Przejdź do komentarzyCzęść II
Tekst 2 z 9 ze zbioru: Bandyci
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2012-03-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń3138

Znów to poczuł.

Uczucie, jak wtedy, w hangarze. Magiczny ślad. Niemal jak zapach.

Dziś ostatni dzień szkoły. Zaraz się spóźni.

Z drugiej strony, ta okazja mogła się już więcej nie powtórzyć.

Ruszył za tropem. To któraś z tych dumnie kroczących w stronę Rynku Głównego osób. Nie miał jak zgadywać, było ich zdecydowanie zbyt dużo, a wyczucie Roksa nie pozwalało mu nawet precyzyjniej wyznaczyć odległości. Nie przy tym tłumie. Zastanawiał się, co w ogóle pozwala mu go wyczuć. Nie miał pojęcia, za to był pewien jednego.

Zaraz dowie się, kim był ich wybawiciel.

Tłum się przerzedził. Niewiele, ale jednak. Rox pilnował, by ślad nie skręcił gdzieś, gdzie on go zgubi, lecz nie - wciąż szedł z tłumem w stronę Rynku.

Problem zaczął się już na placu. Tłum rozchodził się, lecz Rox nie mógł zlokalizować dokładniejszego położenia swego celu. Przygryzł wargę. Nie może go zgubić! Nie teraz!

Gdzieś z prawej. Ruszył w tamtą stronę, postanawiając zaufać swemu przeczuciu.

Zgubił go.

Nie, nie, nie! Gdzie jesteś, draniu?! Nie możesz mi teraz zwiać! Nie, kiedy prawie cię znalazłem!

Czy tamten zdawał sobie sprawę, że Rox go śledził? Może jest w stanie ukrywać swoją obecność…?

Nie, to nie ma sensu. Gdyby potrafił się ukryć, zrobiłby to, gdy ratował ich nieszczęsne tyłki i nie miałby teraz żadnego problemu.

No, dalej, Rox! Gdzieś tu jest! Nie mógł przecież wyparować! Potrzebujesz tylko tego małego śladu, który gdzieś tu…

…w księgarni.

Rox przez chwilę stał zdumiony, patrząc na drzwi sklepu z książkami. On tam jest, zdał sobie sprawę. Wziął głębszy oddech i wszedł do środka.

Stał tam, przy półce, wpatrując się w strony książki trzymanej w rękach. To był on, tego akurat Rox był pewny w stu procentach. Chłopak nie wiedział zupełnie, co powiedzieć, a przecież nie mógł się wahać. Zerknął na okładkę trzymanej przez niego książki. Uśmiechnął się lekko do siebie.

- Ta akurat jest jedną z gorszych książek tego autora - powiedział. - Polecam tę drugą.

- Proszę wybaczyć, lecz sam zdecyduję, co mi się podoba, a co nie - odparł uprzejmie mężczyzna, nawet nie podnosząc wzroku.

Rox umilkł. Przez krótką chwilę zastanawiał się, co powiedzieć. W końcu westchnął.

- Chciałem podziękować. Uratowałeś nam obu tyłki, dzięki tobie udało nam się uwolnić dziewczynę…

- Nie mam zielonego pojęcia, o czym pan mówi - odparł znów spokojnie. Rox uśmiechnął się do siebie.

- Chyba jednak wiesz. W jakim innym wypadku byłbyś taki spokojny, słysząc niewiarygodną historyjkę od faceta, którego widzisz pierwszy raz na oczy? Byłbyś co najmniej zdziwiony.

Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w stronice książki w całkowitym bezruchu. W końcu uniósł wzrok, odłożył tom na półkę i popatrzył poważnie na Roksa.

Chłopak mógł przyjrzeć mu się pierwszy raz. Mężczyzna miał niecodzienne, srebrne włosy, choć wyglądał na jakieś trzydzieści lat. Jego zielone oczy emanowały nienaturalnym spokojem. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w szary podkoszulek i czarne dżinsy.

- Jesteś albo świetnym kanciarzem, albo niewiarygodnym detektywem, Rox.

- Albo oba. - Chłopak wyszczerzył się. - Choć nie powiem, twoja aura znacznie mi pomogła.

- Możesz mnie wyczuć? - zdziwił się mężczyzna, mimochodem kładąc dłoń na swojej piersi. - Jak?

- Nie wiem i szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to. Widzę, że mnie znasz, lecz niech to będzie oficjalna znajomość. - Wyciągnął rękę do nieznajomego. - Rox.

Ten zawahał się przez sekundę, potem uścisnął jego prawicę.

- Eangel. I to naprawdę nie było nic szczególnego. Polowałem na tych gości od trzech miesięcy. Ty i twój kolega daliście mi sposobność. Również wam dziękuję.

- Jestem pewien, że Dragon i Julia chcieliby ci podziękować osobiście. - Rox popatrzył Eangelowi w oczy. - Dasz im taką sposobność?

- Wolałbym nie, Rox. Spotkanie ciebie to wystarczające ryzyko…

- Ryzyko do czego? - Oczy chłopaka błysnęły ciekawie. - Jesteś niewiarygodnie spokojny, uratowałeś nas, poszukiwałeś ich dłużej niż my. Potrafisz świetnie walczyć, mogę to stwierdzić jedynie po tych kilku sekundach, kiedy cię widziałem w akcji. Ale z drugiej strony boisz się kontaktów z ludźmi, Eang. Dlaczego? Co takiego zjada cię od wewnątrz?

- Wkraczasz na grząski grunt, kolego. - W głosie Eangela zabrzmiała groźba.

