Go to commentsTomasz Torturomrada
Text 1 of 255 from volume: Czarcie kopyto
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2017-04-19
Linguistic correctness
Text quality
Views2357

Tomasz Torturomrada

Legat Toruński



Miłość.

Kończono rozbijać obozowisko. Namioty były już porozstawiane, teraz rycerze nosili materace i koce. Biskup pomocniczy, Giluś, pijąc łapczywie wino, rozglądał się ukradkiem dookoła siebie. Odstawił kielich i wycierając rękawem usta rzucił niby od niechcenia : A gdzie nasi ministranci? 

Obaj prałaci uśmiechnęli się znacząco, a jego ekscelencja Tomasz Torturomrada zagryzając gęsie udo, z pełnymi ustami mięsiwa wymamrotał : Różaniec pewnie... Odmawiają pod figurką. 

- A racja - westchnął biskup Giluś i łypnął na kleryka wskazując palcem swój pusty kielich. Ten podniósł się natychmiast, chwycił butelkę, by kolejny raz napełnić kielichy spożywających kolację osobistości. Tylko Torturomrada nie pił wina. Jadł za to bez umiaru. Sterta kości leżała na stole przed przed ekscelencją i ciągle rosła. 

To było naprawdę dziwne, bo nie był dużym mężczyzną. Nie miał jakby się mogło wydawać, kiedy się nań patrzyło, gdy jadł, przepastnego i ogromnego brzuszyska. Był raczej średniego wzrostu mężczyzną, z lekko zaznaczonym brzuchem. Pytanie, gdzie to się wszystko mieściło, stanowiło nie lada zagadkę. Złośliwe ludzkie karykatury, które pochowały się pod ziemią, kiedy nastał czas NAPRAWY szeptały, że ogień piekielny trawi w oka mgnieniu wszystko, co dostanie się w trzewia Torturomrady. W każdym razie o jego obżarstwie krążyły legendy i tylko dosyć skromna postura świadczyła, że nie popełnia on jednego ze śmiertelnych grzechów głównych. W innym razie nigdy nie mógłby sprawować funkcji legata toruńskiego.

Biesiadnicy zamilkli na chwilę, gdy u boku legata niespodziewanie pojawił się generał Bylina, by zameldować o zakończeniu przygotowań w obozowisku oraz pełnej gotowości drużyn rycerskich do podjęcia kolejnych zadań. 

Ekscelencja nie przerywając konsumpcji wysłuchał meldunku i zwyczajowo nakazał rozstawienie straży na terenie obozowiska oraz udanie się na spoczynek wszystkim pozostałym.  

- Komu pora - temu czas! - przaśnym stwierdzeniem podnosząc się z siedziska popisał się biskup Giluś. Nie omieszkał już na stojąco wychynąć wszystko z kielicha. Ostatni łyk był widocznie za duży, gdyż mimo usilnych prób przełknięcia, spora porcja czerwonego wina spłynęła po brodzie dostojnika na fioletową rokietę. 

- Komu ranne wstają zorze...! Z Bogiem! 

- Z Panem Bogiem księże biskupie... - wymamrotał żując mięso legat. 

Tradycyjnie jeden z kleryków podążył z pomocą zmęczonemu biesiadą biskupowi, gdy ten tracąc równowagę niemal nie upadł przy stole. Oczywiście pomógł mu także w uciążliwej drodze do biskupiego namiotu. Teraz już tylko księża prałaci spierali się popijając kolejną butelkę wina, które rodzaje modlitw i jakie egzorcyzmy będą najwłaściwsze, gdy już osiągną cel wyprawy. Takie spory toczyli każdego wieczoru odkąd wyruszyli z Torunia. Nadchodziła dziesiąta noc tej wyprawy. Ostatnia noc. Nazajutrz w południe mieli osiągnąć cel.



