Go to commentsŚwietlik cz.2
Text 7 of 9 from volume: Manekiny
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2017-03-06
Linguistic correctness
Text quality
Views1189

Dwadzieścia minut później zostałem wprowadzony do gmachu wyglądem przypominającego budowle z okresu klasycyzmu.

Po pokonaniu kilku rzędów schodów i dwóch długości korytarza, dotarliśmy w do pokoju, na drzwiach którego widniała tabliczka: „Prokurator Okręgowy Marian Wyszyf.

Zanim usiadłem, dzięki Bogu, rozkuto mi ręce. Te cholerne kajdanki zaciskały się tak mocno, że po upływie dwudziestu minut najchętniej człowiek zacząłby wyć z bólu, ku uciesze eskortujących panów. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu godzin uświadomiły mi, że wciąż dużo bliżej nam do Europy Wschodniej, niż Zachodniej. To był jednak dopiero początek.

Pan prokurator od razu mi się nie spodobał. Usiadłem w miarę wygodnie naprzeciw niego. Dwóch eskortujących gliniarzy zniknęło za drzwiami małego pokoiku obok. Nijak nie słyszeli naszej rozmowy, lecz wystarczyło tylko, by prokurator wcisnął magiczny czerwony przycisk, umieszczony pod blatem swego biurka, lub głośniej krzyknął, a obaj natychmiast zjawiliby się w naszym pomieszczeniu.

Prokurator przedstawił się, następnie zaczął opowiadać jakieś dziwne rzeczy, chcąc chyba przekonać mnie w ten sposób do swojej osoby. Całą jego przemowę wstępną mógłbym streścić w następujący sposób: „Bla, bla, bla”. Finał tego był taki, że moje zniechęcenie względem jego osoby przybrało jeszcze na intensywności.

W końcu po moim którymś z kolei ziewnięciu i po minie, z której można było wyczytać: „Ludzie mam do czynienia z wariatem, albo debilem”, przystąpił do konkretów.

– Jakie stosunki łączą pana z Gwidonem Malickim?

– Już mówiłem, to mój kolega.

– Tylko kolega?

– Tak!

– No, nie wiem, czy jakakolwiek przyjaźń jest warta spędzenia kilku lat w więzieniu.

Ten gość z minuty na minutę coraz bardziej mnie wkurwiał.

– Widocznie nie wie pan, co to jest przyjaźń, a poza tym, co mam powiedzieć, jeśli taka jest prawda.

– No właśnie… Co ma pan powiedzieć? Może zacznijmy od tego, co robią w pana komputerze nagrane na twardym dysku materiały na temat fałszowania pieniędzy, jak i sprawdzanie źródeł mogących pomóc w nielegalnym zakupie broni? No, słucham – powiedział prokurator z miną, jakby przed chwilą odkrył sąsiadującą z nami obcą cywilizację. Mnie natomiast odebrało mowę. W ciągu kilku sekund zrozumiałem, że teraz to dopiero mam do czynienia z wariatem, a cała ta akcja wymierzona w moją osobę to jakieś polowanie na czarownice. Zdenerwowany nie wytrzymałem:

– Gościu, co ty pierdolisz!? Jakie pieniądze, jaka broń!? Ja jestem pisarzem i to, co znajduje się w moim komputerze, to materiały niezbędne do napisania książki. To dlatego żeście mnie wywlekli z łóżka jak bossa kartelu narkotykowego, a potem przetrzymywali w piwnicznej klatce, żeby teraz wmawiać mi, że chciałem popełnić przestępstwa, które tak naprawdę są waszymi wyimaginowanymi fanaberiami?

Prokuratorowi nieco zrzedła mina, starał się jednak zupełnie nie dać tego po sobie poznać.

– Wyimaginowanymi! Wyimaginowanymi! – Zaczął wykrzykiwać, po czym wstał od biurka, podszedł do dużego wypełnionego po brzegi jakimiś papierami regału, wyjął stamtąd cienką teczkę, a następnie rzucił ją na blat biurka.

