Go to commentsK-X ląduje (11 cz.)
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2019-05-26
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1362

K-X ląduje (11 cz.)



Dzieci jechały ze śpiewem na ustach coraz dalej i dalej. Śpiewu nie przerywały, bo same się nim rozkoszowały.

Tylko Chwatko przestał śpiewać i rozglądał się po lesie, gdyż wydawał mu się jakoś dziwnie znajomy. Po chwili był już pewien, że zna te dwa pagórki, które akurat mijali. Że zna też te trzy wysokie świerki, które stykają się czubkami jak gdyby w wielkiej czułości braterskiej. Był już pewny, że zbliżają się do miejsca docelowego. Chcąc nie chcąc, głośnym nawoływaniem przerwał śpiew dzieci i ogłosił postój.

— No, moi mili! — zawołał, kiedy dzieci wreszcie ucichły. — Czas abyśmy rozprostowali kości i się posilili. Dojeżdżamy już do domu samotnych dzieci.

— Coś ty powiedział, Chwatko? — wrzasnęli przerażeni Gaga i z wybałuszonymi oczami wpatrywali się z niedowierzaniem w starszego brata.

— Dokładnie to, co żeście słyszeli — odpowiedział Chwatko, robiąc przy tym wesołą minę. — Chyba nie macie zamiaru się spietrać?

— No wiesz! — wrzasnął jeszcze głośniej Gagatek, próbując nawet zrobić obrażoną minę. — Tu nie ma mowy o żadnym spietraniu. Ale czemu, u licha, nikt nam nie powiedział, że tu jedziemy? Że jedziemy do miejsca zabronionego przez starszych. Nie to, żebym się bał. O nie! Tylko dlaczego trzymaliście to przed nami w tajemnicy? Chcę to wiedzieć.

— A jak myślisz, Gagat? — poważnym głosem odezwał się Chwatko. Lecz zaraz się zreflektował, bo przyszło mu na myśl, że może Gaga czują się zlekceważeni, a może i nawet przestraszeni, więc już na wesoło dodał: — Bo ty gaduło mógłbyś się znów wygadać przed starszymi i nici by były z naszej wycieczki. A tak, macie miłą niespodziankę.

— No dobra! Masz rację, Chwatko — odrzekł Gagatek, robiąc niewinną minę.— Wypaplałem z tym zawałem. To fakt. Ale nie wypaplałem do końca. A tak między Bogiem a prawdą, to ty sam mnie do tego zmusiłeś, bo rzuciłeś się na mnie jakbyś, nie przymierzając, kręćka dostał. A ja niewinny byłem. Skąd mogłem wiedzieć, o co ci chodziło? Myślałem, żeś zwariował z kretesem.

— Cicho już, cicho! — zawołała Śmieszka, głaszcząc Gabcia po głowie, bo Gagatka głowy nie mogła dosięgnąć. — Wiemy, że to nieładnie z naszej strony, że nic wam wcześniej nie powiedzieliśmy. Ale zrozumcie nas. Musieliśmy zachować wszelką ostrożność przed starszymi. A że wy sami nie dopytywaliście się o cel naszej dzisiejszej wycieczki, to też my nic nie mówiliśmy. Zresztą, sam Gagatku mówiłeś, że ci wszystko jedno gdzie jedziemy, byle razem. Co, nie było tak?

— Gra i buczy… już nic nie mówię… Ale tylko to jeszcze powiem, że wymyśliliście wycieczkę, że ho, ho! Mucha nie siada! Będzie co wspominać… No nie, Gabciu? Podoba ci się, nie?

— A co by się miało nie podobać? Jesteśmy wszyscy razem. Jesteśmy szczęśliwi i kolorowi. Życie jest piękne! Więc idźmy żyć… A to, co razem przeżyjemy, pozostawi nam wiele wspomnień. A wspomnienia nasze będą nas zawsze do siebie przybliżać, zwłaszcza wtedy, kiedy nie będziemy mogli być razem.

— Brawo, mój kochany braciszku! — zawołał Chwatko i zaraz przyłożył palec do ust, aby uciszyć pozostałe dzieci, bo te równie ochoczo zabrały się za owacje. — Od teraz musimy się zachowywać bardzo cicho, żeby nie zdradzać swojej obecności i nie narażać się niepotrzebnie… K-1, zatrzymajmy się tam między tymi dwoma wapiennymi pagórkami. O, dokładnie pod tym rozłożystym dębem. Patrzcie, jaką ma wspaniałą i ogromną dziuplę, a jakie gęste zarośla w tle.

K-1 wykonał polecenie przyjaciela i zajechał wprost pod wejście do olbrzymiej dziupli. Dzieci zwinnie pozeskakiwały z samopojazdu i zaczęły zaglądać do wnętrza dziupli. Dziupla była bardzo przestronna. W razie czego, mogłyby się w niej bezpiecznie ukryć. A to dodało dzieciom otuchy w skrywanej gdzieś w podświadomości obawie.

