Go to commentsKażdą nocą - Epilog
Text 5 of 5 from volume: Kiedy stajemy się ludźmi.
Author
Genreromance
Formprose
Date added2011-06-06
Linguistic correctness
Text quality
Views2885

Epilog


Cudowny i dźwięczny śmiech wypełniał całe pomieszczenie, całe mieszkanie. W raz z nim wpadało także i słońce. Grzało szyby, rozjaśniało biel i beż mebli, załamywało się na stalowych taflach blatów, na szkle schodów. Igrało z wnętrzem. Takie właśnie wnętrza kochał Helios. I właśnie w takie oczy kochał patrzeć. Iskrzące, pełne pasji i szczęścia.

O ile to było możliwe, Aleksander wyglądał jeszcze piękniej, kiedy się śmiał. Jego twarz była pogodna, rozluźniona, ciało odprężone. Pełne usta rozciągnięte w uśmiechu wprost błagały o pocałunki. Były lekko spuchnięte od godzin, jakie spędzili w biurze. Od chwil, które zeszły im na pokonanie drogi do domu młodego mężczyzny. Przez te całe dni, jakie zeszły im na kochaniu się, kiedy zamknęli się w mieszkaniu Aleksandra.

Blondyn leżał teraz wyciągnięty na białych, atłasowych prześcieradłach. Jego zgrabna linia pleców i wzgórza pośladków, doliny i wyżyny mięśni były dla Heliosa cudowniejsze niż wszystkie budowle architektoniczne. Mógł je podziwiać latami, chciał je podziwiać latami i był pewien, że raczej mu się to nie znudzi. Nawet teraz odkrywał coś nowego.

Polał kolejną porcje szampana po łuku pleców kochanka. Złote krople spłynęły w dół, poprzez krzywizny łopatek, ześliznęły się aż do pośladków i tocząc dalej rozlały w ich pęknięciu. Mężczyzna pośpieszył natychmiast ze zbieraniem ich ustami, muskając przy tym językiem satynową skórę Aleksandra. Dotyk wywoływał kolejne chichoty, nieposkromiony śmiech.

- Gdzie cię bił? – szepnął Helios nachylony nad biodrami młodszego.

Całował własne dwa małe wgłębienia w miejscu gdzie plecy doskonałą linią przechodziły w pośladki.

- Czy to ważne? – mruknął Aleksander, chowając twarz w poduszki by tłumiąc odgłosy.

- Dla mnie tak. Chce ci zadośćuczynić.

- Bił mnie po nerkach… I po plecach – zamknął oczy żeby lepiej przywołać wspomnienia. – Bił praktycznie wszędzie. Nawet po głowie. Rozwścieczyłem go, kiedy powiedziałem, że jestem gejem zupełnie tak samo jak ci, na których wyklinał, kiedy oglądał jakieś durne, nazistowskie strony internetowe. Strony krzyczały hasłami „Cioty do gazu!”, a on się z tego śmiał. Popierał ich. Po prostu nie wytrzymałem. Musiałem mu powiedzieć, że jego syn też jest ciotą.

Ręce Heliosa miękko obrysowały linię tali Aleksandra, pieszcząc teraz dwa okręgi. Trzeba było mu przyznać, chłopak miał niezły tyłek i Helios łapał się na tym, że nie pragnął już nikogo więcej.

- Co było dalej? – zachęcił Aleksandra do mówienia.

- Dalej? Trafiłem do szpitala. Miałem rekonstruowane kości czaszki. Zupełnie jak konie i psy ojca. Dwa miesiące wycięte z życiorysu, a później następne pół roku, po próbie samobójczej. Ojciec wyparł ze swojej świadomości, że ma syna geja. Zaczął mnie zmieniać, rzeźbiąc na swoje wyobrażenie, a ja się po prostu poddałem. Wszystko to dla świętego spokoju.

Aleksander nagle odkrył, że kiedy zaczął opowiadać wszystko Heliosowi, nie mógł skończyć… Nie chciał skończyć. Pragnąłby ten mężczyzna znał prawdę i dokładnie poznał jego samego.

- Kiedy wróciłem do życia weterynaria już mnie nie rajcowała, kojarzyła mi się z nim. Odkryłem, że poszedłem na nią dla niego. Zająłem się interesami lecznicy, planowaniem i finansami. Pragnąłem go od siebie uzależnić. Milion razy knułem, jak go zniszczyć, a mimo to nadal się go boje. Wyparł z siebie, kim jestem i wyparł ze mnie, kim jestem. Wszystko, dlatego, że nie byłem taki, jakiego sobie mnie wymyślił.

