Go to commentsDZIEŃ KOBIET 19 z 19
Text 19 of 19 from volume: DZIEŃ KOBIET
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-12-23
Linguistic correctness
Text quality
Views881

Wtorek, 08.03.16`


1.


Bardzo smakowała jej jajecznica z szafranem. Nie znała w ogóle tego smaku wcześniej. Co prawda, ten cholerny szafran był drogi jak smok, bo to przecież pręciki kwiatów krokusa, ale jajecznica była bardzo smaczna. Mniam. Świetne śniadanie.

Teraz muszę jeszcze zrealizować ten plan wspólnego spaceru, albo coś zaimprowizować... No, nie jest źle. Jest nawet lepiej. I wszystko na dobrej drodze. Teraz nie schrzań tego przypadkiem, szkoda by było... O. I tak trzymaj.

Anna poszła do kuchni odnieść talerzyk i niedojedzony kawałek chleba, leżący na desce do krojenia. Ekspres już się przeczyścił, teraz mogła sobie zrobić kawkę i usiąść spokojnie przed Mackiem.

Jaka ja byłam głupia! Dlaczego tak długo byłam sama? Teraz, gdy z Pawłem wszystko jest już na dobrej drodze (przynajmniej mam taką nadzieję), dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę. Nie można przecież żyć tak samotnie jak ja. Zupełnie sama. Dziecko dzieckiem, ale dlaczego sama?... Mogłam przecież już dawno ułożyć sobie życie z kimś innym. No chyba!

Czuła całą sobą, że odżywa. Rozkwita jakby na nowo. Odmłodniała po prostu, i to bez żadnego głupiego fryzjera. Jakaś taka tęsknota ją nachodziła, przedtem zawsze tłumiona... Po co? Dla kogo? Zupełnie bez sensu... Kompletnie.

A Paweł?

No przecież nie czekała akurat na niego. To za duża cena. Ale... Jest. Tu i teraz. I będzie mój. Spełnię się wreszcie. Po tylu latach... Ach, straconych, zupełnie straconych...

Spójrz tylko na siebie... Stara baba. Te nowe ciuchy, fryzura, kosmetyki... Co z tego? Lat nie ukryjesz, szczególnie przed samą sobą. Ciesz się, że znalazłaś Pawła. Pawełka... Naprawdę, „ciacho” z niego... Hm... Ech...

Wzięła kawę i poczłapała do pokoju. Mac cały czas coś tam mielił. Tak...

No, spójrzmy na ten marzec. Rok sześćdziesiąty ósmy. Warszawa, Uniwersytet. Stare, czarno – białe zdjęcia, słaba ziarnistość. Materiał filmowy już przeorała, mało co było tam godnego uwagi. A jakość... pod psem. Zostało jeszcze ze trzy tysiące zdjęć, chyba. I za parę dni koniec. Wreszcie.

Wreszcie będzie miała to z głowy. Bo ile można?

Warszawa, a potem inne miejsca, późniejsze daty. Głębiej nie ma sensu sięgać.

Paweł jest dzisiaj do dziewiętnastej. A ja za parę godzin będę w pracy, zobaczę go, jak tylko wejdę do Firmy... Zagadam, wyczuję co słychać i w ogóle... Potem zejdę parę razy na papierosa, może pogadamy, może... Może wyjdę razem z nim, jak się zawinę z robotą... Może...

A Marka już nie ma. Tak jak mówił. Przyszła zmiana. Ale czy dobra? Wiadomo, jaka. „Nasza”. Oficjalnie, wszystko jest „cacy”. Ale TO idzie wielkimi krokami. Już mi zapowiedziano, co wydłużać a co ciąć, jak, czego unikać, co piętnować, jak podawać, czym podlać... Pełzający totalitaryzm nie zezwala na inne prawdy, jedynie swoje, podobno „objawione”.

Nie, nie będę już im pisać żadnych materiałów, felietoników, wstępniaków ani komentarzy. Przecież nie muszę. Niech sami to sobie „skrobią”. Zawsze mogę się wykręcić brakiem czasu. Wystarczy, że dostaną ode mnie wyselekcjonowany materiał z opisem. Zresztą, i tak to wszystko idzie z góry. Jakbym w ogóle nie była potrzebna. Kultura, lokalne, sport. A reszta, to kopia z Centrali. No.

