Go to commentsKażdą nocą - Akt II
Text 3 of 5 from volume: Kiedy stajemy się ludźmi.
Author
Genreromance
Formprose
Date added2011-06-06
Linguistic correctness
Text quality
Views2619

II


Obudziło go słońce. Znów zapomniał zasunąć zasłony. Nie otwierał jeszcze oczu. Zawsze przez chwilę leżał z zamkniętymi, widząc czerwień promieni za ich błonką. W tym czasie przypominał sobie wszystko to, co mu się śniło. Wszystkie koszmary, jakie go nękały. To w nich wychodził jego strach i demony przeszłości. Może nawet i teraźniejszości? Każdej nocy nachodziła go myśl, by ze sobą skończyć. Każdej nocy czuł pogardę do siebie, że nie jest w stanie tego zrobić. To pewnie, dlatego zapraszał tych wszystkich mężczyzn. Ten precedens pojawił się po jego próbie samobójczej. Od tego czasu zawsze musiał z kimś spać. Zapraszał, więc sobie facetów do domu, korzystali z dobrodziejstw jego ciała, a on czuł się bezpieczny. Chronili go przed samym sobą. Potem wywalał ich jak niechciany sprzęt. Dlaczego nigdy nie pozostał z jednym? Bo musiałby się przed nim otworzyć, musiałby coś z siebie dać.

Helios miał rację. Nawet Aleksander zdawał sobie sprawę, że był egoistą. Był też dziwką, która sprzedawała się za chwile bezpieczeństwa. Czy mógł to zmienić? Chyba nie. Zbyt długo wpajano w niego ten strach.

Przeszło mu nawet przez myśl, że nie chce wyrzucać Heliosa. Noc z nim była naprawdę niesamowita. Nie spali nawet zbyt wiele. Kochali się namiętnie, wypełniając mieszkanie okrzykami tak, że wreszcie i ono ożyło. Sen, który potem nastał, był spokojny. Niósł zapach włosów Heliosa i jego ciała. To te nuty ukołysały Aleksandra i sprawiły, że tej nocy nic mu się nie śniło.

Może, dlatego chciał, żeby Helios został? Jednak, kiedy w końcu otworzył oczy, zorientował się, że Heliosa nie ma obok niego. Została po nim jedynie kartka, na której nagryzmolił szybkie wyjaśnienia.

- Nie chciałem czekać na kawę – przeczytał Aleksander na głos, uśmiechając się gorzko do siebie.

Tę samą gorycz poczuł gdzieś w okolicach serca. Piekła go zgaga rozczarowania i złości. Złości na samego siebie, że był takim palantem.

Oczywiście mógł iść dziś wieczorem do klubu. Mógł błagać Heliosa o jeszcze jedną noc. Może i by się zgodził? Tylko, że on miał swoją dumę. Nigdy, nikogo, o nic nie prosił, a Helios i tak wyszedłby nad ranem, bo i on nie zniósłby odmowy Aleksandra i porannej kawy.

Wszystko w tym kraju i na świecie opierało się na dumie. Pewnie, dlatego ludzie przestawali być razem, ranili się. Pewnie, dlatego jego rodzice się rozwiedli.

Chociaż nie… Ich sprawa była zupełnie inna. Oni po prostu, od początku się nie kochali. Ojciec kochał za to jego. Czasami aż za bardzo.

A propos ojca… Przypomniało mu się, że miał się dziś z nim spotkać. Wolałby sobie o tym nie przypomnieć i mieć wytłumaczenie, dlaczego się nie pojawił. Teraz, kiedy pamiętał, nie umiałby skłamać. Jego nie dało się okłamać i Aleksander bardzo często miał wrażenie, że zimne oczy ojca świdrują go na wskroś.

Jęknął w poduszkę, głusząc tym oddech. Zrobił to niepotrzebnie, bo od razu zakrztusił się zapachem Heliosa, który został jeszcze na materiale. Ten mężczyzna naprawdę pachniał jak słońce, jakby się w nim przechadzał całe dnie. Nawet w takie jesienne dnie jak ten.

W końcu po paru bardzo długich chwilach zebrał w sobie trochę siły. Wstał powoli, sprawdzając czy może ktoś nie wyświadczył mu w nocy przysługi i nie zabił go, nie wysłał do krainy duchów. Ból tyłka szybko sprowadził go na ziemie. Przyjemny bój, bo poprzez niego pamiętał każde z uniesień.

W jego głowie nadal kochał się z tym mężczyzną. Mocno i z pasją. W jego silnych ramionach, oplątanych dookoła jego pasa, pod nim, przygnieciony do sofy mocnym ciałem. Słuchał lubieżnych szeptów i śmiechu spełnienia.

Te wspomnienia były, jak jego modlitwa. Na godziny, w których toczył się po świcie. Po prostu toczył.

*

Słońce nie przestało mu grać na nerwach i świeciło mu w oczy całą drogę do lecznicy. Dziwnym trafem był to jeden z tych dni, w których zwykło się mawiać „Złota polska jesień”. Wolałby, gdyby był pochmurny i przesiąknięty deszczem, wtedy bardziej odpowiadałby jego nastrojowi. W sądne dni, zazwyczaj zaraz po pracy i szybkiej zmianie ubrań, jechał do kluby i tam polował do rana. Nie siedział sam w domu. W takie dnie jak ten był skazany na oglądanie szczęśliwych par przechadzających się wrocławskimi ulicami jakby należały tylko do nich. Heteryckich par, które napawały go obrzydzeniem.

Heterycy, według Aleksandra, nienawidzili pedałów, albo prosto w twarz, albo za plecami. Tak czy inaczej nienawidzili. Wszyscy za to, jak jeden mąż, twierdzili, że są tolerancyjni. Obnosili się z tym, jak z odznaką pierwszoklasisty na piersi. Kiedy przychodziło, co do czego, kiedy nagle dowiadywali się, że ich syn jest gejem, spuszczali mu takie manto, że na dwa miesiące lądował w szpitalu. To właśnie była polska miłość, i równość, i tolerancja.

Skręcił ostro kierownicę, wjeżdżając na czerwonym świetle na skrzyżowanie i przecinając pasy dla pieszych. Prawie przejechał jakieś lasce po czubkach szpiczastych butów, które wyszły dawno z mody. Pokazała mu „fuck you” palcem z długim i obleśnym tipsem, jej chłopak mu pogroził.

Aleksander zbył to tylko prychnięciem i jeszcze bardziej gazował silnikiem, odganiając ich ze swojej drogi.

Zasrani heterycy, bezmózgie dresy, które myślały, że jeśli wkładają pały do cipek, są bogami. Znieść ból seksu analnego – to było coś. Każdy z tych pseudo samców uciekłby z krzykiem, na samą aluzje o tej przyjemności.

Budynek lecznicy, który pojawił się na horyzoncie przerwał jego rozmyślania. Teraz musiał się skupić i zacząć cały teatrzyk pod tytułem „Jestem prze szczęśliwy, jestem idealny i jestem wielbicielem cipek”.

Niestety, dla jego ojca tym właśnie był. Niestety, bo Aleksander dokładnie znał ból przyznania się, że nie jest idealnym synem. Znał też siłę umysłu, który u starego, durnego człowieka, potrafiła wszystko wyprzeć. Potrafiła nawet sprawić, że Aleksander zaczynał wierzyć w to, co ten starty i durny człowiek mówił.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media