- Myślisz, że się tym przejmę? Nie miałem miecza. To był ten główny powód, dla którego było nam ciężko wygrać. Gdyby nie to, że musiałem zajmować się jeszcze Dragonem i Julią wraz, nie męczyłbym się tak. Jesteś zagadką, kolego. Nie mam zamiaru jej rozwiązywać, w końcu to nie moja rzecz, ale jeśli będę musiał, jeśli będziesz stanowić dla nas zagrożenie, nie zawaham się.

- A mówisz mi o tym, bo…? - Eangel zbliżył się do Roksa. Był wyraźnie wyższy od niego. - Tak ci zależy na tym, żeby ten twój Dragon i jego dziewczyna powiedzieli mi głupie `dziękuję`?

- Nie. - Rox momentalnie się rozluźnił, uśmiechnął się. - Chcę cię prosić o to, byś nas wyszkolił. 

Eangel wbił w niego wzrok. Miał wrażenie, że się przesłyszał.

- Pojawiłeś się niemalże znikąd - kontynuował Rox. - Strzelasz celnie, a ja - przeciwnie. Broń palna może przeważyć szalę zwycięstwa na naszą stronę w wielu walkach. Po prostu muszę… musimy dobrze się nią posługiwać. Poza tym, jesteś potężny. Czuję to. Masz wypracowane działania na każde zagrożenie, nawyki, wszystko. A my… musimy nauczyć się chronić naszych bliskich. Proszę. Zgódź się.

- A co ja za to będę miał? - zapytał z ciekawością.

- Co powiesz na miejsce w naszej małej bandzie?

Eangel zaśmiał się.

- Dziękuję bardzo, ale spasuję. - Zastanowił się. - W porządku, Rox, zgoda. Wyszkolę was, pod jednym warunkiem. Przez całe wakacje nie istniejecie dla świata, a świat dla was. Jestem tylko ja i wasz trening, podczas którego będziecie mogli zresztą umrzeć. Odpowiada ci taki układ?

Wyciągnął przed siebie dłoń. Rox ścisnął ją bez wahania.


- Wasza Wysokość, sir Rox z towarzyszem pragną audiencji.

Amvida wstała, słysząc tę wieść. Kazała strażnikowi ich wpuścić.

Carthan opowiadał jej o jego treningu i wypadku Elizy. Było jej niezmiernie przykro z jej powodu, bo choć widziała ją niedługo, naprawdę zdążyła ją bardzo polubić. A teraz jej luby stał przed nią, po ponad dwumiesięcznym treningu, który mógł kosztować ich życie.

Strażnik ukłonił się królowej i wyszedł, wracając na swój posterunek na zewnątrz drzwi.

Amvida przez jakiś czas nie odzywała się ani słowem, przyglądając się przybyłym. Obaj ubrani luźno, trzymali na plecach tobołki z ekwipunkiem, przy pasach mieli miecze i jakąś dziwną broń… Amvida jak przez mgłę przypominała sobie, że czymś takim Rox zaatakował Mortię podczas jej demonicznej inwazji na jego świat.

- Ciebie też miło widzieć, Amvido. - Rox uśmiechnął się wrednie, w jego stylu. - Kopę lat, co?

- Rox… - Królowa w końcu przypomniała sobie, że można by się odezwać. - Przepraszam, zamyśliłam się. - Uśmiechnęła się z politowaniem. Popatrzyła potem na drugiego z przybyłych. - Ty jesteś Dragon, prawda? Carthan wiele mi o tobie opowiadał. Mistrz Runów, te sprawy…

- Miło mi. - Dragon uśmiechnął się. Amvida zachichotała. Prędzej podałby jej dłoń, niż się ukłonił.

- Widzę, że wdajesz się w Roksa. Nigdy nie uginać karku przed nikim, prawda? - Popatrzyła na drugiego chłopaka. - Rox… Jak z Elizą?

- A jak ma być? - mruknął, krzyżując ręce na ramionach. - Byłem przy niej, gdy się obudziła. Trzymałem ją za rękę, szeptałem pocieszające słowa i byłem świadom, że i tak nie pomogą. Płakała i z pewnością będzie płakać jeszcze długo. Nigdy więcej nie postawi kroku o własnych siłach, nigdy więcej nie pojawi się w Delluin. Myślisz, że jestem teraz szczęśliwy, kiedy ona przez długi czas taka nie będzie?

Amvidę zatkało. Westchnęła.

- Przepraszam. Teraz w dodatku chcę was prosić o coś, co również może zająć wam dobre kilka miesięcy.

- Genialnie - mruknął Rox. - A Carthan? Nie wybiera się?

- Niestety nie. Posłuchajcie mnie uważnie, panowie. Sprawa prezentuje się następująco… Rox, przypominasz sobie, jak byliście z Carthanem za morzem, prawda? Z pewnością pamiętasz. Aktualny król, Kazadan, prowadzi ekspansję. Prosił nas o dostarczenie wsparcia. Chcemy utrzymać z nimi jak najlepsze stosunki dyplomatyczne. Carthan jest w tej chwili… niedysponowany. Dlatego poprosiłam ciebie, Rox. Najpotężniejszy człowiek obu uniwersów z pewnością nada się jako wsparcie, czyż nie? Dlatego proszę cię, proszę was obu: Pomóżcie. Wybierzcie się na drugą stronę, pobądźcie przez chwilę i wróćcie.

Rox skrzywił się, przymknął oczy, kalkulując coś w myślach. Dragon zerknął na niego, Amvida wpatrywała się z nadzieją w oczach. W końcu chłopak otworzył swe błękitne oczy i popatrzył na królową.

