Go to commentsŻołnierz wyklęty
Text 10 of 70 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2016-11-01
Linguistic correctness
Text quality
Views2258

Zygmunt, jak większość kresowiaków, zaraz po wojnie szykował się do wyjazdu na ziemie odzyskane. To samo robili jego bracia z rodzinami. Szykowała się też cała rodzina żony i prawie cała wieś. Nie chciała wyjechać tylko jego siostra z trojgiem małych dzieci. Postanowiła zostać, bo zaraz po wejściu Ruskich, jej męża Leona wzięto do wojska, a najstarszy syn Kostek jeszcze za Niemca poszedł do partyzantki. Obydwaj nie wracali, a ona czekała na nich i nie chciała wyjeżdżać.

- Kobieto, to już prawie rok po wojnie - tłumaczyli jej krewni. - Ci, co poszli razem z twoim Leonem do wojska i przeżyli, już wrócili. Kostek też już dawno powinien wrócić. Nie masz, na co czekać. Masz jeszcze troje małych dzieci, nie poradzisz tu sobie sama. Pakuj się i jedź z nami.

- Ale ja nie dostałam żadnego pisma z wojska, że Leon nie żyje - odpowiadała. - Jak wróci, to gdzie będzie mnie szukać? Tylko tutaj. I Kostek tak samo.

Cała rodzina wyjechała, a ona została. Nie doczekała się ani męża, ani syna. Leon przepadł bez wieści, a Kostka koniec wojny zastał w mazowieckich lasach. Jego oddział przeczekał tam przejście frontu i był gotowy do walki z nowym wrogiem, czyli sowietami i komunistyczną władzą. Niektórym prostym żołnierzom strzelanie do Polaków - choćby i komunistów - nie było w smak i kilku z nich zdezerterowało.

- Ci tchórze daleko nie ujdą - mówił dowódca, stojąc przed frontem oddziału. - Nasi ludzie są wszędzie. Schwytamy ich nawet za granicą i rozstrzelamy. Nie wolno wątpić - kontynuował ku pokrzepieniu serc swoich żołnierzy. - Trzeba poczekać rok lub dwa. Amerykanie trochę odsapną i ruszą na Ruskich. Wróci z Londynu prawowity rząd, zaprowadzimy w Polsce porządek i wrócimy do domów jak bohaterowie. Ludzie będą nas jeszcze po rękach całować.

Tymczasem okoliczna ludność nie paliła się do całowania partyzanckich rąk. O ile za Niemca - choć z duszą na ramieniu - trochę im pomagała, to teraz zaczęła traktować ich wrogo. Po latach okupacji, rozstrzeliwań i wywózek do Oświęcimia ludzie chcieli żyć w spokoju. Nie chcieli nowej wojny i takim spóźnionym bojownikom o jakąś nieokreśloną inną Polskę, grunt zaczął się palić pod nogami. W Kostkowym oddziale brakowało wszystkiego i głód zaczął zaglądać w oczy. Wtedy dowódca postanowił zaopatrzyć się u nowego wroga. Na jego rozkaz oddział napadł na sowiecką ciężarówkę z żywnością, zabił kierowcę i żołnierzy obstawy, i zabrał, co się dało. Wtedy rozpętało się piekło. W lasy ruszyli sowieccy i polscy żołnierze, i prędko dopadli napastników. Wywiązała się nierówna walka. Gdy pod przeważającym ogniem padł dowódca i kilku kolegów,  Kostek postanowił uciekać. Rzucił karabin i czapkę z orzełkiem w koronie, i zanurkował w zarośla. Uciekał tak długo, aż dotarł pod Kielce, do ciotki, która mieszkała tam od przedwojny. Ciotka przechowała go przez kilka dni, oprała i odkarmiła. Potem dała cywilne ubranie i trochę grosza, i kazała się wynosić. Znała już adres Zygmunta na ziemiach odzyskanych i poradziła siostrzeńcowi, żeby tam pojechał. Kostek po kilku dniach dotarł do celu, odczekał w lesie do nocy i dopiero wtedy zapukał do wujkowych drzwi. Wujek nie widział go już kilka lat i z trudem go poznał. Zaprosił do kuchni, a ciotka nalała mu kapuśniaku.

- No, to gadaj, co cię tu przyniosło - powiedział Zygmunt, gdy Kostek skończył jedzenie. - Tylko jak na spowiedzi, bo kłamstwo poznam.

Kostek opowiedział wszystko i ze spuszczoną głową czekał wujkowego wyroku.