– Taki jesteś mądry, to jak wytłumaczysz to?! – Wykrzyczał triumfalnie.

Zaciekawiony tym, co znajduje się w środku, otworzyłem ją. W środku znajdowało się mnóstwo zdjęć z moich trzech ostatnich spotkań z Gwidonem. Na kilku z nich zarejestrowane było nasze spotkanie w jednej z galerii handlowych w centrum miasta, na kilku innych spacerujemy po znajdującym się nieopodal mojego miejsca zamieszkania parku, na pozostałych siedzimy na przemian w jego audii moim jedenastoletnim peugeocie. Mimo beznadziejności sytuacji, w jakiej się znalazłem, nie wytrzymałem i najzwyczajniej w świecie zacząłem się śmiać.

Ten pseudo-Sherlock Holmes pałał dumą co najmniej tak, jakby na każdym z tych zdjęć można było rozpoznać mnie stojącego na tle tony kokainy.

Popatrzyłem na cały czas bacznie obserwującego mnie, jakby nie patrzeć, urzędnika państwowego, sprawującego bardzo ważny urząd. Opamiętawszy się, ukryłem twarz w dłoniach, po chwili powiedziałem:

– Przepraszam, ale czy mogę panu zadać jedno jedyne pytanie?

– Proszę – usłyszałem odpowiedź.

–Czy pan jest normalny?

Moje słowa trafiły w niego niczym piorun. Najpierw posiniał, potem poczerwieniał, a na koniec znów zaczął wykrzykiwać coś na temat wielu lat spędzonych w pudle.

– Jak cię zgwałcą, to jeszcze sam będziesz błagał, abym wysłuchał, co mi masz do powiedzenia.

–Tak? – odparłem równie wściekły. – A ty skąd o tym wiesz? Chyba z autopsji.

Tym, ku swojej ogromnej uciesze, rozwścieczyłem, pana prokuratora.

–Wnioskuję o sankcje, zobaczy pan, jeszcze zmieni pan zdanie – powiedział, nieco się uspokoiwszy.

– Ale na jaki temat mam zmienić zdanie?! Przecież to zdjęcia z koleżeńskich spotkań, nic poza tym, a to, co znajduje się na twardym dysku mojego komputera, to materiały do mojej książki. To wszystko jest jednym wielkim nieporozumieniem.

– Jasne – usłyszałem. – Wyjaśnimy to, a tymczasem do następnego spotkania – powiedział z wielkim uśmiechem malującym się na twarzy. Za to mnie absolutnie niebyło do śmiechu.

Do pokoju weszli dwaj policjanci, wezwani przez przesłuchującego. Z powrotem przyozdobili moje ręce w mega niewygodne kajdanki, po czym wyszliśmy z pokoju pana prokuratora Mariana Wyszyfa.

Bardzo dobrze zapamiętałem to nazwisko. W drodze do sądu biłem się z myślami. Jak to możliwe, aby człowiek na takim stanowisku tak się zachowywał, przecież to wszystko, co tak mi prezentował z wielką dumą, było w rzeczywistości materiałem, jaki można by było zebrać na każdego żyjącego na tej planecie człowieka. To jakaś farsa. Autentycznie czułem się, jakbym uczestniczył w „Procesie” Kafki. Mimo to nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałem o tym, że naprawdę trafię do więzienia. Co jak co, ale sąd nie da się złapać na tą wyimaginowaną kpinę. Co to to nie. Pan Marianek będzie miał nietęgą minę, jak jego dowody pękną niczym bańka mydlana. Zobaczymy, kto się wtedy będzie śmiał.

