Go to commentsKażdą nocą - Akt III
Text 4 of 5 from volume: Kiedy stajemy się ludźmi.
Author
Genreromance
Formprose
Date added2011-06-06
Linguistic correctness
Text quality
Views2735

III


- Cześć – rzucił do ojca, spotykając go przed lecznicą w towarzystwie któregoś z pacjentów.

Starszy mężczyzna z czupryną przyprószoną siwizną dał mu tylko znak dłonią, by przez chwilę mu nie przeszkadzał. Był jak zwykle autorytatywny. Oglądał właśnie nogę charta, który brał udział w wyścigach, pewnie gdzieś za granicą. Pies był wstrętny, wychudzony, jednak dla miłośników miał perfekcyjną sylwetkę. Jego właściciel stał obok, w zaaferowaniu obgryzając paznokcie. Zwierzę kosztowało fortunę i taką samą fortunę zedrze z tego właściciela jego ojciec, jeśli uda mu się go wyleczyć.

- Co się stało? – spytał Aleksander, przystając obok.

- Nie przeszkadzaj mi przez chwilę. Przyszedłeś za wcześnie – usłyszał tylko lodowatą odpowiedź i został zaszczycony szybkim spojrzeniem z przyganą.

Aleksander pomyślał, że jeśli przyjdzie tutaj wcześniej, wcześniej też stąd pójdzie. Niestety, wyglądało na to, że tylko skazał się na dłuższe towarzystwo starego.

Mężczyzna jeszcze długi czas badał obolałą nogę psa. To była jego specjalność – ścięgna, kości i więzadła. Dlatego też powiększali lecznicę, rozbudowując ją w klinikę dla dużych zwierząt. Konie stały się teraz we Wrocławiu poważnym biznesem.

Aleksander nie pracował w lecznicy, prędzej w końcu zabiłby ojca albo siebie. Nie miał zamiaru też zostać na żadnej z uczelni. Dłubanie w resztkach zwierzęcych na anatomii patologicznej albo wkładanie łap w macice koni na rozrodzie jakoś specjalnie go nie rajcowało. Właściwie wkładanie łap w jakąkolwiek macicę go nie rajcowało.

Aleksander lubił biznes i to nim się zajmował. Inwestował, rozbudowywał i doglądał finase, bezpiecznie we własnym biurze albo domu. Nie spotykał ojca, który zazwyczaj noce i dnie spędzał w gabinecie, oddalonym od części administracyjnej o cały kilometr wolnego terenu. Na szczęście.

Zdarzały się jednak takie momenty jak ten. Kiedy jego ojciec nagle decydował się mu coś pokazać, co zazwyczaj według Aleksandra było debilizmem. Jego ojciec był debilem i na interesach nie znał się wcale. Tylko dzięki umiejętnościom Aleksandra lecznica rozwinęła się do takich rozmiarów, a jego ojciec zarabiał poważne pieniądze. Myśl, że stary był od niego zależny, pozwalała mu przeżyć kolejne dni. Nie była to czystość serca młodego mężczyzny, ale raczej chłodna satysfakcja. Może nawet czasami liczył na to, że kiedyś pogrąży tego durnia całkowicie? Złudne marzenia…

- Ma naderwane ścięgna, ale dla pewności trzeba zrobić USG – głos ojca wyrwał go ponownie ze świata myśli. – Mogę przeprowadzić rekonstrukcję, ale to będzie kosztowało.

- Cena nie gra roli. To czempion.

Jego ojciec tylko z miną profesjonalisty przytaknął głową, wycierając ręce w fartuch. Dopiero, kiedy wstał z klęczek, było widać jego potężną sylwetkę. To jej tak bardzo obawiał się Aleksander. Sam wdał się z budową w swoją drobną, ale zgrabną matkę. Jego ojciec był tylko klocem z siłą młota.

Pożegnał klienta, zapraszając go na zabieg po prześwietleniu. Zostali sami i młodszy poczuł przymus rozpoczęcia konwersacji.

- Co chciałeś mi pokazać? – zaczął, nie patrząc w oczy ojca.

