Go to commentsDZIEŃ KOIET 17 z 19
Text 17 of 19 from volume: DZIEŃ KOBIET
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-12-19
Linguistic correctness
Text quality
Views865

Piątek, 12.02.16`


1.


Anna zeszła na dół, na papierosa. Cholera jasna, naprawdę powinnam rzucić to palenie w diabły. Co ja ostatnio tyle palę?... No, ale tak, to jaki bym miała pretekst, żeby go zobaczyć? Widywałabym go dwa razy dziennie. Pobrać klucze, zdać klucze... Właśnie. Wezmę może klucze do archiwum.

Przecież to tylko portier!...

Wylogowała się na kołowrotku i podeszła do okienka portierni. Siedział w środku, w fotelu, rozwiązując jakieś sudoku.

– Poproszę zero czterdzieści siedem i zero czterdzieści osiem – powiedziała, nachylając się nieco. Bo była ciekawa, co on tam ma jeszcze, na tym swoim długim biurku.

– Oczywiście. – Paweł wstał, okręcił się prawie w miejscu i sięgnął do gabloty po klucze.

– Sudoku? – spytała Anna, obserwując go.

– Tak, nudzi mi się tu trochę dzisiaj – odparł, odwracając się do niej i trzymając w dłoni klucze na czerwonych brelokach.

– No tak, taka praca...

– Proszę, pani Aniu. – Położył klucze na ladzie.

– Dziękuję bardzo. – Anna wzięła klucze i wyszła na zewnątrz, zapalić jednak tego papierosa. Luty, a tu plus dwa. Co to za pogoda dziwna jakaś?... No, jak go zagadnąć jakoś?... Ale o czym? Cholera jasna, no...

Dzisiaj był w szarej marynarce i jasnoniebieskiej koszuli z dopasowanym krawatem. Elegancko, przyznała. Jest dziesiąta, mniej więcej, pracuje od siódmej, rano się golił, a jeszcze wyczuwała delikatny zapach. Ale czego on używa? Robert miał Paco Rabanne, ale Paweł pachniał inaczej. Niezłe, pomyślała. Sama też ostatnio zmieniła swoje perfumy. Szukała, szukała, próbowała w sklepie czegoś z klasą, nie mogła się zdecydować i sięgnęła po „Chanel nr 5”. Chyba najbardziej znana marka, ale podobał się jej ten zapach. Mój, zdecydowała. Drogie to to, ale warte tych pieniędzy. „Satysfakcja gwarantowana”, przypomniała się jej jakaś reklama.

Cholera, co z tą zapalniczką...

– Jak leci, Anka? – Zaskoczył ją Marek, podchodząc do niej od strony parkingu.

– O, dzień dobry, panie dyrektorze. – Uśmiechnęła się do niego ciepło.

– E, no i po co ta ironia? – spytał z dziwnym, jakby krzywym uśmiechem.

– Jaka ironia, Marek? – zdziwiła się Anna.

– A... No, może jeszcze nie wiesz, sądziłem, że to się już po wszystkich rozniosło, po całej Firmie. Spadam ze stołka.

– Jak?... Co ty gadasz?

– No tak. Dokładnie jeszcze nie wiem kiedy, ale pewnie na dniach.

– Kur... – Anna pokręciła głową. – Warszawa?

– No...

– Aha... To znaczy, idą zmiany?

– Nie. Przyszła jedna, „dobra zmiana”.

– Jasne... No, to mnie zaskoczyłeś, Marek...

– Ja wiem? Nie jestem aż tak zaskoczony, Anka. I jeszcze Orkiestra grała u nas na całego...

– Świństwo.

– Ciebie wtedy też wylali, nie?

– Ale to był inny układ... A niech to!...

– E tam. Dyrektorem się bywa, dziennikarzem się jest. I człowiekiem. – Marek otworzył drzwi i wszedł do budynku. – Na razie.

– No, cześć. – Anna spoglądała za nim, jak znika w środku.

Zaciągnęła się mocno. Zaczyna się. I idzie na całego. Dobrze jeszcze pamiętała, jaki to szok, dostać wypowiedzenie. I co? Ma teraz walczyć o „ich” dyrektora? Jakich „ich”? Przecież to walka z wiatrakami. Hm... Ciekawe, kogo dadzą na jego miejsce? Jego? Marka? To nie jest jego miejsce, tylko zarządcy w imieniu Centrali. Która chce sterować wszystkim sama. No tak. To przyjdzie tu ktoś podobny do poprzedniego dyrektora, tego, który ją wywalił. Odpowiednio „wytresowany”. Tak, tak. Jak to się mówi? „Mierny, bierny, ale wierny”, czy jakoś tak. Ciekawe, kto...

