Go to commentsDZIEŃ KOBIET 15 z 19
Text 15 of 19 from volume: DZIEŃ KOBIET
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-12-17
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views885

Czwartek, 10.12.15`


Anna wracała od dentystki. Drobna sprawa, plomba się jej wykruszyła w górnej lewej czwórce. Wyskoczyła na godzinkę tylko. Przy okazji dentystka zrobiła jej przegląd zębów. Okazało się, że wszystko w porządku. Dzięki Bogu, bo nie przepadała za siedzeniem w fotelu dentystycznym.

Skręciła do Firmy. Szlaban był podniesiony, więc od razu zajechała na swoje miejsce parkingowe. Wysiadła ze swojego Clio i po minucie była już pod drzwiami wejściowymi. Właśnie chciała je sobie otworzyć, ale zauważyła, że portier, Paweł, otwiera je właśnie dosyć gwałtownie i wychodzi na zewnątrz, z komórką przy uchu.

– Ale sprawdziłeś?... – spytał swojego rozmówcę, gestem wyciągniętej ręki powstrzymując ją przed wejściem do budynku. Patrzył jej w oczy i słuchał telefonu.

Nie bardzo wiedziała o co chodzi, ale stanęła.

– Masz dokładnie sprawdzić! Na razie. – Paweł wyłączył komórkę. – Dobrze, że pani jest, pani Aniu. Pani nie jest zalogowana na wejściu?

– Nie...

– Bardzo dobrze – powiedział szybko i spojrzał w kierunku wjazdu na parking. – Mamy teraz ćwiczenia przeciwpożarowe. Trwa właśnie ewakuacja. – Spojrzał na nią uważnie. – Będzie pani tu stać, przed wejściem i proszę nikogo nie wpuszczać. Nikogo... – Spojrzał ponownie za nią, więc i Anna obejrzała się za siebie.

Zobaczyła wjeżdżający na parking samochód strażacki, z migającymi kogutami, ale bez włączonych syren, dlatego nie zareagowała sama wcześniej, nie usłyszała go.

– Absolutnie nikt nie ma prawa wejść, rozumie pani? – rzucił Paweł i ruszył w kierunku wozu strażackiego.

Samochód podjechał tak blisko wejścia jak się tylko dało i zaczęli wysiadać z niego strażacy w swoich mundurach i hełmach, gotowi do akcji. Podchodzili spiesznie do wejścia.

– Co się dzieje? – spytał pierwszy strażak, na oko starszy od pozostałych. Pewnie dowódca, pomyślała Anna.

– Mamy pożar, w dwóch różnych miejscach w budynku. Trwa ewakuacja ludzi – meldował mu Paweł i wszyscy ruszyli do środka. – Chodźcie, pokażę wam na kamerach lokalizację. Monitoring powiadomiony, oczywiście, trwa weryfikacja na miejscu. Wysłałem tam dwóch portierów. Brakuje nam w tej chwili jeszcze trzech zalogowanych osób na miejscu zbiórki. Przy drugim wejściu, jest tam trzeci portier. I jednej osoby, która weszła bez logowania się. Pożar na pierwszym piętrze w studio, zaraz tam pójdziemy...

Byli już w środku, Paweł, dowódca i pozostali strażacy, więc Anna nic więcej nie usłyszała. Kurde, co się dzieje?...

Dwóch ostatnich strażaków weszło do środka, do budynku, rozwijając po drodze te... rury hydrantowe, czy jak to się nazywa? Nie mogła sobie przypomnieć. Inni mieli na sobie jakieś butle z tlenem, czy czym tam...

Nadjechał drugi wóz, stanął za pierwszym i zaraz zaczęli się z niego wysypywać inni strażacy. Jeden właśnie, z czerwoną torbą przewieszoną przez ramię i noszami, zbliżył się szybko do niej.

– Pani tu pilnuje? – spytał, lekko podekscytowany, ale z lekkim uśmiechem na ustach.

– Tak, chyba tak – odparła Anna, nadal lekko zaskoczona.

– No. To nikt poza nami nie może wejść do środka. Nie?

– Jasne.

Wszedł do budynku, a dwóch innych minęło ją i szli za nim pospiesznie, niosąc zwinięte węże strażackie.

O, cholera, ale mi się trafiło, uśmiechnęła się do siebie samej. Ćwiczenia... Cholerka, ale to dobrze, że wyskoczyłam sobie akurat do dentystki. Tam w środku jest pewnie niezły burdel. Ewakuacja. Najgorsza rzecz w takich ćwiczeniach. Nie mówiąc o prawdziwym pożarze. Wszyscy się rozłażą jak te barany. No, to teraz wiadomo, dlaczego portierzy tak pilnują, żeby wszyscy się „odbijali” na kołowrotkach. No tak. Ale zawsze się trafi jakaś „czarna owca”...

