Przejdź do komentarzyCzęść III
Tekst 3 z 9 ze zbioru: Bandyci
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2012-03-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2383

Ku rozczarowaniu Dragona, nic więcej nie wydarzyło się podczas rejsu. Był może incydent z piratami (zwiali na widok Roksa) i syrenami (podobnie, wcześniej posyczały), ale nie wydarzyło się nic, co zmuszałoby ich do interwencji.

Po planowanych czterech tygodniach na morzu, w końcu postawili nogę na Merdawn. Pożegnali się z kapitanem i załogą, wskoczyli na grzbiet Lasanwara i ruszyli do miasta.

Dotarli doń po godzinie spokojnego lotu. Irgoth. Rox był tutaj rok temu. Wylądowali na przedzamczu. Tam dowiedzieli się, że król wyruszył z wojskiem dobre dwa miesiące temu i jego człowiek ma spotkać się z nimi w jedym z mniejszych miasteczek po drodze. Rox westchnął przeciągle, obejrzał mapy i wyruszyli w dalszą podróż.

Dotarcie do wyżej wymienionej miejscowości trwało dwa dni. Oszczędnie dysponowali zapasami, toteż wciąż nie musieli się o nie martwić. Na miejscu znów dowiedzieli się, że król jest już tylko o dzień drogi stąd, więc ruszyli czym prędzej w drogę, zabierając ze sobą posłańca.

Lasanwar był wykończony, nie odpoczywali za wiele, choć Rox wielokrotnie proponował mu chwilę przerwy. Smok jednak nie dawał nic po sobie poznać (a przynajmniej próbował), więc w ciągu następnych kilkunastu godzin pokonali o wiele większy dystans niż początkowo planowali. Zdumienie odzianych na niebiesko żołnierzy, widzących ich, było więc wielkie. Z pewnością wielu rozpoznało złotego smoka i jego jeźdźca. Tym bardziej ich to zdziwiło.

Lasanwar wylądował na placyku przed okazałym namiotem, który najprawdopodobniej należał właśnie do króla Kazadana. Dwaj Wybrani zsunęli się z grzbietu smoka, starając się nie uszkodzić leżącego na ziemi posłańca, który spadł ze złotego gada tuż po lądowaniu. Mężczyzna wstał i otrzepał się.. po czym zaraz znów padł niemalże na twarz, gdy z namiotu wyłonił się wysoki, postawny mężczyzna. Miał kręcone, krótkie, czarne włosy i niebieskie oczy, na twarzy widniał zarost. Ubrany był w drogie szaty, przykryte jednak błyszczącą zbroją, a także przypiętą do niej czerwoną, z pewnością niewiarygodnie drogą, królewską pelerynę. Zadziwiony Rox spostrzegł, że nie przeszkadza mu to wcale przy poruszaniu się, za to zdumiał go fakt, że gość jeszcze się w tym nie ugotował. Jego skóra miała ciemną karnację i gdyby dwóch przyjaciół było teraz w swoim świecie, bez wahania stwierdziliby, że król Kazadan to Arab z miłą, wręcz niepasującą do jego funkcji twarzą.

Wyprostowali się wraz, gdy wszyscy wokół nich zaczęli przyklękiwać przed władcą. Dragon i Rox jednak nie schylili nawet głów, nieporuszeni. Rox spodziewał się grymasu zdziwienia i nawet odrazy, ale zamiast tego Kazadan uśmiechnął się ponuro.

- Rox, Dragon oraz Lasanwar - rzekł. - Królowa Amvida ostrzegała mnie, bym nie zwracał zanadto uwagi na wasze maniery. Tak też zrobię. Witajcie!

- Miło nam, Wasza Wysokość - powiedział spokojnie Rox. Dragon zerknął na niego kątem oka. Przyjaciel Mistrza Runów nie lubił tych tytułów. Ciekawe, ile zajmie mu przejście z władcą na `ty`? - Choć nie powiem, że jesteśmy z tego nadto zadowoleni. Zostawiliśmy w naszych domach swe ukochane, a co będziemy mieli w zamian prócz wdzięczności Amvidy? Z pewnością niewiele.

Kazadan wpatrywał się w spokojne, lodowate oczy Roksa.

- Zachowaj swoje opinie dla siebie - rzekł chłodno król. - Każdego innego kazałbym już wychłostać.

- Myślisz, że by ci się to udało? - Dragon rozłożył szeroko ręce, grając według zasad przyjaciela. - Amvida świetnie zdawała sobie sprawę z ryzyka, które podjęła, wysyłając nas tu. Chce, byśmy poprawili nasze stosunki dyplomatyczne, lecz cóż... Nie jesteśmy dyplomatami. Jesteśmy wojownikami! Przed tobą stoi zamawiane wsparcie militarne! Dwóch dzieciaków i jeden smok!

- Zamknęlibyście się łaskawie, co? - mruknął Lasanwar. - Nie mam ochoty skończyć z łbem na pieńku, a niezbyt mam sił, żeby wiać.

- Wsparcie militarne? Amvida chyba sobie żartuje! - wybuchnął nagle Kazadan. - Jesteście bandą bezczelnych gówniarzy, którzy za nic mają sobie rozkazy swej królowej i mężczyzny, któremu nadała prawo dysponowania wami...!

- Mylisz się - przerwał mu Rox. - Dlatego zacząłem od razu od tej kwestii. Amvida nie jest naszą królową. Ani ona, ani ty nie macie nad nami żadnej władzy. Jesteśmy tu, bo nas o to poprosiła. My to ludzie - i smok - którzy przed nikim nie gną karku. Najpotężniejsi wojownicy Delluin. - Położył rękę na rękojeści miecza. - Chcesz to sprawdzić?

Kazadan wpatrywał się w nich przez pewną chwilę, potem nagle wybuchł śmiechem.

- Już rozumiem! - wykrzyknął. - Mówicie ostre słowa, nie zważając na krytykę. To oznacza, że jesteście albo niezmiernie głupi, albo potężni. Nie boicie się konsekwencji waszego zachowania. Ale mimo to wpatrujecie się we mnie ze śmiejącymi się oczami. Nie jesteście mi wrodzy. Jesteście inni, spoza tych wszelkich naszych rang i gier.

Rox podszedł do króla. Wyciągnął ku niemu rękę.

- Jesteśmy tu, by pomóc, Kazadanie. Ale nie, jako podwładni, lecz przyjaciele. Tylko jako przyjaciele.

Rox podsumował to sobie w myślach. Rewolta, wystąpienie spod władzy dwóch władców wraz, śmiałe słowa, kumplowanie się z królem, podważanie jego autorytetu... No, bez dwóch zdań już by go ścięli. Już czuł ten opieprz, który dostanie od Amvidy. Żeby mu się tylko powiodło... Wtedy im pokaże.

Kazadan uścisnął jego dłoń.

- Niech więc wam będzie, Wojownicy Obu Światów - rzekł, całkowicie zaskakując tym całą trójkę przybyłych z Delluin. Amvida musiała go ostrzec przed ich teatrzykiem. No, trudno.

- Jaka jest sytuacja? - zapytał Dragon.

- Spokojnie - powiedział król. - Lasanwar jest wykończony podróżą, z pewnością wszyscy jesteście głodni. Nie ma nic, co nie poczeka na nas przez parę godzin.

Dragon zerknął na Roksa, Rox na Dragona... Zgodzili się bezgłośnie.


Armia przygotowywała się do wkroczenia do lasu, w którym jeszcze rok temu mieszkał Lasanwar.