- Rozumiem… - powiedział, acz wyraźnie widać było, że zmierza do większej tyrady. - Żeby Wybrany mógł bez przeszkód przenosić się między konkretnymi miejscami, musi je dobrze znać. Znam świetnie niemalże całe Delluin, a także mój rodzinny Kraków, dzięki czemu jestem w stanie poruszać się między nimi - a także na nich - czymś w rodzaju teleportacji, za jej pomocą też zabiłem Mortię. Logicznym jest, że jeśli wyruszymy na drugi kontynent… Jak w ogóle się nazywa?

- My nazywamy go Merdawn.

- Merdawn… - powtórzył Rox, unosząc lekko brwi. - No dobrze. Wyruszymy więc na Merdawn. Najrozsądniejszym wyjściem jest zabawić tam wystarczająco, by się go nauczyć, byśmy mogli przenosić się tam jako wybrani. Zajmie nam to jakieś… cztery miesiące, tak myślę. Cztery miesiące, żeby nasze ciała i nasze umiejętności zdołały stwierdzić, że oto jest teren, który znają i z pewnością do niego trafią. Każesz nam znowu zniknąć na bardzo długi czas, Amvido. Cztery miesiące na samym kontynencie. Pięć, licząc z dopłynięciem. Nie ma mowy, żebyśmy mogli zrobić to na `proszę`. Jesteś naszą przyjaciółką, możesz sobie być tą cholerną królową ludzi, ale nie zrobimy tego dla własnej satysfakcji. Bo, będę szczery, gówno nas obchodzi polityka i wasze stosunki dyplomatyczne.

- Więc czego oczekujesz, Rox? Majątku? Nigdy nie robiłeś nic dla bogactwa. Sławy? Na niej również ci nie zależy. Czego więc chcesz? Mamy o tobie pisać legendy, opowiadać historyjki o Zabójcy Demonów dzieciom?

- To wpisuje się w sławę. Ale nie, Amvido. Nie chcę tego. - Przysunął się do niej, przybliżył twarz. Królowa wpatrywała się oszołomiona w jego oczy, nie mogąc oderwać od nich wzroku. - Jedyne, czego oczekuję ja, to odrobina wdzięczności. Kiedy pokonaliśmy Alhilda, dostałem nic dla mnie nie warty szlachecki tytuł… Choć to się akurat chwali, bo o mnie pamiętałaś. Helmerel dalej wisi mi krasnoludzkiego kielicha, to też jest w porządku…

- Elfy - doszła w końcu Amvida. Rox potwierdził krótkim skinięciem głowy, a królowa westchnęła. - Dobrze wiesz, że spiczastouchych do niczego nie przekonasz. Melanis… Znasz ją.

- Ocaliłem jej cholerne życie! - niemal wrzasnął Rox. - Nie raczyła nawet powiedzieć głupiego `dziękuję`, a z tego, co wiem, to zależy jej na tych dyplomatycznych stosunkach tak samo, jak tobie i Helmerelowi!

- Rox, uspokój się! - ryknął na niego Dragon. Przez chwilę towarzysz Mistrza Runów przyglądał mu się ze zdumieniem, a ten z kolei wyglądał, jakby miał zamiar trzasnąć go w twarz, jeśli się nie uspokoi. - Co ma Amvida do Melanis?! Masz zamiar karać ją za coś, co zrobiła przedstawicielka wywyższającej się rasy?! Sam dobrze wiesz, jakie są elfy! Więc jako twój przyjaciel dobrze ci radzę: Stul swój parszywy pysk! - Zostawił Roksa samego sobie, popatrzył na Amvidę. - Dlaczego Carthan nie może z nami wyruszyć?

- Po prostu jest mi potrzebny, jako przedstawiciel naszych ras. Pertraktujemy z Braam sojusz.

- Gdzie jest Lasanwar? - pytał dalej Dragon.

- Jeszcze w Taurdilu. Doleci tutaj w pół dnia, więc…

- Wezwij go natychmiast - poprosił Mistrz Runów. - Będziemy potrzebowali trochę pieniędzy i żywności.

- Dostaniecie tyle złota, ile będziecie potrzebować, żywność jest już gotowa na statku.

Dragon skinął głową.

- Zostawimy tutaj nasz ekwipunek. Niech Lasanwar będzie na nas czekał, ma być gotowy do odlotu z samego rana. Tymczasem my wrócimy jutro. Musi odpocząć, nie mam ochoty męczyć go nieprzerwanym lotem.

- Załatwione - odpowiedziała Amvida. Dragon skinął jej głową, potem szturchnął Roksa.

- Chodź. I ani słowa.

Rox, oczywiście, zdał sobie sprawę, że popełnił straszliwe faux pas i Dragon miał prawo zrobić, co zrobił. Nawet by mu za to chętnie podziękował, ale wstyd skutecznie zamknął mu usta.

