Go to commentsPrzygoda świnek nie z tej planety (I/II)
Text 10 of 33 from volume: Bajka
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2018-11-17
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1764

Przygoda świnek nie z tej planety


Zapadł zmierzch. W lesie było już ciemno. Wszystkie zwierzątka przygotowywały się do snu i dookoła robiło się cicho, coraz ciszej. Tylko olbrzymia sowa, pani Puchaczowa, akurat na odwrót, ona obudziła się właśnie ze snu i przygotowywała się do nocnych łowów. Pani Puchaczowa, swoim zwyczajem, podeszła do okna i wyglądnęła na zewnątrz. Chciała sprawdzić, czy już wszystkie zwierzątka udały się na spoczynek, i czy może już spokojnie wyfrunąć ze swojego domu.

— Huhuuu… O rety, co ja widzę…?! Świnie! Dwie świnie! — krzyknęła sama do siebie, wychylając się przez okno. — A to co za zwyczaje? O tej porze łażą sobie po lesie? Przecież już powinny spać… Zaraz, zaraz… — zahukała po chwili zdziwiona, przecierając skrzydłami swe olbrzymie oczy: — To nie są wcale nasze leśne dzikie świnie, tylko najzwyklejsze świnie domowe, chociaż jakoś dziwnie czarne jak smoła. A te tu czego szukają? No, zaraz im pokażę, gdzie jest ich miejsce. Po lesie będą sobie nocne wędrówki urządzać?! Po naszym lesie? Coś takiego! Huhuu, huhuuu… Tak nie może być! — Pani Puchaczowa już zamierzała wyfrunąć ze swojego domu, znajdującego się w dziupli w starym rozłożystym dębie, kiedy nagle usłyszała dziwne chrumkanie. Zastanowiła się na chwilę. Bo to chrumkanie nie było normalnym chrumkaniem domowych świń. Chrumkanie domowych świń znała dobrze. U starego leśniczego w zagrodzie pełno było domowych świń i nieraz miała okazję słyszeć, lecąc nocą nad jego zagrodą, jak pochrumkują sobie przez sen w chlewiku. To chrumkanie było inne, jakieś takie zgrzytające. Zbyt zgrzytające. Wychyliła się jeszcze bardziej przez okno i nastawiła uszu.

— Chrumrzrzrz… chrumrzrzrz… a nie mówiłem, żeby nie oddalać się od grupy? — doleciało nagle do jej uszu.

— No i co, że mówiłeś, skoro się sam oddaliłeś, a ja za tobą… Chrumrzrzrz… chrumrzrzrz — rozległo się drugie zgrzytające chrumkanie, ale tak jakby o wyższej tonacji.

— Coś mi się tu nie podoba. To nie jest zwykłe chrumkanie… To chyba nie są zwykłe świnie. Huhuuu… lepiej zostanę w domu — zdecydowała pani Puchaczowa i wsłuchiwała się dalej.

W międzyczasie dwie świnki, które pani Puchaczowej wydawały się być niezwykłymi, podeszły do starego dębu i usiadły pod nim zmęczone.

— I co my teraz zrobiły? — zachrumkała świnka o cieńszym głosie — Ja chcę do mamy! Słyszysz?

— A ty myślisz, że ja nie? — odpowiedział jej bardziej zgrzytający głos.

Pani Puchaczowa, słysząc te głosy dochodzące z dołu, zrozumiała, że to są tylko małe świnki. Dzieci świń. Wprawdzie nie wiedziała, jakich świń, ale było jej już wszystko jedno, bo przecież nie będzie się dzieci bać i przez nie z łowów rezygnować. Odważnie sfrunęła z dziupli, i to prosto pomiędzy siedzące pod dębem świnki.

— Hej, zwierzaczki, co wy za jakie? I co tu w lesie po nocy robicie? — spytała, spoglądając raz na jedną świnkę, raz na drugą.

— Ojej, a ty czego chcesz od nas? — wystraszyła się świnka z piskliwym głosem.

— No właśnie? — dorzuciła od siebie druga świnka. — Co ciebie, ptaszku, to obchodzi?

— Ptaszku…? Ja ci zaraz dam ptaszka! — oburzyła się pani Puchaczowa. — Ja jestem sowa, pani Puchaczowa.

— A my jesteśmy świnkami… Ja jestem prosiaczek APO-Lineus, a to APO-Lonia, moja siostra. Rozumiesz, sowo puchata?!