- Chciałem ci przedstawić kogoś, kto może pomóc nam w rozbudowie. Ty jesteś jednak, jak zwykle narwany i musiałeś przyjść za wcześnie. Nigdy nie możesz mnie posłuchać?

- Zawsze cię słucham, tylko dziś nie mam czasu – odparł, spuszczając oczy na swoje stopy.

Czuł na twarzy, jak spojrzenie ojca zaczyna go palić. Było za wnikliwe, za wścibskie.

- Za dużo pracujesz. Powinieneś się zabawić. Pytałem się ostatnio dziewczyn w biurze, Monika na ciebie leci. Zabierz ją gdzieś na mój koszt, zabaw się. Laska ma niezłą dupę. Gdybym tylko był młodszy… - zapalił się stary, dłonią macając w powietrzu wyimaginowany tyłek swojej pracownicy.

Na szczęście nie zauważył, jak przez twarz Aleksandra przechodzi grymas, ni to bólu, ni to obrzydzenia.

- Może na przyszły tydzień – szepnął bardzo cicho, zmuszając się z całych sił, by nie uciec z tego miejsca i od tego człowieka jak najdalej.

- Załatwię wam rezerwację i… O, jest już nasz gość – przerwał nagle ku uldze syna i lekko nachylił się do jego ucha. – Doszły mnie słuchy, że to cholernie dobry architekt, projektował szpital na Borowskiej i parę innych, prywatnych klinik. Nawet zagranicą. Najlepszy, jakiego mogłem znaleźć. Ma tylko jedną wadę. Podobno to parszywa ciota – wysyczał stary do ucha Aleksandra. – Dasz wiarę, taki facet na stanowisku? Pedałem? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć, żeby dawał dupy. Jeśli się dowiesz, że to prawda, nie zatrudniaj go.

Na te słowa wzrok Aleksandra automatycznie podskoczył do góry. Sylwetka mężczyzny była już bardzo blisko, za blisko. Nie mógł się salwować ucieczką. Tylko jego zielone źrenice rozszerzyły się nienaturalnie w panicznym strachu, mrożącym ciało mężczyzny.

W ich kierunku szedł Helios. W promieniach słońca, osiadających na jego szerokich ramionach, obleczonych w modny garnitur, wyglądał rzeczywiście jak bóg. Włosy w artystycznym nieładzie lśniły węglem, a czarne brwi okalały błyszczące oczy, w których krył się uśmiech i pewność siebie.

Aleksander poczuł się osaczony. Poczuł, że się dusi.

Jeżeli przyzna, że zna tego mężczyznę, ojciec domyśli się. Domyśli! Będzie wiedział, że z tym nie skończył, że dalej jest pedałem. Że jego syn bierze w tyłek i nawet to lubi. Miał się nie przyznać? Miał udawać? Miał robić z siebie idiotę, przed facetem, z którym było mu tak dobrze?

Helios był szybszy.

- Heliodor Zachariasz.

Wyciągnął do niego dłoń. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.

- Aleks… Aleksander Wierzbicki – zawahał się na moment, czując jak jego nogi miękną, jakby zaraz miał zapaść się pod ziemię. – Mój ojciec powiedział, że jest pan architektem - zdobył się na parę słów, które z trudem przechodziły mu przez gardło, nadal ściśnięte strachem.

Miał wrażenie, że Helios to widzi. Na pewno widział, bo uśmiech zmienił się w bardziej cyniczny.

- Ma pan ze sobą plany na rozbudowę? Zanim zaczniemy rozmowę, chciałbym zobaczyć pańskie umiejętności – odparł, orientując się jak bardzo dwuznaczne w tej sytuacji były jego słowa.

Ojciec stał koło nich, patrzył na niego. Aleksander czuł to dokładnie. Obserwował go tym wnikliwym spojrzeniem, ważył każde jego słowo.

- Wydaje mi się, że zna pan doskonale moje umiejętności – odpowiedział Helios, dłonią przeczesując włosy, które targane wiatrem niespodziewanie zakryły mu twarz.

Miał piękną twarz, a Aleksander mógł myśleć tylko o tym, jak bardzo przez nią był teraz zgubiony.

- Znam? – powtórzył niepewnie.