Dragon bardzo dobrze wiedział, jakie uczucia targają jego przyjacielem. Przeszli razem morderczy trening (za którego przyjęcie zabójczych warunków miał ochotę obić Roksowi pysk) u Eangela (który zresztą nie zechciał wstąpić do bandy wtedy, gdy Rox nieomal zaczął go błagać, ale szybko uprzytomnił sobie swoje kretyńskie zachowanie) i miał dzięki temu wiele okazji, by poznać swego towarzysza broni i lidera lepiej. Poniekąd zresztą przyznawał mu rację - elfy nie potrafiły zupełnie wyrażać uczuć. Ale wina leżała też po stronie Roksa, który najzwyczajniej nie potrafił dać sobie siana i odpuścić.  Rozpaczliwie pragnął ich uznania, bo był niepoprawnym marzycielem. Od dziecka chciał być bohaterem, walczyć w imię dobra, a kiedy po latach ta nieszczęsna, niewiarygodna imaginacja stała się prawdą, chciał choć tyle z tego mieć. Głupie `dzięki` od każdej z wielkich ras, a choć Iariel z pewnością była mu wdzięczna i to okazywała, on pragnął uznania Melanis. Ilekroć Dragon o tym myślał, tym bardziej wydawało mu się to zwyczajnie dziwne. Najpotężniejszy człowiek dwóch światów chce... nieomal nawet marzy o uznaniu przez bandę spiczastouchych bez empatii. To czyniło go człowiekiem, którego Dragon nie potrafił znaleźć wśród dziesiątek tych potężnych postaci z książek lub filmów. Tamci chcieli tylko `uratować świat/rodzinę/ukochaną/zemścić się`, do wyboru.

A oto świat dostał dzieciaka, do którego etykietka `najpotężniejszy` przyległa dekady za wcześnie, a u którego tę potęgę stanowił niecodzienny typ magii. Wciąż nie miał doświadczenia i choć uczył się niezmiernie szybko - jak na Wybranego przystało - i nie potrafiłby sprostać oczekiwaniom innych.

Po prostu korzystający jak najlepiej z danej mu okazji nastolatek. A czy kiedykolwiek świat - bądź oba - mu za to podziękują, zapewne nie dowiedzą się za swojego życia.

- Przeszło ci? - zapytał Dragon. Rox skinął głową.

- Dziękuję. Amvida może i wie o mojej reakcji, ale cóż... Potrzebny mi ktoś taki jak ty, żeby to brutalnie ukrócić.

- Dobrze wiesz, że elfy kiedyś przyjdą błagać cię o pomoc na klęczkach, a ty bez mrugnięcia będziesz mógł im odmówić. W każdym razie, Rox, mamy czas do rana. Proponuję, żebyś się pożegnał z bliskimi.

- Idę do Elizy. Rodzina już wie, że mnie nie będzie.

- Więc do jutra, przyjacielu.

Rozwiał się na pałacowym dziedzińcu, zostawiając Roksa samego z jego myślami. Ten westchnął ponuro. Naprawdę nie mógł winić Elizy, że jest załamana, ale on nienawidził, kiedy miała złe samopoczucie. Zawsze była wesoła i znajdowała pozytywny aspekt we wszystkim, taką też Rox ją pokochał. Teraz... Była jakby inną osobą. Smutną.

Więc spraw, by na jej twarzy znów zagościł uśmiech! Co, nie poradzisz sobie? Ty?

Przymknął oczy i przeniósł się praktycznie pod jej drzwi wejściowe. Wziął głębszy oddech i wcisnął przycisk dzwonka.

Drzwi otworzyły się po chwili, ukazała się w nich matka dziewczyny. Twarz miała zatroskaną. Od razu dostrzegła wyposażenie chłopaka, który  normalnie nie paradował z bronią u pasa. Zrozumiała. Wkrótce wyruszał, na długi czas, jak zwykle. Chłopak uśmiechnął się blado. Dobrze zdawał sobie sprawę z wątpliwości kobiety. Czy faktycznie facet, który zostawiał swoją ukochaną na bez mała pół roku... Czy on był dla niej dobry? Powinien przy niej być, nie opuszczać jej na krok, zwłaszcza teraz.

- Co z nią? - zapytał Rox, gdy wszedł do domu. Pierwsze krople deszczu spadły na szyby. Westchnął cicho.

- Wpatruje się godzinami w okno i rozmyśla.

Przez chwilę Rox pożałował, że nie wziął jakiegoś kwiata dla Elizy. Dziewczyna była praktyczną osobą i nie przepadała za takimi prezentami, które przez chwilę ładnie wyglądają, a potem trzeba się ich pozbyć, ale przecież co z tego? Z pewnością ucieszyłaby się z samego faktu podarku. Westchnął ponownie.

Już chciał wejść do pokoju dziewczyny, kiedy jej matka chwyciła go za ramię.

- Boi się. Niewiarygodnie się boi, że ją zostawisz, bo nie może chodzić. Powiedz mi, proszę, tylko powiedz, że to nieprawda.

- Powinniście być o tym przekonani - odparł Rox. - Bo ten wypadek nie zmienia absolutnie niczego między nami. - Zapukał do drzwi pokoju swej ukochanej i wszedł, nie czekając na odpowiedź.

Deszcz bębnił w szyby, w które wpatrywała się siedząca na wózku inwalidzkim Eliza. Nawet nie zwróciła uwagi na to, kto wszedł. Rox zamknął za sobą drzwi.

- Cześć, skarbie - powiedział cicho, podchodząc doń i całując czule w policzek. - Jak się czujesz?

Wzruszyła ramionami.

- A jak przypuszczasz? - powiedziała. - Chyba nie za fajnie, co?

Rox zmarszczył brwi, lecz pochylił się i objął dziewczynę zza pleców, wdychając przez chwilę zapach jej włosów.

- Wciąż wspaniale pachniesz - szepnął jej do ucha. No, dalej, dziewczyno. Uśmiechnij się do mnie, nie proszę o wiele.

- Zawsze tak mówisz - odparła ponuro dziewczyna, wciąż wpatrując się w okno i padający deszcz. Rox stracił cierpliwość. Zasunął rolety, pstryknął włącznik lampki nocnej, rozpraszając mrok miękkim, żółtym światłem.

- Hej...! - usiłowała zaprotestować dziewczyna. Rox podszedł do niej, schylił się i przerwał jej pocałunkiem.