Dwaj rycerze pełniący straż stojąc razem i paląc papierosy rozmawiali ze sobą. Legat zaszedł ich od tyłu i zastygł w bezruchu nadstawiając ucha. Czynił tak, kiedy tylko nadarzała się sposobność. Potrafił zajść człowieka niepostrzeżenie i... podsłuchiwać. Wiadomo było, że lubił znać ludzkie myśli, gdyż tam ukryte były grzechy. Jednak to, co tym razem usłyszał przerwał natychmiast głośno chrząkając. Rycerze odwrócili się jak na komendę, lecz gdy ujrzeli legata znieruchomieli, a nogi się pod nimi ugięły. Torturomrada patrzył teraz krytycznie na tego, który wypowiedział niewłaściwe słowa. Wąskie usta legata wykrzywiły się nienaturalnie w grymas mieszaniny obrzydzenia z pogardą. 

- Biskup nie figluje, tylko obdarza miłością ministrantów - syknął. Faktycznie wyglądał teraz jak kobra. Tylko ta kobra była dziwnie czymś zohydzona. Jeszcze długą chwilę grymas obrzydzenia i pogardy nie znikał z twarzy Legata, jakby w jego umyśle toczyła się jakaś zacięta walka. Istotnie Torturomrada nie rozumiał biskupiej miłości. Nie rozumiał żadnej miłości, po za jedną. Miłością Bożą. Jakże wszystko było małe, jakże wszystko było niczym! W obliczu tej jednej prawdziwej miłości! Jakimiż nędznymi robakami są ci, którzy tego nie pojmują! Cholerne robactwo!  

Obaj rycerze bili się w piersi błagając o wybaczenie. Legat splunął wymownie prosto pod nogi i uczynił znak krzyża. Mieli odpuszczone. Radowali się bardzo mali rycerze, a ekscelencja poszedł wysłuchać dalej.

Okazało się jednak, że na pozostałych posterunkach straż pełniona jest wzorowo. Rycerze czuwali odmawiając różaniec. 

Było zbyt wzorowo. Postanowił przejść się koło namiotu biskupa. To była jego pokuta. Bo przecież zanim tam poszedł to wiedział... Obrzydzenie dopadło go ze zdwojoną siłą kiedy usłyszał chlipanie ministrantów i przekleństwa biskupa. Wycofał się ze wstrętem i szybkim krokiem poszedł w kierunku najbliższego posterunku by wydać polecenie rycerzowi. Niebawem rycerz powrócił w towarzystwie chwiejącego się i bełkocącego prałata. 

- A prałat Winnicki? - warknął Legat w kierunku rycerza.  

Ten spuścił głowę i mocno ściszając głos odpowiedział, że prałat śpi. 

- Na posterunek! - wydał rozkaz legat, po czym rycerz natychmiast odmaszerował. 

- Na litość boską! Księże prałacie! - teraz zwrócił się do prałata Opójskiego. 

- Czy biskup Giluś nie może obdarzać miłością ciszej? Proszę zaprowadzić ministrantów do namiotów!  

Ton był taki, że prałatowi udało się przez dłuższy czas zachować pozycję wyprostowaną, ale ruszył dopiero wtedy, kiedy Torturomrada syknął jadowicie: W tej chwili!


Jego Ekscelencja sprawował władzę absolutną i wszystko co nakazał musiało być wykonane. Nikt z wyprawy nie śmiałby się sprzeciwić, nawet sam biskup pomocniczy Giluś. Mimo to legat sprawował urząd świecki, będąc podporządkowanym jedynie tronowi w Toruniu nie wchodził z zasady w kompetencje hierarchów, ani też sprawowanie przez nich pasterstwa, czy obdarzanie wiernych miłością. Jednak Legat wzdragał się na myśl o praktykach biskupa, i że na wszystkie wyprawy zabierani są najładniejsi chłopcy. Odbywają praktyki. Ta myśl uporczywie napawała go obrzydzeniem, ale w końcu każdy rodzaj miłości, prócz tej największej napawał go obrzydzeniem. Nienawidził nagości i zawsze mawiał, że powłoka cielesna tylko na pokuszenie wodzi, kiedy patrzymy w lustro. Sam w lustrze nigdy się nie przeglądał, także strzyżono go i golono bez lustra. Nie oznacza to, że był człowiekiem całkiem o wygląd niedbałym. Uważał jednak lustro za narzędzie, które do grzechu może prowadzić i wytrwale go nie używał. Chytrze za to przeglądał się w wodnej toni, którą Pan właśnie dla chytrych stworzył.