K-1 chciał od razu schować samopojazd w dziupli, ale nie wiedział, co ma zrobić z motylkiem witeziem żeglarzem, bo ten ciągle siedział na kierownicy, i jak było widać, nie miał zamiaru odfrunąć. Dzieci zachwycały się pięknym żeglarkiem. A on chyba to wyczuł, bo zaczął zgrabnie poruszać swymi wspaniałymi, żółtoczarnymi skrzydełkami. Zapewne chciał zaprezentować siebie w pełnej krasie.

Śmieszka pobiegła w zarośla, gdzie rosły dorodne krzewy głogu oraz parę krzewów tarniny. Zerwała kilka listków z każdego krzewu, no i zadowolona z siebie przyniosła je żeglarkowi. Śmieszka już wiedziała, że listki tych krzewów to wielki przysmak motyli. Witeź żeglarek, widząc takie wspaniałości w ręce dziewczynki, sfrunął z kierownicy prosto na jej otwartą dłoń. Wtedy Śmieszka położyła go wraz z listeczkami na mięciutkim mchu, by spokojnie mógł się posilać.

Dzieci się nawet nie domyślały, że jeszcze kilka par zwierzęcych oczu ich obserwuje. Były to oczy dwóch sarenek i dwóch zajączków, które przybiegły za nimi aż do tego miejsca i wcale nie miały zamiaru się oddalać. Zwierzątka swoim zwierzęcym instynktem wyczuwały ich dobre serca i promieniującą z nich radość życia. Dobrze się czuły w ich pobliżu i chciały z nimi zostać jak najdłużej.

K-1 ściągnął z kierownicy samopojazdu pojemnik z prowiantem i podał go Chwatkowi, sam zaś zajął się ukryciem samopojazdu w dziupli.

Dzieci zasiadły do uczty. A uczta była nie byle jaka. Pojemnik zawierał przecież same pyszności do jedzenia i picia. Dzieciom na widok jedzenia aż oczy się śmiały, bo po tak długiej podróży były już bardzo głodne. Siedziało więc towarzystwo ziemsko-księżycowe na przyjemnie miękkim mchu, tuż obok motylka, i wyjadało wszystko, co tylko Śmieszka i K-2 wyciągnęły z opasłego pojemnika z prowiantem.

Humory mieli wspaniałe. Bo też czuli się razem wspaniale. Wszyscy polubili się od razu, od samego początku, choć każdy z nich był inny. Każdy z nich miał inną osobowość i inny temperament. Ale razem, właśnie tacy, jacy byli, tworzyli wspaniałą i zgraną grupę młodych ludków z dwóch różnych światów.

Kiedy dzieci posiliły się już, przyszedł czas na omówienie spraw organizacyjnych dalszej, ale tej najważniejszej już części ich wspólnej wycieczki. Czyli, jak dotrzeć bezpiecznie do ogrodu wielkich ludzi, i jak zdobyć białe lilie. To były dwa najważniejsze punkty do omówienia. I gdy się głośno nad nimi zastanawiały, Śmieszka nagle przymknęła lekko oczy i zaczęła deklamować:


„Białe lilie cicho drzemią,

Otulone w cień,

Kołysane ponad ziemią

Falą chłodnych tchnień.


Noc zamyka im kielichy,

Strzegąc czystych szat,

W niewinności pozór cichy

Stroi biały kwiat;”*

----------------------------------------------------------------

* Urywek wiersza Adama Asnyka pt. „Panieneczka”


— Och, najukochańsza moja Luno! — zawołała rozpromieniona K-2. — Ależ to było piękne i romantyczne. Siemieszko, nauczysz mnie tego wiersza?

— Nauczę. Całego wiersza cię nawet nauczę, bo to był tylko jego fragment. Prawda, że piękny? Chłopcy, a co wy myślicie?

— Myślimy, że teraz to już naprawdę musimy zdobyć te białe lilie, bo K-2 gotowa jest sama się po nie wybrać — ze śmiechem odpowiedział K-1 za wszystkich chłopców i jakoś tak cieplej popatrzył na Śmieszkę, a po chwili dodał: — Ale muszę przyznać, że pięknie deklamowałaś.

— No, siostrzyczko, masz talent — potwierdził Chwatko i podniósł kciuk do góry. Po czym popatrzył na wszystkie dzieci i powiedział: — I takim oto miłym akcentem rozpoczynamy akcję pod kryptonimem: „Biała lilia”. A teraz wam powiem, jakie są moje propozycje jej rozpoczęcia. Otóż, uważam, że ja i K-1 powinniśmy najpierw pójść na zwiad, aby się zorientować w sytuacji wokół domu samotnych dzieci. Wy wszyscy pozostaniecie tutaj, i to bez żadnego oddalania się od dziupli. Gryzio, przy pomocy Nosolka, przejmie nad wami dowodzenie aż do naszego powrotu. A potem zobaczymy, co będziemy dalej robić. Bo to oczywiście będzie zależało od tego z jakimi wiadomościami wrócimy ze zwiadu. No co? Zgadzacie się?

— Rzecz oczywista, nasza gwiazdo przewodnia! — huknął gromko Gryzio i chyba trochę za głośno, bo zaraz ręką zatkał sobie buzię.