— O rety, ale się dziwnie nazywacie, jak nie z tego świata — zahukałała rozbawiona pani Puchaczowa, puszczając mimo uszu tę „puchatą sowę”.

— Bo też nie jesteśmy — odpowiedział grzeczniej już prosiaczek APO-Lineus.

— Żartujesz, co? To nie przystoi żarty sobie strugać ze starej sowy. Jak możesz? — obruszyła się pani Puchaczowa.

— Ależ APO-Lineus wcale nie struga z ciebie żartów, my naprawdę jesteśmy nie z tego świata — uściśliła świnka APO-Lonia.

— Aha… akurat! Uważaj, bo uwierzę! — zahukała głośno pani Puchaczowa, ale już z wyraźną nutką niepewności. I nagle oniemiała, bo dopiero wtedy zauważyła, że obydwie świnki mają jakieś dziwne ogonki, takie mocno poskręcane, i tak jakby świecące, słabym, pulsującym światłem. Na szyi miały komiczne, ażurowe obroże, a na uszach sterczało im coś w rodzaju antenek. — To skąd je… je… je… steścieeeee….?! Huhuhuuuu… o re…reety! — zająknęła się — Co to… to… to… w ogóle ma znaczyć? Powkładałyście to coś na siebie specjalnie, żeby mnie wystraszyć, i żebym nie wyruszyła na nocne łowy? Tak?

— A gdzież tam! Tacy jesteśmy zawsze, i to wszyscy — spokojnym głosem odrzekł prosiaczek APO-Lineus. — A jak ci się nie podobają nasze imiona, to możesz do mnie mówić Lineus, a do mojej siostry, Lonia. Ale to, że przybyliśmy z innego świata, to jest fakt, czy ci się to podoba, czy nie. Przybyliśmy na Ziemię z Planety Świń. Ot i cała prawda!

— Huhuuu… prawda, powiadasz? — zdumiała się pani Puchaczowa, a jej oczy ze zdumienia zrobiły się ogromne i pomarańczowe, jak dwie dorodne pomarańcze. — To co wy tu w lesie robicie?

— Aaa… to długa historia — odparł prosiaczek Lineus.

— To opowiedz ją krótko — nalegała pani Puchaczowa.

— No dobrze, opowiem — zgodził się prosiaczek. — Otóż przybyliśmy na Planetę Ziemia z naszej ukochanej Planety Świń na wycieczkę szkolną. Przylecieliśmy z naszą panią i panem oraz z całą naszą klasą. Zwiedzaliśmy góry, lasy, łąki, pluskaliśmy się w rzece, a nawet w jeziorze, i kiedy wracaliśmy już z powrotem do naszego statku kosmicznego, który nasz pan ukrył w głębi lasu, zauważyłem ogromne bajoro. Oczu od niego nie mogłem oderwać, bo było tak wspaniałe. A ja uwielbiam taplać się w błocie, Lonia zresztą też. No i odeszliśmy od grupy, żeby choć na chwilkę się potaplać. Zaraz mieliśmy zamiar dogonić wszystkich. Niestety ten nasz „zaraz” chyba się trochę przeciągnął, bo gdy już wyleźliśmy z bajora i pobiegliśmy do tego miejsca, gdzie ukryty był nasz statek, to po nim nie było już śladu. Najnormalniej w świecie odleciał bez nas.

— A wy, świnki, zostałyście same, i do tego brudne jak dwa kocmołuchy… — zachichotała pani Puchaczowa. — To dlatego na początku wzięłam was za dzikie świnie.

— To że brudne, to żaden problem. W naszym statku kosmicznym zaraz by nas oczyszczono i zdezynfekowano — zachichotała również świnka Lonia, ale zaraz jej minka zrzedła i dodała: — Ale to, że same, to już wielki problem.

— No i co teraz z wami będzie? — zmartwiła się pani Puchaczowa.

— Właśnie się zastanawiamy — odrzekł prosiaczek Lineus. — Ale coraz bardziej opadamy z sił. Potrzebujemy dostępu do energii.

— Do energii? Jakiej energii? — zdziwiła się pani Puchaczowa.

— No jak to do jakiej? Elektrycznej — odrzekł zmartwionym głosem prosiaczek.

— Tu, w lesie, nie ma takiej energii — stwierdziła pani Puchaczowa równie zmartwionym głosem. — Ale zaraz, zaraz… elektrycznej, powiadasz? Czy nie chodzi ci przypadkiem o prąd? No wiesz, taki w gniazdkach…

— O właśnie, taki w gniazdkach! — zawołał Lineus z nadzieją w głosie.

