Go to commentsKolonie (fragment, cz.2)
Text 15 of 108 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2015-02-17
Linguistic correctness
Text quality
Views2484

cd. części 1


Pozostałe dni pobytu na kolonii poświęciliśmy na szlifowanie strategicznego planu wykorzystania świec w ostatnią noc. Role zostały sumiennie podzielone – kto i za co odpowiada, jaki rodzaj świec i gdzie wykorzystamy, kto podkłada i je zapala. Nie zapomnieliśmy o wyznaczeniu czujek, a nawet o przygotowaniu drogi odwrotu do swoich pokojów. Z tym ostatnim nie było większego problemu – spaliśmy w wieloosobowych salach parterowych baraków, a okna były umieszczone niezbyt wysoko. Wystarczyło niezbyt dokładnie zamknąć jedno z nich. Wspięcie się i wejście do pokoju nie było dla nas problemem, przecież w domu ciągle ganialiśmy po drzewach przyległego parku.

Solidnie napracowaliśmy się przy precyzyjnym opracowaniu planu, aż pod koniec rozpierała nas duma z efektu. Nie na próżno byliśmy synami zawodowych żołnierzy. Wydawało się, że „mucha nie siada”. Operacja „Zielona Noc” wyglądała na perfekcyjnie przygotowaną. Nasza dziesięcioosobowa gromadka z jednego podwórka z niecierpliwością oczekiwała nadejścia ostatniej nocy pobytu. Miała być na długo zapamiętana.

Niestety, przekonaliśmy się boleśnie, że nawet najdoskonalszy plan ma luki lub słabe punkty. Nigdy nie można przewidzieć wszystkiego. Naszym najsłabszym punktem okazał się, jak to często bywa w takich operacjach, czynnik ludzki. Może ktoś od nas nieopatrznie wygadał albo zdradził któryś ze znajomych nam żołnierzy. Może nie przewidzieliśmy czujności kierownika kolonii i wychowawców oraz ich doświadczenia, zdobytego w nieustannych bojach z kolonistami w poprzednich latach. Jak się stało, tak się stało. W każdym razie, kiedy ostatniego dnia przed zieloną nocą wróciliśmy z obiadu do sali sypialnej, naszym dziecięcym, ale już rozpalonym przedbitewnym oczekiwaniem oczom ukazał się dramatyczny widok. Pokój wyglądał jak prawdziwe pobojowisko – łóżka były wybebeszone z materacy; nasze plecaki, torby i walizki leżały porozrzucane i pootwierane. Wyrzucono z nich wszystkie rzeczy, w ogóle nie troszcząc się o porządne ich ułożenie. Wielka gromada rozmaitych bambetli była przemieszana bez ładu i składu.

Jednak nie wszystko było chaosem. Na środku sali widniała jedyna uporządkowana struktura – świece dymne, równiutko ułożone w gustowne piramidki. Nasze bogactwo, przez tyle dni z trudem zdobywane i skrzętnie w zakamarkach bagaży przechowywane, ujawnione zostało postronnym oczom. Leżały świece mniejsze, które mogły dać dym w jednym z trzech kolorów – białym, żółtym lub czerwonym. Obok ułożone były trochę większe. Były też te najlepsze, prostokątne, wielkości małej paczki mieszczącej dziesięć pudełek zapałek, które składały się z trzech oddzielonych przegródkami części. Każdą z nich podpalało się osobno i każda dawała dym innego koloru. Kiedy zapaliło się wszystkie jednocześnie, to widok był wprost cudowny – przez długie kilka – kilkanaście minut wydzielały się gęste kłęby trójkolorowego dymu. Trzeba było tylko uważać i szybko oddalić po zapaleniu. W przeciwnym wypadku później nieostrożny „dymomistrz”  przez dłuższy czas kasłał i przecierał załzawione oczy.

Wiedzieliśmy o tym, gdyż dużo wcześniej sprawdziliśmy doświadczalnie jakość pierwszych otrzymanych świec w ustronnym, oddalonym od baraków kolonijnych miejscu. Nie chcieliśmy kupować kota w worku – za nasze usługi dla wojaków chcieliśmy otrzymywać porządny towar, a nie jakieś wybrakowane czy zleżałe badziewie. Uczciwa transakcja handlowa to podstawa wzajemnego zaufania. Po przeprowadzeniu praktycznej próby byliśmy pewni – towar pierwowo sorta! Obawialiśmy się tylko, czy wychowawcy czegoś się nie domyślili – zapalona w czasie próby świeca na kilka minut pół nieba przesłoniła, widać ją było z daleka. Jednak nikt z kadry niczego nie szukał, nie rozpytywał. Widocznie słusznie założyli, że to ćwiczą niebieskie berety. Zresztą nawet jeżeli coś podejrzewali, to minęło już tyle dni, że pewnie dawno zapomnieli.

A jednak nie zapomnieli. Mieliśmy przed naszymi oczyma widoczny dowód, że srodze pomyliliśmy się w ocenie ich możliwości kojarzenia faktów. Jak wytrawni stratedzy poczekali na ostatni moment, aby zadać nam śmiertelny cios w chwili, kiedy już szykowaliśmy się do triumfalnego przeżycia zielonej nocy. To najbardziej zabolało. Byliśmy przecież tak blisko zakończenia kolonii w sposób, jaki zaplanowaliśmy...


  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Doskonałe wspomnienia z lat szkolnych, a szczególnie z pobytu na koloniach. Tylko łza mi się kręci w oku, że nigdy na takowych nie byłem. Natomiast w lipcu 1961 roku byłem na obozie artystycznym w gdańskim Nowym Porcie. Co prawda moje przygody były mniej sensacyjne, ale podczas zielonej nocy skradziono mi 50 zł, a więc tyle, ile otrzymałem z domu na te trzy tygodnie swobodnej rozrywki. A po powrocie do Pułtuska, gdzie mieściła się siedziba mojego liceum pedagogicznego, musiałem szukać możliwości zdobycia 5 zł, bo tyle kosztował bilet do mojej rodzinnej wioski. Ale to już prehistoria.
Dwa błędy interpunkcyjne nie wpływają jednak na obniżenie oceny za poprawność językowa. Zbędne są przecinki przed: zdobytego, równiutko.
avatar
Bardzo sympatyczne wspomnienia. Przyjemnie czyta się.
avatar
Hardy, Twoje wspomnienia przywołują z mojej pamięci kolonijne przygody. Zielone noce to była tradycja i było raz tak, że akurat w ten dzień wydarzyła się awaria wodociągów. Wracaliśmy do domu niedokładnie umyci z pasty do zębów, którą malowaliśmy się w ostatnią noc :)
avatar
Dziękuję za opinie. Każdy ma jakieś wspomnienia z dzieciństwa... a Janko dodatkowo z kradzieży całego kieszonkowego ;)
© 2010-2016 by Creative Media