Ta nowa... No, szkoda Marka, ale on nie dla nich, nie. Oni muszą tu mieć kogoś swojego. Takiego, jak ona.


2.


No dobra... Warszawa. Uniwerek... Biblioteka. Wiec studentów... Godzina dwunasta. Kilka tysięcy osób. Zdjęcia, zdjęcia... Jest dużo milicji, w tłumie pewnie sporo tajniaków.

Milicjanci w hełmach na głowach, w płaszczach do kolan, raportówki, biegają tu i tam. Samochody. Stare Warszawy, Nysy, są i milicyjne gaziki. Kilka autobusów. A, to te słynne autokary. „Wycieczka”. Oprócz milicjantów i tajniaków, w tłumieniu rozruchów wzięło udział także kilkuset ormowców. ORMO... To tymi autokarami pewnie przyjechali, z tabliczkami z napisem „wycieczka”. Aktyw robotniczy, ochotnicy.

No, tutaj zdjęcia późniejsze, z wieców organizowanych potem w zakładach pracy. Tablice i transparenty z hasłami. „Syjoniści do Izraela”. „Hutnicy stoją wiernie wokół swojej Partii”. „Robotnicy nie”... Tablica z hasłem częściowo zasłonięta. „Niech żyje Władysław Gomułka!” „Literaci do piór, studenci do nauki”. Nieźle...

Tutaj, na tym zdjęciu: dwóch milicjantów, jakaś kobieta w chustce na głowie (ale to była wtedy moda!), kilku wystraszonych przechodniów. Obok funkcjonariuszy w mundurach stoi jeden cywil. W płaszczu, w kapeluszu. Na rękawie płaszcza opaska. No, na sto procent tajniak. Wygląda, jak jakiś gestapowiec z „Klosa”. Ze „Stawki większej niż życie”. Zapisany... Ale ja już go przecież mam. Aha... Kolejny...

A tutaj: jakiś milicjant goni kobiecinę z zakupami w siatce. W głębi kilku cywilów. O, jeden ma pałkę. Drugi też. No proszę... Robimy zbliżenie... Ta ziarnistość przeklęta... Tak. Tych można od razu zakwalifikować. Jaki cywil ma w ręku pałę i stoi obok milicjanta w mundurze, co?

Czy ja mam jeszcze coś słodkiego do kawy? Hm... Ptasie mleczko powinno być w kuchni chyba jeszcze...

Anna wstała od Macka i poszła do kuchni. Chwilę szukała w szufladzie, ale znalazła wreszcie opakowanie. Wracając do pokoju, spojrzała na duże lustro w przedpokoju. No, nie wiem, czy ty tak możesz obżerać się słodyczami... Zresztą, figurę jeszcze mam, nie powiem... Anna pociągnęła powoli, powoli, prawą dłonią, od dekoltu, przez piersi, do brzucha... Pawełek... Hm... Ech... No, jeszcze niczego... Nawet nie masz za dużych boczków... Hm... Dzisiaj Dzień Kobiet w końcu, to trochę możesz. Aha... Ale numer... To dzisiaj rocznica przecież. Ile to? Czterdzieści osiem lat? Szmat czasu.

Anna, zadowolona z siebie samej, przeszła do pokoju, usiadła wygodnie przy stole, otworzyła opakowanie i sięgnęła po pierwsze ptasie mleczko.

Zaczęła przeglądać na nowo te starocie. Ludzie śmiesznie ubrani, stare samochody, inne mundury, czarno – biały świat. Wszystko szare. Szare.

