Go to commentsImperium cienia
Text 1 of 2 from volume: Imperium cienia
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2014-09-23
Linguistic correctness
Text quality
Views2578

Paryż, rok 1952






Młoda kobieta wpatruje się zachłannie w śpiącego mężczyznę, zapamiętując każdy szczegół jego twarzy, ucząc się na pamięć jego zarysu ust i kształtu znamienia na szyi. Ona wie, że  prawdopodobnie to ich ostatnie spotkanie. Kiedy mężczyzna usłyszy nowinę, każe jej zniknąć ze swego życia. Na zawsze.


Trzy lata potajemnych schadzek. Ciągłe czekanie na jego telefon.  Dzwonił zawsze, gdy przyjeżdżał do Europy, podawał nazwę hotelu, w którym się zatrzymał, a ona jak na skrzydłach biegła na spotkanie. Nie wiedziała nic o jego życiu osobistym, wszelkie pytania na ten temat ignorował lub  zbywał lekceważącym gestem.


Kobieta zanurza palce w jego włosach. Mężczyzna mruga powiekami i spogląda na nią badawczo.


- Stało się coś?


Kobieta milczy, na jej ustach błąka się niewyraźny uśmiech. On zerka na zegarek i zrywa się z łóżka.


- Dlaczego mnie nie obudziłaś? - Mężczyzna zaczął się miotać po pokoju, zbierając z oparć foteli części garderoby. - Za godzinę mamy być na bankiecie!


- Nic nie mówiłeś - odpowiada kobieta łagodnym głosem, kładąc się w prowokacyjnej pozie. Satynowe prześcieradło zsuwa się wolno z jej nagiego ciała i ląduje na miękkim dywanie.


Brunet przełyka nerwowo ślinę.


- Nie prowokuj mnie, dziewczyno. I ubieraj się, nie wypada się  nam się spóźnić.


Nagła decyzja mężczyzny  o wspólnym wyjściu zbiła ją z tropu, wywołując lekki niepokój.  Nigdy, przenigdy nie przebywali razem w miejscach publicznych; nawet posiłki były zamawiane do hotelowych pokoi. Pokazanie się razem na bankiecie oznaczałoby zapowiedź nowej fazy ich związku, a tego chciałaby uniknąć.


- Nie wiem, czy chcę tam iść. Nie mam się w co ubrać, a poza tym boli mnie trochę głowa...


- W szafie wisi suknia, powinna pasować. A jeśli masz ból głowy, weź jakiś proszek - mężczyzna spogląda na zegarek. - Masz pół godziny.


Kobieta przebiera się z ociąganiem. Poprawia przed lustrem  makijaż, wpatrując się w odbicie swej szczupłej twarzy. Nigdy nie umiała się mu przeciwstawić. Mężczyzna ma w sobie niebezpieczny magnetyzm, a z jego głosu bije wyraźny władczy ton.


Podjeżdżają limuzyną pod ogromną, trzypietrową willę, na schodach której rozłożono czerwony dywan. Kilkunastu ochroniarzy tworzy szpaler chroniący wejście przed natrętnymi dziennikarzami i tłumem gapiów. Para znika w przepastnej sali, gromadzącej setki gości. Kobieta dostrzega kilka znanych polityków, a w odległym rogu sali rozpoznaje twarz francuskiej aktorki filmowej. Czuje się oszołomiona i zagubiona, tym bardziej, że towarzysz zostawia ją nagle samą, dołącza do grupy mężczyzn, po czym znika z zasięgu jej wzroku.


Kelner podaje kobiecie lampkę szampana, ona upija łyk i krzywi się z niesmakiem. Kiedy wychodzi z sali, nikt na nią nie zwraca najmniejszej uwagi. Staje na tarasie, opiera się o balustradę i próbuje powstrzymać nadciągające mdłości. Między jednym a drugim głośnym wdechem docierają do niej strzępy rozmowy kilku mążczyzn. Jeden z głosów wydaje jej się znajomy. Na palcach podchodzi do okna i zagląda ostrożnie do środka.


Na środku pokoju dostrzega jego postać. Brunet trzyma w ręku cygaro, wpatrując się intensywnie w siedzących w skórzanych fotelach rozmówców, w których kobieta rozpoznaje mężczyzn towarzyszących mu w Weimarze, miejscu ich pierwszego spotkania.


- Jak wygląda sytuacja? - pyta okularnik z silnym, teksańskim akcentem.


- Trzymamy rękę na pulsie - odpowiada tubalnym głosem blondyn. - Większość z nich mamy w kieszeni, ale paru opornych trzeba przycisnąć.  Co ty na to, Zac?


Brunet spogląda na nich z zadumą.


