Go to commentsPolacy też potrafią efektownie mordować?
Text 21 of 51 from volume: poważne historie
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2016-11-27
Linguistic correctness
Text quality
Views2763

POLACY TEŻ POTRAFIĄ EFEKTOWNIE MORDOWAĆ?


Ta historia od czasu do czasu powraca w mediach, ale jest mała, by dało się ją rozdęć do rangi sensacji. Kiedy pierwszy raz przeczytałem o tym, jak to Polacy we wrześniu 1939 mordowali internowanych działaczy niemieckich, oczywiście wzbudziło to moje zainteresowanie. Potem jednak wczytałem się w szczegóły i sensacji nie było. Ale w 2013  pojawił się artykuł w „Gazecie Wyborczej”, a obecnie wyszukiwarka podsuwa inny, podobny, z jakiejś rosyjskiej strony. I cały czas chcąc znaleźć tu sensacyjny materiał historyczny, brak na to paliwa. Owszem, zdarzyło się. Ale i skala, i okoliczności pokazują winę strony polskiej, paradoksalnie jednak były to działania wspólne z niemieckim agresorem – co było niezamierzone i wynikało z kontekstu sytuacyjnego.

CO SIĘ STAŁO?

Napięcie w stosunkach polsko – niemieckich rosło od połowy lat ’30 i obie strony starały się reagować i przygotować do eskalacji.  Sejm polski w 1937 roku zgodził się na procedurę nazwaną „elaborat unieruchomienia”.  Służby bezpieczeństwa Polski zaczęły gromadzić dane na temat aktywnych działaczy mniejszości niemieckiej i przekazywały je starostwom powiatowym stosownie do miejsca zamieszkania tych osób. Informacje te miały posłużyć do internowania działaczy niemieckich na wypadek zaognienia sytuacji politycznej. Internowanie to oczywiście zupełnie inny poziom ograniczenia ich wolności od stosowanej przez drugą stronę wysłania do obozu koncentracyjnego. Obie procedury służyć miały do zabezpieczenia tyłów skonfliktowanych stron przed dywersją i innymi przykrymi niespodziankami. Polski plan przewidywał internowanie, a następnie przewiezienie pociągami zgromadzonych do obozu filtracyjnego w Berezie Kartuskiej. To, co się potem stało, nie było efektem realizacji tego planu, ale komplikacji powstałych na skutek niemieckich metod prowadzenia wojny.

W sierpniu 1939 zdecydowano o uruchomieniu procedur. Źródła nie są zgodne, można więc przyjąć, że gorliwsi i zapaleńcy ruszyli wcześniej ( prawdopodobnie już 25 sierpnia), zaś ci bardziej skrupulatni , kiedy oficjalnie padło hasło, czyli 31 sierpnia. Zatrzymano około 15 tysięcy działaczy i znanych osób narodowości niemieckiej. Gromadzono ich w policyjnych aresztach. Zdarzało się, że funkcjonariusz policji przychodził po delikwenta, ale czasem po prostu wzywano ich do stawienia się. I oni się raczej stawiali na wezwanie. Zgromadzonych sformowano w kolumny, dodano im  eskortę z wojskowych, policjantów, a nawet członków organizacji paramilitarnych. Kolumn tych zorganizowano 41.  Pociągi nie przyjechały, bo Niemcy bombardowali węzły kolejowe. Polacy więc poprowadzili Niemców pieszo. I spotkał ich los polskich uchodźców – do celu daleko,  Niemcy bombardują takich jak oni, jest ogólny bajzel i pod karabinem zmuszeni idą. Wielu Polacy zabijają po drodze. Zastrzelony zostaje hrabia Herman von Treskov, gdy odmawia dalszego marszu. Ma 67 lat, a doszedł aż do 11.09 do Bierzwiennej Krótkiej. Wielu Polacy zabijają w czasie i po niemieckich nalotach. Samoloty atakują, więc ludzie się rozbiegają. Część konwojowanych zabijają niemieckie samoloty, a do  tych, którzy uciekają korzystając z okazji, strzelają polscy konwojenci, bo regulamin umożliwia  strzelanie do uciekającego.  Skoro ucieka to znaczy, że ma nieczyste sumienie. Umierają też po drodze z wycieńczenia. Giną byli posłowie do sejmu polskiego, reprezentujący mniejszość niemiecką – Berthold Moritz i Eugen Naumann.