— Czy wszyscy się zgadzają? — Chwatko nie przestawał pytać.

— No co by nie? Jasne, że się zgadzają — odpowiedział Gagatek za wszystkich pozostałych. — Każdemu odpowiednia funkcja, do odpowiedniego wieku. Na rolę dowódcy muszę jeszcze poczekać… Zaraz, zaraz, przecież ja nigdy nie będę mógł w tym towarzystwie być dowódcą, bo nigdy swoim wiekiem was nie dogonię. A to ci pech… i co ja biedny zrobię? Gabciu, czy ty to rozumiesz? My nigdy… tylko oni. A to ci pech…

— A po co ci dowodzenie? Przecież to ogromna odpowiedzialność — powiedział poważnym głosem Gabcio, i już z uśmiechem dodał: — Nie wystarczy ci, że ja ci pozwalam sobą dowodzić? A tak na poważnie, to myślę, że my, dowodzeni, mamy też bardzo ważną rolę w grupie do spełnienia. I bez nas, nie byłoby też dowódcy…

— Och, Gabciu, ty mnie zaskakujesz ostatnio coraz bardziej — rzekł Chwatko i zmierzwił z czułością włosy braciszkowi. — A ty, Gagatku, mam nadzieję, że przynajmniej na jakiś czas dasz się sobą podowodzić?

— Melduję posłusznie, że jakiś czas tak. Ale po tym jakimś tam czasie, to już ja wam pokażę, co znaczy moje dowództwo. No!

— No to wszystko załatwione — zawiadomił wszystkich ubawiony Chwatko, patrząc na ich równie ubawione twarze. Ale kiedy zatrzymał wzrok na twarzy Nosolka, nieco się zdziwił. — Ty, Nosolek, a ty co masz taką minę? Nie zgadzasz się z moimi propozycjami?

— Ależ oczywiście, że się zgadzam! — szybko odpowiedział Nosolek i troszeczkę się zarumienił. — Ja… ja… ja tylko delektuję się jeszcze słowami tego wspaniałego wiersza, co go Śmieszka deklamowała.

— Ot, romantyczna dusza! — wydał ocenę Gryzio. — Ale będą z niego ludzie. Już ja go przypilnuję. Możecie iść spokojnie na ten zwiad. I wracajcie szczęśliwie. A o nas się nie martwcie. My sobie poradzimy, spokojna wasza głowa, to znaczy… głowy. No, to bywajcie towarzysze! Darzbór!

— Darzbór! — odpowiedział Chwatko, a za nim powtórzył K-1. I chłopcy zniknęli w gęstwinie lasu.

Chwatko i K-1 przedzierali się podszyciem leśnym w niewielkim oddaleniu od ścieżki biegnącej do skraju lasu. A że skraj lasu był już niedaleko, tego Chwatko był pewien, bo i bez Nosolka czuł wyraźnie dziwny zapach, którego nie ma w lesie. Czuł zapach miasta wielkich ludzi. Zapach, przed którym miał wielki respekt. W każdej już chwili spodziewał się zobaczyć, wyłaniający się pomiędzy koronami drzew, ogromny dom samotnych dzieci.

Chłopcy szli coraz wolniej, ale spokojnie, bez żadnego lęku. Nie rozmawiali wiele, tylko rozglądali się wokół. Aż tu nagle, uszu ich dobiegł żałosny płacz. Stanęli jak wryci, nie wiedząc, co mają począć. Płacz stawał się coraz bardziej głośny i żałosny. Chłopcy stali bez ruchu, zastanawiając się, jak mają zareagować. I chociaż dalej nie odzywali się do siebie, to każdy z nich już wiedział, że nie odejdzie z tego miejsca dopóty, dopóki się nie dowie kto to płacze i dlaczego, i jak można mu pomóc. Wreszcie Chwatko odezwał się pierwszy:

— Czy ty myślisz to samo co ja, że musimy temu komuś pomóc?

— No przecież nie zostawimy kogoś w potrzebie.

— Właśnie. Słuchaj, podejdziemy bliżej do tego miejsca skąd dochodzi płacz, i pozostając w ukryciu, rozglądniemy się najpierw po terenie. Musimy sprawdzić, czy nam nic nie będzie zagrażać, bo skoro mamy komuś pomóc, to musimy w pierwszym rzędzie zadbać o własne bezpieczeństwo.

— Ma się rozumieć, Chwatko. Idziemy. Ale uważajmy na zeschłe gałęzie leżące na ziemi, żeby nie narobić hałasu.

