Go to commentsNoc w wesołym miasteczku
Text 19 of 70 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2017-12-04
Linguistic correctness
Text quality
Views2083

Gdy nad gwarnym jeszcze niedawno wesołym miasteczkiem zapadła nocna cisza, wtedy pomiędzy prętami płotu przeskoczył z ulicy na jego teren mały kundelek. Powęszył przy karuzeli i pobiegł w stronę strzelnicy. Już podnosił nogę, żeby obsikać jej fundament, gdy nagle pomiędzy ścianą pawilonu a płotem coś się poruszyło. Poruszyło się, podniosło i psim oczom ukazał się… Mietek. Piesek odskoczył i zaczął ujadać.

– Cicho! Kurwa! Czego dziamiesz?! – burknął człowiek. – Spierdalaj!

Zatoczył się przy tym mocno i gdyby nie pobliska ławka, upadłby. Wystraszony pies szczeknął jeszcze kilka razy i uciekł.

Mietek był miejscowym pijaczyną, który prawie codziennie kręcił się podpity po wesołym miasteczku i okolicach. Znali go wszyscy – był niejako częścią wystroju tamtego miejsca. Owego dnia wypił dużo więcej niż zazwyczaj i alkohol go zmógł. Usnął więc za strzelnicą i obudził się dopiero teraz.

Wylądowawszy na ławce, poczuł przemożną chęć zapalenia. Wydłubał z kieszeni zapalniczkę i paczkę papierosów. Wsadził jednego do ust i – o mało nie sparzywszy nosa źle wyregulowanym płomieniem – zapalił. Od razu poczuł się lepiej i ruszył powoli w stronę wyjścia. Tam, niestety, spotkała go niemiła niespodzianka, bo brama była zamknięta.

Robiło się zimno i czekanie do rana mu się nie uśmiechało, postanowił zatem wyjść przez płot. Ogrodzenie od strony ulicy miało ceglaną podmurówkę i zrobione było z wysokich stalowych prętów. Nie byłoby łatwe do przejścia nawet dla sprawnego i trzeźwego człowieka. Mietek jednak czuł w sobie moc dostateczną dla sforsowania tej przeszkody.

Wlazł na podmurówkę, uchwycił się prętów i… wtedy zauważył nadjeżdżający ulicą radiowóz. Zeskoczył na ziemię i przykucnął za murkiem. Gdy policja przejechała, ponownie wspiął się na podmurówkę i spojrzał w górę. Płot zdawał się sięgać nieba. Wtedy cała moc z Mietka uleciała i zrezygnował ze wspinaczki.

Jako bywalec wesołego miasteczka, znał dobrze jego topografię. Zaczął więc w myślach szukać możliwości wyjścia z pułapki i w końcu ją znalazł. Teren miasteczka opadał ku rzece. Boczny płot nie miał podmurówki, a jego słupy były tylko zabetonowane w okrągłych fundamentach. Ostatni słup stał tuż nad wodą i – przy niskim jej stanie – można było go obejść, ryzykując jedynie zamoczenie butów.

Mietek postanowił tak zrobić i, zataczając się, ruszył w stronę rzeki. Noc była jasna i dlatego mógł iść w miarę szybko. Nagle pośliznął się i wyrżnął plecami o mokrą ziemię. Wstając, poślizgnął się jeszcze raz i pojechał po trawie – tym razem na brzuchu. Podniósłszy się w końcu, dotarł do ostatniego słupa ogrodzenia. Wtedy po raz drugi okazało się, że nie była to jego szczęśliwa noc, bo wody było dużo i płynęła wartko. Betonowy fundament niewiele z niej wystawał i o obejściu go nie było mowy. Mimo to Mietek nie zrezygnował i postanowił właśnie tamtędy wyjść na wolność.

