Go to commentsZnak
Text 4 of 6 from volume: Idzie nowe
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2011-12-03
Linguistic correctness
Text quality
Views3372

Ławka w parku, na której zawsze siadała, tym razem była zajęta. Wyprowadziło ją to z równowagi. Poszła jednak dalej, czego zazwyczaj nie robiła. Znalazła inne miejsce. Wybrała ławkę naprzeciwko pięknie położonego stawu. Okalały go klomby, z których aż wylewały się kolorowe kwiaty. Jeden z nich szczególnie zwracał uwagę. Ktoś, z pewnością dla zabawy, w jego samym środku postawił znak zakazu ruchu, dorysowując na nim: oczy, nos i szeroki uśmiech. Spacerowicze przyzwyczaili się do tego widoku. Nikt nie interweniował, żeby usunąć znak, a i służby nie kwapiły się z tym. Tak więc wyraźnie zadowolony tkwił sobie w środku wielobarwnego klombu, na stałe wrastając w krajobraz urokliwego parku. Maria widywała zakaz ruchu tylko z daleka. Nigdy dotąd nie zapuściła się w tę część swojej oazy spokoju. Miała ulubione miejsce. Nie lubiła zmian. Denerwowały ją nawet te drobne. Ta ostatnia była jednak po coś…


***


Maria miała 35 lat. Za sobą udane 10 lat małżeństwa z kolegą z roku. Oboje studiowali finanse i bankowość. On i ona nastawili się na sukces. Ten przyszedł szybko. Spełniali się zawodowo. Niezależni finansowo spędzali wiele czasu za granicą. I choć nie mieli go dla siebie nawzajem zbyt dużo, to nie można było ich nazwać inaczej, jak dwie połówki pomarańczy. Byli też zgodni co do jednego: dzieci wcale, albo dużo później. Kiedy było to ewentualne później, tego nie wiedziała ani Maria ani jej maż. Młoda kobieta nigdy nie czuła potrzeby przytulenia różowego bobasa. Jej stosunek do dzieci był obojętny. Była jedynaczką, oschłą i zimną w stosunku do innych znajomych maluchów, a potem dorosłych ludzi. Taki sposób bycia wyniosła z domu, w którym chłód przenikał mury luksusowej wilii i wdzierał się do środka. Marii odpowiadał taki styl życia. Być może dlatego, że innego nie znała. Ludzie postrzegali ją jako kobietę dumną, wyrafinowaną, która z byle kim się nie zadaje. Przebywanie z Marią w jednym pokoju wprawiało w zakłopotanie. Perfekcyjna do bólu w pracy powodowała, że koledzy i koleżanki popadali w kompleksy. Nie miała więc za wiele znajomych. Ci, z którymi spotykała się ona i jej mąż, to ludzie zaliczani do tak zwanych wyższych sfer. Maria zachwycała urodą. Była klasyczną słowiańską pięknością z włosami w kolorze dojrzewającej pszenicy i niebieskimi oczami. Wielu mężczyzn kochało się w niej, ale niewielu próbowało ją zdobyć. Jej, jeszcze niedoszły mąż, długo walczył o względy Marii. Zdobył ją, bo zobaczyła w nim wiele cech, które miała w sobie. Wiedli więc udane życie we dwójkę. O tym, co przytrafiło im się osiem lat po ślubie, mówili krótko - incydent.


***


Maria siedziała na ławce w parku nieruchomo od godziny. Otulona szalem, pomimo słonecznego dnia, lekko drżała. Co raz częściej jej się to zdarzało. Od kilku miesięcy miała więcej czasu dla siebie. Podupadła nieco na zdrowiu. Lekarze zalecili odpoczynek. Mogła sobie na to pozwolić. Uzgodniła z mężem, że będzie brała jedynie ciekawe, dobrze płatne zlecenia. Była analitykiem finansowym, cenionym w branży, stąd też propozycji nie brakowało. Wybierała je jednak rozważnie. Dzisiaj skończyła kolejne zadanie i jak co dzień wybrała się do parku. Lubiła tu przychodzić. Z natury samotniczka, nigdy nie pozwoliła sobie na dłuższą rozmowę z nieznajomymi, niż wymienienie kilku zdań na temat pogody. Zawsze stanowczo, aczkolwiek uprzejmie kończyła konwersację. Teraz siedziała na ławce, innej niż dotychczas. Wciąż lekko rozdrażniona tym faktem, poczuła nagle, że ktoś jej się intensywnie przygląda. Zerknęła w stronę klombu ze znakiem zakazu ruchu. W jego pobliżu bawił się chłopiec, na oko ośmioletni. To on intensywnie wlepiał swoje dziecięce, nieco nieobecne, ślepka w Marię. Przez moment jednak zdawało jej się, że dziecko patrzy nie na nią, ale jakby przez nią, na to, co jest za jej plecami.