- Czasem trzeba ponieść drobne ofiary dla dobra sprawy. Dajcie mi nazwiska tych, którzy nie chcą z nami współpracować. Zajmę się wszystkim. Znam świetnego sprzątacza, który za odpowiednią stawkę wyczyści wszystko co trzeba, nie zostawiając śladów.


Z głębi pokoju rozległ się szyderczy śmiech blondyna, do którego po chwili dołączyli pozostali mężczyzni. Okularnik uderzał dłonią o kolano, dusząc się ze śmiechu. Zdjął okulary, aby przetrzeć chusteczką mokre od łez policzki i spocone czoło.


Kobieta oparła się plecami o chłodny mur, próbując powstrzymać nudności. Na drżących nogach zaczęła się cofać w stronę balustrady, modląc się w duchu, żeby nie upaść. Kiedy jej ręce dotknęły balustrady, zatoczyła się lekko na bok, omal nie zderzając się z Zaciem.


Mężczyzna spogląda na nią podejrzliwie. Zerka szybko w stronę okna gabinetu.


- Co tu robisz? - pyta po angielsku.


Kobieta wpatruje się w niego  szeroko otwartymi oczami, jak gdyby nie zrozumiała jego słów. Jest przerażona tym, co przed chwilą mimowolnie usłyszała.  Mężczyzna powtarza pytanie po niemiecku.


- Dalej źle się czuję, ten ból głowy mnie wykończy - rozciąga twarz w grymasie cierpiętnicy. - Możesz mnie odwieźć do domu?


Zbliża twarz do jej twarzy i , cedząc wolno słowa, mówi:


- Pojedziemy razem, jak przyjdzie odpowiedni czas.


Przeszywa ją lodowatym spojrzeniem, a po chwili jego usta wykrzywiają


się w wystudiowanym uśmiechu.


- Chodź, poznam cię ze znaną aktorką, poplotkujecie sobie.


Daje się bezwolnie poprowadzić w stronę grupy kobiet, którym zostaje zdawkowo przedstawiona, a które nie zwracają na nią większej uwagi. W jednej z kobiet rozpoznaje wspomnianą przez Zaca amerykańską aktorkę, w drugiej żonę francuskiego premiera. Pozostałych twarzy nie zna. Przysłuchuje się ze znudzeniem bezładnej konwersacji i czuje wzrastającą złość pod adresem Zaca, który znowu zniknął w  jednym z gabinetów. Nie rozumie, w jakim celu ściągnął ją na to przyjęcie, skoro i tak nie była mu do niczego potrzebna. No i ten władczy, nieznoszący sprzeciwu ton jego głosu...


Dzisiaj ujrzała po raz pierwszy jego prawdziwe oblicze, tyrana i despoty.


I być może mordercy.


Czas stanął w miejscu, gdy tak tkwi wśród tych wystrojonych, roztrajkotanych kobiet, uśmiechając się głupawo i kiwając miarowo głową. Wtem ktoś ujmuje ją lekko za łokieć.


- Czas na nas - mrozi ją męski szept. Kobieta drgnęła, jakby budziła się z długiego z letargu. Jak automat daje się prowadzić ku wyjściu, nie zerkając ani razu w stronę kroczącego obok niej mężczyzny.


Na schodach Zac uderza się dłonią w czoło.


- Zapomnieliśmy o naszych płaszczach! - zwraca się do kobiety. Wykonuje półobrót i robi krok do przodu. Wtem na widok niskiego szatyna  jego twarz ożywia się. - Witam, panie premierze. Dawno się nie widzieliśmy...


- Przyniosę płaszcze . - Kobieta wyswobadza się z jego rąk i przemyka do garderoby. Chwyta okrycia i nagle, wiedziona jakimś impulsem, sięga do kieszeni męskiego płaszcza. Rozgląda się uważnie po pokoju i rozpościera papier.


W górnym rogu kartki znajduje się dziwny znak przedstawiający piramidę z otwartym okiem u jej szczytu. Pod rysunkiem widnieją cztery nazwiska. Jedno z nich należy do włoskiego polityka, pozostałe nazwiska są dla niej obce. Odczytuje kilkakrotnie wyrazy, zamyka oczy, kodując słowa w pamięci, po czym szybkim ruchem wkłada kartkę z powrotem do kieszeni i wychodzi na zewnątrz.


Zac stoi samotnie, pali papierosa.


- No, jesteś wreszcie. Taksówka czeka.


W samochodzie siada obok niej, rozsiewając intensywny zapach perfum wymieszany z whisky.


- Jedziemy od razu do hotelu czy wstąpimy jeszcze do restauracji? Tymi francuskimi przystawkami podanymi na bankiecie jakoś się nie najadłem.