— No to takiego w lesie nie ma… Ale poczekajcie, chyba wiem gdzie jest — zastanawiała się pani Puchaczowa.

— Ojej, mów zaraz gdzie — ożywił się prosiaczek Lineus. — Bo coraz słabsi jesteśmy, a trzeba nam tam dojść, i to jak najszybciej.

— Takie gniazdko widziałam u naszego starego leśniczego w stodole. Nieraz tam siedziałam na żerdzi, i… i że tak powiem… obserwowałam myszy, grasujące po workach z pszenicą, stąd wiem, że gniazdko z prądem tam jest. Zdarzało się, że widziałam, jak leśniczy wkłada do tego gniazdka kabel od jakiejś maszyny i maszyna ta zaczynała się ruszać i hałasować. A więc, toby oznaczało, że tam w gniazdku musi być ukryty prąd. A skoro jest to prąd, to może jest to też ta wasza energia, której potrzebujecie… Ta, jak powiadasz… elektryczna.

— Właśnie, tak powiadam! — krzyknęły radośnie obie świnki APO jednocześnie.

— To ruszajmy do leśniczówki, i to natychmiast! — zahukała równie uradowana Pani Puchaczowa.

— Natychchchmiarzrzrzt! — zachrumkał przeraźliwie zgrzytająco prosiaczek Lineus.

— Natychchchmiaszszszt! — piskliwie zawtórowała bratu świnka Lonia.

— No to jazda! Biegnijcie za mną! Będę frunęła specjalnie nisko, abyście mogli mnie dobrze widzieć i nie zmylili kierunku — zahukała głosem dowódcy pani Puchaczowa. — W drogę! Ruszajmy!

Ruszyli. Pogoda im sprzyjała. Niebo było bezchmurne. Księżyc w pełni dość dobrze oświetlał drogę. Pani Puchaczowa wprawdzie nawet i w zupełnych ciemnościach widzi dobrze, bo przecież jej oczy przyzwyczajone są do nocnych łowów, ale dla świnek APO pogoda taka to wielkie dobrodziejstwo. Rozjaśniony promieniami księżyca las nie wydawał im się taki straszny, a i niezgorzej mogły też widzieć lecącą ponad nimi sowę, która wyznaczała im drogę do ich ratunku.

Pani Puchaczowa łopotała skrzydłami cichutko i kierowała się w stronę leśniczówki. Co rusz spoglądała też na świnki, czy aby nadążają za nią. Na początku świnki APO biegły szybko, co tchu w płucach, ale było widać, że słabną i biegną coraz wolniej. Pani Puchaczowa spostrzegła to i zrobiło jej się ich bardzo żal.

Świnki APO słabły w oczach. Ledwie powłóczyły już nóżkami. Raz nawet Lonia potknęła się o wystające korzenie drzew i upadła. Pani Puchaczowa podfrunęła wtedy do niej, dziobem chwyciła ją za obrożę i pomogła jej się podnieść. Pani Puchaczowa poczuła wówczas, że całym jej ciałem aż potelepało, ale nie zważała na to. Nawet się nie zastanawiała, co też mogło być tego powodem. W tym momencie najważniejsze dla niej było to, aby jak najszybciej doprowadzić biedne świnki APO do źródła energii, czyli do stodoły starego leśniczego. Na szczęście do leśniczówki i jej zabudowań nie było aż tak daleko. Po kwadransie byli już na miejscu.

— Huhuuu…! Patrz APO… Lineus, patrz APO… Lonia, jesteśmy już przy waszej energii! — zahukała z przejęciem pani Puchaczowa, próbując nawet wymówić imiona świnek, aby tylko dodać im otuchy i choć trochę jeszcze sił.

— Kochana jesteś, pani sowo. Dziękujemy — zachrumkała cichutkim głosikiem świnka Lonia. — I tak ładnie wypowiedziałaś nasze imiona…

— Cichutko, Lonia — szeptem wychrumkał prosiaczek Lineus. — Potem będziemy dziękować, teraz chodźmy wreszcie podłączyć się do zasilania energetycznego… Wprowadź nas do środka Pucha… cha-chata… to jest… Pucha… chacha… czowa pa… pa… ni. — Prosiaczkowi brakowało już tchu.