Kazanie Legata

Moi drodzy...! - Jego Ekscelencja Legat Toruński Tomasz Torturomrada spojrzał na tłum - przybywamy z daleka! Przybywamy na ratunek tej waszej niewielkiej społeczności. Ale mam bracia i siostry złe wieści! Mam bardzo złe wieści! - ekscelencja wykrzyczał niemal ostatnie zdanie. 

Ludzie zgromadzeni na placu przed remizą strażacką niepewnie, choć wielu też ze zdziwieniem spoglądali na siebie wzajemnie i na znaną im z mediów postać przemawiającą z ustawionej naprędce drewnianej ambony. 

- Ale muszę powiedzieć, że żyjemy w czasach, w których wielu nie wierzy już w karę Bożą! - grzmiał dalej Torturomrada - i tej kary, kary Bożej wielu się najwyraźniej nie boi! - krzyczał w kierunku tłumu. Przerwał na chwilę, po czym z nutką szyderstwa zawołał do zgonionych na plac ludzi: 

- Pytacie po co do was przybywamy? - taksował tłum świdrującym wzrokiem. Sprawiał wrażenie, jakby pochylał się nad każdym zaglądając w jego nieczysty umysł, by znaleźć odpowiedź na pytanie, które przed chwilą zadał. 

- Jesteśmy tu, aby wam tę wiarę przywrócić! - grzmiał odpowiadając na własne pytanie. Przywrócić wiarę, że prawo Boże jeszcze obowiązuje! Wiarę, że grzeszników spotka sprawiedliwa kara! Kara Boża! 

Tomasz Torturomrada, wiedział, że w tej sytuacji nie może oczekiwać na oklaski, ale jakże on tych oklasków pragnął... Spoglądał chciwie w takich jak ten momentach na szpaler otaczających tłum rycerzy i kleryków stojących pod amboną w oczekiwaniu tego rodzaju aprobaty właśnie. 

Jednak to było kazanie. Przez chwilę ekscelencja pomyślał nawet, że przecież tę umowną zasadę można by zmienić. Przecież kiedy pasterz wygłasza płomienne kazanie ma prawo oczekiwać oklasków! Kazania Torturomrady zawsze były płomienne. Tak jak to, które właśnie wygłaszał w tym skażonym, złym miejscu.


- Dwa dni bez chleba i wody! - ryknął legat - skuć wszystkich!  

Trudno opisać zamęt jaki wówczas powstał. Setki rycerzy, którzy do tej pory otaczali tłum rzucili się nań z łańcuchami i kajdanami w dłoniach, które na ten czas były w wielkiej ilości przygotowane. Wrzaski i przekleństwa w tej szamotaninie nieporadnych rycerzy z tłumem zagłuszały rozkazy dowódców drużyn rycerskich, przez co chaos potworny panował na placu. To groteskowe widowisko trwało dobrą godzinę, nim wszyscy zgonieni na plac mieszkańcy wioski zostali skuci kajdanami, które zostały połączone łańcuchami z pozostałymi. Byli to prawie wszyscy mieszkańcy wioski - dorośli, starcy i dzieci. Kobietom ciężarnym i starcom Legat zezwolił na podawanie wody w trakcie postu skruszającego hardość.


