Go to commentsRuskie przyszli! (cz.2/2)
Text 17 of 108 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2015-02-27
Linguistic correctness
Text quality
Views2543

cd.

Po kilku dniach, rankiem wyszedłem na ulicę. Od razu zauważyłem nadchodzących od strony lasku kilku żołnierzy. Nie naszych, tylko ich, sałdatów. Momentalnie rozbudzona ciekawość zatrzymała mnie na chodniku. Czyżby ich wreszcie puścili do miasta? Przez minione dni nikogo z nich nie widzieliśmy.

Poczekałem, aż podeszli. Byli w swoich zwykłych polowych mundurach, w furażerkach z małą czerwoną gwiazdką, bez broni. Jeden z nich zagadnął mnie po rosyjsku:

– Polak, nie bój się, my na przepustce. Masz polskie pieniądze?

– A wy skąd? – zapytałem w ich języku. Widać było, że nie znali polskiej mowy, nawet nie spróbowali czegoś powiedzieć w łamanym polskim języku.

– A, w lesie żyjemy.

– Co?

– Tak, od tygodnia w namiotach śpimy. Ot, przyszedł z dowództwa rozkaz i nagle cały nasz oddział wywieźli tutaj. Dopiero dzisiaj dali nam przepustki na kilka godzin.

– Puścili was do miasta?

– Tak.

– A długo będziecie jeszcze w lesie? – błysnęła mi iskierka nadziei, że może coś wiedzą i powiedzą. Chodzenie nad jezioro dużo dłuższą drogą naprawdę nie było przyjemnością.

– Nic nie wiemy. Pewnie długo, jak przepustki zaczęli wydawać.

– O kurde, a niech to – zmełłem w ustach przekleństwo. To byli zwykli szeregowi, młodzi chłopcy z poboru. Co oni mogli wiedzieć? Każą im, to siedzą w lesie w namiotach. Pewnie nawet nie wiedzą, gdzie ich wywieźli. Dali im jednak przepustki, co faktycznie mogło znaczyć, że na dłużej przyjechali. Dla nas, miejscowych, mogło to oznaczać, iż do końca wakacji nie będziemy mogli przejść przez lasek...

– Przez was musimy chodzić naokoło lasku nad jezioro. Pół dnia marnujemy – dorzuciłem smętnie.

– Nas to w ogóle nie puścili. Siedzimy w tym upale i nic więcej.

– O matko! Przecież macie tam ledwie dwa kilometry.

– Co mamy zrobić? Naczalstwo nie puszcza.

Żal mi się ich nawet zrobiło. Młode chłopaki, siedzą w takim żarze lejącym się z nieba i bez możliwości kąpieli... Im jednak chodziło o coś innego, niż chęć pogadania.

– Pomieniamy się? Nie mamy polskich pieniędzy. Chcieliśmy papierosy kupić – sałdat zachęcająco uśmiechnął się do mnie.

– Może. A co macie?

– Tuszonkę. Dobra.

– Też... jedzenia mi nie trzeba.

– A nasze odznaki?

O, to było coś. Znaczki zbierałem, stare monety też. Polskie medale i odznaki wojskowe znałem, ale rosyjskich w ręku jeszcze nie miałem. Taka okazja... Miałem kilka złotych w kieszeni. A niech tam, odżałuję złotówek, jeszcze będę je miał, a okazję trzeba chwytać w mig...

– Mam trochę. Na dwie paczki fajek wam starczy. Pokażcie, co macie, czy warto mi...

Sałdaci bez słowa sięgnęli do swych kieszeni i pokazali mi swoje błyskotki. Nie zdjęli ich z mundurów. Trochę się zdziwiłem – co jest? Zamiast polskich pieniędzy dali im nadwyżki odznak na wymianę, czy jak? To nie był jednak mój problem. Przyjrzałem się dokładniej temu, co mi oferowali. Ładne były, bez dwóch zdań. Kolorowe, niektóre złote, z granatową emalią. Poczytałem napisy na nich – specjalista taki a taki, pierwszej klasy, drugiej klasy, wyróżnienie za to, za tamto...

Naprawdę mieli tego dużo. Mogłem w nich przebierać i wybierać, jak na pchlim targu. Po kilku minutach dogadaliśmy się - zostałem, ku swojemu zadowoleniu, nowym posiadaczem kilku pięknych odznak. Oni zaś udali się do najbliższego kiosku „Ruchu”, który im wskazałem. Kupią dwie paczki „Sportów” i też będą zadowoleni.