Problemem był fakt, że nikt, kto usiłował przez niego przejść, nie wracał. Tak też było z kilkoma zwiadowcami, wysłanymi przez króla. Nie wiadomo było, co się z nimi działo. Mogły to być na ten przykład smoki, z których terenem przecinała się obrana przez ludzi ścieżka, a może to było jakieś zupełnie inne zagrożenie, którego nigdy wcześniej nie widzieli na oczy. Tak czy siak, ktoś musiał ruszyć przodem i przygotować dla armii przejście, ktoś wystarczająco silny, by nie dał się zabić, ale też wystarczająco przemyślny, by zdołać obejść się i bez walki.

Kolejną kwestią, jaką poruszyli, był fakt dotarcia do kolejnych miast i fortyfikacji. Tutaj jednak Kazadan okazał się wyjątkowo bezduszny i zdecydowany. Ekspansja to ekspansja. Za wojskiem ciągnęli wieśniacy, gotowi obstawiać kolejne wsie i miasta. Jeśli pojawiłby się najmniejszy opór ze strony najechanych, mieli zostać eksterminowani.

Gdy to usłyszeli, Rox i Dragon wdali się w dysputę z królem. Gdzie negocjacje, rozmowy dyplomatyczne, choćby hołd lenny? W końcu wybicie ludności miasta do zera to po prostu najgorsza z możliwych opcji, to ucięcie możliwych stosunków dyplomatycznych przed ich rozpoczęciem! Nawet fakt, że w końcu takie przedsięwzięcie sprowadzi opór, również we własnej armii, że mogłoby dojść do rozłamu i masowej dezercji, że w końcu trafiliby na silniejszych od siebie... Nic to nie dało. Gadaj do ręki, ucho nie słucha. Przyjaciele więc mogli tylko bezradnie zacisnąć pięści.

Acz jedno trzeba było Kazadanowi przyznać. Jego armia była liczna, zgrana i potężna. Rox nie widział takiego wojska nawet podczas bitew z Alhildem, a walka z demonami w grudniu to pospolite ruszenie, za broń chwytali wszyscy, nie tylko żołnierze.

Pozostawała tylko kwestia zwiadowcy.

- Ja pojadę - powiedział Rox. - Sam. Dam sobie radę.

Dragon rozumiał jego sposób myślenia - jeśli napotka miasto, będzie mógł na spokojnie je ostrzec - ale nie podobał mu się ten pomysł, wcale a wcale. Sam Rox, bez przyjaciół lub kogoś, kto obstawiałby mu plecy... To się źle skończy. Nie omieszkał powiedzieć przyjacielowi o swoich wątpliwościach, już dużo później zresztą, lecz Rox nie dał się przekonać, co było całkiem w jego stylu. Lasanwar był jeszcze mniej zadowolony z pomysłu swego towarzysza, lecz i on nic nie wskórał. Nie wiadomo, czy chłopak robił to z powinności czy też głupiej żądzy przygód, lecz nie dał się od tego odwieść. Król dał mu więc konia, do którego Rox przytroczył swój ekwipunek. Popatrzył na Dragona.

- Powodzenia, przyjacielu - rzekł Mistrz Runów, podając mu prawicę, którą też Rox uścisnął.

- Wiesz, jak mnie znaleźć - odparł mu na to tajemniczo. Z perspektywy czasu Dragon musiał mu przyznać, że zachował się jak niezłe medium.

Rox pożegnał się z Lasanwarem, wskoczył na siodło i odjechał.

- No, to tyle go widzieliśmy - mruknął smok.

- Nie bredź. Da sobie radę - odparł  Mistrz Runów. Uśmiechnął się lekko. - No, to teraz my sobie tu trochę porządzimy.

- Z pewnością - mruknął znowu Lasanwar. - Smok i facet z mianem smoka. Myślisz, że co ja tu mogę zrobić? Robię wam za transport i tanią siłę roboczą, rzadziej za maszynkę do mielenia mięsa, ludzkiego czy też nie...

Dragon podszedł do smoka i trzepnął go w łeb.

- Nawet nie wiesz, jak się mylisz - powiedział spokojnie. - Rox nie byłby ucieszony z twoich słów. Smok smoka musi wspomagać, nie? Wkręcimy się w coś.

Rox tymczasem kalkulował sobie wszystko, jadąc spokojnie. Żeby przekroczyć granicę drzew będzie potrzebował dobrych killku dni. Musiał oszczędzać żywność i pod żadnym pozorem nie powinien rzucać się komukolwiek w oczy.

Suszonej żywności starczy mu na kilka dni, jeśli będzie ją rozdysponowywał na spokojnie. Póki czegoś nie upoluje, póty nie naje się do syta.

Po godzinie jazdy kłusem dotarł do granicy drzew. Bez żadnego oporu wjechał w cień, gdzieniegdzie przeplatany przebijającym się przez liście słońcem. Było cicho i przyjemnie, towarzyszył mu tylko gwar leśnych stworzeń i zapach ściółki. Rox popatrzył na kompas. Zmierzał na północ, północny wschód. W porządku. Niech tak zostanie.

- No, koniku... - Rox klepnął zwierzaka w szyję. Na imię miał Czarny Płomień, jak zdążył się dowiedzieć przed wyjazdem. - Nacieszmy się tymi spokojnymi chwilami. Mogą wkrótce się nie powtórzyć.

Rumak prychnął, jakby się z nim zgadzał. Rox uśmiechnął się.

Podróż mijała spokojnie. Rox zasypiał wraz z zachodem słońca, a budził równo ze wschodem, kontynuując tułaczkę. Kilkakrotnie zatrzymywał się przy strumieniu, dając wierzchowcowi chwilę przerwy i okazję do napojenia się, sam też zawsze uzupełniał płyny. Las wydawał się ciągnąć w nieskończoność, lecz w końcu wyszedł. Zajęło mu to dziesięć dni. Dziesięć długich, nudnych dni, nim w końcu przekroczył granicę lasu. Ba, w dodatku wciąż żył i miał się dobrze!

Jego oczom ukazały się trawiaste pagórki, a także trakt, biegnący na wschód, daleko przed nim. Rox zdawał sobie sprawę, że najbardziej prawdopodobny scenariusz to ten, w którym Kazadan i jego armia podążą właśnie w tamtym kierunku, ruszył więc tam kłusem.

Przez kilka godzin jechał traktem, nie napotykając żywej duszy czy nawet jakiejś samotnej farmy. Nic. W końcu dojechał do szerokiej i głębokiej przepaści. Na drugą stronę prowadził jeden, mizernie wyglądający, wąski mostek. Chwiał się przy najlżejszym powiewie wiatru. Deski wyglądały na stare, były nieregularnie poukładane, z wieloma szczelinami pomiędzy. Ot, mostek dla szaleńców. Ktoś chyba chce go zniechęcić. Jeśli tak, to idzie mu to doskonale, bowiem Rox zbladł i przez chwilę wpatrywał się w tę zabójczą pułapkę. Czarny Płomień chyba uważał tak samo, bowiem prychnął z przestrachem i zaczął się cofać.

- O, nie, nie, nie, przyjacielu! - Rox cmoknął na niego kilka razy. - Przejdziemy przez to. Razem. Mam nadzieję...

Zszedł z siodła. Pochylił się nad traktem. Na dobrą sprawę, to nie dostrzegł żadnych śladów. Popatrzył za siebie. Droga pokryta była miękka, przez co zostawiał wyraźne ślady. Tędy dawno nikt nie chodził.

Z drugiej strony, musiał przejść na drugą stronę. Wojsko da sobie radę, ma inżynierów, ale on nie może na nich czekać.