Zgasiła papierosa.

Paweł!

Zaplanowała sobie, że przechodząc obok portierni uśmiechnie się do niego. No... tak po prostu, miło...

Weszła do środka i zobaczyła Grażynę z księgowości, jak opiera się o ladę, prawie że nie wpadając do środka portierni, pewnie jeszcze z dekoltem do pasa (!) i coś mówi do niego tym swoim przymilnym, zalotnym głosikiem. Aż ją zamurowało na moment. A on stał i się do niej bezczelnie szczerzył!

Przeszła obok, logując się (te cholerne kołowrotki tak głośno pracują, że nawet nie słyszę o czym oni tam gadają! A niech to...).

– Nie, nie, Grażynka... – Dotarł do Anny jego głos. – Nie powinienem...

– Ależ, Pawełku. Super by było po prostu...

A to wywłoka jedna! No niech mnie... „Grażynka”! No, to dopiero...

Ty lafiryndo!...

Cholera jasna, co to ja miałam... Aha, archiwum. No i po jakiego diabła ja brałam te cholerne klucze?!...

„Grażynka”!

A ten flirtuje sobie bezczelnie z taką...

No, chyba nic więcej, mam nadzieję... No...

Uch, jak bym cię tak...


2.


Przeszła jej ochota na cokolwiek. Widziała tylko tę cholerną BABĘ na portierni.

Tak, tak...

I tak cały czas o nim myślisz... Co, jak i kiedy powiedział, jak był ubrany, co o nim usłyszałaś od innych... Ale mi zalazł za skórę... Jak wygląda... No, nieźle... No...

A ta cholerna Grażyna... Aż zgrzytnęła zębami, jak ją sobie przypomniała. Wywłoka jedna... By ją jasna cholera!... No coś muszę zrobić, bo ta pinda... albo jakaś inna... Nie, no... Szlag mnie chyba zaraz trafi...

Przy wyjściu z pracy zdała klucze do archiwum razem ze swoimi. Już nie pachniał, no, ale po tylu godzinach...

Teraz czytał jakąś książkę. Sama nie wiedziała, kiedy zapytała go ot, tak, po prostu. Odruch.

– Co pan czyta?

Podniósł do góry książkę, aby mogła zobaczyć okładkę.

– „Gra w klasy”, Cortazara.

– O? Hm... Pamiętam, że nie mogłam przez to przebrnąć.

– Nie, dlaczego?... Po prostu, nadrabiam zaległości. – Uśmiechnął się do niej, aż ją coś mocno szarpnęło w środku. – Kryminały też czytuję...

– Aha... No... To do widzenia.

– Do widzenia, pani Aniu.

Anna odwróciła się i wyszła.

No proszę...

Hm. Kto by się spodziewał? Spawacz czyta Cortazara... Kurde!...

Kiedy ja to ostatnio czytałam? Na studiach chyba. Matko! Jak to się wlecze... A może byłam tak zaganiana wtedy, tyle się działo, Tomek, Robert, rozwód...

To on czytuje takie rzeczy? No tak. Przecież by jej tak sobie nie trzymał na biurku, bo po co? Stefan pewnie czytuje „Fakt”, albo te darmowe gazetki reklamowe, rozdawane na przystankach. A on... No, ale czemu ja się tak dziwię? Przecież od razu widać, że jest na poziomie.

No i powiedział do mnie: „pani Aniu”... No, jak zwykle przecież. A, to on tak do każdej mówi? Do każdego, znaczy? Do tej wywłoki Grażyny też?... No, okej... No dobra. Niech jej ziemia lekką będzie...

Ale jak go „shaczyć”?... Widzę go co parę dni na tej cholernej portierni, dwa razy dziennie, czasem częściej, jak wyjdę zapalić, ale... No, coś muszę wymyślić... Myśl, ty cholerna blondynko z za dużym biustem. Myśl. No, może to być jakiś plus, nie powiem, ale to dopiero potem, jakby... Jak go złowić, cholera...