Pomyśl lepiej, jak ty sama wyglądałaś jeszcze niedawno. Bezsensownie długie włosy prawie do ramion, nie wiadomo czy to „paź”, czy co... Teraz, to co innego. Wygląd bardziej agresywny, zaczepny... Atrakcyjny. Apetyczny. O, to, to. No, miejmy nadzieję... Nie no, pewnie, że tak! A te twoje stare bluzki... Moda sprzed dziesięciu lat... A ta sukienka w wielkie kwiaty, ciemnoniebieska, co ją sobie kupiłam z tydzień temu... No, niezła kiecka. I ty w niej. Tak masz myśleć, ty głupia. A w tych starych szmatach wyglądałaś przecież jak jakaś szlora... Brzydactwo. Teraz, to co innego.

Ciekawe, czy Paweł zauważył jakąś różnicę?... Chyba tak, kumaty jest, pamięta mnie przecież... Jeszcze rok temu wyganiał mnie z Firmy, a teraz rozmawia, śmieje się... Widzisz, babo.

No, tylko żeby... Ech, życie...

To co my tu mamy...

Aha... No, to dzisiaj ubiorę się w tę nową sukienkę... Pewnie, że tak...

...Autokary z „wycieczką”... Aktyw robotniczy... Wyłapywanie pojedynczych osób z tłumu przez milicjantów. O, ten coś gardłował do nich pewnie, stał w grupie, ale złapali go i ciągną do stojącej dalej Nyski.

Anna sięgnęła po następne ptasie mleczko.

No, tu też kogoś ciągną, do autokaru. Trzech milicjantów i cywil przy samochodzie. Funkcjonariusze wpychają go do środka, on się opiera. Otwarte drzwi, widać jakąś osobę w środku, właściwie same ramiona tego kogoś. Ramiona wciągają demonstranta do środka autokaru.

Jakoś nie kojarzę tych zdjęć. Dosyć dobra jakość, mało planów ogólnych, tłumu. Raczej grupy kilkuosobowe. Zdjęcia operacyjne. Oglądałam podobne zdjęcia w sieci, „googlowałam”, ale tego nie było chyba. Twarze zatrzymywanych osób wyraźne. Dowody ich „zbrodni”.

Tutaj trzech goni jakąś dziewczynę. Z pałami w rękach! Kilku cywili (chyba z tłumu) jakby podbiegało, może chcą ją uratować przed spałowaniem... Pamiętam, jak to boli... Prawie się wtedy rozryczałam, na Kurkowej...

A tu kilku funkcjonariuszy i dwóch cywili, wszyscy z pałkami, gonią jakiegoś chłopaka. Studenta pewnie.

Na tym zdjęciu dwóch ormowców pozuje z zatrzymanym. Jeden podciąga pałką jego głowę do góry, za szczękę, żeby zdjęcie twarzy było wyraźne. Świnie... Toż to szczeniak jakiś. Nie ma nawet dwudziestu lat, tak na oko. No tak. A ile ja miałam?...

Tu trzech ormowców z pałkami w rękach; ciągną, wleką właściwie, młodego chłopaka do Nyski... Brr...

A tu jakiś ormowiec właśnie uderzył pałką innego studenta, pała zgięta na obojczyku...

Kurde!... To przecież... Nie no, niemożliwe...

Jasna cholera!... Przecież to Tata! Ormowiec z pałą...

Ja pierdolę...

No przecież widzę wyraźnie!... Młodszy, ale to przecież on. Pamiętam dokładnie jego twarz z czarno – białych zdjęć rodzinnych z tego czasu. Absolutnie...

Tak. To on... O kurwa...

Mój Tata był ormowcem! I prał ludzi pałą... Kurwa!...

Zaraz, zaraz, zaraz... No to przecież niemożliwe...

A możliwe, możliwe, kretynko. Przecież to on. Krew z krwi. Mój własny ojciec był w ORMO. Ochotnik, kurwa mać!...

Zdenerwowana Anna wstała gwałtownie z fotela i zaczęła krążyć po pokoju.

Ale jak?... Jak to możliwe? Ja nic o tym nie wiedziałam przecież...

No, faktycznie, miał się czym chwalić! Przed córeczką. Jasne. Ale co on... Oczywiście! No tak...