Na parking zajechał trzeci czerwony wóz. Podjechał z drugiej strony, blokując całkowicie zaparkowane samochody. Kolejni strażacy zaczęli się wysypywać z jego wnętrza, w tych swoich mundurach i hełmach. Wyciągali skądś zwinięte węże strażackie (aha! To są węże przecież) i szybko szli do wejścia.

– Pani tu pilnuje? – spytał ostro jeden ze strażaków.

– Tak jest – odparła z lekkim uśmiechem. Czuła już lekki przypływ adrenaliny.

– I bardzo dobrze. Nikogo nie wpuszczać do środka.

– Oczywiście.

Strażacy wbiegali prawie do środka, do budynku.

Cholera..., pomyślała Anna. To znaczy, Paweł tutaj „rządzi”? No tak, bystry jest. No bo niby kto? Stefan? Chyba by się zesrał w gacie ze strachu. Aż się zaśmiała na tę myśl. No... Stefan...

Kurde, ale się narobiło...

Ostatni ze strażaków wbiegł do budynku, a ona stała i zaglądała do środka, bo na parkingu nikogo przecież nie było oprócz niej. W holu pusto, musieli gdzieś polecieć pewnie.

Nagle rozległo się cholernie głośne buczenie. To pewnie uaktywnił się jeszcze jeden czujnik przeciwpożarowy, pomyślała. No, ale mi ciśnienie skoczyło, diabli nadali z tym buczeniem.

Cholera, a jeśli to nie są ćwiczenia?... Nie, co za bzdura... No.

Może dopiero po minucie tego cholernego hałasu na portiernię dotarł Paweł i skasował widocznie akustykę, bo wreszcie ustało. Boże, jaka cisza.

Po kolejnej minucie może Paweł wyszedł z portierni, pewnie sprawdzał tam monitoring i poleciał w głąb budynku.

Anna rozglądała się wokoło, zaglądała do środka, wreszcie zapaliła sobie papierosa. Niby pożar, a ja sobie palę... To wszystko jeszcze trochę potrwa przecież. Co ja tu będę tak stała. Jakoś żadnych gapiów, ani nic... Żadnych interesantów, gości... Ciśnienie już dawno się jej uspokoiło, teraz stała wyluzowana. Jeszcze trochę, to się tu zacznę nudzić, pomyślała z lekkim uśmiechem.

Drzwi znowu się gwałtownie otworzyły, pchnięte przez kogoś od środka nogą. Z budynku wyszli dwaj strażacy, niosąc na noszach... Natalię! To ci dopiero!...

Miała na ręce jakiś bandaż, założony na szybko, nierówno, ale uśmiechała się, widocznie rozbawiona sytuacją. Strażacy też coś tam do niej zagadywali, równie jak ona rozbawieni.

Za nimi wyszedł Paweł, znowu z telefonem komórkowym przy uchu.

– No i dobra, wszystko się zgadza. Jedna pozorantka jest tutaj,...

Akurat strażacy położyli nosze na chodniku, śmiejąc się do Natalii.

– ...cała i zdrowa. Mietek ze strażakami na drugim... Tak, jasne. Powiedz Obserwatorowi, że wszyscy już są ewakuowani z budynku... Tak. Ogień prawie ugaszony. Nara.

– A ty, Nata, nie masz za dobrze? He, he... – spytała Anna ze śmiechem.

– Nie... Jestem podtruta czadem, czy czym tam i muszę poczekać na pana doktora. No i jestem ranna w rękę, nie? – Natalia wstawała z noszy.

– Ale niech pani jeszcze nie wstaje, dobrze? – zwrócił się do niej jeden ze strażaków, którzy ją przynieśli na noszach.

– Tak, tak. Może się pani źle czuć, zawroty głowy, nudności, wymioty...

Kilku strażaków (bo wychodzili powoli z budynku) zaśmiało się głośno.

– Pewnie, pewnie... – rzucił któryś.

– Ale tam... – Natalia energicznie wstała z noszy. – A pani, pani Aniu, pilnowała tu wejścia?

– No, tak mi się trafiło, widzisz... Nie wiedziałam, że dzisiaj są ćwiczenia.

– Powinny być co najmniej raz do roku – rzucił któryś ze strażaków.

Anna zauważyła, że to sami przystojniacy. Może to mundury tak sprawiają...