Pani Puchaczowa podfrunęła do stodoły i dziobem uchyliła wrota. Skrzydłem dała znak do cna osłabionym już świnkom, aby weszły do środka. Po chwili wszyscy znaleźli się już wewnątrz stodoły. Pani Puchaczowa przypomniała sobie, że czasami widziała jak leśniczy naciskał taki przycisk i w stodole robiło się jasno. Zapamiętała to dobrze, gdyż nieraz musiała wtedy chować się w głąb stodoły, ponieważ, nie wiedzieć czemu, czuła ogromny respekt przed starym leśniczym. Pani Puchaczowa natychmiast podfrunęła do tego przycisku i nacisnęła go dziobem. W stodole zrobiło się jasno. Wtedy prosiaczek Lineus zauważył, tak jakby przez mgłę (z osłabienia widział już coraz słabiej), że obok tego przycisku jest gniazdko elektryczne, najcudowniejsze na tym świecie —gniazdko elektryczne. Resztkami sił począł się czołgać do tego zbawiennego miejsca, popychając przed sobą siostrzyczkę Lonię. Kiedy już tam razem dotarli, Lineus zobaczył, że na posadzce leży zwój kabla z dwugniazdkowym rozdzielaczem do prądu. Ucieszył się bardzo. Najszybciej jak tylko mógł włożył ogonek Loni do jednego gniazdka, a do drugiego swój.

Pani Puchaczowa miała przed swoimi olbrzymimi oczami niesamowity widok. Obie świnki, przycupnięte przy gniazdkach z prądem, nabierały coraz to innego wyglądu. Najpierw ich ogonki robiły się dłuższe i dłuższe i zaczynały pulsować coraz bardziej jaskrawoniebieskim światłem. Potem, ich ciałka do tej pory czarne z brudu, stawały się coraz jaśniejsze i nabierały złotego koloru. A ich ażurowe obroże, które miały na szyjach, przybierały kolor ognistoczerwony z ogromną ilością drobniutkich światełek, tak jakby powtykanych pomiędzy otworkami ażuru. Natomiast antenki na ich uszach mieniły się kolorami tęczy i wydawały przepiękne dźwięki, podobne do dźwięków fujarki. Oczy pani Puchaczowej znów zrobiły się ogromne i pomarańczowe ze zdziwienia, ale tym razem również i z podziwu, bo też widok był nieziemsko piękny. A już najbardziej, co spodobało się pani Puchaczowej, to widok mordek obu świnek. Otóż mordki ich rozjeżdżały się w coraz szerszym uśmiechu, i to w uśmiechu przetkanym blaskiem złotych zębów. To był naprawdę wspaniały obrazek, bo nie dość, że piękny w swym wyglądzie, to przede wszystkim oznaczający radość świnek. A to dla pani Puchaczowej było najważniejsze. Wreszcie obie świnki były uratowane i czuły się radosne.

— Huhuuu… Lineus… huhuuuu… Lonia, ale daliście pokaz! — pełna podziwu zahukała głośno, kiedy zobaczyła, że obie świnki APO podskoczyły radośnie, wyjmując tym samym swe ogonki z gniazdek.

— A to dzięki tobie, nasza droga pani Puchaczowo — zachrumkała cieplutko świnka Lonia.

— Właśnie, dziękujemy ci nasza wybawicielko! — zachrumkał prosiaczek Lineus.

— Już dobrze, nie musicie mi dziękować — zachichotała uszczęśliwiona pani Puchaczowa. — Przyprowadziłam was tylko do stodoły naszego starego leśniczego, resztę zrobiliście sami. A ja dzięki wam miałam wspaniały widok… Ale mówcie lepiej, co dalej. Jak teraz dostaniecie się na waszą Planetę Świń?

— Zaraz ci pokażę — odezwał się prosiaczek Lineus. — Popatrz, właśnie będę wchodził w kontakt z naszym statkiem kosmicznym. Przeproszę naszego naszą panią i pana za nasze niezdyscyplinowanie i poproszę ich, aby skierowali nasz statek kosmiczny z powrotem na Ziemię, i żeby nas zabrali. To proste, zobaczysz.

Prosiaczek Lineus uśmiechnął się do pani Puchaczowej, a potem schylił głowę i z uśmiechem na mordce, znieruchomiał. Między jego uszami zaczęło coś iskrzyć i skwierczeć. Chwilę to trwało, aż wreszcie pani Puchaczowa, wpatrując się w prosiaczka w wielkim napięciu, zauważyła, że uśmiech na jego mordce gaśnie coraz bardziej. Zaniepokoiła się. Czyżby to oznaczało, że to jego wchodzenie w kontakt ze statkiem kosmicznym nie przebiega dobrze? Popatrzyła zaraz na świnkę Lonię, i gdy zobaczyła jej smutną minę, była już pewna, że niestety tak jest. Nie miała odwagi nawet zapytać. Czekała z bijącym sercem aż świnki APO same się odezwą.