Ujmuje mocno jej pierś i próbuje pocałować, jednak kobieta odwraca twarz i usta Zaca lądują w zagięciu jej szyi. Zdecydowanym ruchem mężczyzna podciąga sukienkę i wodzi zaborczymi rękoma po udach kobiety, dysząc coraz szybciej. Kiedy przyciąga ją do torsu, kobieta czuje jego erekcję.


- Proszę, zawieź mnie do domu. Czuję się coraz gorzej.


- Zaraz ci zapodam lekarstwo, które postawi cię na nogi - przyciska kobietę mocno


do siebie, wkładając język do jej ucha.


Ona tłumi krzyk i zaczyna sie gorączkowo zastanawiać, jak wybrnąć z tej nieciekawej sytuacji. Nie chce tracić energii na szamotaninę, mężczyzna jest od niej o wiele silniejszy fizycznie.


Spoglada odważnie w jego oczy i oznajmia stanowczo:


- Zac, chcę jechać do domu. Obawiam się, że zaraz mogę wymiotować - przełyka ostentacyjnie ślinę i kładzie rękę na podbrzuszu.


Mężczyzna wypuszcza ją z objęć i opada ciężko na oparcie siedzenia.


- OK, odbijemy to sobie następnym razem - rzuca lekkim tonem i, tłumiąc w sobie wściekłość, podaje kierowcy adres jej stancji.


Stojąc pod drzwiami pensjonatu, mężczyzna postanawia jeszcze raz ją przekonać do zmiany zdania .  - Nie zaprosisz mnie na górę?


Wzdycha z rezygnacją.


- Przecież wiesz, że moja gospodyni nie toleruje męskich odwiedzin. - Kobieta stara się zmienić szybko temat. - Kiedy wyjeżdżasz? Zobaczymy się jeszcze?


- Jutro wyjeżdżam. W takim razie... do zobaczenia - drwiący uśmiech błąka się na jego ustach.


Ona spogląda po raz ostatni w jego zmrużone oczy, szukając jakichkolwiek oznak uczuć.


Widzi jedynie porażającą obojętność.


- Żegnaj, Zac - szepcze, znikając we wnętrzu domu.


Kiedy dociera do swojego pokoju, opiera się plecami o drzwi, a jej ciałem wstrząsa spazmatyczny szloch. Po chwili się uspakaja. Zaciska powieki i próbuje powrócić do równowagi psychicznej. Oddychając ciężko, głaszcze uspakajającym gestem lekko zaokrąglony brzuch.


Wtem odrywa się od drzwi i zdecydowanym ruchem sięga po walizkę, wrzucając do niej swój skromny dobytek. Bez żalu rozgląda się po skromnie urządzonym pokoiku, schodzi cicho po schodach i bez słowa pożegnania rusza spacerowym krokiem w stronę dworca kolejowego.


Za trzy godziny odjeżdża poranny pociąg do Paryża. Powinna zdążyć.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Doskonała fabuła, wartka akcja trzymająca cały czas w napięciu. Trochę mi się przypomina film "Dzień szakala", pojawiają się skojarzenia z organizacją OAS, ale również z włoską mafią. Język barwny, bogaty, poprawnie budowane dialogi. W warstwie językowej wszystko byłoby świetne, gdyby nie pewne drobiazgi wynikające z nieoczyszczenia zapisu z drobnych śmieci. A są one różnego rodzaju. W zapisie dialogu po wypowiedzi niepotrzebnie stawiana kropka, a narracja po myślniku niepotrzebnie rozpoczęta wielkimi literami (trzykrotnie); jeżeli partner miał na imię Zac, to w piątym przypadku moim zdaniem powinno się napisać Zacem, a nie Zaciem; w jednym zdaniu aż pięciokrotnie użyto przyimka "w": w ręku, w siedzących, w skórzanych, w których, w Weimarze; w zdaniu: "I ubieraj się, nie wypada się nam się spóźnić!" aż trzykrotnie pojawia się słowo "się". Przynajmniej jedno z nich jest zbędne, ale dwa to też za dużo; zbędne jedno "z" we fragmencie zdania "się z długiego z letargu"; dwukrotnie niepotrzebne spacje przed kropkami; niepotrzebne przecinki we fragmentach zdań: "ogromną, trzypiętrową willę", sali, gromadzącej gości", "tym bardziej, że" (W konstrukcjach typu: chyba że, mimo że, tym bardziej że nie stawiamy przed "że" przecinków, gdyż były one przed słowami poprzedzającym); brakuje przecinka przed: czy wstąpisz.
Jak wspomniałem poprzednio, są to drobne zanieczyszczenia, które jednak przed opublikowaniem wypadałoby usunąć. Mimo to jestem pod wrażeniem i gratuluję.
© 2010-2016 by Creative Media