– Powinny. I to niezapowiedziane – powiedział Paweł. – Jak tam, pani Natalio? – uśmiechnął się do sekretarki. – Wszystko w porządku?

– Pewnie. Trochę było śmiechu, bo czujniki są dosyć wysoko w studio i przez to nie chciały zareagować. Za mało dymu było.

– No tak. Oni mieli dostać sygnał gdzieś z pół godziny wcześniej, tak było zaplanowane.

– A ja się przez to wynudziłam jak mops, siedziałam cały ten czas w toalecie studia, na pierwszym piętrze... Dobrze, że nie rozbili drzwi toporkiem, to by dopiero było...

Wszyscy się zaśmiali, wyluzowani. Strażacy powoli zwijali węże leżące na chodniku, chowali te nierozwinięte do schowków w samochodach. Tak samo cały ich inny sprzęt. Butle z gazem, maski, czy co oni tam mieli jeszcze...

Z budynku wyszło jeszcze kilku strażaków, między innymi dowódca, ten, który pierwszy pytał o wszystko Pawła.

– Melduję, że ewakuacja zakończona. Wszyscy są. Obserwator na miejscu zbiórki powiadomiony.

– Aha, super. Obydwa źródła pożaru zneutralizowane, to trzecie w trakcie dogaszania.

– To dzwonię na monitoring. – Paweł wybrał szybko połączenie na swojej służbowej komórce i wszedł do środka budynku.

– A jak tam nasza ranna? – spytał dowódca, uśmiechając się do Natalii.

– W porządku. Wybrali mnie, a nie na przykład pana Zbyszka, naszego konserwatora, bo on waży chyba ze sto dwadzieścia kilo...

– He, he, he... Też by dali radę...

– No pewnie.

– Nikt nie miał ochoty wejść do środka? – Dowódca strażaków spojrzał na Annę pytająco.

– Akurat nikogo nie było. Interesantów, gości, pracowników czy ciekawskich.

– No, te gapie tak mnie czasami wkurzają...

– To jest daleko od ulicy...

– No, pewnie. I bardzo dobrze.

Dwóch strażaków wyszło z budynku, niosąc zwinięte węże.

– Trzecie miejsce ugaszone. Obserwacja. Czysto.

– No i dobrze.

– To my tu jeszcze szefie zostajemy, nie? Na szkolenie?

– No, z godzinkę, może dłużej.

Wyszedł Paweł.

– Monitoring powiadomiony – zameldował dowódcy strażaków.

– Dzięki. Ogłaszam zakończenie działań. Czekamy jeszcze na Obserwatora, potem szkolenie.

– No, te ćwiczenia były dla was głównie, jak słyszałem...

– Jasne. Mamy dużo młodych, musimy poznać budynek, nie?

– Pewnie.

– No, to tyle... Zbierać graty, chłopaki. Macie tu gdzieś jakiś bufet?




Sobota, 19.12.15`


1.


Anna siedziała w swojej montażowni i przygotowywała materiały świąteczne. Niektóre na dziś jeszcze, inne na potem. Trochę mniej roboty będzie miała w same Święta. Wiadomo, dziewczyny wkręciły ją w sam wieczór wigilijny. Jasne. No i drugi dzień Świąt. Niestety, taka praca.

Oczywiście, był i krótki reportażyk z Rovaniemi, wywiad z Mikołajem, poza tym choinki, dzieci, las zimą, felietony, przedszkola, szkoły, dzieci, bezdomni, paczki żywnościowe, dzieci... Wszystko to trzeba było sensownie poukładać, na różne serwisy. Był też, a jakże, sport: wywiady, plany sportowych „gwiazdek” na Święta, treningi, narty, góry, życzenia, duperele... Wszystko to trzeba było „obrobić”, opisać, stimingować, zgrać, rozdzielić, podzielić, posklejać na nowo... Po co ma to robić na ostatni gwizdek, przed emisją. Święta przecież.

Dzisiaj przypadała jej „rocznica”. Równo rok temu ten stary burak ją zwolnił z pracy. Co tam: zwolnił. Wyrzucił! No, co teraz z tobą, ty stary capie? Schowałeś się pewnie gdzieś, co? Przycięli ci ogon przy samej dupie, ty...

A ja wróciłam. No. I robię to, co zawsze. Co tak lubię. I jeszcze dostaję za to większą kasę. Przyszła nowa, „dobra zmiana” i wymiotła stare złogi...

A że sobie trochę pohejtowałam? E tam. Tysiące ludzi to robi codziennie. A ja na dodatek na tym zarobiłam. I przywrócili mnie do pracy. Widzisz, ty stary dupku?