Wyglądasz już może lepiej, inna fryzura, kosmetyczka, lepsze ciuchy... Ale to jeszcze nie to.

Co robić?... Co robić?...


3.


Już dawno wpadła na to, że jej Mac może pracować na okrągło, z automatycznym zapisem co pół godziny. Przez całą dobę. Bo gdyby go włączała na kilka godzin dziennie... E, nie. A tak, była „do przodu” z czasem.

Niestety, zgodności były dosyć niskie. Na ogół sześćdziesiąt procent, siedemdziesiąt. Albo i mniej. I na tych dostarczonych danych, pierwotnych, i na tych pozyskanych z Googla, Facebooka, Twittera...

Były i rodzynki. Osiemdziesiąt osiem miał pewien prokurator, osiemdziesiąt dziewięć lekarz, po dziewięćdziesiąt parę mieli emerytowani milicjanci, ale to jedynie jakieś tysiąc dwieście osób. Może trochę więcej. „Gruba kreska”. No, tyle lat...

Siedziała sobie wieczorem w domu, przeglądając od niechcenia przelatujące twarze. Teraz jest już coraz gorzej. Im głębiej, tym mniej trafień. Była bliska zakończenia roku siedemdziesiątego szóstego, Radomia i Ursusa. Ten materiał dostała ledwo kilka dni temu, wyłapała raptem sto kilkadziesiąt twarzy. Coraz gorzej. Coraz mniej materiału, coraz większy dystans czasowy, skreśleni nieżyjący... Potem weźmie się jeszcze za sześćdziesiąty ósmy, jak coś podrzucą... Co ona tam wypatrzy? Pięćdziesiąty szósty chyba już sobie darują.

„Gruba kreska”. Gdyby wtedy zrobili takie „rozpoznanie”, to miałoby to może jakiś sens. Tak. Ale wtedy nie było takich Macków. A, może to i dobrze, że była wtedy ta gruba krecha... Nowy start dla wszystkich, byleby nie byli zbyt mocno „umoczeni”... W końcu, było to jedyne polskie powstanie, bo przecież tak to należy nazwać, zupełnie bezkrwawe. Szok. Jeśli nie liczyć Przemyka i Popiełuszki, może paru innych, było naprawdę bezkrwawe. Absolutnie i paradoksalnie. Mało kto teraz o tym pamięta. Przecież mogło być o wiele gorzej. Rosjanie jeszcze tu stacjonowali. Cała armia Ruskich tu była. A co się stało w Rumunii? Jak to się nazywa... Timiszoara chyba. Tak... Ilu ludzi tam zginęło? Nie pamiętam. Pewnie sporo. No, to tak daleko stąd... Krwawy obraz.

A u nas?...

Targowica. He, właśnie oni... Czy my?... Właśnie „nasi” mówią o Targowicy... Jak to Robert powiedział? Odwracanie kota ogonem?

Czasami to już sama głupieję.

Targowica. Spisek magnatów, z poparciem carycy Katarzyny, przeciwko królowi, Sejmowi Wielkiemu, Konstytucji Trzeciego Maja... Rok 1792, już po pierwszym Rozbiorze. A dwa lata później powieszono w Warszawie zdrajców narodu. Ba. I to nawet biskupa! A drugi umarł ze strachu, o ile pamiętam. Tak... Nawet biskupa powiesili. Lud Stolicy. Sprzedawczyka i zdrajcę. Nie chciał reform, wolał protekcję carycy. Przecież wiedział, że to zdrada, po prostu.

Ciekawe, co na to Watykan i papież. Nawet nie wiem.

To kogo „Kaczor” ma na myśli, mówiąc o Targowicy, bo już zgłupiałam?

A może chce wypowiedzieć Rosji wojnę? I buduje drugi Budapeszt... Genialne...

Sanacja. Ale Robert trafił, no... Zupełnie jak Tomek...

Oj, jak oni by się obrazili... A przecież to synonim „uzdrowienia”, powinno się im podobać. „Dobra zmiana”, że tak powiem... Zamach stanu w 1925 roku był zamachem na demokrację i początkiem „pełzającego faszyzmu”, po prostu. Obalono legalny rząd, sejm... A kilka lat wcześniej jakiś „narodowiec” zastrzelił prezydenta. Narutowicza. No, działo się... A teraz, po latach, wszystko jest „cacy”. Przed wojną była wolna, niezawisła Polska. I nie można bezkarnie kalać jej pamięci. A że faszyzowała, tłamsiła Białorusinów, Ukraińców? E tam. Że Żydzi też obrywali? Co takiego? Byli przecież do tego przyzwyczajeni.