Uchwycił oburącz słup, postawił lewą stopę na wąskim fundamencie i – jak człowiek wsiadający na konia – chciał przerzucić prawą nogę na drugą stronę betonu. Niestety, stopa ześlizgnęła się, a będąca w wymachu prawa noga wpadła w wodę. Mietek zawisnął na rękach, opierając się lewą nogą na niepewnym gruncie, podczas gdy prawa noga zaczęła mu uciekać do tyłu z prądem rzeki. Śmierć przez utonięcie zajrzała mu w oczy i prawie wytrzeźwiał ze strachu. Z trudem podciągnął się do góry i wydostał na brzeg – niestety, nie po tej stronie ogrodzenia, po której chciał.

Był ubłocony, prawą nogawkę miał mokrą po rozporek, a skóra na łydce pod nią piekła jak diabli. Odszedłszy nieco od wody, zdjął i wykręcił spodnie, wylał wodę z buta oraz obejrzał łydkę. Krwawiła nieco, bo obtarł sobie skórę o beton. Było mu zimno, zaczynał mieć kaca i natychmiast musiał zapalić. Ku jego rozpaczy, papierosy zamokły, a zapalniczka gdzieś przepadła. Chłód, brak fajek i suchość w ustach popchnęły go do dalszego działania.

Ponieważ teren był nierówny, dlatego płot nie wszędzie dotykał ziemi i gdzieniegdzie była teoretyczna możliwość przeciśnięcia się pod nim. Mietek postanowił znaleźć takie miejsce. Ruszył wzdłuż ogrodzenia, przykucając lub przyklękając co kilka kroków. Macał wtedy pod płotem rękami, parząc je pokrzywami. W końcu znalazł większą dziurę. Położył się na brzuchu i próbował się przez nią przecisnąć. Niestety, głowa przeszła, ale barki utknęły. Ruszył do tyłu i wtedy usłyszał trzask rozdzieranej tkaniny. Pręt ogrodzenia zaczepił za ubranie i Mietek, wycofując się, ściągał je sobie przez głowę.

Z trudem wydostał się z pułapki, wsadził w spodnie rozdartą koszulę i ruszył w stronę ulicy. Nie, to nie była dla niego dobra noc i widmo siedzenia na zimnie do rana było coraz bliżej.

Załamany i wściekły na wszystko dookoła, doszedł do ogrodzenia z podmurówką i wzdłuż niego dotarł do bramy. Z nadzieją straceńca nacisnął jeszcze raz na klamkę – bezskutecznie. Zaklął, kopnął płot i ruszył dalej.

Kilka kroków dalej była mała furtka i jej też wymierzył kopniaka. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kopnięta furtka otworzyła się. Drugi kopniak trafił już w próżnię i Mietek z rozpędu wypadł na chodnik.

– Kurwa mać! – zadudniło jak wystrzał armatni na uśpionej ulicy, aż Mietek sam przestraszył się swojego krzyku.

– Ciiicho! – wymamrotał do siebie, wstając z ziemi. – Bo zaraz przyjadą tu psy i zwiną cię na izbę. I jeszcze dołożą ci za włam – dodał, patrząc na otwartą furtkę.

Zamknął więc ją starannie i chwiejnym krokiem ruszył w stronę domu, w którym przecież gdzieś jeszcze musiała być jakaś butelka… piwa.

  Contents of volume
Comments (9)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Czytając opowiadanie przypomniałam sobie najprawdziwszą historię z mojego miasta o (tutaj cytat) autorstwa śp. Michała Witolda Gajdy (zm. 15.01. br.) którą Mu wcześniej zrelacjonowałam:

Ballada o Basi Cmentarniance

Specjalnie na życzenie Befany di Campi

Na cmentarzu komunalnym o szarej godzinie
strasznie jest, bo cienie łażą wśród mogił stadami.
Jakaś zmora pośród ścieżek, kolebiąc się płynie,
a jej widok tak okropny, że i puszczyk zamilkł.

Oto ona. Wredna Basia. Upiór miejskich mogił.
Zawsze krąży o tej porze, a przybywa znikąd.
Czernią tuje przerażone, nawet kruk uchodzi.
Mokra ziemia się zapada, marszczy się lastriko.