Moje hejty to pikuś, w porównaniu z tym, co robi Russia Today, pomagając Trumpowi. Ruscy hakerzy atakują bez pardonu Biały Dom... Tylko po to, żeby Putin wygrał sobie przychylnego mu Donalda. A ja? Proch marny...

Trochę gorzej z tym nowym zleceniem... To nie taka tam zabawa, chociaż też amatorszczyzna. To nie jakieś tam durne komentarze w sieci, czy zhakowane konta facebookowe. No, skradzione, mówiąc wprost. Sama przed sobą nie musisz udawać. Ale to teraz...

Anna argumentowała sama sobie, że przecież oczyszcza jedynie starą historię, jak jakiś archiwista, zatajoną przez... Jak ich nazwać? Karierowicze? Oportuniści? Konformiści? Bo przecież do ZOMO szli na ochotnika, z tego, co wiedziała. Ci z poboru mogli wybierać. Mogli odmówić i pójść do wojska po prostu. Ale tam było gorzej, trudniej, głodniej, żołd pewnie wystarczał ledwo na papierosy...

Za Gierka liczba członków PZPR przekroczyła trzy miliony. To znaczy, że co dziesiąty dorosły Polak był w Partii. Był (niby) komunistą. I jednocześnie dziewięćdziesiąt pięć procent obywateli deklarowało się jako katolicy. He... Parodia. Tak się ugiąć, dać zgnoić, żeby tylko mieć więcej papu, przydział na „malucha”, szybciej mieszkanie... Łatwo ich kupili.

A potem nagle się okazało, że wszyscy chcą do „Solidarności”. Tuż przed stanem wojennym Związek liczył bodajże ponad dziewięć milionów członków... Szok. Połowa, albo i więcej partyjnych rzuciło swoje czerwone legitymacje i zapisała się do NSZZ. He. I fajnie, i nie. Fajnie, bo się okazało, że król jest nagi. Że Partia to olbrzym na glinianych nogach. Stojący na ruchomych piaskach w dodatku. A niefajnie, bo to też znaczy, że zapisało się do „Solidarności” wielu takich, co są jak chorągiewki na wietrze. Z której strony wiatr zawieje, tak się ustawiają. Co to za ludzie, ci Polacy, naprawdę...

No, ale taka jest ludzka natura widocznie. I nie tylko Polaków przecież...

Ale tych gorliwych, tłukących ludzi pałami, trzeba namierzyć, bez dwóch zdań. Pewnie dziewięćdziesiąt procent tych, co ich „namierzy”, to takie chorągiewki właśnie. Raczej niegroźne. No, ale pozostali?...

Dlatego to robię. Tak. Nie dla tych tam, na „górze”, którzy dali mi to zlecenie. Robię to, bo tak trzeba. Kto z młodych ludzi, z podstawówki czy liceum, zdaje sobie sprawę z tego, co znaczy „pałowanie”, albo „ścieżka zdrowia”? No, ale jak ktoś zobaczy swojego wujka, czy dziadka, jak właśnie okłada pałą jakąś kobietę... No... Niech to zobaczy. Otóż to.

Młodzi Niemcy po wojnie mieli problem. Okazywało się czasami, że kochana babcia Hilda była strażniczką w obozie koncentracyjnym. A dziadek Otto czy Hans nosił mundur SS... Mocno... Tak, to boli.

A nasi licealiści? Gdyby tak zobaczyli zdjęcie wujka Bronka, jak właśnie okłada pałą jakiegoś demonstranta z Radomia czy Ursusa, gdy ten biegnie „ścieżką zdrowia”? No? Zagwozdka.

Tak. Najważniejsze, co musi zrobić, to weryfikacja. A drugie, stworzyć folder takich właśnie zdjęć. Z datą, opisem, miejscem i nazwiskiem. I co teraz robi taki emeryt – milicjant. Wielu zomowców – poborowych szło później do cywila, fakt. Ale ich też się znajdzie, spoko.

Mam już jakieś półtora tysiąca zidentyfikowanych twarzy. A programy działają doskonale.


2.


Anna zeszła na dół, na parking, zapalić papierosa. Paweł (znowu on! Hm...) stał przy otwartej bramce i rozmawiał swobodnie, żartobliwie może nawet, po francusku, z kilkuosobową grupą mężczyzn. Zauważyła tam także dyrektorkę. Skłoniła jej lekko głową i przeszła przez kołowrotek, „odbijając” się na czytniku. Wyszła na zewnątrz. Przy koszu na śmieci, gdzie była popielniczka, stał akurat Darek, oświetleniowiec.