- Chodź. Zaryzykujemy - mruknął do wierzchowca, ciągnąc go za wodze. Ten jednak ani myślał się ruszyć. - Słuchaj, mi też się to nie podoba, ryzykuję tyleż, co i ty i bardzo cię proszę, jako przyjaciel, chodź! - Pociągnął mocniej za wodze. Czarny Płomień wyglądał, jakby chciał mu powiedzieć: `Chcesz umierać? Umieraj sam!`, ale jednak ruszył za Roksem.

Ten postawił pierwszy, niepewny krok na początkową kładkę. Nic się nie stało. Drewno wytrzymało, most nawet za bardzo nie zaczął się chwiać. Nawet pod ciężarem konia wciąż się trzymał. Uspokojony nieco Rox kontynuował mozolną wędrówkę na drugą stronę.

Gdy byli mniej-więcej w połowie, po obu stronach pojawili się nagle odziani w czarne płaszcze osobnicy. Rox patrzył na nich, przerażony. Wyciągnęli noże. Był już pewien, co chcą zrobić.

- Hej! Spokojnie! - wykrzyknął. - Zapłacę! Mam pieniądze, dużo pieniędzy, tylko...

Na nic mu się to nie zdało. Jakkolwiek by chciał, nic nie zdołałby wskórać. Nacięte liny trzasnęły nieprzyjemnie, zrzucając Roksa i Czarnego Płomienia w czeluść przepaści.

Rox miał w tym momencie wiele myśli: kim byli, skąd się wzieli, dlaczego go zabili, w końcu, co go czeka, lecz nie wiedział, która była jego ostatnią.

W końcu ogarnął go chłód i ciemność. Nie pamiętał, czy krzyczał, ale świadomość stracił błyskawicznie.


Głowa Roksa pulsowała tępym bólem. Słyszał wrzaski, ale nie potrafił nic z nich zrozumieć. W głowie mu szumiało. Był niewiarygodnie słaby, lecz zdołał otworzyć oczy. Był w jakiejś obszernej hali. Dwie osoby krążyły w pobliżu, jedna wpatrywała się w niego i chyba coś mówiła, ale nie zrozumiał słowa. Ktoś za nią krzyknął coś do niej. Tamten w ręce trzymał wąski miecz, drugą wymachiwał chaotycznie.

- ...musimy go stąd zabrać! - usłyszał w końcu. Rozległ się huk, Rox dostrzegł masę drzazg. Więcej nie zapamiętał, ponownie tracąc przytomność.

Nawet nie był w stanie zwrócić uwagi na to, że tamci byli cali pokryci sierścią, mieli ogony i kocie uszy.

Gdy znów się ocknął, tym razem już czując się o wiele lepiej, był spętany. Usiłował się ruszyć, zadzwoniły łańcuchy, na których wisiał. Jęknął przeciągle, czując nagły atak bólu. Otworzył oczy.

Był w lochu - do tego zdołał dojść już wcześniej - a przed nim stało kilka postaci. Dwie osoby wpatrywały się w niego badawczo, dwie kolejne, odziane w zbroje, pilnowały drzwi. Jedna, zapewne również więzień, kuliła się w kącie. Wszyscy byli pokryci sierścią. Rox zdumiał się tylko przez chwilę.

Koty? Kotowaci? Jak ich nazywać? Dlaczego go więżą?

- W końcu się obudziłeś, człowieku.

Te dwie, które się w niego wpatrywały, to kobiety! Rox zdał sobie też sprawę, że magia wspólnego języka działała także na nie. To dobrze, zdołają się dogadać.

- Ano - zgodził się Rox. - Obudziłem się. Choć muszę przyznać, że spało mi się tragicznie! Hotel to nie jest.

Grał śmiało i ryzykownie. Miał wyglądać na pewnego siebie i zarozumiałego. Tak naprawdę, obawiał się. Nie miał swej broni. Czy stracił ją, gdy spadł z urwiska, czy też została mu odebrana? Miał nadzieję, że to drugie. W innym wypadku już nigdy jej nie zobaczy, a on cenił swe narzędzia.

- Bardzo jesteś zabawny, człowieku. - Kocica uśmiechnęła się krzywo. - Kim jesteś i kto cię tu przysłał?

- Powinienem zapytać, kim jesteście wy - odparł chłopak. - Nigdy nie widziałem waszej rasy na oczy. Nazywacie się jakoś szczególnie?

Mocny cios tej drugiej w brzuch sprawił, że człowiek jęknął głucho.

- Tacy, jak ty, nazywają nas po prostu kotami, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć. - Przepytująca go kobieta pochyliła się, jej twarz nieomal stykała się z jego własną. Czuł jej gorący oddech. - Powiedz mi, kim jesteś? Odpowiadaj na pytania, a nie będziemy cię męczyć. Umrzesz szybko i bezboleśnie.

- Ach, to tak! - Rox zaśmiał się. - Skoro chcesz wiedzieć... Jestem człowiekiem z Nie-Twój-Zasrany-Interes.

Wyszczerzył się i oczekiwał na cios. Oberwał w twarz. Pękła mu warga, ale poza tym nic więcej mu nie było.

- Powiedz mi, jak masz na imię? - zapytał oprawczyni, patrząc jej prosto w oczy. - No, dalej! Mam umrzeć! Co ci szkodzi?

- Jestem Iwami - przedstawiła się. - Głównodowodząca Straży Królewskiej.

- Miło mi cię poznać. - Rox uśmiechnął się. Teraz już nie musiał grać. Był pewny swego. - Boisz się mnie, Iwami. Dlatego, że jestem człowiekiem, chociaż przecież nawet nie wiesz, do czego jestem zdolny. Kim więc są dla was ludzie? Diabłami? Demonami? Bo że potworami, to jestem w stanie przyznać... Przynajmniej w pewnym sensie. Ale wasz strach leży gdzieś jeszcze głębiej... Czuję się niczym postać z historyjek dla niegrzecznych dzieci. Nie pomyliłem się, prawda?

- Zamilknij, człowieku! - warknęła na niego Iwami. Uderzyła go w twarz, rozcinając brew. Oddychała ciężko, widać było, że jest wściekła. - Nie mam ochoty gadać z tobą, z przedstawicielem rasy wyrodnych morderców! Elun! - Ta druga, stojąca obok niej, wyprostowała się na baczność. - Przynieś jego broń. Porozmawiamy sobie o niej, nędzniku.

Broń! Gdyby mógł, Rox wyprężyłby się. Jest dobrze! Jest wręcz świetnie! Jeśli mają jego broń, będzie żył. Pół biedy z resztą ekwipunku - jeśli się odnalazła, tym lepiej - lecz bez oręża nic by nie wskórał. Gdyby się zastanowić... Chyba jego nóż wciąż tkwił w pochwie ukrytej pod spodniami na prawym podudziu. Doskonale.

Pojawił się kolejny strażnik, trzymając jego pas z bronią. Wyglądał na dzieciaka. Rox uniósł brwi, pełen złych przeczuć.

- Bardzo nas zastanawia na przykład, czym jest to... - Iwami szturchnęła palcem kolbę jego pistoletu. Rox popatrzył na nią sceptycznie. Dzieciak wyciągnął broń z kabury. - Mów, człowieku! Jak to działa?!

- Nie powinniście dotykać tych zabawek. Możecie się poparzyć. - Rox uśmiechnął się krzywo. - Naprawdę.

Strażnik nie zwracał na niego uwagi. Bawił się jakimiś przełącznikami.