Wróciłem na podwórko i usiadłem na rurze przy sklepie. Długo nie trwało, jak zjawiło się kilku kolegów. Zacząłem pogwizdywać z cicha, próbowałem zachować minę zblazowanego, ale oczy mi się same śmiały. Kumple od razu coś wyczuli:

– Cześć, Zdzisiek. A co ci tak śmiesznie, co?

– A nic. Siedzę sobie. Fajna pogoda, co? Skoczymy nad jezioro?

– Skoczymy. Co jest?

– A co ma być? Gwiżdżę sobie...

– Nie pieprz. Co tam masz? – jeden z kumpli zauważył moją zaciśniętą dłoń.

– Ach, to... A Ruscy byli i pohandlowałem – dłużej nie wytrzymałem i zaśmiałem się. Pokazałem im moje świeżo nabyte skarby – O, to od nich dostałem za parę złociszy. Fajne, co? Naszej forsy na fajki potrzebowali.

– Gdzie byli?! – na widok odznak, pięknie błyszczących kolorami w sierpniowym słońcu, mało im oczy nie wyszły z orbit. – Gdzie są?!

– Przecież mówię, chcieli fajki kupić, a naszych pieniędzy nie mają. Dowództwo wreszcie puściło ich z lasku na przepustkę. Poszli do kiosku. Poczekajcie, gdzie pędzicie?! Nie chcecie...

Mogłem do nich wołać, jak samotny puszczyk pohukujący w puszczy. Nie zdążyłem skończyć mówić, a już jeden z drugim popatrzyli na siebie, jak na komendę odwrócili się na pięcie i popędzili w kierunku kiosku. Szaleju się najedli, czy co? Ale im błysnąłem przed oczyma odznakami! Niech pędzą, co mi tam, najładniejsze i tak ja już mam. Kto pierwszy, ten lepszy.

Wrócili po kwadransie. Widziałem po ich zadowolonych twarzach, że i im udało się pohandlować. Jak się okazało, znaleźli ruskich sałdatów w parku, naprzeciw kiosku. Siedzieli tam na trawie i rozkoszowali się wciąganym dymem z papierosów. Nie byłem więc już jedynym na podwórku posiadaczem pięknych odznak. Nie zmartwiłem się zbytnio. I tak miałem najładniejsze.

Mijały kolejne dni sierpnia. Chodziliśmy dalej nad jezioro okrężną drogą. Rosyjscy żołnierze na przepustce pojawili się koło naszych bloków jeszcze raz czy dwa. Nie handlowaliśmy już z nimi, aż tyle niepotrzebnych złotówek nie obciążało naszych kieszeni. Nie byliśmy sknerami, daliśmy szansę zaopatrzenia się w ich odznaki innym kolegom, z okolicznych domów.

Była już prawie połowa sierpnia. Rankiem zebraliśmy się w kilku, aby pójść nad jezioro. Ledwie wyszliśmy z podwórka, zobaczyliśmy nadbiegającego kolegę z kolejowych bloków. Zamachał do nas rękami i zdyszany wykrztusił:

– Cze... eść. Wiecie?! Rosjan już nie ma! Znikli!

– Skąd wiesz?! – to była dla nas ważna wiadomość. Jeżeli to prawda, będziemy mogli wreszcie pójść nad wodę prosto przez lasek.

– Mój stary wracał w nocy z dworca i zobaczył ich, jak jechali ulicą. To rano poszedłem do lasu zobaczyć i nie ma ich! Nawet szlabanu nie ma na drodze. Wracam do domu, zjem śniadanie i pędzę do Rudnika! Cześć, zobaczymy się na plaży!

– Cześć! My już idziemy.

Poszliśmy żużlową drogą wprost przez lasek, jeszcze niepewni. Kolega jednak nie kłamał. Tam, gdzie poprzednio zatrzymali mnie sałdaci, nie było już nikogo. Po szlabanie zostały tylko świeżo zakopane dwie dziury w ziemi. Nareszcie bliżej na plażę! Jeszcze niedawno wydawało nam się, że prawie godzina drogi nad jezioro to jest daleko. Teraz było dużo bliżej niż jeszcze wczoraj. Przekonaliśmy się sami, że czas i odległość są naprawdę pojęciami względnymi.