Chłopcy skradali się cichutko jak dwa lisy. Płacz dziecka nie ustawał. Stawał się jeszcze bardziej żałosny. Kiedy chłopcy byli już całkiem blisko tego miejsca, zatrzymali się na chwilę i zaczęli porozumiewać się wzrokiem. Chwatko nakazał K-1 podejść tam od prawej strony, sam zaś udał się lewą stroną. Podchodzili w oddaleniu od siebie, jednak w tym samym momencie, oczom ich ukazał się jakże żałosny widok. Pod ogromną sosną siedziała dziewczynka z twarzyczką zalaną łzami i trzęsła się na całym ciele. K-1 widok ten sparaliżował na ułamek sekundy. Po raz pierwszy w swoim życiu zobaczył na żywo wielkiego człowieka. Domyślał się, że to jeszcze dziecko, poznał to po twarzy dziewczynki, ale jakby nie patrzeć, to jednak wielki człowiek. Człowiek, o którym się tyle naczytał w ich księżycowej bibliotece. Człowiek, który rządzi tym ziemskim światem. Kiedy tego typu myśli przelatywały niczym huragan po głowach K-1, Chwatko już rozglądał się po najbliższym terenie wokół dziewczynki. On nie miał już takich problemów, jakich doświadczał akurat jego przyjaciel. Nie doznał też żadnego szoku, gdyż w swoim życiu zobaczył wielkiego człowieka już po raz drugi. K-1 jednak szybko wziął się w garść i starał się zachować zimną krew. Udało się. I to również w ułamku sekundy.

Chłopcy popatrzyli na siebie porozumiewawczo i szybko wycofali się na małą odległość. A gdy spotkali się już razem, Chwatko odezwał się szeptem:

— Wiesz, ja myślę, że zrobimy tak: podejdziemy teraz razem, i stojąc w ukryciu za sosną, ja będą próbował porozumieć się z tą biedną dziewczynką, a ty zaś będziesz rozglądać się wkoło, czy nikt inny nie pojawia się na horyzoncie. W razie niebezpieczeństwa, uciekamy. Ale pamiętaj, uciekaj tam gdzie ja, bo ja już wiem, gdzie szukać bezpiecznego miejsca. OK?

Po chwili chłopcy stali już za sosną, tuż za plecami płaczącej dziewczynki. Chwatko wziął głęboki oddech i odezwał się. Żadnej reakcji ze strony dziewczynki jednak nie zauważył. Zmartwił się na moment, ale zaraz pomyślał, że może mówi za cicho. Chrząknął więc i zrobił jeszcze głębszy wdech, i prawie krzycząc, zapytał:

— Dlaczego płaczesz, dziewczynko? Co ci się stało?

— Bo się zgubiłam i nie mogę znaleźć drogi do domu — odpowiedziała dziewczynka i zaniosła się płaczem. Po chwili przestała jednak płakać i zapytała: — A kto mnie pyta? Kto ty jesteś, i gdzie ty jesteś?

— Nie bój się, nic złego ci nie zrobię. Chcę ci tylko pomóc. Nazywam się Chwatko i jestem leśnym ludkiem. Stoję za tobą i aż mi serce pęka od twojego płaczu.

Dziewczynka od razu się poruszyła i już chciała się odwrócić, aby zobaczyć z kim rozmawia, ale Chwatko ją powstrzymał.

— Nie odwracaj się! Najpierw porozmawiajmy. Może mi powiesz jak się nazywasz i jak się tu znalazłaś sama w lesie.

— No dobrze, powiem. Ale potem podejdziesz tu do mnie, bo ja się boję być sama — powiedziała dziewczynka już nieco spokojniejszym głosikiem. — A więc, nazywam się Basiurka… no, właściwie Basia, ale wszyscy do mnie mówią Basiurka. Mieszkam w naszym Domu Dziecka pod lasem. Dzisiaj rano wyszłam z domu i poszłam sama na spacer do lasu, no i… nie wiem kiedy zaszłam tak daleko i teraz nie mogę znaleźć powrotnej drogi. Tak długo szukałam i szukałam, aż się bardzo zmęczyłam. A drogi do domu i tak nie znalazłam. I teraz nie wiem gdzie jestem. No wiem, że w lesie, ale nie wiem gdzie w lesie, i nie wiem gdzie jest mój, to znaczy, nasz dom… Ale ty Chwatko będziesz taki dobry i zaprowadzisz mnie do domu, prawda?

— Tak, zaprowadzę. Tylko musisz mi zaufać.

— Kochany jesteś! Na pewno ci zaufam. Już ci nawet ufam i proszę cię prowadź mnie już do domu, bo bardzo jestem zmęczona. A i pani moja z pewnością już się martwi o mnie. No co? Idziemy? Chodź już tu do mnie.

— Słuchaj, Basiurka, z tym właśnie jest mały problem, bo ja jestem… no, już ci mówiłem… ludkiem leśnym, więc jestem o wiele mniejszy niż ten mały problem… Och, co ja gadam? A więc, jestem o wiele mniejszy niż… no wiesz… niż ty. Dlatego chcę, abyś mi zaufała i nie patrzyła na mnie, a ja już ci na pewno pomogę.

— Nie, Chwatko! Ja chcę ciebie zobaczyć. Nie musisz się mnie wstydzić, że nie urosłeś. Ja też jestem mała. Mam dopiero osiem lat, ale jak na swój wiek jestem wzrostem i tak o wiele za niska. Dlatego też niektóre dzieci przezywają mnie karzełek, albo leleput, bo to gorzej brzmi niż liliput. Proszę cię bardzo, chodź tu do mnie. Tak mi smutno być samej.