– Co to za jedni? – spytała, wyciągając papierosa z paczki.

– A, cholera ich tam wie. Co to mnie zresztą...

– Aha... – Anna zapaliła papierosa.

– Ciebie też pewnie uwalili na Święta, co?

– No, tak.

– Jasne... Miałem być u siostry, w Krakowie, ale gdzie tam... Popier... to wszystko... Sylwestra mam niby wolnego, ale w Nowy Rok mam być na szóstą rano w pracy.

– He, he, nieźle...

– No to co to za Sylwester, ty mi powiedz?

– Trzeźwy.

– Ale tam...

– Taksówkarze też pracują nie?...

– Ale co to za Sylwester, żebym ja się nie mógł napić, co? A ci tam, to jakaś delegacja. Z godzinę temu byli tu jacyś Niemcy, chyba, szwargotali coś tam. Ale nie wiem dokładnie.

– A ten, Paweł, co on tam? – Anna skinęła głową w kierunku budynku.

– A ja wiem? Może gada po francusku. Idę, bo mnie cholera weźmie, jak sobie pomyślę...

– No to narka.

– No, trzymaj się, Anka.

– Pa.

Darek zgasił papierosa i powlókł się do środka. Anna stała jeszcze chwilę, paląc i myśląc o nadchodzących Świętach. Musi zrobić zakupy... Zadzwonić do Roberta... Chyba w tym roku nie jedzie do żadnego cholernego Egiptu...

Drzwi otworzyły się i na zewnątrz wyszła Danka.

– O, cześć, Ania.

– Cześć.

– Muszę wyskoczyć na małe zakupy. A ty co? Jeszcze tego nie rzuciłaś?

– Jakoś nie, jak widzisz.

– Szkoda zdrowia. No, i jak tam nasz nowy dyrektor?

– Marek? Bardzo dobrze, że go wybrali. Wszystkim nam tu pasuje, nie? Mam nadzieję, że i „Warszawce” też.

– No, też tak myślę... – Danka dopinała kurtkę.

– Aha... – (No przecież ty pracujesz w kadrach!, pomyślała Anna). – Słuchaj, Danusia... Ten nowy portier...

– Pan Paweł? No, w porządku.

– Co to za jeden właściwie?

– No... Niezłe „ciacho”, nie?

– Co?

– No, parę dziewczyn ma na niego chrapkę... – Danka spojrzała na Annę z lekkim uśmieszkiem.

– A... Skąd on się tu wziął, tak w ogóle?

– E... Spawacz z zawodu.

– Spawacz?

– Ehe... Pięćdziesiąt osiem lat, wdowiec, dorosłe, samodzielne dzieci. Miałam trochę roboty z naliczaniem jego stażu pracy, bo dużo podróżował. Naniósł mi od cholery papierów. Zagraniczne kontrakty różne, Korea, Singapur, RPA, Kanada, Meksyk, Holandia i głównie Norwegia. Pewnie coś jeszcze, kto by to spamiętał. Platformy wiertnicze i rafinerie. No i jeszcze książeczka marynarska, kilka lat. Ciężko było to policzyć, bo by miał za mały staż pracy – wyliczała Danka. – Śmiesznie mały urlop i w ogóle. Składki ZUS... Długo musiałam się przez to wszystko przebijać.

– Tak?

– No. Widziałaś, jak tam gada z Żabojadami. – Obejrzały się za siebie. – Zdaje się, że ma wypracowaną emeryturę, w Holandii albo w Norwegii. Nie pamiętam.

Faktycznie, stali tam jeszcze, przy bramce i śmiali się z czegoś. Ci z delegacji, dyrektorka i portier. Wesołe towarzystwo.

– Dziwne. – Anna wzruszyła ramionami.

– Jakiś rok temu miał zawał. Żaden lekarz nie da mu teraz zaświadczenia, że jest zdolny do pracy jako spawacz. No, ale jako portier...

– Aha...

– No to i przyszedł do nas. A dlaczego akurat tutaj? Nie wiem. Może z nudów, bo kasy ma pewnie sporo, nie? Do emerytury ma jeszcze kilka lat...

– Może...

– No chyba. Ty wiesz, jak zarabiają na takich platformach?

– No tak.

– Tylko się pospiesz, bo cię jeszcze któraś ubiegnie. – Danka uśmiechnęła się do niej z lekką ironią. – Niezłe jeszcze „ciacho” z niego, chociaż może trochę „przeterminowane”... Ale... No, to na razie, Ania. Pa.

– No, pa.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media