- Aleksandrze, czemu nie zaprosisz pana do środka? Może do mnie? Napijemy się, pogadamy, a twoja Moniczka może przyniesie nam kawy? – zagadnął ich ojciec, wskazując głową budynek lecznicy.

Aleksander widział, jak na słowa ojca „twoja Moniczka” brwi Heliosa podskoczyły ostentacyjnie do góry, a w jego oczach zapaliło się drwiące zdziwienie.

- Moje biuro chyba będzie lepsze. Przecież pan Heliodor nie będzie rozkładał szkiców na stole operacyjnym? – zaprzeczył ojcu, modląc się w duchu, by ten odpuścił.

I odpuścił. Na szczęście.

- Jak sobie życzysz. Pójdę do siebie. Tylko… Pamiętaj, o czym ci mówiłem. – Puścił do niego oko, znacząco. – Do widzenia panu i życzę powodzenia. Mój syn, jeśli chodzi o interesy, jest dość stanowczy.

Helios podziękował skinieniem głowy, przenosząc wzrok na Aleksandra.

- Stanowczy? – odparł, kiedy weterynarz zniknął za winklem lecznicy – Nie zauważyłem.

- To ma być jakiś żart? – spytał młody z irytacją w głosie.

- Nie. Mnie przynajmniej nie jest do śmiechu. Nie lubię patrzeć, jak ktoś jest tak poniżany.

- Kto według ciebie, jest poniżany? – syknął Aleksander, drżącymi dłoni dobywając z kieszeni płaszcza paczkę papierosów.

Jeden z nich wysunął się z opakowania wprost do jego ust. Sięgał już po zapalniczkę, ale Helios był szybszy. Podsunął mu ogień.

- Ty jesteś poniżany. Tym, że nie możesz się przyznać do tego, kim naprawdę jesteś. Poza tym wyglądasz pięknie, kiedy się czerwienisz – szepnął, zbliżając się do młodszego na niewielką odległość.

- Mógłbyś się zachowywać?

Dłonią natychmiast odsunął mężczyznę od siebie, pogłębiając potrzebny mu dystans.

- Nie masz o niczym pojęcia i jeśli myślisz, że nasze bzykanie uprawnia cię do wtykania nosa w moje sprawy, grubo się mylisz.

- Narowisty. Lubię takich. Twój ojciec chyba też – przytaknął mu przekornie mężczyzna, patrząc na niego spod rozwichrzonej grzywki.

- Masz ubaw, co?

- Nieziemski - odpowiedział architekt bez krzty wesołości w głosie.

- Czego ode mnie chcesz? Po co tu przylazłeś?

Aleksander wiedział dokładnie, że nie mógł go winić. Przecież nie wiedział, że swoim zachowaniem w tym miejscu może rujnować mu życie. Jednocześnie był na tle zdesperowany, by chcieć się na kims odegrać.

- Przyszedłem, bo byłem umówiony z twoim ojcem. Skąd mogłem wiedzieć, że jesteś jego synem? Nie jestem jasnowidzem. Nasze wczorajsze spotkanie było zamierzone, nie przeczę. Miałem na ciebie ochotę i nadal mam. Dziś jednak jestem tutaj w interesach i będę wdzięczny, jeżeli potraktujesz mnie poważnie.

- Chodź do biura – rzucił Aleksander tylko przez ramię, samemu ruszając w stronę niewielkiego budynku na drugim krańcu polany.


*


Znów szczęk zamka i znów cisza przywitała ich swoim dobrodziejstwem. Znów sterylne pomieszczenie, starannie ułożone sprzęty. Bardzo gustowne biurowe meble i minimalizm. Ani w biurze, ani w domu Aleksandra nie było krzty ciepła. Heliosowi podobało się to wnętrze, ale według niego potrzebowało duszy. Aleksander też jej potrzebował. Rozpaczliwie o nią błagał i może właśnie to przyciągnęło go do niego w klubie. Zwrócił na niego uwagę i umysł na więcej, niż parę krótkich chwil, które dzielił z poprzednimi kochankami.

Smutek, tajemnica, tragedia – to było to, co kochał. Zresztą tak, jak i wszyscy. Ludzie pławili się w nieszczęściach innych, delektowali się nim zupełnie tak, jak wampiry wysysaną posoką.