- Dziwne uczucie – pomyślała.

Chłopiec wstał z ziemi i podszedł bliżej klombu. Zaczął wąchać kwiatki, a potem wszedł w środek kwietnika i przytulił się do znaku drogowego. Uniósł główkę i szczerze uśmiechnął się do  jego niby twarzy. Nikt go stamtąd nie przegonił. Wyglądał tak wdzięcznie. Marii zrobiło się duszno. Widok chłopca, tego chłopca, sprawił, że wróciło wspomnienie incydentu...Nie sądziła, że ta sprawa kiedyś jeszcze powróci, a tu nagle odezwały się w niej jakieś dziwne, niczym nieuzasadnione uczucia...Coś dławiło ją od środka. Zdumiona reakcją swojego organizmu, zerwała się nerwowo z ławki i szybkim krokiem wyszła z parku, obiecując sobie, że więcej do niego nie wróci.

Widok chłopca przytulonego do znaku nie opuszczał Marii do końca dnia. Walczyła z nim. Próbowała czytać. Włączała nawet, jej zdaniem, ogłupiające programy w telewizji. Piła wino. Nic nie pomagało. W nocy spała bardzo źle. Była sama. Mąż, dyrektor dobrze prosperującego banku,  otwierał kolejny oddział za granicą. Wyjechał na miesiąc. Ich rozmowy telefoniczne były częste, choć krótkie. Maria jednak robiła wszystko, aby przez te parę chwil mąż nie wyczuł, że dzieje się z nią coś złego. Miała nadzieję, że to targające nią uczucie na granicy lęku i paniki wkrótce minie.


***


Kobieta nie spała całą noc. Rano postanowiła jednak wrócić do parku. Miała nadzieję, że znów zobaczy chłopca. Nieuzasadniona siła pchała ją do ławki przy klombie ze znakiem zakazu ruchu. Zjadła szybkie śniadanie i bojąc się, że może nie zastać małego, ubrała się i wczesną porą była już w parku. Do południa nie pojawił się. Miała już odchodzić, kiedy usłyszała dziecięcy pisk. Odwróciła się. Był! Chłopiec znów klęczał przy klombie i wąchał kwiatki, piszcząc przy tym z uciechy. Nie był sam. Towarzyszyła mu, może siedemdziesięcioletnia, kobieta.

–  Tamtym razem jej nie zauważyłam – pomyślała  Maria. - Pewnie to jego babcia...

Maria ponownie usadowiła się na ławce. Obserwowała chłopca co najmniej godzinę. Już od tamtego razu wiedziała, że nieco różni się od swoich rówieśników. Dziecko żyło w swoim świecie. Mały albo wąchał kwiatki, albo siedział na trawie koło swojej babci, lekko kiwając się to w przód, to w tył, albo stał przytulony mocno do znaku i uśmiechał się do niego serdecznie.

- Jak do przyjaciela... – pomyślała Maria i łzy napłynęły jej od oczu. Nigdy dotąd nie zdarzyła jej się taka reakcja na widok dziecka.

- Ale to taki niezwykły chłopiec – broniła się sama przed samą sobą. Kiedy zobaczyła, że starsza pani podnosi się, spanikowała. Pomyślała, że już więcej nie zobaczy dziecka , a tak bardzo tego chciała. Nie wiedziała, co zrobić. Nie miała odwagi podejść do obcej kobiety i poprosić ją, by znowu przyszła jutro z chłopcem do parku.

- Pomyśli, że jestem wariatką  i chcę skrzywdzić dziecko – tłumaczyła sobie. – Może tu jeszcze wrócą. Boże, żeby jeszcze wrócili, może to on...Na tę myśl Maria złapała się za brzuch. To był niekontrolowany odruch, a potem jakby ugodzona nożem zgięła się wpół.


***


Kolejne dni Marii wyglądały identycznie. Rano szybkie śniadanie i wyjście do parku w oczekiwaniu na chłopca. Był codziennie. Dokładnie kwadrans po 12 pojawiał się przy klombie ze znakiem zakazu ruchu. Wciąż towarzyszyła mu ta sama starsza pani. Zazwyczaj ze sobą nie rozmawiali. Chłopiec głównie uśmiechał się do swojej opiekunki, a ona odwzajemniała ten gest. Po kilku dniach starsza pani zaczęła mówić Marii dzień dobry, uznając, że skoro ją widuje codziennie i tak z pewnością będzie nadal, to poniekąd jest jej znajomą z parku i wypada być grzecznym.  Maria odwzajemniała ukłony z miłym uśmiechem. Nigdy nie odważyła się zagadnąć starszej pani, a i ona nie kwapiła się do rozmowy. Była jakaś niewidoczna nić porozumienia między kobietami co do konwersacji. Żadna jej nie potrzebowała.


