Go to commentsDąb Jan
Text 17 of 29 from volume: Podpatrzone w Starej Hucie
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2011-05-26
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views3466

Dąb Jan


Zapomniany  przez  żywych  staruch stoi  na  skraju  podmokłego  lasu  w  chmurze  komarów nad dawną polsko niemiecką granicą.  Jego  zeschnięte  konary  sterczą  jak  kikuty  inwalidy.

Ostatni  orzeł  opuścił  go  może  jakieś  dwieście  lat  temu  i  przeniósł  się  pod  odległy o  dwadzieścia  kilometrów  Dziewiętlin, gdzie  do  niedawna  żył  jeszcze  człowiek -  serce, leśniczy  Stasiu  Woliński.

Teraz  nad  dębem  zaskrzeczy  czasem  jakaś  sroka. Oglądam  jego  rany  opatrzone  betonową  zaprawą.  Leje  po  pociskach  widoczne  w  lesie mówią  o  przygranicznej  bitwie  z  trzydziestego  dziewiątego, w  której  Jan  został  ranny.

Bywa, że  pokazuję  go  moim  gościom którzy  przyjeżdżają  do  Starej  Huty. Idąc  lasem do położonego  po  jego  drugiej  stronie  Możdżanowa przekraczamy  starą  granicę,  nie  zdając  dziś   sobie  z  tego   sprawy.  Przed  wojną  jednak  mój  obecny  przyjaciel, wtedy  przemytnik  zapalniczek,  w  każdym  momencie  musiał  wiedzieć, jak  daleko  i  po  której  stronie  granicy  się  znajduje.

Dzieciom, które  przyprowadzam  do  staruszka,  opowiadam jak  w  tysiąc  czterysta   dziesiątym  roku  biwakowali  pod dębem rycerze  ze  Śląska  i  Czech, znani  potem  z  bitwy  pod  Grunwaldem. Żyli  tutaj w  szałasach  dawni  rybacy, którzy  palili tu  ogniska  i  śpiewali  tęskne  pieśni  do  słońca.

Podziwiał  jego  potęgę  car  Aleksander  jadący  do  Milicza, by  naradzić  się  z  książętami  Niemiec  i  Szwecji, w  jakie bagno można by zwabić  chytrego  Napoleona.  Sam   Napoleon, zmęczony  konną  wycieczką  pod  Moskwę, zamyślił  się  poważnie  nad  sensem  swoich  wyczynów  w  jego  cieniu.

Słowacki  pod  przytulnym  parasolem  jego  konarów odpoczywał  w  drodze  do  Paryża, przed  noclegiem  w  pobliskim Sułowie.

Gdy  tak  mówię, dzieci  może  i  nie  wierzą, a  przecież  kroniki  doliny  Baryczy  wspominają  tych  i  innych  jeszcze wielkich  ludzi, którzy  pojawiali  się  właśnie  tu, w  tych  lasach.

Wsłuchujemy  się  potem  w  język tegorocznych liści Jana, które  wyssały  z prapradziadka niemal  tysiącletnią  mądrość   i  wiemy, że dąb niemal  wszystko  wie, wszystko  widział  i słyszał, a  w  jego  cieniu  przytulnie  i  bezpiecznie.  Jan  nie  tęskni  do  tłumów  zadeptujących  groblę, na  której  stoi  od daty mało  czytelnej  na  drewnianej  tabliczce.  Jedyny w  tym  lesie  nosi  taki emblemat, jak  medal  za  ......Jedna  kreska  może nie starczyć  na  całe  moje  życie, chociaż tak bardzo  się  staram...

O  siebie  się  jednak  nie  martwię, tylko  o  niego, gdy  pomyślę  sobie, że  kiedyś  leśniczy  z  Możdżanowa  i  konserwator  zabytków  przyrody,  tak jak mnie  urzędnik  z  USC, wykreślą go ze  swego  rejestru.

Spotkamy  się  wtedy  po  tej  samej, drugiej  stronie granicy.  Zostanę  z  nim  na  tych  Kresach Zachodnich, nie  wrócę już nigdy na swój  pradawny Wołyń, gdzie  ojciec  pod  innym  dębem  pasł  po  nocach  konie, zanim podpalona przez najbliższych sasiadów nie spłonęła moja rodzinna Kamienna Góra.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media