Przecież myśmy się przeprowadzili do Gdańska w sześćdziesiątym ósmym właśnie! Z Warszawy. Latem. Po rozruchach już. Pamiętam to dokładnie, bo to były piękne wakacje, pierwszy raz byłam nad morzem, na plaży. I to nie jeden dzień przecież. Codziennie byłam wtedy na plaży...

Jezus, Maria! Tata był ormowcem...

Najpierw mieszkaliśmy u ciotki, na Przeróbce. To się kiedyś nazywało Trojan, niektórzy wtedy tak jeszcze mówili. Na plażę, na Stogi (wtedy mówiono: Sianki) jechało się dziesięć minut tramwajem. Przez miesiąc gdzieś mieszkaliśmy u cioci Wiesi, tak mi mówili, tata dostał pracę w ZNTK, na Trojanie, a potem przenieśliśmy się do Wrzeszcza. Do mieszkania, które ktoś opuścił. Jakoś pamiętam, chociaż miałam wtedy sześć lat, że sąsiedzi patrzyli na nas wtedy trochę dziwnie, jakby krzywo... Ale ja szybko znalazłam sobie nowe koleżanki, było lato...

Kilka lat później dowiedziałam się (albo tak to sobie zapamiętałam), że poprzednimi lokatorami naszego mieszkania byli jacyś Żydzi, którzy wyemigrowali. Starsza pani, emerytowana milicjantka (a to właśnie!) i jej dorosły syn (student?). Wyjechali do Szwecji. On podobno kilka lat później tu przyjechał, był nawet u nas. Ale mnie chyba przy tym nie było... No tak... Mieszkanie pożydowskie dla aktywu robotniczego... Kurwa mać!...

Mama pracowała w przedszkolu, było fajnie mieć ją przy sobie przez cały czas. To znaczy, rok. Bo potem poszłam do szkoły. A w szkole też sobie radziłam, i to nieźle. Religia była w salce katechetycznej przy kościele, bo wtedy nie było religii w szkole przecież... Byłam najlepsza w klasie z polskiego. I z historii. Z historii... A to dobre! Dopiero w liceum, jak miałam z osiemnaście lat, dowiedziałam się o Katyniu i o innych sprawach...

Mój Tata był ormowcem... Jasna cholera! Że też nic mi nie powiedzieli o tym przez te wszystkie lata... A w siedemdziesiątym? Co on wtedy robił? Cholera, nie pamiętam nic z tego okresu... Jedynie to, że nie było lekcji w szkole... I te przemówienia w telewizorze...

Ale co on wtedy robił? Cholera, czy w ZNTK strajkowali? Muszę sprawdzić...

A na cholerę? Wystarczy mi, że dwa lata wcześniej pałował ludzi. Nie.

No, to mi zrobiłeś cudny prezent na Dzień Kobiet, Tatku... Jaki Tatku? Cholera z tobą...

Co za wstyd! Co za wstyd!...

Anna nie mogła znaleźć sobie miejsca i krążyła cały czas po pokoju.

Że też ja ciebie musiałam tu znaleźć!...

Proszę. Jak to on mnie popierał, zachęcał, sam się nawet zapisał do „Solidarności”... No, nieźle...

A jaki to był religijny!... Matka też. I ja sama też, kiedyś. Co niedziela do kościoła, w czystym ubraniu, odświętnie... Ja w białej sukience... A jak się cieszyli, gdy Robert, po Pierwszej Komunii, został ministrantem... Co za obłuda!...

No i co ja mam teraz zrobić?...

Kurwa!...

Taki wstyd, taki wstyd... Koszmar.

Anna zerknęła na elektroniczny zegar pod telewizorem. Dochodzi trzynasta. Ależ mi zeszło... Przecież ja zaraz muszę iść do pracy!

Paweł!...

Aż nią coś targnęło, mocno. Musiała usiąść na sofie. Jezus, Maria... No i co teraz?...

I co teraz?...

Jak ja mu spojrzę w oczy?...

Zaraz, zaraz... Kto o tym w ogóle wie? Nikt. Przecież nie przyznam się Krzyśkowi do ojca – ormowca. W życiu! Zleceniodawcy też o tym nie wiedzą, no bo niby skąd? Widocznie nie zachowały się żadne dokumenty z tamtych lat. Poza tym, co mam tutaj. Przecież po to to robisz, oślico.