- A niech to smród ogarnie! - zaklął Zygmunt. - Wojaczki ci się zachciało! I jeszcze teraz, po wojnie, mało ci było! Leon poszedł do wojska, bo musiał, ale ty? On przepadł, ty się ukrywasz, a matka tam z trójką drobiazgu została na zatracenie. Może ją Ruscy przez ciebie do łagru wywiozą. Oni tam pewnie już wiedzą, w jakiej bandzie byłeś. Do dupy z taką polityką! Na razie możesz tu zostać, ale spać będziesz w stodole. I śpij w butach, żebyś nie musiał boso uciekać, jak po ciebie przyjdą - dodał na zakończenie.

Kostek nie wiedział, jak ma wujkowi dziękować. Zaczął coś bąkać, chciał w rękę całować, ale Zygmunt tylko nasadził czapkę na głowę i poszedł do obory. Mimo, że nowy przybysz nie wychodził poza podwórze, to po kilku dniach do Zygmunta zaszedł sołtys. Siadł przy kuchennym stole, zapalił i zagadnął:

- Zimno dziś jakoś i mokro.

Zygmunt, zrozumiawszy przymówkę, wyjął z kredensu butelkę wódki i nalał po kieliszku. Wypili i sołtys zaczął rozmowę:

- Kręci się tu u ciebie jakiś obcy. Kto to?

- Siostrzeniec.

- A na długo on tu?

- Chyba na długo.

- Takem i myślał. Zameldować go trzeba. Papiery jakieś ma?

- Nie ma.

- Takem i myślał. A wiesz ty, kiedy i gdzie on urodzony?

- Wiem, bo to mój chrześniak.

- To niech idzie do miasta i zrobi sobie fotografię. Potem niech napisze podanie, że miał przedwojenne papiery, tylko mu je ukradli. Pójdziemy razem z nim do urzędu, poświadczymy co trzeba i wyrobimy nowe papiery.

- Ty poświadczysz? Przecież ty nie z tamtych stron.

- A co to szkodzi. Toż ja z jego ojcem… . Jak mu jest?

- Leon.

- No. Ja z Leonem razem we wojsku byłem, to i mnie potem na chrzciny syna zaprosił. Trzeba sobie po sąsiedzku pomagać. Nalej jeszcze - zakończył.

Dopili wódkę, zrobili jak uradzili i po jakimś czasie były partyzant miał już nowy dowód osobisty. Kostek był pracowity i dał się lubić. Jedynie hodowane przez niego gołębie, drażniły trochę ciotkę, bo paskudziły po całym podwórku. Miał smykałkę do maszyn i motorów. Wyszukał gdzieś poniemiecki motocykl, wyremontował go i jeździł na nim do miasta i do kościoła. Młody motocyklista wpadł w oko miejscowym pannom i niejedna chętnie siadłaby mu na tylne siodełko, ale on żadnej tego nie proponował. Którejś niedzieli, idąc z kościoła, Zygmunt powiedział do chrześniaka:

- Ludzie mówią, że tobie w czasie wojny żenidło urwało, bo się do bab nie bierzesz. I dobrze, że tak gadają. Żebyś tylko czasem nie spróbował której babie pokazać, że to nieprawda.

- Niech się wujek nie martwi. Nie głupim - odpowiedział Kostek, choć bardzo zraniła jego męskość ta opinia.

Kostek przesiedział szczęśliwie u wujka do amnestii, a potem podziękował za pomoc i wyjechał, żeby gdzieś spróbować żyć od nowa.

Po kilku latach na Zygmuntowe podwórko zajechała z fantazją ciężarówka marki Star 20. Z szoferki wyskoczył Kostek i wszedł do domu, wnosząc ze sobą zapach paliwa. Jak dawniej usiadł przy kuchennym stole i jak dawniej - jak na spowiedzi - opowiedział, co przez te lata porabiał. Powiodło mu się. Zamieszkał we Wrocławiu, został kierowcą w PKS i objeździł swoim starem już chyba pół Polski. Ożenił się i miał dwoje dzieci. W dużym mieście, gdzie każdy był obcy, nikt go nie pytał o przeszłość.

- Jak ja się wujkowi odwdzięczę za pomoc? - powiedział na zakończenie. - Może kiedyś będzie potrzebny jakiś transport, to ja zawsze. A jak się ma ten sołtys, co wtedy za mnie poświadczył? Skoczyłbym do niego, podziękować.

- Ma się dobrze, ale lepiej do niego nie chodź - odpowiedział Zygmunt. - U niego teraz mieszka jego zięć milicjant. To wielki służbista i bardzo partyjny. Po co kusić złe.

- A masz jakieś wieści od matki i od rodzeństwa? - wtrąciła się ciotka. - Bo my pisaliśmy do nich kilka razy, ale odpowiedzi nie było.