- Posłuchaj mnie - rzekł w końcu. - Jutro rano wyruszamy, ja, Las i Dragon. Nie będzie nas co najmniej pięć miesięcy, chyba że coś pójdzie tak tragicznie źle, że będziemy musieli się stamtąd błyskawicznie ewakuować, acz w to wątpię. Przyszedłem tu tylko dla ciebie, skarbie. Jeśli mnie tu nie chcesz, mogę sobie iść. Spędzę resztę nocy w jakimś barze, Dragon zadba, żebym jutro wytrzeźwiał...

- Nawet sobie tak nie żartuj, Rox. Potrzebują cię tam żywego i w dobrym stanie...

- Przeżyją. Sam Dragon da sobie radę. No, cóż... Chyba nie masz ochoty mnie tu widzieć... - Wstał i skierował się ku drzwiom.

- Rox... - zatrzymała go. Popatrzyła się na niego, wreszcie! - Ile masz czasu?

Uśmiechnął się.

- Calutką noc, do rana. Tylko dla ciebie.

Podszedł do niej.

- Czy... wciąż mnie kochasz? Mimo tego...?

- Oczywiście. Moja Eliza to moja Eliza, bez względu na wszystko. Mam ci to jeszcze udowodnić?

Uśmiechnęła się! W końcu się uśmiechnęła! Rox poczuł się naraz niewiarygodnie szczęśliwy.

- W porządku... - zaczęła Eliza. - Zobaczymy, czy uda ci się sprawić, że zamiast o moim kalectwie będę myśleć wyłącznie o tobie przez cały ten czas. Masz całą noc. Czas - start.

Rox wyszczerzył się.


- Rox! Wyglądasz tragicznie! - wypalił Lasanwar na wstępie. - Coś ty wyprawiał w nocy?

- Też się cieszę, że cię widzę - odparł słabo chłopak. - Zresztą to nie opowieść dla takich dzieciaków jak ty.

- Jakież to zabawne... - mruknął smok. - Domyślam się, że pozwoliłeś w końcu jej zasnąć. Inaczej nie byłoby cię tu przed wschodem słońca. Nikogo jeszcze nie ma. - Zamilkł na moment. - Jak z nią?

- Znacznie lepiej. A gdy wrócimy, jeszcze jej to wynagrodzę. Można powiedzieć, że pozałatwiałem wszystkie sprawy przed odlotem.

Złoty smok zaśmiał się. Rox uśmiechnął się. Lasanwara nie musiał nawet prosić o dołączenie do drużyny, był w niej już z definicji. I był z tego zresztą bardzo rad.

- Będziesz musiał mi pozwolić przekimać się na twoim grzbiecie, przyjacielu - powiedział Rox. Las tylko wyszczerzył wszystkie swoje zębiska w uśmiechu.

Łuna wschodu pojawiła się już na niebie. Rozległ się jakiś hałas; to Amvida usiłowała w jednym kawałku zejść po kamiennych schodach na przedzamcze. Na szczęście, udało jej się to. Towarzyszyło jej dwóch strażników.

- Rox! - ucieszyła się. Potem się mu przyglądnęła. - Bogowie, jak ty wyglądasz! Widziałeś się w ogóle w lustrze?

- Wolę nie, bo mnie coś jeszcze zje - burknął chłopak. - Każdy po kolei mi to będzie mówił?

- O, Rox! - pojawił się nagle Dragon. - Boże, wyglądasz jak...

Umilkł na widok wyciągniętego w jego stronę palca.

- Ani. Słowa. Dziękuję.

- Okej, okej. Musiało być warto.

- Dla niej? Było. - Rox popatrzył na rozchmurzoną Amvidę, zmarszczył groźnie brwi. Królowa wybuchła śmiechem, aż nawet chłopak musiał się uśmiechnąć. - Dobra, zmywamy się. Błogosławieństwo od królowej, te sprawy...

- Chrzanić błogosławieństwo. - Amvida uścisnęła mocno zdumionego Roksa. - Powodzenia. Wracajcie zdrowi.

Wahała się chwilkę, ale przytuliła również i Dragona, położyła dłoń na pysku Lasanwara.

- Do zobaczenia. - Dragon uśmiechnął się, wskoczył na grzbiet Lasanwara zaraz za Roksem. Smok złożył się do skoku.

- Masz lęk wysokości? - zapytał Rox.

- Nie - odparł jego przyjaciel.

- Świetnie! - ucieszył się tamten. - Bo ja mam!

Dragon osłupiał, a Lasanwar wystrzelił w niebo jak z procy. Mistrza Runów momentalnie chwyciły się mdłości. Smok szybko wyrównał lot, choć prędkość była oszałamiająca - wiatr mierzwił im czupryny i powiewał koszulkami. Dragon miał wrażenie, jakby jechał w kabriolecie autostradą. Popatrzył w dół, na rozległe pola i doliny Delluin. Daleko za nimi majaczyło Coronith. Byli wysoko, chłopak miał wrażenie, że może zebrać chmury w rękę. Zadrżał, na tej wysokości było już dosyć chłodno.

Dragon określił momentalnie swój pierwszy lot na smoku jako fenomenalny.

Rox z kolei zaśmiał się, rozkrzyżował ręce i krzyknął radośnie w powietrze. Spójrzcie, ptaki! Przypatrz się, wichrze! Oto lecę wraz z wami!

- Żartowałeś z tym lękiem wysokości, co? - Dragon uśmiechnął się lekko do towarzysza.

- Nie! - odparł Rox, wciąż się śmiejąc. - Nie żartowałem. Tak samo, mam lekką chorobę lokomocyjną. Ale co z tego, skoro to jest takie świetne?! No, sam to powiedz! Przyznaj!