- Nie robiłbym tego na twoim miejscu. - Rox zmarszczył brwi. Iwami wydawała się zadowolona z jego reakcji.

Chłopak tymczasem zerknął w lufę, jego dłonie wciąż krążyły po broni... Rox wytrzeszczył oczy z przerażeniem.

- NIE! - wrzasnął. Za późno, rozległ się huk, trysnął strumień krwi i kawałki mózgu, a martwy dzieciak osunął się na podłogę. Człowiek wpatrywał się w tę scenę z wypisanym na twarzy szokiem. Elun już pochylała się, żeby podnieść zakrwawioną broń. - Nie dotykaj tego, do cholery! - ryknął Rox. Nie dość, że tamten palnął sobie w łeb, to jeszcze stracił pocisk. Cenny.

Kocica jednak nie przejęła się nim, włożyła broń z powrotem do kabury. Iwami popatrzyła na wściekłego chłopaka, z którego jednak złość już powoli uchodziła.

- Powinno być ci wstyd za siebie - syknął człowiek. - Nie posłuchałaś mnie. Przez ciebie nie żyje, to tylko i jedynie twoja wina!

- Stul pysk! - Znów uderzenie w twarz. - To twoja broń! Gdybyś mówił, jak ci kazaliśmy, on wciąż by żył!

- I myślisz, że co ci to da, Iwami, co?! Że będę współpracował?! - wydarł się Rox. - Przestań śnić, kocico! Nawet z więźniami trzeba umieć się obchodzić! Twoje zapatrzenie się w siebie doprowadziły do jego śmierci! Jeśli chcesz, możesz powtórzyć jego wyczyn, wcale mnie to nie ruszy!

Iwami uderzyła go, rozcinając mu brew, potem wpatrywała się w niego przez chwilę z wściekłością w oczach.

- Porozmawiamy sobie jeszcze, człowieku. Trzy dni bez wody i żywności skutecznie cię zmiękczą. Straże!

Wyszła, wraz z towarzyszącą jej wojowniczką i dwoma strażnikami, którzy wyciągnęli za sobą ciało młodzika. Rox zwisł bezwładnie na łańcuchach, zbierając myśli. Rozejrzał się spokojnie. Kocica - bo to była kobieta - wciąż leżała w kącie, trzęsąc się, z pewnością z przerażenia. No, TO dopiero można było nazwać strachem na jego widok.

- Hej! - syknął Rox. - Hej, ty!

Kocica zerknęła na niego z przerażeniem w oczach. No, skwitował się Rox w myślach, mógłbyś zaczepić ją uprzejmiej, bracie. Westchnął.

- Wyglądam koszmarnie, co? - zapytał. - Powiedz mi, proszę. Naprawdę, źle ze mną? Jak wyglądam?

- T... tragicznie - potaknęła kocica. Rox zachichotał. Taak, czuł każdy mięsień na twarzy.

- Jak masz na imię? - zapytał znowu. - W końcu mają mnie zabić, chyba to nie jest jakaś wielka tajemnica?

- Zaki - wyszeptała.

- Zawsześ taka gadatliwa? - Rox skrzywił się lekko. Poruszył się, łańcuchy szczęknęły. Sprawdzał swój zakres ruchów. Wystarczający.

- Jestem Rox. Przyjaciele mi tak mówią, to chyba i ty możesz.

- Dlaczego... dlaczego mi to mówisz, a im nie? - zdziwiła się. Wyglądała, jakby przerażenie zaczynało z niej uchodzić. To dobrze. Rox źle się czuł z myślą, że przeraża kogoś przez sam fakt swojego bycia.

- Wieję stąd - powiedział po prostu. - Ale sam tu nie przeżyję. Potrzebny mi ktoś, kto dobrze zna to miasto. Czy zechcesz mi pomóc, Zaki?

- A jeśli się nie zgodzę?

- Zrobisz, co zechcesz. - Rox spróbował wzruszyć ramionami, ale miernie mu to wyszło. - Drzwi zostawiam otwarte.

- Kłamiesz! - syknęła. - Nigdy nie wypuściłbyś mnie żywej!

- Niby dlaczego tak uważasz? - Rox zmarszczył groźnie czoło. - Nie jesteś moim wrogiem. Jeszcze. A i tak musiałabyś mi niewiarygodnie zagrażać z jakichś błahych lub egoistycznych pobudek, bym chciał cię zabić, Zaki. Naprawdę potrzebuję pomocy, ale jeśli się nie zgadzasz, w porządku. Znajdę kogoś innego.

Rox strzelił palcami. Kajdany pękły z ogłuszającym trzaskiem, uwalniając go. W ten sam sposób zniszczył łańcuchy na nogach.

- Decyduj się szybko - syknął Rox, rozcierając obolałe nadgarstki.

Drzwi otworzyły się z łoskotem, do środka wpadło dwóch strażników, jeden z dużym mieczem, a drugi z halabardą. Rox przygotował się. Będą chcieli go zabić, bez dwóch zdań. Który pierwszy...?

Halabardnik, z definicji - odpowiedział sobie natychmiast. Atakuje szybciej. Strażnik dźgnął go - przynajmniej próbował. Chłopak ominął sprawnie głownię broni, drzewiec wylądował pod jego ramieniem. Chwycił go i pchnął, wbijając drewno w brzuch strażnika. Drugi już zamachiwał się mieczem. Rox uniknął ataku, chwycił mocniej halabardę i uderzył drzewcem w bok jego głowy, oszałamiając go. Natychmiast też wrócił do poprzedniego. Założył mu drzewiec na kark i pociągnął go mocno w dół, na swoje kolano. Drewno trzasnęło, pękając wpół, strażnik upadł, nieprzytomny, lecz z pewnością żywy. Pozostał miecznik, który atakował go teraz od góry zza pleców. Rox cofnął się, wbijając się w niego i uciekając tym samym przed klingą. Chłopak chwycił uzbrojoną rękę napastnika i przerzucił go przez ramię. Rozległ się nieprzyjemny trzask, gdy człowiek złamał strażnikowi rękę. Rox podniósł jego miecz. To nie był konkretnie jego typ broni - wolał swoją katanę - ale na kolejne kilkanaście minut powinien się nadać. Zerknął jeszcze na Zaki.

- Zdecydowałaś się? - zapytał. Kocica wyglądała na przerażoną, ale odważnie uniosła głowę.

- Nie idę. Nie będę pomagać rasie morderców!

Rox zachował kamienną twarz, chociaż wewnątrz zaczynał wrzeć.

- A więc powodzenia. Nie daj im się znowu złapać - powiedział, a potem wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Broń. Musi znaleźć swoją broń, bez tego ma nikłe szanse. I to szybko, bo ci kretyni wystrzelają całą jego amunicję, jeszcze się wyzabijają, jak ten wcześniej. Nawet jeśli będzie musiał przebić się przez cały garnizon, musi odzyskać swój oręż.

Rozejrzał się. Po obu stronach korytarza ciągnęły się cele. Nie wiedział, która strona prowadziła do wyjścia, wybrał więc lewą odnogę. Przeszedł kilkanaście metrów, kiedy usłyszał głos.

- Rox! - To Zaki, wyszła z celi i patrzyła na niego. - W drugą stronę!

Chłopak zawrócił więc i potruchtał we wskazanym kierunku, a kocica dołączyła do niego.

- Zmieniłaś zdanie? - zapytał. W jego głosie nie zabrzmiała nawet nutka zdziwienia.

- Powiedzmy, że większe szanse przeżycia mamy razem.

- Mówi to ktoś przyrównujący mnie do morderców? Tamci też żyją, choć jeden ryczy, a drugi będzie miał sporego guza.