Siedząc na korytarzu sądu, zauważyłem bardzo niepokojący mechanizm: tylko w jednym przypadku zaniechano zastosowania sankcji wobec oskarżonego. Był nim około pięćdziesięcioletni, dobrze ubrany mężczyzna. Oczywiście reprezentował go adwokat, jak się później dowiedziałem, jeden z najdroższych, ale i najskuteczniejszych w mieście. Gość był posądzony o sprzeniewierzenie dotacji unijnych w wysokości pół miliona euro. Lecz mimo to zastosowano wobec jego osoby poręczenie majątkowe. Poza nim, ktokolwiek wszedł na salę rozpraw, po dziesięciu minutach wychodził stamtąd skierowany na trzymiesięczną sankcję.

No dobrze, tylko jak to się mogło mieć do mnie? Przecież ja niczego nie sprzeniewierzyłem, nie handlowałem narkotykami ani niczym nielegalnym. Pisałem tylko książkę, w której jeden z bohaterów zajmuje się podrabianiem matryc do produkcji banknotów, przecież musiałem coś na ten temat wiedzieć, a Gwidon to tylko mój kumpel. Skąd ja mam wiedzieć, czym on się zajmuje?

Tym większe było moje zdziwienie, gdy na korytarz wprowadzono właśnie skutego, tak samo zresztą jak ja, Gwidona. Zauważył mnie. Porozumiewawczo, a zarazem dyskretnie kiwnęliśmy w swoje strony głowami. Nie dało się nie zauważyć zdziwienia na twarzy mojego przyjaciela, najwyraźniej wywołanego moją obecnością w tym miejscu.

Gwidon, jako że reprezentował go adwokat, wszedł na salę rozpraw pierwszy. Gdy wyszedł, dostrzegłem uśmiech na jego twarzy, a jeden z eskortujących go policjantów zdjął mu z rąk kajdanki. Gwidon, rozcierając zdrętwiałe nadgarstki, podał rękę adwokatowi, a następnie wyszedł razem z nim głównym wyjściem. „Ja pierdolę, puścili go, a skoro jego puścili, mimo iż jest głównym podejrzanym, to ja tym bardziej wyjdę” – cieszyłem się.

W końcu nadeszła moja kolej. Pewnym, spokojnym krokiem wszedłem na salę sądową. Usadowili mnie na ławie oskarżonych po prawej stronie. Naprzeciw mnie siedział prokurator, natomiast po mojej prawej stronie, a na przeciwko wejścia na salę, siedział sędzia. Był nim sześćdziesięcioletni, zmęczony monotonią życia, mężczyzna.

Prokurator wstał, wygłaszając stek bzdur i niesamowitych historii pod moim adresem. Brakowało tylko, żeby powiedział, że jestem ojcem chrzestnym polskiej mafii. Udzielono mi głosu tylko po to, by po niespełna czterdziestu sekundach pozbawić mnie go. Kurwa, dlaczego nikt nie chce mnie wysłuchać? Niespełna trzy minuty wcześniej ten bajkopisarz Marian Wyszef, gadał tak niedorzeczne rzeczy, że aż mdliło, a mimo to sąd go nie uciszał, natomiast gdy ja chcę wyjaśnić, że to jest jedno wielkie nieporozumienie, to ucisza się mnie, najzwyczajniej w świecie pozbawiając głosu, a tym samym prawa do obrony.

Kiedy wysoki sąd wygłosił wszem i wobec swoją decyzję, że zastosował wobec mnie trzymiesięczną sankcję jako środek zapobiegawczy przed ewentualną próbą mataczenia, poczułem, że cała krew odpływa mi do stóp.

Musiałem wyglądać naprawdę komicznie, bo siedzący naprzeciwko prokurator z trudem powstrzymywał uśmiech. Nie wiedziałem, gdzie mam patrzeć. Czy na sędziego, czy na triumfującego prokuratora, czy na orła w koronie wiszącego nad wejściem do sali rozpraw. Przed chwilą zgodnie z literą prawa pozbawiono mnie wolności, i to na podstawie zlepku domysłów ułożonych w, jakby się mogło wydawać, nierealną historię. Ale jakim cudem puścili Gwidona? On był, przecież, głównym podejrzanym.

