Czynić dobro, ale i je przyjmować. Dążyć do celu z odważnie podniesionym podbródkiem.

- Więc…

Zastygła, gdy jej wzrok napotkał Alana, który wzniósł kieliszek szampana pozdrawiając ją tym gestem.

Uśmiechnęła się do niego.

- Więc pamiętajmy o bliskich nie zależnie gdzie się znajdują…

Schodząc z podestu odprowadzały ja gromkie brawa. Muzyka ponownie zawrzała. Ludzie pogrążyli się w rozmowach stojąc przy jej obrazach. W sercu biła radość, duma, że przetrwała terror i powstała na nogi. Tylko jednego było jej brak, miłości partnera…

Poczuła nieodparta chęć by wyjść na taras. Otworzyła drzwi oddzielające go od sali, w której znajdowało się bogate towarzystwo.

Ciepły podmuch hawajskiego wiatru powodował delikatne drgania jej rozpuszczonych włosów. Oparła się o poręcz, wpatrywała w gwiazdy. Księżyc w pełni rozświetlał mroki ogrodu.

Usłyszała szelest zamykanych drzwi tarasowych. Wystraszona obracając się zatrzymała się na torsie mężczyzny do którego jej serce wzdychało. Patrzyli sobie w oczy długi czas, bez skrępowania napawała się jego obecnością. Odsunęła się, ponownie naszła ją myśl, że wszystko stracone.

- Witam cię Mirando.

Odpowiedziało mu milczenie. Nie zraził się jednak tym, kontynuował swa wypowiedź.

- Jestem z ciebie dumny. Twoje przemówienie było znakomite. Trafiało w serca zgromadzonych.

- Cześć. Tak myślisz? A w twoje?

Alan poruszył się nie spokojnie.

Uznała to za negatywną odpowiedź.

Zawahał się.

Odwróciła się do barierki. Do oczu napłynęły jej łzy. Alan nie zastanawiając się dłużej stanął tuz za nią, zakrył jej dłonie swoimi. Oparła głowę o jego pierś. Stali w milczeniu słuchając bicia swych serc, spiesznych oddechów.

- Nigdy nie sądziłem, że w moim życiu pojawi się kobieta, która zdejmie ze mnie czar samotności. Zapełni me serce miłością, będzie dla mnie cudem i ostoją.

- Alan posłuchaj…

- Nie, Mirando. To ty wysłuchaj mnie.

Zamilkła, zamknęła oczy. Słuchała.

- Chciałem by tamten rejs kojarzył się tobie przyjaźnie, wesoło. Natomiast stał się koszmarem, częściowo przeze mnie. Jestem zły na siebie, że nie umiałem ciebie stamtąd wyciągnąć. Jestem wściekły na Petersom’a za to że jest twoim ojcem i za to że skrzywdził cię fizycznie. Mirando oddałbym życie, byś nie musiała przechodzić przez tamte sytuacje. Wiem, że dla ciebie obecnie nie istnieje. Zostałaś skrzywdzona, na pewno stronisz od mężczyzn. Bardzo cię proszę daj mi szansę wykazać się. Obiecuję, będąc ze mną nie zaznasz krzywdy.

Słysząc wyznania i prośby Alana, Miranda popłakała się z radości. Uwielbiała tego mężczyznę całą sobą. Serce biło jak oszalałe. Odwróciła się będąc nadal w jego objęciach. Ułożyła dłonie na jego ramionach.

- Alanie ja…

Alan poczuł jakby dostał kosza.

Jestem na straconej pozycji.

Jej rezygnacja dzwoniła mu w uszach.

- Posłuchaj. Ja także nigdy bym nie pomyślała, że znalazłabym miłość tu, na Hawajach. Mimo tamtych złych chwil chce być kochana przez ciebie. Nawet nie wiesz jak tęskniłam za tobą, za sprzeczkami.

Mężczyzna zaśmiał się krótko, lecz nadal milczał.

- Tam w chacie wydarzyło się dużo złego i ani ja, ani ty bez pomocy policjantów nie zdołalibyśmy się stamtąd wydostać. To co tam się stało, to nie jest niczyja wina, nie nasza.

- Och, kochana. Powiedz czy dasz mi szanse?

- Szansę na co?

Posłała mu figlarny uśmieszek.

- Szanse na lepsze jutro.

Pochwycił jej wzrok i delikatnie, lecz namiętnie pocałował kobietę swojego życia. Miranda coraz bardziej wczuwała się w pocałunki. W ruch poszły dłonie i jego i jej. Jej pożądanie coraz mocniej się wzmagało. Wiedziała również, że Alan bardzo jej pragnie. Odsunął dziewczynę od siebie.

- Mirando na to znajdziemy jeszcze czas. Mamy na to całe życie…


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Nagromadzenie wszelkich możliwych katastrof w jednym życiorysie

(patrz Miranda i jej okropne życiowe perypetie)

uniewiarygodnia całą tę kulawą bajkę do potęgi n-tej.

Schematyzm czarno-białych, dwuwymiarowych papierowych postaci, ich drętwe dialogi i relacje, cały ten zgiełk obcych imion, obcych pozbawionych cech indywidualnych klimatów, bez wszelkich konkretów (patrz Hawaje bez Hawajów) plus zawsze skrajne, przerysowane uczucia: od wielkiej (ale tylko w gadce) miłości, przez nienawiść po grób-mogiłę, brak umocowania fabuły w konkretnym czasie i w konkretnym z nazwy miejscu (Hawaje to archipelag 137 wysp)

słowem: typowe romansidło-gniot, adresowane do Odbiorcy o poziomie IQ grubo poniżej średniej krajowej.

Brzydkie błędy ort., int., styl., gramat., liczne
przejęzyczenia, z braku miejsca o których już nie wspomnę
© 2010-2016 by Creative Media
×