- I to mnie właśnie zdumiało. Dlaczego ich nie zabiłeś? Dlaczego nie zabiłeś mnie?

- A powinienem? - Rox zerknął na nią kątem oka. - Zabiłem wystarczająco ludzi i z pewnością zabiję jeszcze nie raz. Oni tylko wykonują rozkazy.

Dotarli do schodów. Rox poszedł pierwszy, gotowy do odparcia ewentualnego ataku, żaden jednak nie nadszedł.

- Jaki masz plan? - zapytała Zaki.

- Muszę odzyskać broń. Dalej będę improwizował.

Kocica milczała przez chwilę.

- Wiesz, że najprawdopodobniej ma ją Iwami?

- Szefowa? - Rox uśmiechnął się wrednie. - Więc przyjdziemy i o nią poprosimy. Już nie mam kajdan, Zaki. Nie dam się bić, już nie. Umiesz walczyć?

- Dość dobrze. Mieczem.

Rox dał jej więc trzymaną przez siebie broń. Zaki popatrzyła na niego, zdziwiona, chcąc zaprotestować, jednak chłopak położył palec na jej ustach, uciszając ją nim cokolwiek powiedziała.

- Wszystko jest bronią, lecz broń nie jest wszystkim - wyjaśnił nauką Eangela. - Chodź.

Pchnął drzwi, które zaskrzypiały przeraźliwie. Trzej strażnicy już przy nich stali, gotowi atakować. Wszyscy mieli miecze. Rox przymknął oczy na sekundę. No, Eang. Zobaczymy, ile wart był ten twój morderczy trening.

Wszystko jest bronią...

Strażnik ruszył na niego. Rox wycofał się i zamknął drzwi. Napastnik otwierał je, wtedy chłopak kopnął je z całej siły. Drewno roztrzaskało się na tysiące kawałeczków, eliminując tym samym strażnika.

...lecz broń nie jest wszystkim.

Wybrany ruszył błyskawicznie do przodu przez chmurę odłamków, odpychając w bok nieprzytomnego już strażnika. Lekkim ruchem ręki w powietrzu odrzucił w bok miecz kolejnego. Wbił stopę w bok jego kolana, krusząc kość. Uciszył jego wrzask krótkim uderzeniem w bok głowy. Ostatniemu wbił prawy łokieć w żołądek i dobił mocarnym ciosem lewej pięści w twarz. Jeśli to go nie pozbawiło przytomności, to uderzenie głową w podłogę z niemiłosiernym hukiem już z pewnością.

- Zostawisz coś dla mnie? - mruknęła Zaki, ze zdumieniem patrząc na dziejącą się przez kilka sekund batalię.

- Wolałbym nie - odparł, podnosząc miecz. Obrzucił spojrzeniem kocicę, po prawdzie, to po raz pierwszy. W lochu było zbyt ciemno, by móc ją dobrze opisać.

Była średnio wysoka w porównaniu do ludzkiej kobiety. Miała szarą sierść i brązowe oczy, jej twarz łączyła sobie cechy ludzkie i zwierzęce, ale nie potrafił dokładniej stwierdzić, jakie są podobieństwa i różnice. Jej kocie uszy sterczały, ogon kołysał się w rytm bicia jej serca. Jej ubrania były koloru grafitu i widać było, że wiele w nich przeszła.

- Przestań się tak na mnie patrzyć - powiedziała z odrobinę drżącym głosem. - Przerażasz mnie.

- Przepraszam. - Rox spuścił wzrok. - Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo z twojego gatunku, w każdym razie nie miałem okazji, by mu się przyglądnąć. Nie zrobię ci przecież krzywdy.

Coś w jej wzroku powiedziało mu, że mu nie uwierzyła.

- Kwatera Iwami jest tam - stwierdziła kocica, prowadząc go. Ruszył więc za nią.

Wypadła na nich większa grupa strażników, zaskakując ich. Miecznik zaatakował Zaki, która musiała blokować, co przeciwnik wykorzystał i pchnął ją mocno. Kocica wywróciła się, miecz wypadł z jej ręki. Rox przeklął. Było ich siedmiu, uzbrojonych w halabardy i miecze. Zaraz z całą pewnością zabiją Zaki. Nie ma nikogo, kto kryłby jego plecy.

Teraz to on miał kryć Zaki. Nie mógł opuścić jedynej przyjaznej - choć wciąż przerażonej przez niego - osoby w tym cholernym miejscu.

Nie zwrócił więc uwagi na trzech strażników za jego plecami, rzucił się do przodu. Magicznie uderzył strażnika w brzuch, wytrącił miecz z jego ręki. Był pewien, że ten gość już nie wstanie. Złapał jego miecz do wolnej ręki, stanął w rozkroku nad przerażoną, pewną swej śmierci Zaki. Rozkrzyżował ręce, wyciągając miecze w strony otaczających ich strażników.

- Nie skrzywdzicie jej! - warknął. - Nie pozwolę!

Popatrzyła na niego, dostrzegając pełne determinacji spojrzenie. Jego oczy...

Jakkolwiek mogła bać się, że zechce ją skrzywdzić, jego oczy wrzeszczały, że jest inaczej.

Rox... Co to w ogóle za imię?

Rox tymczasem wpatrywał się w przeciwników. Miał problem, gdy patrzył na jednych, drudzy mogli zaatakować go od pleców. Wspomagał się mieczami, używając ich jako luster, ale i tak jego sytuacja była bardziej niż tragiczna. Zaki była jeszcze w szoku, więc nie liczył za bardzo na jej pomoc. Zresztą, zmiana obecnej pozycji wiązałaby się z natychmiastowym atakiem, a kiedy on zająłby się jedną stroną, druga zlikwidowałaby Zaki.

Kiedy udało mu się wpakować w taką beznadziejną sytuację?

Strażnicy obawiali się go. Broń drżała lekko w ich rękach. Widzieli, do czego był zdolny, czekali na jego błąd. Ale Rox nie mógł pozwolić sobie na błąd. Po prostu nie mógł! Myśl, chłopie, myśl!

Czterej miecznicy i dwaj halabardnicy. Jak oni działają? Na kimś trzeba się skupić.

Jeśli ominie głownię halabardy, strażnik będzie wobec niego bezbronny. Pozostaje kwestia mieczników... No i Zaki. Zaatakują ją. Żałował, że nie mógł porozumieć się z nią mentalnie. Chyba szok jej minął, przynajmniej wystarczająco, by mogła się ruszyć z miejsca.

- Potrzebuję pleców, kotku - szepnął, pewny, że kocica usłyszy i zrozumie jego intencje. Po prawdzie, to gdyby nie wiszące nad nią widmo śmierci, nawet nie cackałby się z tą szóstką, jakoś by sobie poradził.

Miecze są jednosieczne. Przynajmniej tyle z podobieństw do jego katany.

Rozluźnił dłoń.

Miecz pomknął w dół, wprost w dłoń Zaki. Rox ruszył w swoje prawo, ominął obrotem głownię halabardy i uderzył rękojeścią miecza strażnika w skroń, eliminując go z walki. Kopnięciem wybił miecz z ręki kolejnego przeciwnika, chlasnął go potężnie przez tors tępą stroną miecza. Ten upadł bez zamiaru podniesienia się. Ostatni z jego trójki ciął mieczem, a Rox sparował atak, odbił go, wolną ręką chwycił go za głowę i huknął o swoje kolano. Zerknął na Zaki, która już poradziła sobie ze wszystkimi strażnikami. Rox popatrzył na leżących.