Tym razem to Helios przekręcił klucz w zamku. Aleksander tylko stał za swoim biurkiem i przyglądał się badawczo poczynaniom mężczyzny. Helios podszedł do niego parę kroków, po drodze zasłaniając pionowe żaluzje. Szemrając, obróciły się na lewo, odgradzając ich szczelnie od świata

- To on, prawda?

- Kto? I co? – spytał zdezorientowany Aleksander, odchodząc od mężczyzny klika kroków w tył.

- Twój ojciec. Skrzywdził cię. Widziałem twój strach. Ba! To była panika, kiedy mnie zobaczyłeś.

Słowa, jakie wypowiadał mężczyzna, były bardzo spokojne i miękkie. Miały jakby fakturę weluru i Aleksander musiał przyznać, że słuchając ich, czuł się bardzo komfortowo, czuł się nawet bezpiecznie.

- Mówiłem ci już coś o wtykaniu nosa w nie swoje sprawy? – warknął na Heliosa mimo woli.

- Zaprosiłeś mnie do swojego życia, dałeś mi w posiadanie swoje ciało, a to wiąże się z odpowiedzialnością. Jestem poniekąd za ciebie odpowiedzialny.

Aleksander prychnął pogardliwie na te słowa, zakładając obronnie ramiona na piersi. To była jedyna szansa na zbudowanie między nimi muru.

- Czy ja wyglądam jak panienka, która przez przypadek zaszła z tobą w ciążę? Daj sobie spokój. Jesteśmy pedałami, a pedały pieprzą się bez zobowiązań – powiedział pewnym siebie głosem, pocierając dłońmi ramiona, tak jakby było mu zimno. Czuł tylko echo dreszczy rozkoszy z poprzedniej nocy.

- Dobrze, że przyznajesz się do tego, że jesteś homo przynajmniej przede mną. Tam przed chwilą… - Helios wskazał głową w kierunku lecznicy, smuga światła zagrała pięknie na jego włosach. – Tam przed chwilą doskonale odegrałeś rolę dobrego, katolickiego i na wskroś heteryckiego synka.

- Nie waż się mówić tak, jakbyś cokolwiek wiedział – zagroził mu, gorzki uśmiech zagościł na twarzy Aleksandra, wyginając ją w niemiłym grymasie.

Mimo to Helios nadal twierdził, że miodowe włosy, pełne usta i ametystowe migdały oczu były niemal anielskie.

- Myliłem się, co do ciebie wczorajszej nocy – szepnął mężczyzna, rozluzowując swój krawat.

Po chwili jedwab materiału spłynął lekko na biurko. Obok niego spoczęła również i zsunięta z ramion marynarka. Zwinne palce Heliosa przebiegły przez pierwsze guziki jego koszuli, odpinając je z wprawą. W prześwitach materiału ukazało się ogorzałe ciało boga słońca.

- Co robisz?

Z ust Aleksandra nie wydobył się zwykły głos. Był to raczej jęk zrezygnowania. Jak mógł się przeciwstawić temu życiodajnemu demonowi?

- Tak. Myliłem się…. – szepnął mężczyzna, podchodząc do młodszego i zagarniając jego twarz w dłonie. – Jesteś tylko przestraszonym zwierzęciem. Zaszczutym. Nie jesteś egoistą. Rządzi tobą strach i chęć zemsty, chociażby na samym sobie. – Helios pokręcił głową jakby czegoś nie rozumiejąc. – Sprawiasz, że pragnę się tobą zająć, pragnę dać ci wolność, wygrać dla ciebie tę wolność. Dziwne… Jesteś jedynym.

Mimowolnie Aleksander potarł policzkiem wnętrze obejmujących go dłoni, łaknąc kojącego chłodu skóry Heliosa. Przymknął oczy, delektując się na nowo doznaniem i wiedział już, że nie ma siły walczyć. Nawet, jeśli przyjemność w tym miejscu, pod nosem jego ojca, niosła mu zagładę.

Zanim zdążył zastanowić się nad czymś jeszcze, odnalazła się w ustach Heliosa.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media