Szesnastego sierpnia usłyszeliśmy w radiu i w telewizji, że niezwyciężona Armia Radziecka, wraz z sojuszniczym Wojskiem Polskim oraz armiami NRD i Węgier, udzieliła „bratniej pomocy narodowi czechosłowackiemu, zagrożonemu przez zachodni imperializm”. Nam jednak wiele to nie mówiło. Byliśmy podrostkami. Nikt z nas nie słyszał o obowiązującej wtedy „doktrynie Breżniewa”. Nas cieszyły odznaki, błyskotki, które tanim kosztem wyhandlowaliśmy od rosyjskich sałdatów. I oczywiście krótsza droga na plażę nad jeziorem...

  Contents of volume
Comments (20)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetna kontynuacja poprzedniego odcinka. W moim odczuciu niepotrzebnie jednak zrezygnowałeś z rosyjskich słów, zostawiając jedynie" sałdatów". To tak ubarwiało oraz potwierdzało autentyczność. Natomiast kupili nie "Sporty", lecz "sporty", podobnie jak ewentualnie za te kilka złociszy mogli Ci dać "wołgę", a nie "Wołgę".
Zbędne są przecinki przed: naprzeciw, koledzy z okolicznych domów, jeszcze niepewni.
I ostatnia uwaga. Dobrze, że napisałeś bez przecinka "w zwykłych polowych mundurach", podobnie jak ja napisałem "złocistozielone profilowane blachy".
Nie obniżam oceny za poprawność językową, gdyż te drobiazgi giną w całości.
avatar
Tak naprawdę to te Ruskie nie musiały przychodzić, bo jak w czasie wojny weszli, tak zostali aż do 1993r. Do dzisiaj pamiętam pogróżki Dubynina skierowane do Polaków na pożegnanie: Jeszcze z wami nie skończyliśmy.
avatar
Miło, że się podobają moje wspominki, Janko. Dzięki za poprawki w interpunkcji. Zawsze gdzieś wyskoczą. Najważniejsze, że nie jest ich dużo.

Z tym wstawianiem obcych słów w dialogach jest różnie - jednym się podoba, inni kręcą nosami. Ja czasem lubię. Natomiast w tym zapisie dialogu zrezygnowałem, gdyż w narracji zaznaczyłem, że ci sałdaci nie znali żadnych polskich słów. Uważałem, że wtedy muszę wybrać - albo cały dialog zapisać po polsku, albo po rosyjsku.
Widzę jednak kilka miejsc, gdzie mogę zmienić na rosyjski, zrozumiały i dla Polaka.

Co do zapisu: "Sporty", z dużej litery - wziąłem w cudzysłów jako nazwę, gdyż tak właśnie wyglądał napis na opakowaniu papierosów. Gdybym zapisał bez cudzysłowu, napisałbym: sporty.
Czy źle wnioskuję?
avatar
Czyżbym zapomniała ocenić ten świetny tekst? Nie, jest ocena! :)
avatar
Piórko, nie siedzę cały czas przed kompem, za dużo czasu by pochłaniał... :) Odpisuję stopniowo.

Tak, "Ruskie", jak weszły w `44, tak wyszły dopiero w 1993. W moim mieście jednak nie stacjonowali, więc dla nas "Ruskie przyszli!" To była sensacja dla wszystkich, cóż dopiero dla młodych chłopaków.
avatar
Hardy,
Polecam smartfona i program zamieniający mowę w tekst. Ja teraz wcale nie siedzę. "Stoję, stoję, czuję się dobrze."
avatar
Wrócę do sportów. Jeżeli chcesz pisać w cudzysłowie, to pisz papierosy marki "Sporty". I wtedy napiszesz je wielką literą. Ale nie jestem zwolennikiem nadużywania cudzysłowów. A przy okazji Twojego tekstu przypomniałem sobie, że rok później, czyli we wrześniu 1969 roku podczas ćwiczeń armii Układu Warszawskiego "Odra-Nysa 69" kupiłem od radzieckich sołdatów (w wymowie: sałdatów) tranzystorowe radio marki "Selga" oraz elektryczną maszynkę do golenia marki "Charkiw". Nie mieli wołgi na sprzedaż, więc nie kupiłem. Pozdrawiam.
avatar
Pstro, wolę pisać klasycznie, siedząc przes dużym monitorem. Smartfon nie pokazuje całego tekstu, nawet nie całą szerokość wersu. Do krótkich tekstów może się jeszcze nadawać. Do opowiadań już nie. Pzdr.
avatar
Janko, mam dokładnie taką elektryczną maszynkę marki "Charkiw" :))) W środku sztywnego pudełeczka napisy: "nadieżnaja" i "dołgowiecznaja"(dla młodszych czytelników: "niezawodna" i "długowieczna"). To pamiątka po ojcu, który ją miał chyba od tego samego czasu, przełomu 60/70-te lata. Do dziś ją używam, od ponad 20 lat, bez wymiany nożyków. Z czego wykonali ostrza tych nożyków - nie wiem, ale są nie do stępienia. Próbowałem używać nowszych maszynek, ale stwierdziłem, że "Charkiw" dalej najlepiej goli. Nie jest akumulatorowa, tylko na prąd zmienny z sieci. W domu do golenia najlepsza.
avatar
Jasne – nie ma dymu bez ognia a zdarzenia przypadkowe są rzadsze niż mogłoby wydawać się.
avatar
Zarebo, zdarzenie przypadkowe są rzadkie. Dlatego tak zapadają w pamięć.