Regulamin konwojowania Polskiej Policji wyraźnie mówił, że konwojujący mają doprowadzić konwojowanych z punktu A do punktu B i w razie próby ucieczki mają prawo strzelać.

Najwięcej internowano przedstawicieli mniejszości na terenach Pomorza i Wielkopolski. Kilka z kolumn trafiło w środek bitwy nad Bzurą, między dwie walczące strony. Doświadczyły tego na przykład 300 osobowa kolumna z Poznania ( dotarła pod Łowicz) albo 120 osobowa kolumna z Wolsztyna i Grodziska, która w oko cyklonu dostała się pod Kutnem.

BĘDZIE Z TEGO DOBRE PALIWO?

Niemcy na bieżąco po przejęciu władzy poprzez Centralę Grobów Zamordowanych  Volkschdeutschów, już w grudniu 1939 wyliczyli liczbę ofiar na 5437. W lutym 1940 mówią już o 58 tysiącach ofiar. I że już 12 tysięcy ofiar jest zidentyfikowanych.  W 2001 spotkałem się z liczbą 5800 osób, które nie przeżyły tych marszów. Polskie wyliczenia  mówiące o 2 tysiącach są na razie najbliższe prawdy.

Niemcy ginęli także i w walkach jako powstańcy/dywersanci/terroryści. Dwa takie największe starcia to Leszno i Bydgoszcz, ale  zdarzały się i małe potyczki. Akcja więc nie była całkiem udana, skoro potem w Lesznie i Bydgoszczy Niemcom udało się stanąć do walki z wojskiem i policją, więc byli wcale sprawnie kierowani. Po walkach w Lesznie dowódca operującej tam Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, gen. R. Abraham, każe rozstrzeliwać schwytanych z bronią i szczególnie aktywnych Niemców. To jedyna znana sytuacja, gdy Niemcy są rozstrzeliwani na chłodno, w sposób przemyślany. Umierają na podstawie wyroku sądu polowego za szpiegostwo lub dywersję. Wszystkie strony uczestniczące w tej wojnie zgadzają się co do tego, że to działanie dozwolone. Po wojnie to Niemcom zarzuca się, że zabijali bez sądu i na dodatek uczynili z tego powszechną praktykę. Polakom nikt takich rzeczy nie wytyka, bo i nie ma co do tego podstaw. Żołnierze gen. Abrahama rozstrzeliwują po 3 osoby naraz. Kolejne nie giną w tym samym miejscu kaźni.

Obie strony konfliktu mają inne style prowadzenia działań bojowych. Już od początku walk powszechne staje się mordowanie polskich jeńców w odwecie za  trudny do przełamania opór. Polacy z kolei szturchają czasem  schwytanych Niemców, ale ich nie rozstrzeliwują.

Dwie największe pod względem ilości ofiar masakry mają miejsce pod wpływem okoliczności. Atak na konwojowaną kolumnę dokonany przez niemieckie samoloty powoduje szereg nieprzewidzianych i nieplanowanych zdarzeń. Koło Turku ginie około 200 osób z kolumny. Nad Jeziorem Jezuickim, kolo Bydgoszczy ginie ok. 100. W obu przypadkach co siódmy, ósmy zostaje zabity z powietrza. Reszta ginie w trakcie ucieczki albo w zamieszaniu spowodowanym atakiem i wynikającym stąd rozprzężeniem.

Wejście Sowietów do Polski sprawiło, że nigdy nie dowiemy się, co stałoby się, gdyby obóz w Berezie przyjął więcej internowanych i zacząłby na dobre funkcjonować jako „obóz filtracyjny”. Jak po powstrzymaniu niemieckich wojsk i rosnącej świadomości ich zbrodniczych działań Polacy zachowaliby się wobec internowanych przedstawicieli mniejszości narodowej agresora nie dowiemy się nigdy. Ostrożne szacunki mówią, że stanowisko polskie wobec internowanych mogłoby zacząć się klarować w trzeciej dekadzie września, gdyby nie nastąpiła sowiecka agresja.