***


Zbliżał się koniec wakacji, a wraz z nim pogłębiał się strach Marii, że kiedy skończą się, ona już nie będzie mogła patrzeć na chłopca. Pawełek, bo tak miał na imię - słyszała, jak starsza pani tak się do niego zwraca - zniknie z jej życia, na zawsze...tak jak zniknął tamten chłopiec…- incydent, jak nazwali go wówczas z mężem, sprzed ośmiu lat.

 Maria od miesiąca, codziennie, siadała na ławce koło klombu ze znakiem zakazu, rozumiejąc, że uczucie, które nią targa od pierwszego dnia, gdy ujrzała chłopca, to ogromne wyrzuty sumienia, ale także wielka tęsknota za tym kimś , którego oddała, tak po prostu, oddała… Ona, zimna Maria, nagle poczuła silny instynkt macierzyński, a sprawił to ten mały chłopiec o włosach w kolorze dojrzewającej pszenicy i niebieskich oczach. Maria z dnia na dzień wierzyła mocniej, że ten mały, może być jej... synkiem. Wmówiła to sobie, ale wciąż nie miała odwagi opowiedzieć o tym mężowi. Jego powrót z zagranicy  miał się opóźnić. Cieszyło ją to. Nie wiedziała, jak zareaguje na te jej rewelacje. Ona sama przecież nie miała żadnej pewności, tym bardziej, że chłopiec, którego urodziła osiem lat temu, miał chorować na zespół Downa, a ten, jak podejrzewała, cierpiał na autyzm. 

- Ale przecież lekarze mogli postawić złą diagnozę – mówiła do siebie, szukając punktu oparcia w swoje decyzji, do której dojrzewała od jakiegoś czasu. Nie wiedziała do kogo trafiło dziecko, które urodziła osiem lat temu.


***


Była wiosna. Dwudziestosiedmioletnia wówczas Maria zaczęła podejrzewać, że jest w odmiennym stanie. Zrobiła test. Jej obawy potwierdziły się. Była w ciąży. Nie ucieszyła się, wręcz przeciwnie. Była zła, że w chwili słabości, dopuściła do tego. O dziecku, które zaczęło w niej dojrzewać, nie wyrażała się inaczej, jak płód. Powiedziała o tym mężowi. Chłodno przekalkulowali za i przeciw.

- Nie jesteśmy na to gotowi – powiedziała  Maria. – Zaczęło nam się świetnie układać. Ty awansowałeś. Ja mam coraz lepsze zlecenia. Często wyjeżdżamy. Nie będziemy mieli czasu, żeby się nim zająć...

Mąż Marii podjął decyzję.

- Nie możemy zabić  tego dziecka –powiedział. – Urodzisz i oddamy je do adopcji. Wszystko odbędzie się dyskretnie. Wyjedziemy na długie wakacje do Szwajcarii. Tam będziesz pod fachową opieką. Po wszystkim wrócimy.

Za granicą okazało się, że Maria będzie miała synka. Wciąż nie mogła się przekonać do dziecka. Instynkt macierzyński nie pojawił się nawet na chwilę. Maria jako matka nie istniała. Czuła się jak surogatka. Wiedziała, że musi donosić dziecko. Małżonkowie podjęli decyzję, że zaraz po porodzie chłopiec zostanie zabrany i Maria nie zobaczy go nawet przez chwilę. Ciążę znosiła znakomicie.  Wciąż była poddawana badaniom. Podczas jednego z nich okazało się, że dziecko jest chore. Lekarze zawyrokowali, że urodzi się z zespołem Downa. Małżonkowie ani przez chwilę nie pomyśleli nad zmianą decyzji. Ta informacja utwierdziła ich w przekonaniu, że postępują właściwie. Maria na wieść o chorobie dziecka, poczuła do płodu, jak wciąż o nim myślała, obrzydzenie.