- Nie żyją? - zapytał.

- …żyją. - Zaki przymknęła lekko oczy, miecz w jej rękach zadygotał. Uchodziła z niej adrenalina. - Chyba coś we mnie pękło. Przez ciebie. Normalnie nigdy bym się nie zawahała.

Rox podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Popatrzyła na niego, pytająco. Uśmiechnął się. Czyżby jej strach wyparował?

- Dobrze zrobiłaś - powiedział cicho. - Prowadź. Muszę odzyskać moją broń.

Ruszyła biegiem, Rox za nią. Obyło się bez większych niespodzianek, aż w końcu kocica bez słowa wskazała drewniane drzwi.

- Tam jest Iwami i ta jej oficerka, czy kto to tam jest… Obejdzie się bez zabójstwa. - Rox przymknął lekko powieki, układając w głowie plan. - Mam nadzieję, że umiesz szybko biegać.

- O to się nie martw - odparła, chwytając mocniej miecz. Uśmiechnął się. Chyba faktycznie zachowuje się przy nim nieco luźniej. To dobrze. Potrzebny mu sojusznik, przy odrobinie szczęścia - przyjaciel.

Rox wkopał drzwi do środka komnaty, Zaki wbiegła przed nim, podstawiając miecz pod gardło zdumionej Elun, Rox wskoczył tuż za nią. Przycisnął zaskoczoną szefową straży mocno do ściany, niemal pozbawiając ją tchu. Pas z bronią leżał na jej biurku, ale człowiek nawet na nią teraz nie spojrzał. Patrzył Iwami w oczy.

- Trafiłaś na złego przeciwnika - powiedział spokojnie. Iwami wpatrywała się ze strachem w jego błękitne oczy, niezdolna opuścić wzroku. - Patrz na mnie. Patrz w moje oczy. Jeśli zajdziesz mi za skórę, ten widok będzie twoim ostatnim, Iwami.

Wbił miecz do połowy klingi w ścianę, tuż obok twarzy zaszokowanej Iwami. Chwycił pas z bronią, skinął na Zaki i ruszyli biegiem. Nikt jednak za nimi nie ruszył.

Rox ubrał błyskawicznie pas. Sprawdził miecz, wyciągnął pistolet i zerknął na magazynek. Brakowało tylko tej jednej, nieszczęsnej kuli. To dobrze, lecz i tak musiał korzystać z broni palnej jedynie w ostateczności.

Wybiegli na zewnątrz.

Słońce stało wysoko, oświetlając mury miasta i kamienne domy. Było upalnie, mieszkańcy - koty - chodzili odziani w lekkie, cienkie, lecz długie szaty. Niektórzy mieli nawet głowy całkowicie owinięte czymś w rodzaju długich szali. Rox patrzył na to wszystko, zafascynowany. Zero znanej mu technologii. Poznana ledwie przed minutami rasa… A i samo miasto roztaczało wokół siebie pewien czar. Był po prostu urzeczony.

- Piękne, prawda? - Zaki uśmiechnęła się do niego. - Witaj w Rissor.

Musimy gdzieś się zaszyć, pomyślał.

- Zaki, potrzebujemy kryjówki - powiedział cicho.

- Mam pomysł… Ale muszę się przebrać, mam dość tych szmat. - Popatrzyła na niego. - Mieszkam niedaleko stąd, zahaczymy o mój dom i pójdziemy do katedry. Zgadzasz się?

- Ty tu rządzisz, Zaki - odparł spokojnie. - Prowadź.

Chwyciła go za rękę i poprowadziła wąskimi uliczkami, po kilku minutach weszli po wąskich schodkach do niedużego, dosyć nabałaganionego mieszkanka. Zaki chyba zawstydziła się nieco.

- Wybacz mi, nie miałam czasu na sprzątanie, sam rozumiesz…

- Mnie to mówisz, facetowi… - mruknął rozglądając się. - Za co cię wsadzili?

- Sprzeciwienie się królowej. To kara śmierci. I jakby na to nie patrzeć, uratowałeś mi życie, Rox. Kilkakrotnie. Dziękuję. - Zdjęła jakieś ubranie z półki.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Czy może… - Zerknął na nią, dostrzegając, że stoi tyłem do niego, całkowicie naga, bez skrępowania zrzucając z siebie poszarpane ubrania. Urwał momentalnie, kaszlnął i odwrócił wzrok. - Ee… Nie przeszkadzam ci?

- Skądże - odpowiedziała. Po chwili dopiero zorientowała się, że go to skrępowało. - Och… wybacz.

- Nie szkodzi.

Milczeli przez chwilę. Zaki ubrała się w srebrnoszary, wygodny, długi strój.

- Więc… Rox… masz kogoś? - zapytała, nieco zawstydzona. Człowiek sam nie wiedział, czy to przez jej zachowanie chwilę temu, czy też pytanie.

- Tak - odparł. - Dziewczynę, w domu. Nawet nie wiem, kiedy znów się z nią zobaczę. - Westchnął.

- Jaka ona jest?

- Miła, przyjacielska, piękna, potrafi o siebie zadbać. Za nic bym jej nie opuścił.

- Ale jednak tu jesteś. Sam - zauważyła kocica.

- To moja przyjaciółka, która poprosiła mnie o wizytę tutaj, a moja Eliza… Cóż, została ciężko ranna. Już nigdy w życiu nie stanie o swych siłach na nogach. - Urwał, przygryzając wargę.

- I co, wciąż ją kochasz? Mimo tego? - zdziwiła się Zaki. Rox popatrzył na nią poważnym spojrzeniem, niemalże morderczym.

- To nic nie zmienia, Zaki. Nic a nic. Wciąż ją kocham i z pewnością prędko nie przestanę.

Zaki umilkła, uświadamiając sobie, że wkroczyła na grząski grunt.

- Przepraszam. - Opuściła wzrok.

- Nie gniewam się. - Rox rozchmurzył się momentalnie. - Potrzebuję mapy, masz jakąś?

- Jasne. Mapa miasta, sztuk jeden… - Zaki zdjęła z półki zakurzony, niewielki zwój. - Proszę.

- Dziękuję. - Rox zerknął na mapę, potem zwinął ją i schował za pazuchę upewniając się, że jej nie zgubi. - Czas na nas. Musimy się ukryć. Prowadź, Zaki.

Kocica skinęła głową, wychyliła się zza drzwi i sprawdziła, czy nikt nie nadchodzi. Skinęła na Roksa dłonią, a ten natychmiast za nią ruszył. Kluczyli alejkami, w końcu wybiegli na główną ulicę…

…tuż przed oblicze królowej.

Rox stanął przed nią jak wryty, wpatrując się w nią ze zdumieniem, a ona nie była mu dłużna. Zaki natychmiast schyliła się w głębokim ukłonie szturchając Roksa, by poszedł w jej ślady. Ten jednak za nic robił sobie jej sugestie. Tuż obok królowej stała Iwami, a za nią - Elun. Już wiedział, dlaczego nikt za nim nie ruszył. Musiały zorganizować ochronę tego pochodu.

- Człowiek… - wyszeptała królowa.

- Koty - odparł Rox. - Też się początkowo zdumiałem.

- Pokłoń się! - syknęła Zaki. - Rox, błagam!

- Pokłoń się przed królową Anelą! - warknął strażnik, nadbiegający z boku. Rox zareagował błyskawicznie, wbijając mu dłoń w miejsce, gdzie człowiek powinien mieć splot słoneczny i przerzucając go przez kolano. Zorientował się, że stanie tutaj, na oczach wszystkich, a zwłaszcza królowej, to kiepski pomysł.