Co było robić? Chwatko poprosił Basiurkę, aby się nie ruszała spod sosny i dała mu tylko chwileczkę, a on zaraz się pojawi z powrotem. Sam zaś szybko oddalił się od drzewa, ciągnąc za sobą zaskoczonego K-1. Po krótkiej naradzie chłopcy ustalili, że Chwatko spełni prośbę dziewczynki i pokaże się jej. Natomiast K-1 pozostanie dalej w ukryciu i będzie miał rękę na pulsie. I w razie jakiegoś niebezpieczeństwa, da o nim znać Chwatkowi poprzez swój głośny śmiech. Dla K-1 nie bardzo było to zrozumiałe, dlaczego akurat swoim śmiechem ma alarmować przyjaciela. Nie było jednak czasu na głębsze zastanawianie się, więc się zgodził. No i chłopcy udali się z powrotem pod sosnę.

— Już jestem! — odezwał się Chwatko, kiedy stanął za plecami Basiurki. — Zaraz przyjdę do ciebie, ale musisz mi najpierw obiecać, że nie będziesz komentowała mojego wyglądu. Dobrze?

— Obiecuję! Jakkolwiek byś nie wyglądał, to i tak już ciebie lubię, bo nikt tak ze mną miło nie rozmawiał jak ty. Na pewno jesteś dobrym człowiekiem… albo ludkiem. Wszystko jedno, ludek też jest człowiekiem, bo rozmawia jak człowiek, i to rozmawia milej niż niejeden człowiek. Chodź do mnie, mój miły Chwatko.

— Uważaj! Nadchodzę! — wydzierał się Chwatko, aby dziewczynka nie miała wątpliwości, że ktoś przed nią zaraz stanie.

Chwatko podchodził bardzo powoli. Parę razy oglądał się za siebie i patrzył na K-1. Wreszcie doszedł i stanął przed Basiurką. A gdy zobaczył jej piękną blond główkę zadartą do góry, zrozumiał, że dziewczynka w ogóle nie zdaje sobie sprawy z jego wzrostu, bo siedząc na ziemi, wypatruje jego nadejścia — spoglądając do góry. Zawahał się na moment. Jednak postanowił nie wycofywać się już.

— No gdzie ty jesteś, Chwatko? — zapytała zniecierpliwiona Basiurka. — Chyba nie chciałeś mnie brzydko okłamać?

— Nie, to nie leży w mojej naturze — odpowiedział Chwatko, zaniepokojony reakcją dziewczynki. — Tu jestem, koło twojej nogi, i macham do ciebie ręką. Widzisz już mnie?

— Chwatko mój kochany! Pewnie, że cię widzę. Jaki ty jesteś śliczny! — zawołała szczęśliwa Basiurka, szeroko się uśmiechając.

Na twarzyczce dziewczynki nie było już śladu po rozpaczy. Siedziała bez ruchu i wpatrywała się w Chwatka swymi ogromnymi niebieskimi oczami z wielką czułością i roztkliwieniem. Bała się nawet poruszyć, aby niechcący nie zrobić krzywdy swojemu nowemu przyjacielowi. Uśmiechała się tylko serdecznie.

Chwatko, widząc milutką buzię dziewczynki, uspokoił się już i też zaczął się do niej uśmiechać. Przez dobrą chwilę wpatrywali się w siebie z przyklejonymi uśmiechami na twarzy, aż w końcu razem zaczęli się głośno śmiać. No i napięcie zostało rozładowanie.

— Chwatko, ty jesteś naprawdę piękny! — zawołała Basiurka, przestając się śmiać. — Przepraszam, ja wiem, obiecałam ci, że nic nie będę wspominać o twoim wyglądzie, ale nie mogę się powstrzymać, bo jeszcze nigdy w życiu nie widziałam ludka, i to takiego ślicznego ludka.

— A ja muszę ci się przyznać, że ja też dopiero pierwszy raz z tak bliska widzę dużego człowieka. Jest mi bardzo miło cię poznać, moja droga Basiurko.

— Mnie też jest miło i jestem bardzo szczęśliwa. Wiesz, Chwatko, już nie musisz mnie tak szybko odprowadzać do domu. Ja przy tobie niczego się nie boję. Jeszcze chwilkę porozmawiajmy, a potem pomalutku pójdziemy w stronę domu… Ojej, co to? Słyszysz te głosy? Uciekajmy stąd. To na pewno Bronek i Rafał szukają mnie.

W tym samym czasie rozległ się donośny śmiech K-1. Basiurka, usłyszawszy to przeraźliwe zgrzytanie, wystraszyła się okropnie. I pomyśleć, że ta mała i wylękniona dziewczynka, zachowała jednak na tyle zimnej krwi, by ostrożnie złapać Chwatka do ręki i wdrapać się razem z nim na sosnę. A zrobiło to tak szybko i zwinnie jak małe małpiątko.

Chwatko też się wystraszył, ale tylko odgłosów wielkich chłopców, nadchodzących ścieżynką z głębi lasu. No i może troszeczkę szybkiej akcji Basiurki. A gdy już znalazł się z nią na sośnie i popatrzył w dół, aby sprawdzić czy K-1 zdążył się schować, to aż mu się w głowie zakręciło od tej wysokości.