Generał Bylina oczekiwał teraz na zbiórkę wszystkich dowódców drużyn rycerskich, aby poprowadzić apel i wydać kolejne rozkazy. Tymczasem brać rycerska zgromadziła się w niecierpliwym oczekiwaniu na swych dowódców, aby gdy wrócą poprowadzili swe drużyny po zapłatę za trud rycerski. Taki był niepisany zwyczaj każdej wyprawy misyjnej. 

Ostatnie rozkazy dla dowódców drużyn, jeszcze tylko ojcowskie pogrożenie palcem, aby brać rycerska nie była nazbyt pazerna i generał Bylina mógł z satysfakcją złożyć meldunek jego ekscelencji, który oczekiwał nań w budynku gminnym.


Służebnica Pańska Cecylia spod Krzyża na kolanach i z namaszczeniem masowała stopy Legata zanurzone w wielkiej blaszanej miednicy, gdy w drzwiach zjawił się Bylina.  

- Wasza Ekscelencjo wszyscy skuci, straże pilnują! Odprawiłem rycerstwo po należną zapłatę! 

Usta Legata wykrzywiły się w grymasie pogardy, jednak skinął głową i wykonał niedbały, jakby odganiający ruch ręką w kierunku generała. Irytowała go ta pazerność prostaczków, którzy nigdy nie zrozumieją słowa Bożego i mamieni błyskotkami zawsze będą za nimi podążać, a przecież zapłata czeka w niebie. Nie tutaj! Po cóż im te wszystkie dobra doczesne? Wiedział jednak, że bez zapłaty doczesnej rycerstwo służyć nawet Bogu nie będzie i musiał się z tym pogodzić.



Niebezpieczny posążek Buddy i dwie maski szamańskie.

Dowodów było aż nadto. Na stole leżały dwie maski szamańskie i niebezpieczny posążek buddy. Z różnych powodów Budda niepokoił i irytował Tortumradę szczególnie. Malujące się samozadowolenie na twarzy Buddy było prowokujące. Wszelkie posągi winny wyrażać cierpienie przede wszystkim. To była herezja którą Legat zwalczał z niezwykłą surowością. Przywykły do powagi i często strachu w ludzkich twarzach, kiedy się w nich przeglądał, w istocie irytowały go wszelkie oznaki szczęcia malujące się na ludzkich twarzach, poza tymi, które mogły być skutkiem żarliwej modlitwy. Za to maski szamańskie choć oczywiście znajdowały się na Indeksie nawet podobały się Torturomradzie. Wykonane z drewna i pomalowane w jaskrawe kolory wyglądały upiornie, jakby ich rolą było przestraszać.

One były podobne do tych wykonanych z tektury, które ojcowie katecheci zakładali, by znienacka wpadać do sal lekcyjnych w których inni ojcowie katecheci akurat prowadzili lekcje religii. Ci ojcowie w czarnych sutannach z kolei zawsze mieli pod ręką kropidło za pomocą którego odpędzali demony od przerażonych dzieci i wypędzali je z klasy. Praktykowano to w młodszych klasach i nie za często, bo były przypadki, że dzieci się przyzwyczajały, a nawet bywało, że śmiały się, kiedy ojciec katecheta wyganiał demona kropidłem. A z demonów nikt się śmiać nie powinien. Tylko Bóg może wszechmogący. Bo tylko Bóg może demona pokonać. Maski demonów stosowane w szkolnictwie miały oczywiście rogi.  

Głupi ludzie trzymają zakazane maski jakby chcieli ukryć demona. Być może zakładają je by szydzić z niebezpieczeństw czyhających w ciemnościach. Nie może być przyzwolenia na niebezpieczne zabawy w czary i zachowań wskazujących na opętanie!