Skąd się wzięła upiorzyca o włosach z pajęczyn
i z kosmatych, muszych nóżek, trefionych przez wicher?
To przekleństwo grodu soli. Sekret wiatr wyjęczy,
gdy w ciemnościach listopada, miasto zaśnie ciche.

Nieśmiertelny cień megiery, bo o niej legenda,
cholernicy, której nawet kostucha unika,
nad wieczorem, pośród grobów niezmiennie się szwenda,
żeby paląc jakieś zioła, dziwne płyny łykać.

Bóg jej nie chce, nawet piekło rygluje swe bramy,
kiedy zmora pragnie odejść i zaznać wieczności,
więc nie pójdzie i zostanie w swoim śnie pijanym,
by jak zawsze, przy grobowcach nocne leże mościć.

Strzeż się siostro! Strzeż się bracie! Kiedy cień wyskoczy
zza nagrobka i zaskrzeczy: daj pan coś na piwo.
Rzuć drobniaki wstrętnej jędzy i nie patrz jej w oczy.
Uciekając, dziękuj Panu, żeś uszedł stąd żywo.

Druk w: POSTscriptum.

Ciąg dalszy dopiszę w następnym poście.
avatar
"O, ty dolo, ty dolo, ty dolo jedyna!"
avatar
Basia jest autentyczna; pochodzi z niby bardzo dobrej, inteligencko-górniczej rodziny, niestety (po śp.Mamie) o kleptomańskich inklinacjach.

Dlatego stale wyrzucano ją z pracy za kradzieże (tak jak jej bliźniaczkę siostrę, również nieżyjącą). Basia ma rzekomo rentę, jednak przez długie lata żyła z nazywanych pożyczkami wyłudzeń albo po prostu żebraniny. Teraz siedzi w domu, bo jest niepełnosprawna.

Dlaczego niepełnosprawna? A dlatego, że nie mając już kogo naciągać, zaczęła przedwieczorną porą chodzić na cmentarz i udawać ducha, prosząc wszystkich skracających sobie drogę o np. 2,00 PLN na bułkę względnie o papierosa.

Pewnego razu Basia przysnęła pomiędzy nagrobkami. Cmentarz zamknięto, więc w momencie, gdy się obudziła była prawie północ.
Oczywiście wizja pozostawania w tym miejscu wcale się jej nie uśmiechała, wobec czego poczyniła Mietkopodobne starania.

Spadła z ogrodzenia; w kilku miejscach złamała nogę; po pewnym czasie zatrzymał się przy niej jakiś kierowca.

Sama tłumaczyła się tym, iż poszła odwiedzić grób dziadków.

Skąd i od kogo to wiem, powiedzieć niestety nie mogę. W każdym razie od chwili wypadku Basi przestało "straszyć" na wielickim cmentarzu :-D :-D :-D
avatar
Emilio, dziękuję za wizytę.
Oj, dola pijaka nie jest łatwa.
Pozdrawiam.
avatar
Befano, takiego obszernego komentarza (wierszem i prozą) nikt mi jeszcze nie napisał.
Serdeczne dzięki.
Jak widać, takich Mietków i Bas jest wiele.
Znam jeszcze historię pewnej Iwony, którą zamknięto z kontenerze na budowie. Ta to miała przebudzenie.
Pozdrawiam.
avatar
Dosyc niewinna migawka z rzeczywistosci. W pracy, czy to w sklepie, czy na PKP, Mietkow mam dostatek.
Nawet fajnie sie czyta.
avatar
Dziękuję Komes za przeczytanie tej miniaturki i za miły komentarz.
Pozdrawiam.
avatar
Mam jeszcze dwa piwa, to ostatecznie skomentuję. Obraz rzetelnie ubrany w słowa. Komedia ponura, łzy nie lecą, ale nawet lekkie wzruszenie, bo i ten płot i ludzik, coś niecoś mi przypomina.
avatar
Arcydzieło, dziękuję za wizytę i komentarz.
Miło mi, że rozumiesz sprawę.
Pozdrawiam.
© 2010-2016 by Creative Media