- Wybacz, bardzo chętnie bym pogadał… - powiedział, patrząc na królową i uśmiechając się krzywo. - Ale chyba coś mnie goni, bardzo mi przykro.

Chwycił zdumioną Zaki za rękę, ciągnąc ją za sobą w kierunku najbliższej alejki.

- Łapać go! - rozkazała królowa. - Złapać człowieka!

Zaraz będzie miał na głowie całą straż w tym mieście.

Co on chrzani. Już ją ma.

- Czy ty wiesz, coś zrobił?! - wrzasnęła na niego Zaki. - Nie oddałeś czci królowej! To śmiertelny grzech! Będzie cię za to szukać choćby w piekle, aż cię nie dorwie!

- Piekło, powiadasz… - Rox wyszczerzył się wrednie. - Świetnie się składa. Przez kilka już przeszedłem i mam dziwne wrażenie, że ta królowa Anela w ogóle nie wie, na kogo się porywa!

Alejka była wąska, nawet bardzo. Nie przecisnęłaby się więcej niż jedna osoba. Rox pchnął Zaki przed siebie, a sam zatrzymał się. Pierwszy strażnik wbiegł do środka, kolejni za nim. Rox odczekał chwilę, aż znajdą się mniej więcej na środku, potem uderzeniem magicznym cisnął tego najbliżej mocno na swych kompanów, tarasując zupełnie przejście. Zanim się pozbierają, minie trochę czasu.

- Biegiem! - syknął, popychając zaciekawioną Zaki wprzód.

Zaki zaprowadziła go bocznymi ścieżkami wprost do ogromnego, w porównaniu z resztą domów, budynku. Chłopak rozejrzał się ostrożnie, lecz nie dostrzegł nikogo wrogiego. Za to daleko, naprzeciw wejścia do katedry, zobaczył kolejny, równie wielki budynek.

- Oto i katedra - wyjaśniła Zaki, patrząc na bliższą budowlę. - Święty dom Iro, Tiro i Gero, boskiego rodzeństwa, choć nie ma to żadnego znaczenia. Pewnie zresztą nawet cię to nie interesuje...

- Mylisz się - odparł spokojnie Rox. - Lecz na poznawanie waszej kultury przyjdzie mi czas później. - Wskazał palcem. - Co to za budynek?

- Nie widać? Zamek. Mieszka tam nasza królowa. Cholernie dobrze strzeżony, ale pewnie by cię to nie zniechęciło do najazdu, co?

Obwarowania, wysokie mury... Trudno się dostać, acz z pewnością nie było to niemożliwe, nie dla niego. Poczuł nagle, że Zaki ciągnie go za rękę.

- No chodź! - syknęła. - Zaraz nas znajdą!

Ruszyli razem. Rox dostrzegł znaczne zniszczenia, drzwi były w kawałkach, a wejście zasłonięte było kawałkiem grubej tkaniny. Jego żołądek skurczył się.

Stąd go wyciągnęli. Przez niego zginęli... zginęły koty, próbujące go chronić. Lub zginą lada chwila, a on nic na to nie może poradzić. Czy na pewno będzie tu mile widziany? Czy dadzą mu schronienie?

Zatrzymałby się, ale Zaki już wsunęła się do środka przez tkaninę. Wziął więc głębszy oddech i wszedł.

Panował półmrok. Jedyne okna wstawione były na wschodzie, a słońce chyliło się już ku zachodowi. Mimo to było dość jasno, by dostrzec znaczne zniszczenia. Połamane ławki, rozrzucone, podarte gobeliny... Daleko z przodu był wielki ołtarz, na którym paliło się kilkanaście świec i przed którym ktoś klękał. Zaki szła właśnie w tamtą stronę, a Rox, oszołomiony majestatem tego miejsca zastanawiał się, czy zawsze jest tutaj tak pusto, czy też jest to spowodowane ostatnim najazdem strażników?

- Przepraszam... - zagaiło nieśmiało Zaki.

Tamta kobieta poruszyła się nieznacznie, choć z pewnością musiała usłyszeć ich, gdy wchodzili. Wstała spokojnie i odwróciła się. Rox dostrzegł ją dosyć wyraźnie w świetle świec. Miała szarobrązową sierść i... Tak, Rox się nie pomylił, miała długie blond włosy. Chłopak przyglądnął się znów Zaki. Faktycznie, ona również miała na głowie czuprynę, lecz krótką i nieomal w kolorze swojej sierści, więc nie dostrzegł tego wcześniej. Aż mu się głupio zrobiło.

A kiedy kobieta przyglądnęła mu się uważnie, przez plecy przeleciały mu ciarki. Ale wcale nie wyglądała, jakby była na niego wściekła. W jej oczach nie było nawet widać strachu przed potworem z legend.

- Poszukują nas strażnicy. Potrzebujemy schronienia - wyjaśniła Zaki. Aż tak bezpośrednio...?

Kapłanka, bo z pewnością nią była, nie odezwała się słowem. Ominęła za to Zaki i podeszła do Roksa, który usiłował zachować całkowity spokój i nawet mu się to udawało.

- Żyjesz... - odezwała się nagle. Niespodziewanie, uścisnęła go mocno. - Bogom dzięki! Martwiłam się... Kiedy strażnicy cię wywlekli... byłeś w strasznym stanie i...

- O czym ty mówisz? - zdumiał się. - Pamiętam ledwie kilka sekund z pobytu tutaj. Te zniszczenia... - Popatrzył na roztrzaskane ławki. - To przecież moja wina. I co się stało z tamtymi, których wtedy widziałem? Nie mieli prawa uciec. Nie żyją, prawda?

- Żyją - wtrąciła się nagle Zaki. - Jutrzejsza egzekucja, prawda?

Kapłanka spuściła wzrok.

- Przecież nie mogliśmy cię zostawić, chociaż jesteś człowiekiem. Znaleźli cię ledwo żywego na brzegu Iavy. Mieli cię dobić?

Może i powinni, pomyślał ponuro Rox. Byłoby mniej problemów.

- A co z moim koniem? - zapytał tylko.

- Nie znaleźli żadnego konia. Prawdopodobnie utonął, przykro mi.

Rox westchnął.

- Czy możemy liczyć na schronienie? - dopytywała się Zaki.

- Oczywiście. To katedra Trójcy, oni nie zostawiliby bliźniego w potrzebie. - Kapłanka wyciągnęła dłoń w stronę Roksa. - Proszę, mówcie mi Gloria.

- Rox. - Wybrany uścisnął jej dłoń. - A to Zaki, bez niej nawet bym tutaj nie dotarł.

- Cieszę się, że mogę was poznać, Wybrani. - Gloria uścisnęła również dłoń Zaki.

- Jak nas nazwałaś…? - Roksa to uderzyło. Gloria coś wie, zdaje sobie sprawę, że są kimś więcej… Ale nie w tym znaczeniu, w jakim Wybranego określiłby Rox. Zresztą, nie potrafił określić, czy Zaki ma w sobie ten pierwiastek, co on i Dragon… Ale mimo wszystko musiał się dowiedzieć, o co chodziło kapłance w granatowej szacie. Cóż, nic nie stało temu na przeszkodzie, lecz na razie Rox chciał tylko odpocząć, w miarę możliwości umyć się...

I zjeść coś. W brzuchu chłopaka zaburczało nieprzyjemnie, gdy zdał sobie sprawę, że nie jadł nic od posiłku jeszcze sprzed napadu na moście. Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny, ale sądził, że posilał się co najmniej dobę temu.