Ujawnianie prawdy

Od rana oprawcy mieli pełne ręce roboty, a prałaci spisywali na białych kartach papieru zeznania ich ofiar. Co chwilę przez okienka sutereny, w której odbywały się przesłuchania wydostawały się wrzaski i skomlenia maltretowanych. Spragnieni i wygłodniali ludzie, którzy spętani przebywali na placu truchleli słysząc skowyt swych sąsiadów, znajomych i członków najbliższej rodziny. Rzadko tylko zdarzało się, że ktoś w proteście, gdy była męczona bliska mu osoba wykrzykiwał bluźnierstwa czy złorzeczył i wtedy zawsze dostawał cios pałką, po którym zemdlony rozkładał się na ziemi.

Koło południa jego Ekscelencja postanowił osobiście skontrolować przebieg ujawniania prawdy o mieszkańcach Jedynej.. 

Oprawcy wyprężyli się kiedy w drzwiach katowni pojawił się Torturomrada i na moment przerwali swoje katowskie czynności. 

- Niech będzie pochwalony Toruński Tron! - prawie jednocześnie wypowiedzieli urzędowe pozdrowienie. 

- Po wsze czasy! - odrzekł mocno legat znacząco kiwając palcem wskazującym w kierunku pozdrawiających. Chodziło o samą formułę pozdrowienia. Ekscelencja uważał za bardziej stosowną taką, która by połączyła tę wypowiadaną przez pozdrawiającego z tą, ktorą wypowiadał pozdrawiany w odpowiedzi na pozdrowienie. Niestety wówczas powstawał problem ze sformułowaniem odpowiedzi na tak połączoną formułę pozdrowienia. Ta myśl uporczywie towarzyszyła Legatowi odkąd powszechnie znana forma pozdrowienia została oficjalnie ogłoszona przez tron toruński w trakcie jednego z pierwszych kazań po nastaniu czasów odnowy duchowej narodu. Oczywiście ją akceptował, tym bardziej, że przecież sam mimo wielkiemu wysiłkowi umysłowemu jaki w tej kwestii wielokrotnie podejmował nie potrafił dotąd wymyśleć bardziej stownej formuły. Z tego właśnie wynikał powszechnie znany i akceptowany gest palcem wskazującym Legata, gdy odpowiadał na pozdrowienie i trzeba dodać, że zawsze odpowiadał godnie. Tylko rzeczywistość oparta na prawdzie była do zaakceptowania i nie mogło być inaczej. Rzeczywistość, w której przecież nie dla siebie wypełniał swe posłannictwo sprawując funkcję legata toruńskiego. Po wsze czasy. 

- Co już mamy? zawołał do prałatów akcentując ostatnią sylabę. 

Prałat Winnicki był przekonany, że Jego Ekscelencja będzie zadowolony z postępów prac komisji. Zapisał wiele kart papieru i w sumie nie wiedział od czego zacząć. Mlaskał teraz i oblizywał mięsiste wargi pokazując jak wiele ma do powiedzenia. Wreszcie legat pochwycił zapisane karty, które leżały na skromnym biurku za którym zasiadał prałat Winnicki i wdał się w pobieżną lekturę. Widać było jak w jej miarę jego oczy nabierały blasku podobnego do tego u dzikich zwierząt, a twarz znaczył grymas złośliwej satysfakcji jak u człowieka, który ma w swoich rękach los sprawcy straszliwych podłości, których ten się przeciwko niemu dopuścił.


- A oprawcy na co czekają? - warknął niespodziewanie przerywając na chwilę lekturę i jednocześnie bezruch katów. 

- To sodomita Ekscelencjo... - nieśmiało wtrącił prałat Opójski. 

- Ooo! Bardzo dobrze! No dalej! - ponaglał Legat. 

Oprawcy natychmiast wzięli się do roboty. Kiedy jeden z nich wziął z rusztu długi i gruby z rozgrzaną do czerwoności końcówką pręt, prawie nagi nieszczęśnik leżący na stole po środku sali zaczął bezsilnie szamotać pęta. Na nic to się zdało. Oprawca już dwa razy przypalał go prętem, a on podawał nazwisko sodomity z którym dopuścił się grzechu przeciwko naturze. Teraz była pora na kolejne. Przypalana skóra syczała, a w pomieszczeniu rozchodził się mdlący i słodki zapach. Wrzask sodomity był jednak krótszy i słabszy niż poprzednie. 