- Aż chce się żyć! - Teraz to Dragon wrzasnął jak opętany. Zachwiał się na grzbiecie Lasanwara, krzyknął panicznie, gdy zaczął się zsuwać. Rox jednak chwycił go za koszulkę i przytrzymał w miejscu.

- Uroki latania bez siodła! Trzymaj się tych kolców na grzbiecie, i tak jak na pierwszy raz idzie ci świetnie! - pochwalił go przyjaciel. Dragon skinął mu głową i dla pewności chwycił za wystający szpikulec, jeden z kilku rozmieszczonych rzadko na grzbiecie smoka. Było ich wystarczająco mało, by można było bez problemu lecieć bez siodła, i wystarczająco dużo, by w razie potrzeby móc się czegoś uchwycić.

Zafascynowany Dragon bez przerwy pytał o coś Roksa. Co to za rzeka, co to za miasto, co tu się działo…? Ten odpowiadał mu bez cienia zniechęcenia bądź irytacji.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy Lasanwar upadł z lekkim drżeniem na brukowaną aleję portu. Rox zsunął się z jego grzbietu, Dragon zaraz za nim. Wciąż czuł się lekki jak ptak i przez sekundę musiał łapać równowagę. Jego towarzysz zaśmiał się, widząc to.

- Wiem, świetne uczucie. Miałem podobnie, gdy Carthan pierwszy raz pozwolił mi wsiąść na Iridię - powiedział, rozglądając się. - Chodź, to chyba tamten statek… A niech mnie!

Rozradowany, ruszył żwawo w stronę dużego okrętu. Dragon popatrzył na karawelę, jaką znał z podręczników do historii. Na jego boku wymalowana była nazwa. `Smoczy Kieł`. Rox niemal wbiegł na jej pokład. Dragon, oczywiście, ruszył za nim.

- Pan kapitan Gorg i jego psubraty! - powiedział głośno Rox, podchodząc do rosłego mężczyzny, doglądającego ostatnich prac przed odpłynięciem. - Niech mnie wszyscy diabli, cholernie jestem rad, że was widzę!

- Sir Rox! Kopę lat, stęskniło ci się, co? - Uścisnęli sobie serdecznie ręce. Popatrzył na Dragona - Kto to?

- Mój kamrat. Taka z nas niewielka banda.

- Dragon - przedstawił się. Kapitan oficjalnie podał mu swoje imię. - To z panem będziemy płynąć na Merdawn?

- A jakże! Kiedy tylko usłyszałem, że będzie taka potrzeba, od razu zaproponowałem swój udział. No, panowie, zaproście Lasanwara na pokład i odpływamy. - Gwizdnął na młodego majtka, który zabrał ich rzeczy. Weszli po trapie na pokład, Lasanwar wylądował na pokładzie kilka sekund później i przywitał się uprzejmie z kapitanem.

Załoga wydawała się być zadowolona, że sir Rox ponownie gości na ich pokładzie. Chłopak też był szczęśliwy, widząc znajome twarze. Już im obiecał, że opowie im przebieg kampanii przeciwko demonom sprzed... Rox zdziwił się, gdy uświadomił sobie, że minął niemal rok odkąd ostatni raz widział tych ludzi.

Gdy odpływali, słońce skryło się już za horyzontem. Obrano kurs i statek powoli ruszył ku Merdawn. Dragon przekonał się, że nie ma też choroby morskiej. Podróż zapowiadała się więc na miesiąc spokojnej drogi przez morze.

Gorg, gdy tylko wyszli z portu, wręczył Roksowi trzy zapieczętowane zwoje. Chłopak skinął mu głową i przełamał pierwszą pieczęć, siadając na schodku prowadzącym na mostek i przysuwając ku sobie lampę oliwną. Wcześniej nie widywał ich w Delluin, musiał to być wynalazek zdobyty na Merdawn.


Rox,

gdy będziesz to czytał, będziesz już na morzu, zmierzając ku Merdawn. Oto Twoje rozkazy: Zrób wszystko co w Twojej mocy, by król Kazadan widział nas w pozytywnym świetle. Stosunki dyplomatyczne to nie Twój kawałek tortu, zdaję sobie z tego sprawę. Po prostu nie zrób nic głupiego. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak nasza technika posunęła się dzięki nim do przodu.

Dalej: Pomóż im. Wiem, że nienawidzisz działań wojennych, ale ta ekspansja to również nasza szansa na lepsze poznanie kontynentu. Powstaną mapy, z nimi - nowe szlaki handlowe. Surowce, towary... To wszystko jest niezmiernie potrzebe naszej gospodarce.

W końcu: Bądź sobą, Rox. Masz nienaturalny talent do zjednywania ze sobą ludzi. Twoje podejście do wszystkiego robi z Ciebie wyjątkowego człowieka, do którego od razu pała się sympatią. Jeśli będziesz rozgrzewał serca mieszkańców Merdawn, być może ogrzejesz też nieco nasze dyplomatyczne stosunki, które jak na razie wciąż są dosyć oziębłe.

Wiem, że nie lubisz tego politycznego bełkotu, a i sama myśl o wypełnianiu rozkazów napełnia Cię gniewem, ale myślę, że będzie Ci przyjemniej widząc przynajniej jakieś sensowne powody, dla których prosimy Cię, byś to zrobił, zamiast tej oficjalnej paplaniny, którą zresztą również powinieneś otrzymać wraz z tą wiadomością. Zresztą, to i tak tylko pretekst do napisania tej wiadomości. Chciałam po przyjacielsku życzyć Ci szczęśliwej podróży i powodzenia w swej - miejmy nadzieję - przygodzie. Żałuję, że nie mogłam pożegnać Cię osobiście, przyjacielu.