I CO Z TYM ORZESZKIEM ZROBIMY?

„Elaborat unieruchomienia” objął swym zasięgiem również i takich, którzy sami chętnie by uciekli przed Hitlerem. Można znaleźć wiele uzasadnień dla takich działań władz polskich. Raz: chcieliśmy ich uchronić przed wojenną zawieruchą, te bombardowania i ostrzały. I gdyby ście nas pod bili, to znajdujecie ich żywych, zabezpieczonych. Albo dwa: wszyscy tak robią, to znaczy tworzą listy proskrypcyjne, a potem wyłapują tych z listy, żeby nie narobili kłopotu od tyłu. Było surowo, ale nie makabrycznie. Gdyby nie było surowo karane to i owo, na szybkości, to bez zaplecza wojna  dla Polski trwałaby krócej, ale czas chaosu – do momentu opanowania sytuacji w terenie przez okupacyjną administrację – byłby dłuższy. A taki czas, gdy nikt nie rządzi, a broń poniewiera się tu i tam, jest bardzo niszczący. Dla ludzi i dla ich siedzib.

O tym aspekcie wojny 1939 warto pamiętać, ale specjalnie nie ma się co tym emocjonować. Administracja zachowała się surowo, ale bez okrucieństwa, czyli stanęła na wysokości zadania. Choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że ręce okazały się sprawne, ale głowa zawiodła. Funkcjonariusze generalnie radzili sobie, postępowali elastycznie, stosownie do okoliczności. Internowanie i konwojowanie przedstawicieli mniejszości niemieckiej odbyło w takich, a nie innych warunkach, były więc ofiary. Ale do tej śmierci przyczynili się i Polacy, i Niemcy. To, co się stało, nie przyczyniło się w żaden sposób do zaostrzenia konfliktu – mimo dość sporej liczby ofiar.

Dużo poważniejsze konsekwencje dla obu stron miało wypuszczenie wraz ze zbliżaniem się frontu osadzonych w więzieniach, kryminalistów i politycznych. Ani Sowieci, ani Niemcy tak nie postępowali, woląc ich mordować, jeśli mogli. Wypuszczeni, komuniści i bandyci, będą potem wpływać znacząco na sytuację w kraju i na wiosnę 1940 staną się pretekstem dla przeprowadzenia przez Niemców Akcji „AB”. A kilku z nich już jesienią 1939 sprowokuje niemieckie masakry, m. In. w Wawrze.

Martwi Niemcy nie staną się założycielskim kozłem ofiarnym.




  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Tu na Publixo jest moje opowiadanko pt. "Buty flisaka". Jest w nim fragmencik o zachowaniu polskich żołnierzy w czasie wojny z Sowietami. Niech to będzie mój komentarz do Twojego tekstu.
avatar
Istieje potencjał w każdym człowieku,który tylko należy uruchomić,jak nienawiść,z powodu religii,innej orientacji,innej filozofii,innej oświaty,innego systemu wartości-wówczas dobrze jest zamiast zapalać światło,gasić.I powiedzieć diabłu-dobranoc.
avatar
Ja-stary człowiek czytam/słyszę o tym PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. O przedwojennej V Kolumnie wiedzieliśmy, że... u nas była; resztę wyraźnie i celowo zamieciono pod ten dywan.

Dla mnie to kompletnie nie znana kolejna odsłona krwawego Września.

Ps. branimir - wielki szacun!
avatar
Już po napisaniu tej historii przeczytałem Apoloniusza Zawilskiego "Bitwy polskiego września", wyd. Znak, Kraków 2011. A tam passus - str 363 - " Ponad tysiąc dywersantów zostało pochwyconych przez gen. Przyjałkowskiego i maszerowało pod konwojem w głąb kraju."
Myślę, że skala zjawiska jest mocno niedoszacowana w opracowaniach. A że wystąpiło ono tak licznie, tak silnie też miało wpływ na skuteczność polskiej obrony.
© 2010-2016 by Creative Media