Go to commentsZapis dla powołanych - część 1
Text 1 of 41 from volume: Zapis dla powołanych
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2016-02-29
Linguistic correctness
Text quality
Views2172

Zapis dla powołanych


( Drobnostki są podstawą doskonałości – doskonałość wcale nie jest drobnostką ) 


Prolog 

Był chory, był bardzo chory. Wiedział, że ze wstaniem z fotela może mieć ogromne trudności, lecz, pomimo to odważył się na to. Po chwili, długiej jak cały wiek, odłożył grubą i ciężką księgę. Nie była mu już właściwie potrzebna – kłamała z każdym następnym zdaniem w niej wydrukowanym, o czy wiedział aż za dobrze. W niezmierzonej przestrzeni czaszki kołatały wszystkie możliwe myśli i pragnienia. Założył okulary i obraz momentalnie wyostrzył swe kontury. Średnio co pięćdziesiąt metrów stała świeca w złotym lichtarzu. Wszystkie one ustawione były na grubej, czerwonej linii, ciągnącej się przez całą powierzchnię podłogi w hali, przeciwległe ściany i sufit, z którego odpadały ogromne płaty brudnej farby.  Jego fotel natomiast ustawiony był  sto metrów od ściany, w której znajdowały się małe drzwi. Przeciwległej ściany nigdy nie dane mu było oglądać. Była bowiem zbyt odległa, wymazana z pamięci, niewidoczna, jakby nigdy nieistniejąca, lecz miał świadomość jej niewątpliwego istnienia..

- Musi być pięknie po tamtej stronie. – pomyślał starzec i uśmiechnął się. – Ciekawe, czy widać stamtąd mój fotel ?

- Tutaj nie wolno umierać ! Tu wolno tylko czekać, aż cokolwiek się wydarzy !- posłyszał nagle tuż za sobą, ale wiedział, że nie ma sensu się odwracać. Za jego plecami wszak nikogo nie było. Jedynie czysty, kobiecy głos bez żadnej konkretnej postaci. Głos – jego jedyny powiernik i jednocześnie okrutny stróż.Z wnętrza hali nie dochodził żaden odgłos. Jedynie przyspieszony oddech starego, kiedy dusiła go astma albo krótkie, niezrozumiałe i zanikające w oddali, urywane zdania, które rzucał zdawkowo w stronę nie poznanych nigdy bliżej, rozmywających się postaci. Nienawidził je, a zwłaszcza pary dużych oczu, które obserwowały go bez przerwy, każdy jego krok, każdy gest czy najmniejsze poruszenie. Gdyby miał możliwości zabił by je swoją packą na muchy i zrobił by to bez najmniejszego zawahania. Znał jednak i uczucie miłości. Kochał od lat swój fotel, obok którego, pomiędzy wieloma innymi przedmiotami tkwił stary aparat telefoniczny, działający nadal bez zarzutu. Stary ciągle go czyścił, mimo, że przecież od wielu lat go nie używał. Kochał jeszcze osobę – córkę, która mieszkała po drugiej stronie hali.  Nie odwiedzała go zbyt często ale zawsze, ilekroć przychodziła, opowiadała mu o tym, co dzieje się poza nią, tam, gdzie istnieją wielkie drzwi prowadzące do świata. Ale stary człowiek nigdy nie chciał tak naprawdę do nich dojść i bał się, że zatrzasną się przed nim na zawsze. Wolał pozostać tu, gdzie był. Lubił głęboki półmrok swojej celi.Od czasu do czasu do hali przylatywała jakaś zabłąkana mucha, albo przychodził niemrawy, po odpowiednim przyrządzeniu nawet jadalny pająk, ale tych „gości” po prostu zabijał, pragnąc pozbawić ich szybko cierpień istnienia. Sam przecież wiedział doskonale jak smakuje wręcz druzgoczące oczekiwanie na niebyt, który pomimo wielu nawoływań nie ma najmniejszego zamiaru tu zawitać. Świece z złotych lichtarzach były cały czas zapalone, lecz pomimo to nie traciły swej raz ustalonej przy produkcji długości. Wciąż były zatem tak samo długie, sztywne, milczące, wszechobecne w czasie. W hali natomiast było pełno dziur, przez które wpadały do środka wąskie promienie słońca, ale starzec nauczył się zalepiać je właśnie woskiem ze świec. Nie lubił przypominać sobie, że oprócz jego nieskończenie długiej, dobrowolnej pułapki, istnieją na zewnątrz jeszcze jakieś inne, być może gorsze światy. Superlatywy lubił tylko w długich opowiadaniach córki Amandy. Dziś jednak mijał piąty rok od jej ostatnich odwiedzin lecz bał się złych wiadomości, więc nie dzwonił nawet przez ulubiony telefon. Aster nie wiedział także kiedy dokładnie to było. Czas zdawał się tu nie istnieć, a on sam starał się pozostawać w jakiś sposób jego spełnieniem.Czasami, a dokładniej raz w okresie kilku dni, wyciągał zza oparcia fotela duży, ścienny zegar i nakręcał mu mechanizm. W zamian za chwilę „życia”, póki nie wykręciła się życiodajna sprężyna, on nużąco i równomiernie odmierzał mijające minuty, jakby wyzywał do walki uciekający bezpowrotnie i beznadziejnie upływ czasu.

Amanda miała nigdy już nie przyjść.



cdn...

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Kilka drobnych, jakby pyłków, może literówek, zakłócało mi rytm, ale odbieram tekst jako bardzo interesujący, wyróżniający się wśród większości publixowej łatwizny, płaskich dowcipasów i banalni. Pozdrawiam
© 2010-2016 by Creative Media