Ledwie Chwatko i Basiurka zdążyli się jakoś usadowić na drzewie i zaprzeć się nogami o gałęzie, by nie spaść w dół, a pod drzewem zjawili się dwaj wielcy chłopcy. W milczeniu rozglądali się wkoło, próbując się jednocześnie ukryć za grubym pniem. Po chwili słychać było ich przytłumione głosy:

— Ty, Rafał, co to mogło być? Jak żyję, takiego zgrzytu w lesie nie słyszałem. Myślisz, że to może jakiś groźny zwierz jest gdzieś w pobliżu?

— Bronek, do stu piorunów! Nie wkurzaj mnie. A skąd to ja mam wiedzieć? To ty głupolu pochodzisz ze wsi, więc lepiej musisz wiedzieć niż ja. A może Kazek faktycznie miał rację, mówiąc, że twój stary po pijanemu spulchnił ci twoją mózgownicę i na gładko wybronował? Co? Co za naród?!... Jak ja dorwę w końcu tę twoją karłowatą smarkulę, to nie chcę cię widzieć przynajmniej przez tydzień. Dość już mam ciebie i tej twojej siostruni. Co za pofyrtana rodzinka. Że też mi przyszło od takich być zależnym.

K-1 schował się w krzewach niedaleko miejsca gdzie rozgrywała się ta scena i przysłuchiwał się rozmowie wielkich chłopców, a właściwie bardzo nieprzyjemnemu monologowi chłopca imieniem Rafał. Gdyż ten jeszcze długo złorzeczył Basiurce i jej bratu Bronkowi. — „Ach, to tak, ten cały Bronek jest bratem Basiurki. Dlaczego więc nie pomoże własnej siostrze, tylko ją straszy?” — zastanawiał się. Nie podobała mu się ta sytuacja. Poczuł ogromną niechęć do wielkich chłopców, zwłaszcza do Rafała.

Chwatko, siedząc na sośnie jak na rozżarzonych węgielkach, czuł podobnie. Nie wiedział, co ma zrobić. I to go dobijało. Siedzieć tak jak tchórz na drzewie i nic nie działać? Nie, to było ponad Chwatkową wytrzymałość. To był cios w jego dumę. Postanowił na już, bez dalszej zwłoki, pomóc Basiurce. Popatrzył na dziewczynkę ze współczuciem, i wtedy zobaczył, że ona drży na całym ciele i szlocha bezgłośnie, a łzy spływają jej po policzkach i kapią na ziemię, akurat w to miejsce, gdzie stoją wielcy chłopcy. Chwatka zamurowało, bo wystarczyło, aby któryś z nich popatrzył do góry, a będą zgubieni. Zaczął szukać wzrokiem K-1, i gdy ujrzał między krzewami jego połyskujący kombinezon, wychylił się daleko poza gałąź. Chciał, ażeby przyjaciel go zauważył. I gdy tak się stało, mimiką twarzy nakazał mu zaśmiać się głośno.

K-1 zdążył już zrozumieć znaczenie swojego śmiechu w tej dziwnej i niebezpiecznej zarazem sytuacji. I chociaż nie miał najmniejszej ochoty na śmiech, zaśmiał się najgłośniej jak tylko potrafił, dodając do śmiechu dużą dozą ironii. Zgrzytało więc straszliwie. A że echo natychmiast rozniosło ten straszliwy zgrzyt po całym lesie, zgrzytało więc długo i przeciągle. W samą porę, jak się okazało, gdyż wielcy chłopcy już się zorientowali, że coś kapie na nich z drzewa. Już chcieli popatrzeć do góry, by sprawdzić, co to takiego może być, ale gdy usłyszeli ten „przepiękny” śmiech K-1, kapanie stało się nieważne. Śmiech K-1 odniósł piorunujący efekt. Obydwaj wielcy chłopcy odskoczyli od drzewa jak piorunem rażeni i pognali w las, sprawiając wrażenie obłąkanych.

Chwatkowi i K-1 o to właśnie chodziło, aby pozbyć się wielkich chłopców i zacząć robić coś wreszcie dla Basiurki. I kiedy K-1 kręcił się nerwowo w zaroślach, bo złość go brała, że musi tak stać jak ostatnia niemota i nic nie może począć, to Chwatko już działał. Wspinając się w szybkim tempie na wyższe gałęzie, zamierzał uspokoić znów zrozpaczoną Basiurkę. Nie był jednak pewien, czy wielcy chłopcy oddalili się na tyle daleko, by mógł normalnie z nią rozmawiać, dlatego zamierzał mówić jej wprost do ucha. Gdy już stanął pewnie na gałęzi na odpowiedniej wysokości, nachylił się i szeptem zaczął mówić:

— Nie bój się. Już jesteś bezpieczna. Ci dwaj chłopacy uciekli dalej niż pieprz rośnie. A uciekli dzięki mojemu przyjacielowi, który ich wystraszył tym głośnym zgrzytem. Mówię ci o tym, abyś wiedziała, że nie masz się co bać tych odgłosów, bo to sprawka K-1…

— Co ty mówisz, Chwatko? Jaki przyjaciel? To ty nie jesteś tutaj sam? Co to znaczy „sprawka kajeden”? — Basiurka zasypała Chwatka lawiną pytań, i nie czekając na odpowiedź, wytarła ręką mokrą od łez buzię, uśmiechnęła się miło, i dodała: — Jesteś kochany, Chwatko i wierzę, że twój przyjaciel jest tak samo kochany jak i ty… A gdzie on jest? Chodźmy do niego. Chcę go poznać… A pokaże mi on tę głośną „sprawkę kajeden”?