- Z kim grzeszyłeś? - dudniło mu w głowie wołanie prałata, ale nie przychodziło mu na myśl żadne sensowne nazwisko. Przysięgał na Pismo, że będzie zeznawał tylko prawdę i wiedział, że za złamanie przysięgi jest kara palenia, dlatego nazwisko, które poda musi być wiarygodne. Jednak zwłoka oznaczała cierpienie.  

Torturomrada odłożył zapisane karty na biurko. Obserwował poczynania oprawcy operującego narzędziem do uzyskiwania prawdy. Ten ponownie przyłożył końcówkę pręta do boku nieszczęśnika. Maltretowany jęknął znowu, ale skóra już nie skwierczała. 

Nic prócz jęków nie dochodziło z ust sodomity. Żaden zrozumiały dźwięk, nie mówiąc już o nazwisku jakiegoś grzesznika. To wyraźnie zirytowało Legata. W jednej chwili znalazł się przy ruszcie i pochwyciwszy inny rozgrzany pręt, ruszył w kierunku przywiązanego do stołu nieszczęśnika. Gdy doszedł wolną ręką odepchnął oprawcę, który właśnie męczył ofiarę tak mocno, że ten zatoczył się i upadł pod ścianą wypuściwszy narzędzie swej pracy z dłoni. Drugi z oprawców natychmiast podniósł pręt i włożył końcówkę pomiędzy żarzące się węgle. 

- Wiesz jak diabły męczą grzeszników w piekle? - belferskim tonem legat osobiście przesłuchiwał teraz sodomitę, pochylony nad nim z rozgrzanym prętem - nic nie wiesz! - krzyknął i przyłożył czerwoną końcówkę do brzucha leżącego. Pocierał nią skórę, gdy ten wydzierał się jak jeszcze nigdy dotąd. Niestety zaraz stracił przytomność. To było jak najbardziej naturalne. 

Wszyscy mdleli w czasie przesłuchań przed komisją. Wielu traciło przytomność wielokrotnie. Dlatego w czasie przesłuchań zużywano wiadra lodowatej wody. Zawsze jeden z oprawców zajmował się cuceniem zemdlonych i wołano nań wiaderny. Pełnił dyżur u wegłowia przesłuchiwanego i ilekroć ten stracił przytomność, wiaderny wylewał mu na głowę wiadro wody, po czym udawał się po następne. 

Ekscelencja przyglądał się bacznie wyrwanemu z omdlenia i jednocześnie wyciągał prawą rękę, z palcem wskazującym w kierunku rusztu. Obaj oprawcy zrozumieli bez słowa to polecenie Legata, ale po pręt poszedł i podał mu ten, który stał bliżej rusztu. 

- Kara Boża za grzech, która cię spotyka, to jak dotknięcie motyla w porównaniu do mąk piekielnych po wsze czasy - mówił teraz patrząc w ociekającą wodą twarz sodomity. W piekle sodomia jest powszechna, a Szatan żywi się cierpieniem ludzkiej duszy, którą trawi ogień piekielny. Męki są tak straszne, że nie sposób sobie wyobrazić, a ogień nigdy nie przestaje palić!


W tym miejscu w wielkim umyśle Torturomrady pojawiał się teologiczny problem. Jakaś namolna myśl rodząca pytanie z rodzaju tych, jakich nigdy nie chciałby zadać. Chodziło o ten wieczny ogień trawiący duszę. Zdecydowanie prostsze byłoby jakby Szatan spalał grzeszną duszę, po czym ta odradzałaby się by Zły spalił ja ponownie. Ale przecież dusza jest nieśmiertelna, a gdyby nawet to z czego miałaby się odradzać? Jeśli jednak ogień duszę trawi przez wieki i jej nie spala to by znaczyło, że jest ona nań odporna. W sensie takim, że nie ulega unicestwieniu. Jaką krzywdę wyrządza w takim razie ogień piekielny duszy i na czym polega męka?  