Poród nastąpił przez cesarskie cięcie. Młoda matka nie czuła ani, jak mały chłopiec opuszcza jej brzuch, ani nie usłyszała, jak wydaje z siebie pierwszy krzyk. Po prostu nic. Kiedy obudziła się,  poczuła ulgę, że wszystko skończone. Dziecko zostało zabrane. Miało zostać wywiezione do Polski. Tak zażyczyli sobie małżonkowie. Chcieli, aby jak najszybciej było adoptowane. Byli w stanie zrobić wszystko, żeby chłopiec jak najszybciej trafił do dobrej rodziny. Mąż Marii osobiście skontaktował się z ośrodkiem adopcyjnym w jednym z miast. Obiecał solidne wsparcie instytucji, jeśli sprawa zostanie szybko załatwiona. Po miesiącu ktoś poinformował go, że wszystko odbyło się tak, jak sobie życzył. Małżonkowie wrócili do Polski.  


***


Do Marii wróciły wszystkie wspomnienia, już pierwszego dnia, gdy uciekła z parku. Kobieta, która zazwyczaj nie potrafiła do końca otworzyć się, tłamsząca wszystkie uczucia w sobie, nagle ogarnięta tyloma emocjami, nie podołała im. Miotała się, ale wciąż wracała do parku. To miała być jej kolejna wizyta. Dokładnie o 12.10 przeszła przez bramę zieleńca. Chciała jeszcze przemyśleć swoją decyzję o porozmawianiu z babcią chłopca. Dochodziła 12. 15. Z daleka zobaczyła dziecko i jego opiekunkę. Szła im naprzeciw. Kiedy byli tuż przy klombie, nagle usłyszała przeraźliwy pisk Pawełka. Chłopiec wskoczył do środka klombu i upadł na ziemię. Miotając się po niej, przeraźliwie łkał. Przerażona Maria dopiero po chwili pojęła reakcję dziecka. Z klombu zniknął znak zakazu ruchu z wymalowanymi: oczami, nosem i szerokim uśmiechem. Ktoś ośmielił się zabrać największego przyjaciela chłopca. Maria i starsza pani wpadły do środka klombu, próbując uspokoić dziecko. Chłopiec wyrwał się im i zaczął uciekać. Biegł przed siebie. Ruszyła za nim babcia, biegnąc nieco ospale, wołała jego imię i krzyczała, aby ludzie zatrzymali dziecko. Maria także ruszyła za nimi. Nagle stanęła. Straciła z oczu tę dwójkę. Bezradna wyszła z parku. Nie widziała, czy szukać Pawełka, czy potraktować jego zniknięcie jak kolejny znak, tym razem pod hasłem: zostaw przeszłość za sobą. Mimo tego modliła się w duchu, aby jeszcze kiedykolwiek móc zobaczyć chłopca z parku.


***


Od tamtego incydentu minęło sześć tygodni. Przez cały ten czas, każdego dnia, młoda kobieta siadała na ławce w parku, tej przy klombie, w którego samym środku, stał kiedyś znak zakazu ruchu z wymalowanymi na nim: oczami, nosem i szerokim uśmiechem. Zawsze przychodziła w nadziei, że spotka chłopca, dla którego ów znak był najlepszym przyjacielem. On jednak nie wrócił…

Pewnego czwartku , po wizycie w parku, wyjechała autem do miasta. Jechała na spotkanie z mężem. Umówili się, że jak skończy pracę, pójdą na obiad do restauracji. Maria zatrzymała się na jednym ze skrzyżowań. Czekała na zielone światło. Jej spojrzenie bezwiednie powędrowało w kierunku wąskiej uliczki. Wróciło. Maria jednak zdążyła zarejestrować, że na początku tej małej osiedlowej dróżki stoi znak zakazu ruchu. Znak, na  którym ktoś namalował: oczy, nos i szeroki uśmiech. Gwałtownie skręciła w prawo i nie zważając na zakaz, wjechała w uliczkę. Zaparkowała auto. Wyszła z samochodu i podeszła do znaku. Przytuliła się do niego. Oparła głowę o chłodny słupek, a potem z uśmiechem spojrzała na jego niby twarz. Ludzie przechodzili obok. Jedni stukali się w czoło, inni dziwili się, co robi ta elegancka kobieta w nienagannie skrojonym kostiumie i z idealną, dopracowaną w każdym calu fryzurą. Marii to nie obchodziło. Tkwiła tak w środku miasta, przytulona do znaku, jak do kogoś bliskiego…

 Tego popołudnia nie dotarła na spotkanie z mężem. Prosto z wąskiej uliczki pojechała do ośrodka adopcyjnego w nadziei, że odnajdzie swojego synka…


  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Gilly, Twoje opowiadanie mnie poruszyło; wzruszyło... Trudne, życiowe decyzje pokazane w bardzo - że sie tak wyrażę - wrażliwy sposób. Z przyjemnościa oddałam się tej lekturze; z przyjemnością...
avatar
Dziękuję!:-)
© 2010-2016 by Creative Media