Och, westchnęła. Boże!... Co za wstyd...

Całe szczęście, oni nie wiedzą. I się nie dowiedzą. Ja sama nikomu nie będę się tym chwalić, jeszcze na głowę nie upadłam. Nawet jak ktoś będzie chciał, jakiś mój dubler, jeśli taki jest, zidentyfikować mojego ojca, to stwierdzi, że już dawno nie żyje. I po sprawie. No. Całe szczęście. He, szczęście, że nie żyje, dobre sobie...

No, ale po co to wszystko w ogóle? Haki? Na kogo? Na nieboszczyków? Ilu wyłapałam żyjących jeszcze, aktywnych? Aaa... Aleś ty głupia!...

Kurwa!...

Na Tuska znaleźli dziadka w Wehrmachcie, a na Schetynę nie. Ale... Na jakiegoś młodego sędziego na przykład, czy kogo, wynajdą tatusia – zomowca z pałą w ręku, na zdjęciu... Ożeż ty... Durna babo! To po to im to wszystko!... No jasne...

Ilu masz razem? Bez tego twojego „świętoszka”, co? Wszystkich do kupy, zmarłych też... Jakieś pięć, sześć tysięcy. Cholera, już nie pamiętam. Ale będzie tego... Chyba nawet więcej... Z osiem?... Bardziej lub mniej „zaangażowanych”. Pewnych. Trzy razy tyle poniżej klasyfikacji, ale zawsze... Ci też... Przecież można to „podciągnąć”... No, to mają haki na kilkadziesiąt tysięcy osób. Każdy z nich miał pewnie dzieci... Wszystkich razy dwa, powiedzmy... Ja pier...

Jak któryś z „potomków” zajmuje dzisiaj jakieś eksponowane stanowisko... Była, co prawda, „gruba kreska”, ale... „Zobaczcie sami, drodzy czytelnicy naszego brukowca, czym zajmował się szanowny tatuś pana Iksińskiego, kandydata na prezesa banku”...

O kurwa...

I to ja to zrobiłam?... Ja pier... dolę...

Ooo...

Paweł!...

Nie!...

Pawełku... Kochany mój, ja nie mogę... Ach, jak to boli...

Anna złapała się za serce.

Nie. Nigdy.

Siedziała tak, wpatrzona tępo w sufit.

Nie mogę ci tego powiedzieć. Nigdy.

I dlatego nie będę twoja. Niech sobie ciebie bierze jakaś inna. Może dobrze trafisz. Może nawet lepiej... Ale ja nie mogę...

Nie. Nigdy.

Nie.

KONIEC

sierpień 2019`


  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
W punkt trafione zatopione! Dzisiejsze t e r a z jest niczym innym jak wczorajszym w t e d y. Zmieniają się chustki na głowach, milicyjne nyski, tajniacy i ormowcy,

nie zmienia się real: strajki pielęgniarek, pałowanie protestujących rolników, bicie demonstrujących kobiet, aresztowania nastolatków, inwigilacja - i szukanie haków.

Świat stoi w miejscu
avatar
Bardzo oryginalna, wyjątkowo rzadka w prozie narracja spleciona, kiedy 3.osobowa "ona" jest jednocześnie 1.osobową "ja".

Nie tylko narrator jest tutaj spleciony /nie mylić ze splątaniem/ - nierozerwalnie spleciona jest /w naszej pamięci świeżej i nieświeżej/ również przeszłość z teraźniejszością.

Przyjęta przez Autora technika relacji w postaci potoku świadomości urealnia całą tą szokującą sytuację:

jest zwykły optymistyczny poranek, przy kawusi snujesz swoje marzenia nt. przyszłości z ukochanym

i przy okazji w przeglądarce przewijasz zdjęcia z protestów w Gdańsku lat 60-tych (co jest twoją codzienną p r a c ą, w której jesteś zanurzony po same nozdrza)...

a tu taki pasztet!
© 2010-2016 by Creative Media