Go to commentsEpilog po epilogu kurwy i złodzieje
Text 179 of 255 from volume: Czarcie kopyto
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2018-07-09
Linguistic correctness
Text quality
Views2020

Jakiś bociek przypałętał się do Marcela. Przyfrunął z samego rana i człapał po polu, kiedy Marcel przewracał grabiami trząskę, żeby szybciej doschła. Wcale się nie bał i podchodził na kilka kroków. Śmieszny bociek – myślał sobie Marcel i przewracał dalej. Koło południa zaszedł go Jędrek. Od pleców i wystraszył, kiedy klepnął w ramię. Olaboga! Jędrek! Zachodzisz mnie jak nasze dziady Żydów za okupacji, kiedy chcieli podpatrzeć, gdzie złoto chowają! No, widzę, jak przewracasz to swoje złoto! – odkrzyknął Jędrek – ale co ten bociek tak za tobą łazi, Marcel? Ty leć do chałupy, czy tam twoja, czego ci nie zniosła! – zaśmiał się rubasznie. Marcel zrobił się czerwony, bo Jędrek wiedział, że jego żona lubiła się kiedyś puścić i tutaj podtekst był oczywisty. Szybko jednak  doszedł do siebie i zaraz się odgryzł starą historią o dziadku przyjaciela. A na twojego dziadka, to jak ludzie wołali? Zdaje się Fifka? – Zagaił. No, Fifka i co z tego? – odpowiedział Jędrek. A to, że za Niemcami z fifką chodził, a oni mu pety rzucali i się śmieli, że pali w fifce do końca, czy z filtrem, czy bez. Ty się ciesz, Marcel, że Twój niepalący był – odszczeknął towarzysz.


Kiedy Marcel wrócił do domu, małżonka była jakaś nieswoja. Kiedy zagadał, unikała wzroku i dziwnie się rumieniła, ale nic nie chciała powiedzieć. W końcu dał spokój, wyjął butelkę samogonu i wypił całą do kolacji. Następnego dnia, kiedy wrócił z pola, na stole w półmisku przyciągały oczy dorodne czereśnie. Najpierw wzięły go nerwy i krzyknął: nie masz na co pieniędzy wydać, kobieto!? Toć do drożyzn! Ale, kiedy odparła, że dostała od sąsiadki, uspokoił się i zabrał za półmisek. Dobre! Całkiem jak chuj mu w dupę, Szczepanowe! Żona zarumieniła się znowu, ale Marcel nie widział, bo była odwrócona plecami. Potem jeszcze kilka razy były w domu czereśnie, a on zajadał i chwalił, że takie smaczne. Któregoś dnia zagadał: może bym i my posadzili parę czereśni? Ludzie dookoła mają, precz od nich znosisz, ale przecież nie będą zawsze darmo dawać? Małżonka bardzo się zarumieniła. Policzki piekły ją niemiłosiernie. Nagle zaczęła płakać. Co tobie jest kobieto? – zawołał Marcel. Humory masz jak która ciotka. A ta w szloch. Złapał ją i zaczął potrząsać. W końcu wykrztusiła z siebie: te czereśnie, to od Siatana. A to był siostrzeniec zmarłego w tragicznych okolicznościach Szczepana, który objął po nim schedę. Przyjechał aż z Gdańska i od razu zamieszkał. Ludzie wołali na niego Siatan, bo kiedy przejeżdżał, to za nim zostawał tuman. Marcel wkurzył się nie nażarty. Na chuj, ty tam chodziłaś? I co, darmo ci Siatan czereśnie dawał? – szydził. Żona ciągle szlochając, powiedziała cicho: jestem w ciąży, Marcel. Jak to? – wykrzyknął jak oparzony jej małżonek. To będzie bękart z gwałtu, Marcel. Ty kurwo! – zdołał tylko wrzasnąć i zemdlał.


No, lufa, Marcel! – Jędrek podniósł literatkę. Ty nic się nie martw. Nieważne, kto zrobił, ważne kto wychował, Marcel. Jednak towarzysz odstawił swoją szklaneczkę tak, że połowa się wylała. Ty weź, mnie nie wkurwiaj, Jędrek! – krzyknął. Nie rozlewaj, Marcel – ten odparł spokojnie i dolał przyjacielowi do pełna. Potem coś wyjął z kieszeni schodzonej marynarki. Masz tu obrazek Józefa. Świętego Józefa. On też tak, jak ty, Marcel i patrz kogo wychował. Widzisz? – pokazał palcem na obraz Pana Jezusa zawieszony nad drzwiami. Daj mnie spokój, Jędrek. Nie wkurwiajcie mnie, wszyscy.


Marcel czekał przed gabinetem ginekologa już ponad godzinę. Niecierpliwił się, ale w głębi duszy żywił nadzieję, że ten pomiot Siatana, który zagnieździł się w macicy jego żony jednak nie przyjdzie na świat. Może będzie poronienie, albo jakaś inna zaraza na płody? Wreszcie z tych rozmyślań wyrwał go głos ginekologa w białym kitlu. Wyrósł jak spod ziemi i pochylony powtarzał: panie Frączyk? Panie Frączyk? Marcel ocknął się. I co tam, panie doktorze? Lekarz uśmiechnął się i odparł:

Wszystko w porządku panie Frączyk. Będzie pan miał wspaniałego bękarta z gwałtu z całym zespołem.

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Doskonała proza. A morał historyjki tej wesołej pewnie taki, że gdyby nie te gwałty, może nie byłoby już wcale dzieci??

Te chłopy jak konie
strasznie zarobione
w świat już chyba cały
nam powyjeżdżały

Masakra
avatar
Świetne charakterystyki pełnokrwistych trójwymiarowych bohaterów, dialogi osadzone i w charakterach, i w wykreowanym realu, cięty oręż słowny po mistrzowsku użyty, finezyjna nieprzegadana piękna literacko Proza.
© 2010-2016 by Creative Media