— Niedobrze, Lonia — zachrumkał smutno prosiaczek Lineus i podniósł głowę. — Niestety, nasz statek kosmiczny jest już za daleko i nie mogę nawiązać z nim kontaktu.

— Ojej, i co teraz będzie? — posmutniała również pani Puchaczowa, ale kiedy znów popatrzyła na świnkę Lonię i zobaczyła, że na jej ryjku maluje się kopytko, a oczka wypełniają się łzami, natychmiast dodała: — Ale nie martwcie się, na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. Bo gdzie problem, tam też musi być i rozwiązanie… które pomoże wam kontaktu nawiązanie… O rety, co ja plotę… — szepnęła już tylko do siebie, zmartwiona nie na żarty.

— Tak myślisz? Rozwiązanie musi być? — spytała świnka Lonia, wpatrując się w panią Puchaczową z nadzieją w swych małych, załzawionych oczkach.

— No pewnie, że tak! — zahukała pani Puchaczowa co nieco za głośno, bo nagle poczuła ciężar odpowiedzialności za swoje słowa. Ale czując się w pewnym sensie odpowiedzialną za te dwie małe świnki nie z tej planety, musiała ciągnąć dalej, to co zaczęła. — Możesz być pewna, że znajdziemy nawiązanie… to znaczy… chciałam powiedzieć… rozwiązanie. Tylko nie płacz Loniu. Tylko nie płacz. W lesie mówią, że sowa, to mądra głowa, a ja jestem przecież sową i do tego panią Puchaczową… Nie chwaląc się… No dobra, Lineusku, mów mi czego wam trzeba, aby ten wasz statek kosmiczny zawrócić?

— Och, to będzie nieświńsko trudne… — odpowiedział prosiaczek w głębokiej zadumie.

— Nie szkodzi, mów — nalegała pani Puchaczowa.

— No przecież mówię. Tego na pewno w lesie nie znajdziemy — prosiaczek spuścił głowę z rezygnacją.

— Ale czego? Mówże w końcu — ponaglała zniecierpliwiona już pani Puchaczowa.

— To jest takie urządzenie elektroniczne, które nazywa się komputer — wydukał w końcu prosiaczek Lineus i zamilkł. Po czym podniósł głowę i smutnymi oczkami popatrzył na panią Puchaczową, a gdy stwierdził, że ona wpatruje się w niego spokojnie, bez żadnej rezygnacji w oczach, zaczął mówić dalej: — Kiedy bym się podłączył do komputera, to wtedy mógłbym uaktywnić system nawigacyjny i wyznaczyć położenie naszego statku kosmicznego. A wówczas, bez większych już trudności, mógłbym wejść z nim w kontakt i zameldować naszemu dowództwu o naszej sytuacji, i…

— Poczekaj, Lineusku, bo nic z tego nie rozumiem, co ty do mnie mówisz — przerwała prosiaczkowi pani Puchaczowa. — Ale to słowo „komputer” gdzieś już słyszałam. Czy to nie jest taka maszyna, która migocze w nocy różnymi kolorami?

— Może migotać — odpowiedziała za brata świnka Lonia, która do tej pory siedziała cichutko i przysłuchiwała się tylko rozmawiającym.

— Tak? — ucieszyła się pani Puchaczowa. — To ja chyba taką maszynę widziałam u naszego starego leśniczego w domu.

— Coś ty, pani Puchaczowo, naprawdę? — zachrumkał pełen nadziei prosiaczek Lineus. — To chodźmy tam zaraz.

— Poczekajcie, ja tylko sprawdzę teren wokół leśniczówki i zaraz tam pofruniemy… to jest… pójdziemy — zahukała wesolutkim już głosem pani Puchaczowa, gdyż sama uwierzyła, że to właśnie komputer widziała kiedyś przez okno w pokoju leśniczego.

Świnki APO zostały w stodole, a pani Puchaczowa pofrunęła na zwiady. Po krótkiej chwili była już z powrotem, i to z dwiema dobrymi wiadomościami. Pierwsza to była taka, że teren wokół leśniczówki jest czysty, bo nikogo tam nie spotkała, mogą więc bezpiecznie dotrzeć pod sam dom leśniczego. A druga, że cudownym trafem, akurat teraz, widać migotanie komputera w oknie pokoju leśniczego...


ciąg dalszy nastąpi


* Rysunek 7-mio latki.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media