Między nami, mało mnie interesują te stosunki dyplomatyczne (nie powtarzaj tych słów nikomu, proszę), ale uważaj na siebie. Cokolwiek miałoby się wydarzyć nie pozwól się skrzywdzić. Dla Elizy. Dla mnie.

Jestem pewna, że również Carthan i Iridia zechcieliby z Tobą porozmawiać. W ich imieniu również życzę Ci powodzenia.

Mam nadzieję, że następnym razem i my Ci potowarzyszymy.

Iariel


Rox uśmiechnął się pod nosem. Miło było choć przeczytać te słowa. Przełamał kolejną pieczęć. Tak, jak wspomniała Iariel, oficjalne rozkazy w utrzymanym formalnym tonie i podpisy Amvidy, Helmerela i Iariel. Cisnął zwój do opartego o burtę Dragona. Ten przeczytał go pobieżnie i popatrzył pytająco na przyjaciela. Rox skinął głową. Dragon zamachnął się i cisnął papier daleko za burtę, gubiąc go w mroku. Obaj zaśmiali się wraz.

Ryzykują, wysyłając ich na nieznany front, powinni więc być świadomi, że ryzyko pochodzi również z ich strony. Nigdy nie przyjmują rozkazów. Od nikogo.

W końcu Rox przełamał ostatnią pieczęć i otworzył zwój. Zapisany był gęsto małymi literami. Magia wspólnego języka, którym władali wszyscy w Delluin, a także przynajmniej część stworzeń na Merdawn powodowała, że Rox bez trudu rozumiał przekaz. Fantastyczna sprawa.

Zwój traktował ogólnie o kontynencie, przynajmniej tyle, ile było o nim wiadomo.


Znani mieszkańcy mówią we wspólnym. Nie wiadomo nic o liczebności i poszczególnych rasach żyjących na Merdawn. Brak jest jakichkolwiek map, więc wielkość i geografia kontynentu nie jest znana. Klimat zbliżony jest do delluinskiego. Panują bardzo ciepłe lata i bardzo chłodne zimy, opady są obfite, lecz występują dosyć rzadko.

Niewiele wiadomo o pobycie ras innych od ludzi. Potwierdzono, że mieszkają tam żyjące smoki. Jest również wiele przekazów i legend. Wiele jest mitycznych stworzeń, jak mantikory i gryfy, choć są ludzie zarzekający się, iż widzieli stworzenia wyglądające niczym ludzie i zwierzęta wraz. Byli to przeważnie podróżnicy, których słowom trudno dać wiarę, jednakże tak podobne relacje z ust osób, które najprawdopodobniej nigdy się nie spotkały zasługują na zainteresowanie.

Technologia jest o wiele bardziej rozwinięta od znanej nam z Delluin. Niektórzy żołnierze na przykład używają broni, która eksploduje z niespotykaną siłą i taką, która pluje stalowymi kulami. W powszechnym użyciu są lampy, które używają łatwopalnej cieczy, przez co świecą dłużej niż pochodnie, a które powoli zdobywają uznanie delluinskiej szlachty i ważnych osobistości. To tylko przykłady, gdyż nie starczyłoby miejsca na rozpisywanie się na ich temat.

Waluta na Merdawn jako i w Delluin to kari, co skłania do przypuszczeń, że korzenie nasze mogą być wspólne. Występuje u nich wiele rzadkich w Delluin surowców, a także kilka nieznanych nam, o bardzo ciekawych właściwościach. Mieszkańcy Merdawn potrafią wytwarzać eksplodujący proch i ciecz, rzekomo niewiarygodnie pod tym względem niebezpieczną.

Król Kazadan jest człowiekiem młodym, lecz wykształconym, zaznajomionym ze sztuką dyplomacji i wojny. Dba o swoich poddanych i jest wśród nich lubiany, przez co nie waha się zostawić stolicy swego  państwa samotnie i stanąć na czele wojsk. Nie ma żony oraz potomków. Jego armia opiewa na trzydzieści tysięcy żołnierzy, lecz jedynie pięć setek z nich uzbrojonych jest w broń, jak sami ją nazywają, `palną`.


Dalej opisana była krótko historia obecnego władcy, a także powody objęcia przez niego tronu po nagłej śmierci poprzedniego króla (którą to sprezentował mu zresztą sam Rox). Nie znalazł więcej nic, co by go interesowało lub choćby miało im pomóc przy wypełnianiu zadania. Podał zwój Dragonowi, który wczytał się weń z uwagą, a sam zszedł do ich wspólnej kajuty, którą kiedyś dzielili z Carthanem. Schował wiadomość od Iariel, położył się na koi i wyciągnął z kieszeni małe zdjęcie, które przedstawiało Elizę. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym znów je schował. Pogrążył się w rozmyślaniach o swej ukochanej i nawet sam nie wiedział, kiedy zmorzył go sen.

Obudził się po potężnym uderzeniu w głowę. Jęknął przeciągle, a chwilę potem spadł z koi. Sapnął, po czym Dragon przygwoździł go do drewnianej podłogi swoim ciałem.

- Wybacz, Rox! - jęknął Mistrz Runów.

- Złaź ze mnie! - syknął jego towarzysz. Głowa pulsowała tępym bólem, a spadający z góry Dragon wcale nie poprawił jego samopoczucia. - Co się dzieje?

Statkiem zachwiało, na zewnątrz coś burknęło przeraźliwie. Wstający Dragon stracił równowagę i legł na koi Roksa.

