Go to commentsCopiague. Festival Carnaval
Text 10 of 11 from volume: New York City. Dziennik
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2017-06-01
Linguistic correctness
Text quality
Views2205

Od 12-16. sierpnia mieszkańcy Copiague - a i przyległych też do nas okolic -  każdego dnia bawią się na naszym przykościelnym zaimprowizowanym placu we własnym *wesołym*  miasteczku; są to przede wszystkim całe wielopokoleniowe rodziny, których dziatwa na tych wspaniałych latających maszynach kręci się, od bieguna do bieguna huśta, zjeżdża i wiruje na wszelkie możliwe sposoby, zaś *starzy* mają kolejną okazję do tych, jak tlen niezbędnych, kolejnych spotkań towarzyskich i do pobycia z tą swoją zakręconą młodzieżą RAZEM.


Tysiące kolorowych migocących świateł, głośna  dynamiczna porywająca muzyka, ogłuszające huki, dzwonki i wystrzały, kuszące zapachy dziwnych (dla nas z Pawełkiem) potraw kuchni świata: prosto z rozgrzanego pieca świeżo przyrządzone jakieś pychotne chrupiące pieczyste, z lodówki aromatyczne nieznane słodkości *z Chin, Senegalu czy Pernambuco*, lody, napoje - wszystko sprzedawane na stoiskach przy naprędce skleconej przykościelnej *promenadzie*; krzyki, piski i dzikie wrzaski rozbimbanej dzieciarni, na obwoźnej platformie-estradzie występy kolejnego zespołu muzycznego czy innego pojedynczego solisty-multiinstrumentalisty; łomot perkusji włosy dębem podnosi - i tłok wprost niewyobrażalny! i to każdego roku!! Rozmowy, śmiechy, śliczne dzieweczki i chłopaki, jak z Hollywood, co tym panieneczkom potrafią ot, tak w przejściu podarować właśnie na strzelnicy ustrzeloną różę (widziałam taki cud!)


I zero pijanych-naćpanych-odlecianych! NIE-DO-WIA-RY...


Na scenie - tej platformie-estradzie - każdego dnia występy wciąż innych kapeli: everygreen`y, muzyka latynoska, rock`n`roll, w polskim dniu nasze po polsku śpiewanki znad Wisły...


Pod estradą roztańczeni widzowie: dwie siwowłose babeczki, parami wywijający młodzi i ich *starzy*, jakiś bezzębny na bosaka dziarski dziadek, dwie malutkie dziewczynki, obok solo tańczy jakiś nieforemny Boży człowiek-kaleka, są też na wózkach inwalidzkich inni pełnosprawni inaczej... Którzy są tutaj, w Nowym Jorku wszędzie i zawsze wśród nas, tuleni i kochani przez wszystkich - i nie jest to nam tylko na pokaz! U nas byliby na wieczność uwięzieni w swoich 4 ścianach, skazani na bezruch, bezdech i niebyt! Tutaj?? - nigdy!! Tutaj są razem z nami, ubogacając nasz ludzki świat!


Publika ma bezpośredni, rzekłbyś *rodzinny*, kontakt z kolejnymi wykonawcami na scenie (i odwrotnie:) - widzowie podchodzą pod estradę, wymieniają kilka zdań ze śpiewającymi i grającymi, uśmiechają się do siebie porozumiewawczo, przesyłają sobie wzajem całuski, machają do siebie w geście pozdrowienia, podchwytują słowa piosenek...


Dwie staruszki tańczą porywająco, Boży człowiek wypina swoje nieforemne brzucho, podskakuje, wywija łamańce ramionami, co i rusz wyginając się ryzykownie do tyłu...


Przez rozgwieżdżone nocne niebo i czarny ażur wysokiego pierzasto-pierzastego drzewa (to akacja?) co kilka minut, jak w zwolnionym tempie i dziwnie cicho przesuwa się, pobłyskując kolorowymi światłami, ociężały wielki krzyż jakiegoś odrzutowca - i schodzi gdzieś tuż obok do lądowania na lotnisku JFK...


Tańczą już nieliczni; ogromna większość siedzi na rozstawionych dla widowni krzesłach lub tworzy gęsty tłum stojących, pokrzykujących, klaszczących i gwiżdżących, rozśpiewanych ludzi...


Festival Carnaval trwa 5 kolejnych wieczorów - i każdego dnia od późnego popołudnia do północy są nadkomplety. Prowizoryczny - acz solidny - lunapark pęka w szwach od natłoku gości. Wyschnięte i zdeptane trawy odsłoniły grunt, który pod milionem wędrujących butów zaczyna teraz pylić i kurzyć. Odurzający zapach tej rozpylonej ziemi przypomina mi... rozgrzane skwarem polskie łąki i skoszone na nich przedwczorajsze trawy...


Zadziwia mnie ciągle i bardzo ujmuje łagodność i spokój Nowojorczyków, którzy są serdeczni i przyjaźni wobec wszystkich i wszystkiego. Nie spotkałam się tutaj NIGDY z czymś tak codziennym i powszechnym w Polsce, jak bezprzyczynna agresja słowna... czy fizyczna (?!!), chęć natychmiastowego dokopania komuś za twarz, za spojrzenie, nie taki uśmiech! To nasze chamskie z rynsztoka słownictwo! te nieustanne wszędzie k... mać! w co trzeciej frazie! w obecności matki i własnych dzieci!! w ślad za co młodszymi kobietami! te zaczepki pod adresem Bogu ducha winnego przechodnia! Po naszych nad Wisłą ulicach - a kultura europejska u nas jest nie jak w Ameryce zaledwie od Kolumba!! my mamy tysiąclecia historii starej, jak Stary Świat! - po polskich ulicach chodzę cała zjeżona, bo wiem, że lada chwila na pewno będę przymusowym świadkiem jakiegoś mordobicia/napaści/gwałtu, i szyby polecą, bo ktoś komuś tak dop... oli, że *sukin...n popamięta!!* Brak elementarnej, z kołyski wyniesionej ogłady, dzikie *azjatyckie* nieokiełznanie i pogarda dla drugiego człowieka - oto nasza wielka-wielka nasza wina i przyczyna...

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Może właśnie dlatego, że dzisiejszą kulturę amerykańską tworzyli przede wszystkim uchodźcy i emigranci? Takiego tygla kultur, narodowości, religii, wyznań, kolorów skóry, języków nie ma chyba nigdzie więcej na świecie. Ogromne muli-kulti, z którego czerpie cały świat.
Australia także i Wielka Brytania.

Myślę że nas nie nauczyłoby nawet 200 lat niewoli, albo następna wojna światowa. Nienawiść i pogardę dla siebie, ale i obcych mamy w genach. Jesteśmy okropnym narodem...
© 2010-2016 by Creative Media