Umknął mi tylko jeden fakt, że mój przyjaciel miał drugiego, co do skuteczności adwokata w mieście. Mnie natomiast nikt nie reprezentował. Nie pamiętam, jak minęła mi droga do półciężarówki przystosowanej do przewozu więźniów. Myślałem wtedy o tysiącu spraw: kto się zajmie moim mieszkaniem? Co z moją pracą? Czy i kiedy rodzina się o tym dowie? Kto zrobi wszystkie opłaty? Kiedy, no i jak, zareaguje na moje zatrzymanie Andżelika? Czy uwierzy, że przez tyle miesięcy spotykała się z fałszerzem i handlarzem bronią?

Dopiero siedząc w półciężarówce obok dziewięciu, tak jak ja, pozbawionych w dniu dzisiejszym wolności ludzi, zrozumiałem, na czym polega sprawiedliwość.

Temida wcale nie ma zasłoniętych oczu, ona doskonale widzi, kto i co wkłada jej do kieszeni, mając przy tym jak najbardziej wpływ na to, w którą stroną przechyli się szala trzymanej wagi. W życiu nie użyłem tylu wulgaryzmów jednego dnia. Ale inaczej się nie dało. „Ja pierdolę, normalnie nie wierzę w to, że jadę do więzienia. Od teraz będę przebywał w miejscu, które znałem tylko z filmów” -jeszcze w tej chwili nie wiedziałem, co to oznacza. Tak samo jak nie dotarło do mnie to, że ostatecznie zamknęły się za mną wrota wolności.


CDN.

  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wysoki sąd i równie wysoki (albo nawet i wyższy!) trybunał są po prostu zawsze nieomylne i tak ślepe - jak ta z wagą i z obnażonym mieczem Temida :)
avatar
No cóż,prokurator może zadawać mnóstwo pytań,swiadkowi jak i psarzowi,któremu niepotrzebne są rekwizyty w postaci broni,do napisania książki,chyba,że naukowa.Ale i tak jest potrzebne zezwolenie na broń palną,gazową,czy atrapę.Ogólnie wygląda to jak zeznanie,takie noty są dostępne pewnie w policyjnych archiwach,czy w archiwach sądu.
Nieźle się czyta,bo właściwie,to ja lubi takie sądowe sprawy.W tym opowiadaniu jest wiele niejasności-Gwidon i główny bohater siedzieli czy rozmawiali w galerii i są niewinni,a zatrzymani jakby byli z mafii?Może z mafią współdziałają,skoro maja broń i to w piwnicy?
avatar
No to prokurator okręgowy zpewnością złoży im pokłon.
avatar
emiliapienkowska Dzięki za komentarz. Tam gdzie człowiek, tam znajomości, pieniądze i błędy. Najgorzej wychodzą na tym ci bez znajomości i pieniędzy.
anettula Problem polega na tym, że przy bohaterze/zatrzymanym nie znaleziono żadnych rekwizytów. Tekst mówi o zabezpieczonym komputerze i jego twardym dysku. Nie wiem skąd wniosek, posiadania przez któregokolwiek z nich broni w piwnicy. W tekście nie ma o tym mowy. Narracja jest pierwszoosobowa, więc bohater wszystkiego nie wie. Nie ma nic dziwnego w widowiskowych zatrzymaniach, które często okazują się tylko widowiskowe, nic poza tym.
Być może Gwidon padł ofiarą czyjegoś pomówienia, a główny bohater spotykając się z nim, przez przypadek wplątany został w całą sprawę. Wszystko z czasem się wyjaśni :) Nie mam pojęcia, co jest dostępne w policyjnych archiwach lub archiwach sądu. Nigdy tam nie byłem i raczej nie będę. Tekst jest w stu procentach fikcją literacką.
Pozdrawiam i dziękuję za komentarze.
© 2010-2016 by Creative Media