Teraz też nasi „narodowcy” podnoszą głowy. Niepojęte, że akurat w tym kraju, gdzie każda rodzina straciła kogoś na wojnie. Który był tak zniszczony. Gdzie przez kilkadziesiąt ostatnich lat wszystko było antyhitlerowskie. Tak głęboko. Nawet nie było w tym jakiejś nachalnej propagandy, wszyscy tak czuli. To było normalne, naturalne.

Jeszcze dojdzie do tego, że znajdą się jacyś debile, którzy będą „heilować” na urodzinach Adolfa... Niepojęte. No, ale wszystko możliwe.

Co za naród paskudny. No, mój własny. Jestem w stu procentach z tego narodu właśnie. Szukam zdjęć najlepszych synów Narodu Wybranego.

Sama jesteś jedną z miernot, ty...

Ależ jesteś dzisiaj kwaśna... To pewnie przez tę Grażynę, niech ją zaraza... Pinda jedna.

Skończyć to wreszcie, to szukanie twarzy Narodu. Te cholerne pyski zomowców jeszcze mi się kiedyś przyśnią...

O, widzisz. Temu wyszło osiemdziesiąt dwa procent zgodności. No, to pewniak! I jeszcze to oryginalne ujęcie, ze wzniesioną pałą nad głową, na „ścieżce zdrowia”... Biedny chłopak, widać ciemne sińce po pałach, już i przedtem nieźle oberwał...

Jeszcze jeden do kolekcji. Jak ich nazwać? Oportuniści? Co dla każdej władzy są gotowi na każde „poświęcenie”, jaka by ona nie była? A jeszcze jak im „pasuje”?...

Jak to Urban kiedyś powiedział... To było chyba w pięćdziesiątym szóstym, po październiku... A, tak. Że kłamał podwójnie. Bo nie pisał o ważnych sprawach, a jedynie robił laurki dla „władzy”, czy jakoś tak... I że wierzył w sens tego, co robił. Czyżby? Młody (wtedy) partyjny, albo działacz ZSMP, wierzył w komunizm? Po dziesięciu latach stalinowskiego terroru? Akurat! Nigdy w to nie uwierzę. No, a potem, w stanie wojennym, został rzecznikiem prasowym WRONY... Taki Kurski mógłby się od niego uczyć. A może i się uczył. Kto wie? Tak...

A ja?...

Miernota...

Popieprzone to życie...




Wtorek, 01.03.16`


1.


– Cześć, Basia. Jest Krzysiek? – Anna weszła szybkim krokiem do sekretariatu. – Urwałam się z pracy na parę minut.

– O, jak ja ciebie dawno nie widziałam. – Sekretarka uśmiechnęła się do niej. – Rozmawia z kimś przez telefon, ale wejdź do niego, wejdź.

– Ehe, dzięki.

Anna otworzyła drzwi i weszła do gabinetu. Krzysztof, ze skwaszoną miną, siedział za biurkiem ze słuchawką przy uchu. Pokazał jej ręką, żeby usiadła, ale Anna najpierw rozpięła kurtkę i powiesiła ją na drewnianym stojaku – wieszaku przy drzwiach.

– Ty się ogarnij, człowieku – rzucił Krzysztof do słuchawki. – Już nie chce mi się słuchać tego twojego bełkotu. Masz to załatwić i tyle. Cześć. – Odłożył telefon na widełki aparatu.

– Co tam? – spytała Anna, siadając swobodnie na krześle naprzeciwko niego.

– E, górnicy...

– No, co? Upominają się o swoje.

– Mądrala... No, co tam, Anka?

– Przyniosłam ci kolejne „twardziele”.

– Aha. Chcesz kawę?

– Nie, dzięki. Urwałam się dosłownie na parę minut... – Anna wyciągała ze swojej dużej torebki, właściwie torby, twarde dyski zewnętrzne. – „Urobek” i przepracowany już materiał. Nie chcę tego trzymać u siebie. Zresztą, została mi tylko końcówka sześćdziesiątego ósmego. – Położyła na stole białe prostokąty.

– No i jak wyniki? Tak tylko pytam, ogólnie.