- Wiesiek Niwiński... Niwiński... - mamrotał sodomita. 

- Co? - wyrwany z zamyślenia legat spojrzał na końcówkę trzymanego w dłoni pręta. Minęło zbyt dużo czasu - czerwień przyblakła i miała mocno matowy odcień. Odrzucił ze złością pręt i zaczął wykrzykiwać imiona demonów. Prałaci zgarbili się i opuścili głowy, a oprawcy zatykali uszy. 

- Tak Szatan ludzi zwodzi! I na manowce prowadzi! Prosta jest droga do piekła grzechem znaczona! 

- Lucyfer! Belzebub! Baal! Wieczne męki piekielne i potępienie! 

Kiedy oprawca podawał Ekscelencji kolejny rozgrzany pręt ich spojrzenia skrzyżowały się. Oprawca natychmiast opuścił wzrok i przeżegnał się. Przysiągłby, że w oczach Torturomrady ujrzał ogień piekielny.


Grzech zabija

- Przyczyna zgonu... - prałat Winnicki wymownie patrzył na Legata. 

- Co? - spytał Legat zamyślony. 

- Co mam napisać Ekscelencjo? Nno na co umarł? - kontynuował po chwili nie uzyskawszy odpowiedzi. 

- Nie ważne na co. Grzech go zabił. Grzech sodomii proszę napisać. - uciął w końcu Legat.


  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Legionie, znowu rewelacja! Rzecz niby dzieje się w średniowieczu, a problematyka taka współczesna i powszechnie znana. Zakłamanie, obłuda, rozpusta, opilstwo i obżarstwo.
Świetna znajomość poruszanej problematyki, niezwykle barwny i bogaty język, a przy tym zwyczajowe wpadki poprawnościowe. "Nie ważne" to jedno słowo. Budda piszemy wielką literą, a raz zdarzyła się mała. Natomiast niepotrzebnie kilkakrotnie słowo "Legat" napisano wielką literą. No i zwyczajowo interpunkcja. Brakuje wielu przecinków, ale najbardziej charakterystyczne jest to, że w większości nie ma ich przed imiesłowami przysłówkowymi: zagryzając, wykazując, przekrzykując, odmawiając, błagając, przeżywając...
I na koniec uwaga praktyczna. Z mojego wieloletniego doświadczenia wyciągam wniosek, że mało kto w całości czyta tak długie teksty, a czasami komentarze bywają pisane na wyrost. Mimo że ten tekst jest średniej wielkości, to doczytałem do końca, wynotowują wszelkie potknięcia, a pierwszy wskazany błąd pochodzi z ostatniego zdania.
avatar
Dziękuję. Opowiadanie ma bardzo dużo błędów, jak zauważył Janko. Także stylistycznych. Jest o tym, jak zabija grzech.
avatar
Wszelka /duchowa, ekonomiczna, polityczna, religijna itp./ władza nad ludźmi JEST SPRZECZNA z fundamentalną /dla chrześcijaństwa/ nauką Chrystusa,

która głosi

- przypomnijmy -

że

WSZYSCY LUDZIE SĄ BRAĆMI

/I SIOSTRAMI/

Hierarchia, dzielenie na "lepszych" i "gorszych",

a więc relacje takie jak

nadrzędność, podległość i podporządkowanie /licznych/ jednych /nielicznym/ drugim

w y k l u c z a j ą

podstawowy biblijny przekaz,

taki mianowicie,

że wobec Boga wszyscy ludzie są R Ó W N I
avatar
Od wielu stuleci coraz bardziej kapiący od złota Kościół zwraca się do wiernych słowami "umiłowani bracia i siostry" chyba nie po to, żeby nad tymi braćmi i siostrami sprawować jakąkolwiek władzę
© 2010-2016 by Creative Media