— Poczekaj, Basiurka. Pomału. Zaraz ci wszystko wyjaśnię — zaśmiał się cichutko Chwatko, bo dziewczynka bardzo go ubawiła. — Ale najpierw musimy zejść z drzewa. Poczekaj chwileczkę, bo muszę coś załatwić.

Chwatko znów wychylił się za gałąź i pomachał ręką do K-1, aby ten zbliżył się do drzewa, ale wprzódy, nakazał mu gestem ręki rozglądnąć się po okolicy, czy jest bezpieczna. K-1 szybko wykonał polecenia Chwatka, zadowolony, że wreszcie może działać. Po czym stanął pod sosną i znaczącym gestem pokazał przyjacielowi na wysokościach, iż okolica jest czysta. Chwatko bardzo się ucieszył i odezwał się wesołym głosem do Basiurki, i na tyle głośnym, aby K-1 też go słyszał:

— No to schodzimy z drzewa, moja droga Basiurko. I ty, mała dziewczynko, niestety, ale musisz pomóc starszemu od siebie chłopcu zejść na dół. Śmiech mnie ogarnia, ale tak jest. Skoro mnie więc tu wyniosłaś, to musisz mnie teraz stąd zdjąć. Przykra sprawa, ale akurat na to nic nie poradzę… A gdy będziemy już na dole, to przedstawię ci mojego przyjaciela, który nazywa się K-1, rozumiesz? K-1, to jest jego imię. Przyleciał do nas z Księżyca. I jest moim najlepszym przyjacielem na Ziemi. Na pewno też go bardzo polubisz… No co? Schodzimy?

— No pewnie, Chwatko! — wesolutko już zawołała Basiurka i wzięła Chwatka ponownie do ręki i zeszła z nim z drzewa. Postawiła go delikatnie na ziemi i zaczęła się rozglądać, wypatrując K-1.

Dziewczynka nie wiedziała na jakiej wysokości może ujrzeć księżycowego przyjaciela Chwatka. Zaglądała więc raz do góry, raz na dół. I gdy nikogo nie ujrzała, popatrzyła zawiedziona na Chwatka.

— Zaraz ci K-1 przedstawię… — odezwał się Chwatko, zadowolony, że czuje już pewny grunt pod nogami. — Chodź tu, mój drogi K-1... Basiurko, to jest K-1… K-1, to jest Basiurka… No, to się już nawzajem poznaliście.

— Jaki ty jesteś złociutki, K-1! — zawołała rozpromieniona Basiurka, ale jednocześnie niebywale zaskoczona. — Jesteś tak samo piękny jak Chwatko i… na pewno masz takie samo dobre serduszko jak i on. Bardzo się cieszę, że zechciałeś mnie poznać, i że mi pomogłeś, przeganiając stąd chłopców tą swoją „sprawką ka…” to znaczy, nie wiem już czym, ale podziałało to wyśmienicie na chłopców, bo uciekali jak szaleni. Ja też się na początku wystraszyłam, ale Chwatko mi powiedział, że nie mam się co bać. I miał rację. Z wami to już niczego się nie boję.

— Ja też się bardzo cieszę, że ciebie poznałem — powiedział K-1 ucieszony widokiem Basiurki w pełnej okazałości. W ogromnej okazałości, jak na jego wyobrażenia.

— Chodźmy w pobliże krzewów. Tam będzie bezpieczniej. I tam też będziemy mogli się spokojnie naradzić — wtrącił się Chwatko i zaniepokojony popatrzył na dziewczynkę. — Basiurko, co ci jest? Dlaczego utykasz? Boli cię noga?

— Nie wiem sama. Coś chyba mnie bucik uwiera, czy co?

— Podejdźmy do samych krzewów, to tam zaraz sprawdzimy, co jest z twoją nóżką.

Po chwili dzieci, te małe-starsze, i ta duża-młodsza, siedziały pod krzewami i zajęte były rozwiązywaniem bucika Basiurki. Sznurowadła były tak strasznie poplątane, że Basiurka nie mogła sobie poradzić, więc chłopcy zabrali się za ich rozplątywanie. Walczyli dzielnie z tymi niesfornymi sznurowadłami aż w końcu wyzwolili stopę dziewczynki z dziwnie za ciasnego bucika. I wtedy się okazało, że jej stopa była cała opuchnięta. Biedna dziewczynka, pewnie skręciła sobie gdzieś nogę w czasie swej długiej wędrówki po lesie.