– Im głębiej wchodzę w historię, tym mniej trafień. No, ale to było wiadome od początku. Mniej materiału, gorszej jakości, część ludzi poumierała...

– Jasne.

– Dwa tygodnie, najwyżej i fajrant. Tego Macka też pewnie mi zabiorą?

– Pewnie tak.

– Mack jak Mack, ale te programy...

– Ehe...

– Dobra, Krzychu. Zajrzę jeszcze na sekundę do dziewczyn, na krótkie ploty i lecę. Pozdrów Kaśkę i dzieciaki.

– Aha, dzięki.

– No to cześć. Pa.

– No, pa.


2.


Otwierając drzwi wejściowe do firmy, Anna zobaczyła trzech skośnookich mężczyzn, rozmawiających swobodnie, ze śmieszkami z Pawłem. Podeszła do okienka po swoje klucze, a oni, z przyklejonymi uśmiechami i kiwając głowami, przechodzili właśnie przez kołowrotki, gadając coś po swojemu do niego. A on im odpowiadał.

– Witam ponownie – zwrócił się do Anny. – Pani klucze? – Wszedł do portierni, a ona czekała chwilę przy okienku.

– Tak, poproszę mój zestaw. To chiński też pan zna?

– To koreański akurat.

– Jak dla mnie, to na to samo wychodzi. – Anna uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

– Nie, nie. Jest różnica. Zasadnicza.

– To pan ich rozpoznaje?

– Oczywiście. Widzi pani różnicę między Norwegiem a Włochem? – Sięgnął do gabloty po klucze, odwrócony do niej plecami.

– No pewnie.

– Właśnie. Osobiście, wolę Koreańców niż Chinoli. Chociaż kuchnię mają okropną. Kapusta pięć razy dziennie. – Paweł podał jej klucze. – Byłem raz na statku z prawie całą ich załogą i kucharzami. Ze dwa miesiące gdzieś. Jak sobie przypomnę zgniłą kapustę na śniadanie, z ryżem... E... – Uśmiechnął się do niej krzywo. – No, ale jako ludzie są okej.

– A Japończycy? – spytała, żeby podtrzymać rozmowę.

– Czyścioszki. Inna klasa, bym powiedział. No, pewnie nie wszyscy...

– Aha...

– Co czwarty człowiek na Ziemi to Chińczyk, czy nam się to podoba, czy nie.

– No tak. – Anna uśmiechnęła się do niego.

– Miłego dnia, pani Aniu.

– Miłego.

Podeszła do kołowrotka, zalogowała się i poszła dalej.

„Wzajemnie, miłego dnia, panie Pawle”. Dlaczego tak nie powiedziałaś, głupia? Albo „Pawełku”. Nie no, coś ci odbija na stare lata. Przecież to tylko portier... Akurat... Hm. Gdyby on nie był portierem... I to akurat tutaj... Mógłby być gdziekolwiek indziej przecież. To by wtedy nic nie stanowiło... Cholera jasna, no...

Paweł... Pasuje do niego. Pawełek... Jezu, coś muszę zrobić, bo zwariuję. Czas leci, a ja nic. Boże, jaka ja już jestem stara... No, muszę coś zrobić, cholera jasna...

Kurde, nawet chiński zna. Nie, koreański. A może i chiński też, kto go tam wie... Mmmm... No, co to za portier?... Że tutaj? Co ci to niby przeszkadza, ty głupia blondyno! Co to za różnica: portier, hydraulik, elektryk czy spawacz. Albo jakiś stolarz. Co za różnica? Zobacz, jakich mają mężów inne. Wszystkie mają jakichś jajogłowych? Adwokatów czy lekarzy? Nie. Sama widzisz...


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Bardzo trudna pisarsko /i dlatego rzadka w prozie/ narracja - paralelnie 3.- i 1.-osobowa, współczesny typowo warszawski koloryt, otwarcie potraktowana polska zawikłana historia ostatniego półwiecza /widziana oczami głównej bohaterki, wykształconej wyzwolonej Polki/, naturalnie, obowiązkowy wątek "Ona i On" - plus konstelacja innych barwnych, wyrazistych postaci, świetne, z tzw. życia wzięte dialogi - i mamy to! Bardzo dobry materiał na poczytną powieść

i niebanalny film.

Już widzę te gdyńskie Złote Lwy w nagrodzie
© 2010-2016 by Creative Media