- Mama nie mieszka już w starym domu, tylko w kołchozowym. Pracuje w kołchozie przy krowach i ma jeszcze swój ogródek. Najstarszy brat to już prawie kawaler i uczy się na mechanika, ale obie siostry zmarły - odpowiedział Kostek spuszczając oczy.

- Pojechałbyś do matki w odwiedziny. Może by się udało ją tu ściągnąć - ciągnęła ciotka.

- Jechałbym choćby dzisiaj, ale na wyjazd trzeba mieć paszport i wizę. Jak się składa papiery na paszport, to trzeba napisać wszystko o sobie i całej rodzinie, a milicja sprawdza to bardzo dokładnie. Doszliby o tej rozwalonej ruskiej ciężarówki, do was, do waszego sołtysa i tego fałszywego poświadczenia. Wszyscy poszlibyśmy za kratki. Boję się. Jak kiedyś doczekamy innych czasów, to zaraz tam pojadę i przywiozę mamę do Polski. Jeśli ona dożyje - dodał smutno. - Jeśli dożyje.

  Contents of volume
Comments (10)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetny, kolejny tekst wspomnieniowy, Marianie.

Praktycznie bez błędów w zapisie. Jedyne, co zauważyłem:
*po wejściu Ruskich, jej męża // gołębie, drażniły (niepotrzebne przecinki)
*z jego ojcem… . (po wielokropku nie stawiamy kropki)
*Najstarszy brat to już prawie kawaler - czy nie miało być "najmłodszy"?

PS. Czytałem i... właśnie podobne wspomnienia piszę. Może do wiosny skończę.
avatar
Dziękuję Ci Hardy za przeczytanie i za komentarz. Błędy interpunkcyjne poprawię w oryginale. "Toż ja z jego ojcem… ." - to miało być takie zawieszenie głosu, bo sołtys przecież nic o jego ojcu nie wiedział. Może trzeba było to jakoś inaczej zapisać. Pozdrawiam.
avatar
Marianie, z tym wielokropkiem po "toż ja z jego ojcem..." jest dobrze. Tak przeczytałem - jako zawieszenie głosu. Tylko dostawiłeś po wielokropku jeszcze jedną kropkę.
Pozdrawiam :)
avatar
Marianie, bardzo mi się podoba, jak wszystkie Twoje.

Zawsze czytam Twoje teksty, choć nie wszystkie komentuję.

Pozdrawiam :)
avatar
Wielu walczyło bo wiedzieli że zostaną skazani na śmierć.
Na wschodzie - Kresach walczyli nawet w pojedynkę do sześćdziesiątych lat - ci szaleńcy mieli nawet swoją nazwę .
Nie byli szaleni ani głupi - nie byli w stanie zaakceptować potwora . Tak umierała Wileńszczyzna , Nowogródek i Oszmiany.
Wyklęci to temat jeszcze do opisania a tym bardziej do przetrawienia i zaakceptowania.
Tekst nie do przyjęcia dla wielu historyków .
avatar
Dziękuję Ci Piórko za przeczytanie mojego tekstu i za wierność czytelniczą. Mam tak samo, też czytam Twoje teksty, ale nie zawsze komentuję. Serdecznie pozdrawiam.
avatar
Świetna kontynuacja opowieści. Hardy wskazał zbędne dwa przecinki oraz kropkę po wielokropku. Zbędny jest jeszcze przecinek w zwrocie "Mimo, że nowy". Brakuje natomiast przecinków przed: jak uradzili, opuszczając. Przykro mi, ale muszę wskazać błąd ortograficzny. "Sowieci", mimo że nazwa ta charakter pejoratywny, piszemy wielką literą wielką literą, bowiem emocje nie mają tutaj znaczenia. Podobnie zresztą jak Lachy, jak pejoratywnie i z pogardą mawiali o Polakach Ukraińcy.
avatar
Janko, dziękuję za przeczytanie opowiadania, za opinię i wskazanie błędów. Masz rację w sprawie Sowietów. Nie chciałem tu wyrażać mojego stosunku do nich. Tak mi się napisało z małej litery i to jest błąd. Pozdrawiam.
avatar
Urzeka w tych tekstach naga prawda o ludziach i o świecie, w jakim ongiś (i po dziś dzień) za górami, za lasami, za siedmioma rzekami... Pisać po polsku otwartym tekstem, szczerze, bez fanfaronady i tego strasznego tromtadractwa - rzadki bezcenny dar...
avatar
Dziękuję Emilia za przeczytanie tego tekstu. Według mnie, życie to nie "fanfaronady" ani "straszne tromtadractwo". Życie jest zwyczajne i tak staram się o nim pisać i jest mi miło, że Ci się to podoba.
© 2010-2016 by Creative Media