- Musicie być głodni - zauważyła Gloria, zupełnie ignorując pytanie chłopaka. Przez chwilę miał nadzieję, że czymś ich nakarmi, ale szybko zorientował się, że to raczej niezbyt prawdopodobne. - Chodźcie, pokażę wam waszą kryjówkę. Jej poprzedni mieszkańcy do niej już nie wrócą, więc wszystko tam należy już do was. Chcieliby tego. O ile człowiek faktycznie przyczyni się do upadku reżimu.

Rox popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem. Że niby on...? Może i robił to wcześniej, ale przecież miał do pomocy Carthana, a razem i tak męczyli się przez pół roku z Alhildem. Wtedy też zresztą wiedział o celu niemal wszystko i miał do pomocy gigantyczne siły ruchu oporu...

No to co? Zrobi się wywiad, wybada sytuację...

...stworzy drugą, może nawet i trzecią tożsamość, wypracuje zachowania, zamaskuje się, będzie wyglądało, że działa na dwa fronty...

Roksa uderzyły te myśli. Rany, pomyślał, nie dość, że to DA się zrobić, to jeszcze będzie niezła zabawa i sposób na zabicie czasu w swoim wojowniczym stylu...

Potem sobie przypomniał, że w tę stronę, krok po kroku, zmierza niemała armia ludzi, planujących masową eksterminację wrogich i obcych jednostek. Licz, Rox... Ich prędkość sugeruje, że przebrną przez las za jakieś... Dwa i pół miesiąca? W sumie do Rissor mogli dotrzeć za trzy miesiące. To źle. Nie mógł pozwolić na wybicie całego miasta do nogi!

Jest Dragon. Ma wystarczający prestiż, by mógł ingerować w plan ataku ludzi. Jest z pewnością w stanie go opóźnić, jeśli nie znacznie, to chociaż tydzień lub dwa.

Innymi słowy, będzie działał na dwa fronty - u ludzi jako szpicel, gdzie jego łącznikiem będzie Dragon, kiedy - o ile - go znajdzie, a u kotów będzie musiał zająć się obalaniem tyranii, jednocześnie usiłując nie dopuścić do rozlewu krwi i eksterminacji miasta przez ludzi. Jeśli Kazadan się o tym dowie, uzna to za zdradę. Jeśli koty dowiedzą się o jego zadaniu dla ludzi, postąpią dokładnie tak samo. Straci ich zaufanie i w obu przypadkach będzie czekać go śmierć - albo błyskawiczna ewakuacja do domu. Nie mógł do tego dopuścić, inaczej będzie miał na rękach krew niewinnych.

No, to spacerek po parku się kapkę pokomplikował...

Po pierwsze więc, trzeba skontaktować się z Dragonem. Trzeba będzie rozpuścić plotkę. Zresztą, po jego ostatnich działaniach, plotka sama się rozpowszechni. Dragon go znajdzie, wystarczy tylko poczekać.

- Rox...? - Gloria szturchnęła ostrożnie błądzącego wzrokiem po drewnianej podłodze chłopaka. - Wszystko w porządku?

Chłopak uniósł wzrok.

- Tak... Nie... - usiłował coś powiedzieć, ale przerwał. Westchnął. - Nic, na co miałybyście wpływ, niestety.

- Jeśli tylko będziesz potrzebować pomocy, powiedz mi - poprosiła Gloria. - Może i niewiele osób tutaj uczęszcza, lecz mam kontakty, znajomości... Jeśli sama nie zdołam pomóc...

- Jasne, jestem z tobą. - Zaki wzruszyła ramionami.

- Dziękuję wam. Będę o tym pamiętał. - Uśmiechnął się.

Gloria poprowadziła ich przez boczną nawę i pchnęła ukryte w ciemności drzwi. Weszli do niewielkiego korytarzyka, przez otwarte drzwi z boku dostrzegł łóżko, szafkę i niewielką skrzynkę - sypialnia Glorii. Kapłanka jednak przeszła dalej i otworzyła kolejne drzwi, do jakiegoś magazynu. Zapaliła jedną ze świeczek i pochyliła się. Rox zdumiał się widząc, że chwyciła ona podłogę. Wysunęła niedostrzegalny trzpień i uniosła klapę. Ostrożnie, przyświecając sobie świecą, zeszła w dół po kamiennych, stromych schodach. Ruszyli za nią, ostrożnie badając grunt, stopień po stopniu, aż doszli do sporego pomieszczenia. Gloria odpaliła kilka świec, więc Rox i Zaki mogli się swobodnie rozejrzeć.

Było to pomieszczenie jakieś pięć na siedem metrów, więc faktycznie niemałe. Naprzeciw schodów stał stół, a na nim jakieś papiery (Rox dołączył do nich mapę miasta od Zaki). Przy ścianach po przeciwnych stronach stały dwa łóżka, przy każdym - spora skrzynia. Pomiędzy nimi, na ścianie, znajdował się niemały właz pokryty kratą.

- Kanały? - zdziwił się Rox, przyglądając się temu włazowi.  - Spodziewałem się rynsztoków w takim mieście.

- Trudno nazwać to kanałami. Wpływa tam odnoga Iavy, lecz tunele nie mają funkcji sanitarnych. Czyli faktycznie wciąż u szczytu popularności są rynsztoki... Za to macie dopływ powietrza i świetną drogę ucieczki. Gdzieś tam chyba leżały ich mapy... - Gloria zerknęła na zawalony papierzyskami stół. - Jak mówiłam, wszystko, co ich, jest już wasze. Przeglądnijcie te rzeczy.

- Dziękujemy - powiedziała Zaki, podczas gdy Rox przyglądał się włazowi. - To wiele dla nas znaczy.

- Jest jakaś przepowiednia, nieprawdaż? - Rox obejrzał zawiasy. - Albo legenda, nieważne. Przyjdą złe czasy, pojawi się człowiek, wybraniec bogów, by wszystkich wybawić... - Sapnął, gdy w końcu otworzył ciężki właz. Zerknął na towarzyszki. - Nie mylę się, czyż nie?

- Owszem, nie mylisz się - przyznała Gloria. - Chcesz, bym ci o niej opowiedziała?

- Mam wiele pytań... - Rox wziął świeczkę, kątem oka dostrzegł lustro. Zerknął w nie i skrzywił się. - Ale trzeba zacząć od tego, że nie wierzę w takie rzeczy. Po prostu nie wierzę. Poza tym, skoro to nie kanały... - Wskazał na właz. - To chyba mogę się wykąpać, co? Zje mnie tam coś? - Nikt nie odpowiedział. - Potem prześpię się kilka godzin, słońce zachodzi, a liczę, że przed wschodem będę wypoczęty. Potem chcę zobaczyć miasto z lotu ptaka, ot, zachcianka. Następnie przeglądnę rzeczy, które nam przypadły. Muszę też obmyślić jakiś dalszy plan. Mam też zamiar być na egzekucji. Nie mogę nic z nią zrobić, ale chcę przynajmniej jakoś ich uhonorować, choćby samą moją obecnością. Potem będę zbierał informacje, skoro mam jakoś obalić władzę... Ale przed tym wszystkim, Glorio, błagam, umieram z głodu.

Kapłanka zaśmiała się serdecznie.

- Oczywiście! Cóż ze mnie za gospodarz, wspominam o jedzeniu i nawet nie raczę was poczęstować... Chodźcie, rozgośćcie się. To teraz wasz dom.

Cel: Znaleźć kryjówkę. Wykonane. Rox uśmiechnął się pod nosem.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×