Natomiast przysłowie "Nie ma dymu bez ognia" straciło na aktualności. Strażacy, wojskowi, realizatorzy filmów - mają obecnie specjalny sprzęt do wytwarzania tego dymu, właśnie bez ognia. Zapewniam, że dym jest bardzo gęsty ;)
Ot, i nowoczesność staje się grabarzem niektórych przysłów ;)
avatar
Hardy, ponieważ widzę, że umieściłeś już w swojej wizytówce następną pozycję wydawniczą gdzie jesteś współautorem, a nie wszyscy na pewno mieli okazję zobaczyć, dlatego tutaj serdecznie Ci gratuluję :)

Znając Twoją skromność mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, ale nie umiem inaczej a sukcesy moich przyjaciół i znajomych cieszą mnie tak jak własne i nie waham się wyrażać tego publicznie :)

Jeszcze raz, serdecznie gratuluję i życzę Ci następnych sukcesów wydawniczych, które wierzę, że pojawią się szybko :)
avatar
Dziękuję, Piórko :)

W tym wspólnym tomiku są niektóre z moich fraszek i limeryków.

Coś się kroi, niedługo :)
avatar
Jako dziecię wychowane pod skrzydłami 582 Tamańskiego Pułku Lotnictwa Myśliwskiego tez kolekcjonowałem różne radzieckie gwiazdki i odznaki. Te czerwone z żołnierskich furażerek były najmniej cenne. Najcenniejsza była gwiazda z oficerskiej czapki galowej: złota, na czerwonym tle, otoczona czymś na kształt skrzydeł czy kłosów. Za taką trzeba było dać z dziesięć sołdackich lub tyleż różnych odznak GTO (Gotow k Trudu i Oboronie), czyli takich kolorowych główek Lenina. Nigdy takiej oficerskiej gwiazdy nie zdobyłem, chociaż towaru na wymianę miałem w brud.
avatar
Tak się rozpisałem o tych gwiazdkach, że "w bród" napisałem błędnie. Przepraszam.
avatar
Masz więc dużo więcej do wspominania, niż ja, Marianie.
"Tamańska"? A więc w `44 walczyła na Krymie od strony Kerczu...
avatar
Tan 582 pułk lotniczy został podobno utworzony do walk na dalekim wschodzie, a po upadku Japonii został przeniesiony do Polski. Tu, w ramach Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, miał bronić naszego nieba przed zakusami zachodnich imperialistów. Nie wiem, jak z tą obroną było, ale moja mama twierdziła, że przelatujące nad naszym domem samoloty SU-7 straszą kury i te się gorzej niosą.
avatar
To już troszkę wiem.
Marianie, dobrze, że tylko kury. Półtora wieku temu w Anglii rolnicy twierdzili, że przez "żelaznego diabła na szynach" krowy nie dają mleka, rodzą się chore dzieci i dzieje się wszystko złe ;)
avatar
Krótko mówiąc, nowa technika źle wpływa na zwierzęta domowe.
avatar
Dzisiaj jakieś zapalone nasze podrostki mają wyjątkową szansę pohandlować sobie z Amerykanami :) Polacy - naród rzeczoznawców i kolekcjonerów!
© 2010-2016 by Creative Media