- Sztorm - wyjaśnił, jeszcze raz usiłując wstać. - Swoją drogą, nieźle przydzwoniłeś w tę ścianę. Aż to poczułem.

- Dalej boli - mruknął Rox, wstając powoli, opierając się na ścianie. - Rusz się, Dragon, musimy im pomóc!

Zaraz potem dotarła do niego druga straszliwa myśl. Lasanwar. Nie może odlecieć, bo wiatr go porwie i ciśnie w głębiny, z których się nie wydostanie. A na statku niewiarygodnie ciężko będzie mu się utrzymać. Wystarczy, że rozłoży skrzydła i wicher porwie go z pokładu.

Rzucił się na korytarz wrzeszcząc do Dragona, że będzie potrzebował jego pomocy. Zwrócił się do biegnącego marynarza, że potrzebne mu będą liny, jak najdłuższe.

Fala uderzyła w statek, rzucając Roksem i Dragonem po ścianach. Nie przejęli się tym jednak, wbiegając po schodach na pokład.

- Nie rozumiem, Rox, nie przechodziliście nigdy sztormu? - zapytał Dragon.

- Przechodziliśmy, owszem - przyznał Rox. - Ale nigdy takiego.

Natychmiast uderzyła w nich lodowata ściana wody, zaraz po niej - mroźny wiatr. W ciągu sekund byli przemoczeni do suchej nitki i przemarznięci.

Marynarze krzątali się, usiłując przetrwać żywioł. Rox obrzucił wzrokiem pokład, poszukując złotego kształtu.

Jest! Las ślizgał się po pokładzie z prawa na lewo. Nie mógł złożyć lewego skrzydła, wiatr dmał w nie, napinając cienkie błony do granic możliwości. Smok ryczał straszliwie - z powodu ogromnego bólu i przerażenia.

- Rox! Dragon! - rozległo się wołanie Gorga. - Czego wam trzeba?!

- Lin, kapitanie! - powtórzył wcześniejsze słowa Roksa Dragon. W ciągu trzech sekund poszybowała do niego gruba, zwinięta lina, którą chłopak złapał, założył sobie na ramię i ruszył śladami przyjaciela.

Rox tymczasem ignorował otoczenie, prąc w kierunku Lasanwara. Deszcz wlewał mu się za kołnierz, powodując dreszcze, lecz nie zwracał na to uwagi. Fale rzucały statkiem to w lewo, to w prawo. Marynarze przywiązali się do masztu, kilku woda strąciła już z nóg. Rox wiedział, że ryzykuje, ale nie mógł zostawić przyjaciela na pewną śmierć, a przecież on zrobiłby dokładnie to samo dla niego. Wpatrywał się więc tylko w jedną rzecz. Skrzydło Lasanwara.

Rox dotarł do masztu, którego się chwycił. Statek znowu się zachybotał, a smok, nie zdoławszy mocniej chwycić się pokładu pazurami, znów prześlizgnął się od burty do burty, wystarczająco blisko Roksa. Chłopak zrobił dwa, pewne kroki i rzucił się wprzód. Dopiero w połowie lotu zorientował się, że jeśli nie trafi, źle obliczył moment skoku, cokolwiek, to praktycznie jest już martwy. Fala zmiecie go z pokładu nim zdąży dobrze na niego upaść.

Ale jednak udało mu się. Zdołał chwycić skrzydło Lasanwara, gdy ten gruchnął w burtę. Roksem zatrzęsło porządnie, ale utrzymał się. Przyparł rozpostarte skrzydło całym swoim ciężarem i, wspólnymi siłami, Lasanwarowi udało się mocno przycisnąć je do boku.

- Rox! - rozległ się krzyk Dragona. Lina! Rox chwycił ją i zaczął przewiązywać nią Lasanwara, pętając mocniej jego skrzydła i zarzucając mocne węzły na burcie, kiedy Dragon umocował swój koniec do masztu. Kiedy skończył, uniósł kciuk w górę. Rox odpowiedział tym samym gestem. Przycisnął się mocniej do Lasanwara, trzymając się pewnie liny. Smok i człowiek, obaj dyszeli ciężko. Krew wciąż tętniła w głowie chłopaka, adrenalina przestawała powoli działać. Zachichotał cicho, potem zaczął śmiać się w głos. Pokonałem cię, naturo!, zdawał się tym krzyczeć. Nawet Dragon zdobył się na wesoły grymas.

- Rox... - Lasanwar popatrzył na niego. - Dziękuję.

- No przecież bym cię nie zostawił! - Chłopak wyszczerzył się.

W końcu wiatr zdawał się ustawać, sztorm cichnął w oddali. Statek kołysał się jeszcze na ostatnich falach, a niebo na wschodzie pojaśniało.

Rox popatrzył na pokład. Lasanwar usiłował zaczepić się pazurami o deski, lecz z jakiegoś powodu, nie udało mu się to w pełni. Widać było multum głębokich bruzd i zadrapań. Marynarze nie byli z tego powodu zadowoleni, ale przecież to wina sztormu. Smok usiłował ratować swoje życie.

Rox podszedł do mostka, gdzie Gorg korygował kurs.

- Kapitanie, jakie straty? - zapytał.

- Bogom dzięki, żadne. Jeden tylko marynarz uderzył się w czerep, gdy zachwiało statkiem, nic poważnego.

Rox momentalnie przypomniał sobie, jak sam trzasnął głową o ścianę kajuty.

- No, jak na pierwszy dzień, to całkiem ciekawie było. - Dragon wyszczerzył się. - Fajnie się zapowiada ta podróż.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×