- Nie masz się, czego bać. Teraz masz mnie – odparł mrukliwe Helios, kładąc się na boku koło Aleksandra i pociągnął sporego łyka szampana wprost z butelki. Pocałunek pozwolił im podzielić się trunkiem.

- Ty się go nie boisz? – spytał Aleksander w jego usta.

Helios pomyślał tylko, że ten mężczyzna jest po prostu sumą piękna i słodyczy. Wzruszył lekceważąco ramionami.

- Czego mam się bać. Jestem młody, silny i mam wpływy. On jest tylko przegranym idiotą. Wiesz, czemu? – Uniósł brew wraz z pytaniem. Aleksander zachęcił go do odpowiedzi skinieniem głowy i mruknięciem – Jest przegrany, bo został sam przez swoją nienawiść, sam wśród wrogów.

Niespodziewanie jego słowom zawtórował dźwięk dzwonka do drzwi. Helios gestem dłoni powstrzymał Aleksandra przed wstawaniem, samemu podrywając się z posłania i łapiąc w biegu szlafrok.

- To pewnie dostawca od Chińczyka – rzucił przez ramie do kochanka, śpiesząc otworzyć drzwi.

Uchylił je tylko delikatnie, pozostawiając na ryglu, by sprawdzić słuszność swoich podejrzeń. Zamiast jednak dostarczyciela jedzenia, w szczelinie ukazała się twarz weterynarza.

- Co pan tu robi? – spytał Helios, zawiązując niedbale szlafrok. Miedzy jego połami, wychylało się mocne ciało.

- Mógłbym pana spytać o to samo. Gdzie mój syn?

Helios widział jak twarz starego Wierzbickiego czerwienieje. Nie trzeba było być inteligentem, żeby się domyślić, na czym ich przyłapał. I dobrze. To było Heliosowi na rękę.

- Pański syn? – powtórzył udając zdziwienie. Nawet jego ciemne brwi poszybowały do góry. – Zapomniał pan? Pański syn nie żyje.

- Co z nim zrobiłeś pedale! – wrzasnął na cały korytarz, zapierając się na drzwiach. Rygiel jednak był mocniejszy.

- Co ja z nim zrobiłem? – zaśmiał się krótko mężczyzna, prychając pod nosem. – Nie pamięta pan, co zrobił pan z własnym synem, kilka lat temu? Zabił go pan. Właśnie tak. Zabił – powtórzył mocnym głosem.

Kiedy duża dłoń weterynarza wśliznęła się do środka, próbując powarzyć zamknięcie, Helios naparł na drzwi całym ciałem, zatrzaskując je na placach starego mężczyzny. Skowyt bólu poniósł się po klatce schodowej apartamentowca. Helios spokojnie otworzył drzwi.

- Proszę tu więcej nie przychodzić. Zapomni pan o synu. Przecież i tak nie był tym, kim powinien. On dla pana umarł, a jeśli dowiem się, że się pan tu pojawił, że robił pan problemy… - Helios wychylił się przez szczelinę i tym razem wysyczał słowa w twarz weterynarza – To ja zabije pana.

Zamknął je cicho, zaraz przed nosem oszołomionego Wierzbickiego. Był pewny, że ten więcej się tutaj nie pojawi, bo oczy Heliosa czasami potrafiły być przerażające. W tych oczach naprawdę kryła się chęć mordu i Wierzbicki to widział, rozumiał tą chęć.

Helios wrócił już uspokojony do sypialni. Kiedy staną w drzwiach i wzrokiem ogarnął ciało, dusze kochanka, po raz pierwszy rzeczywiście poczuł się jak bóg, który przynosi komuś światło nadziei, światło życia.

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wszystkie Twoje teksty, za poziom lteracki, dałam na piątkę. Wciągnęło mnie:-)
avatar
1.Cudowny i dźwięczny śmiech wypełniał całe pomieszczenie, całe mieszkanie. - albo pomieszczenie, albo pomieszczenie w mieszkaniu, albo mieszkanie.
2. (1)Wraz z nim wpadało(...) - bez spacji :)
3. Grzało szyby(.) (R)ozjaśniało biel i beż mebli(.) (Z)ałamywało się na stalowych taflach blatów, na szkle schodów.
- Krótsze. Szybciej się czyta. Wydaje mi się, że tak jest lepiej.
4.- Ty się go nie boisz? – spytał Aleksander w jego usta. - To bym zmieniła. Nie wiem jak. Nic mi do głowy nie przychodzi. Ale nie rozumiem tego zdania. Wyobrażam sobie, ale nie rozumiem.

Pomysł świetny. Moja wyobraźnia jest ograniczona. Podoba mi się. Przeczytałam od początku do końca, czyli nie jest źle. Kinga odłożyłam po trzech zdaniach. Jesteś lepszy.
© 2010-2016 by Creative Media