K-1 przystąpił od razu do działania. Nakazał Basiurce zamknąć oczy i niczego się nie bać. Po krótkiej chwili pozwolił jej oczka na powrót otworzyć. Ku Basiurki wielkiemu zaskoczeniu, stopa była taka sama jak zawsze. Żadnego śladu po opuchliźnie. Żadnego bólu. Basiurka była wniebowzięta. Najchętniej wycałowałaby chłopców z radości. Ale nie wiedziała jak to zrobić. Zawołała więc tylko radosnym głosem:

— Jesteście tacy dobrzy! Nikt nigdy nie był jeszcze dla mnie taki dobry. Tak bardzo się cieszę, że zabłądziłam dzisiaj w lesie. I nie żałuję wcale, że się tak bałam, i że się tak zmęczyłam. Inaczej nie spotkałabym was. Nie chcę do domu. Chcę zostać z wami.

— Słuchaj, Basiurka — odezwał się Chwatko, czując, że łzy cisną mu się do oczu. Tak mu było szkoda dziewczynki. — Przede wszystkim musisz nam powiedzieć, co ci chłopcy chcieli od ciebie. Czy ten Bronek to rzeczywiście jest twój brat?

— Tak, Bronek jest moim starszym bratem. Ma czternaście lat — powiedziała Basiurka i posmutniała na buzi. — On nie jest takim złym chłopcem, to tylko ten Rafał go ciągle zmusza do złych rzeczy. Przepraszam, Chwatko i ciebie też, K-1, że nie powiedziałam od razu, że to od nich uciekłam do lasu. Na początku troszeczkę bałam się przyznać, a potem to już nie było kiedy, bo oni się sami nagle zjawili.

— A co oni tak w ogóle chcą od ciebie? — zapytał zatroskany K-1.

Dziewczynka posmutniała jeszcze bardziej. Włożyła rączkę do kieszonki swojej sukieneczki i wyciągnęła garść drobnych pieniążków. Chłopcy nie bardzo rozumieli o co tu może chodzić z tymi monetami, które Basiurka trzymała w otwartej dłoni. Po krótkiej chwili, Basiurka ze łzami w oczach, sama zaczęła im opowiadać:

— Te pieniążki dostałam od mojego tatusia. Bo wiecie, ja i mój brat mieszkamy w Domu Dziecka, ale my mamy tatusia. Nie mamy tylko mamusi, bo ona… nasza mamusia, umarła, jak ja byłam jeszcze bardzo malutka. A potem nasz tatuś z rozpaczy po mamusi, jakoś się rozchorował i… iii nie może się nami zaopiekować. I nas zabrali do Domu Dziecka. I w tym Domu Dziecka, to my już mieszkamy długo, i nasz tatuś przychodzi nieraz do nas na odwiedziny, bo on mieszka na wsi za naszym miastem. To nie ma daleko do nas. Piechotą przychodzi. I czasami daje nam trochę pieniążków na cukierki. Ale ja nie kupuję cukiereczków. Ja zbieram te pieniążki dla tatusia, bo moja pani z Domu Dziecka powiedziała, że jak ja urosnę i będę już dorosła, to będę mogła tatusiowi pomóc w jego chorobie. Moja pani nic nie mówiła o pieniążkach, że będą potrzebne. To ja tak sama od siebie je zbieram, bo ja bym chciała najlepszego lekarza dla tatusia sprowadzić. Bo ja kocham mojego tatusia i… iii bardzo chciałabym mu pomóc…

Basiurka przerwała swoje opowiadanie, bo zaczęła się dławić własnymi łzami. Chłopcy też milczeli, gdyż i ich oczy wypełniły się łzami, i by nie pokazać tego przed Basiurką, zmuszeni byli połykać je od wewnątrz, a to zajęło im trochę czasu. W głowach im aż szumiało od złości na wielkich chłopców i zarazem od współczucia dla biednej dziewczynki.

Wreszcie Chwatko nie wytrzymał dłużej tego galimatiasu w głowie. Zwłaszcza ogromnej złości rozsadzającej mu skronie. Pewnie też dlatego, że jego pojedyncza głowa pojemnością była dużo mniejsza od głów K-1. Tak czy siak, Chwatko jako pierwszy nie wytrzymał, poderwał się na równe nogi, i wrzasnął:

— Nasz bór mi świadkiem, że zrobię porządek z tymi nicponiami, a przede wszystkim z tym całym Rafalskim. Nie martw się Basiurka, już my im przetłumaczymy, co jest dobre, a co złe. I na pewno zapamiętają to do końca życia… K-1, musimy się naradzić, co robimy dalej, bo że robimy, to jest pewne. I że musimy się pośpieszyć, to też jest pewne. Bo tu biedna Basiurka, a tam nasi najbliżsi czekają… — To ostatnie zdanie Chwatko powiedział już szeptem i tylko w stronę K-1.

Narada chłopców była krótka. Basiurka wprawdzie nic nie rozumiała o czym oni rozmawiali, ale i tak była bardzo szczęśliwa. Siedziała cichutko pod krzewem głogu i obserwowała swoich wybawicieli. Czuła się już zupełnie bezpieczna i spokojna...


cdn.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media