Go to commentsRozdział 1 - Początek
Text 1 of 1 from volume: Łowca - Upadły Strażnik
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2020-05-22
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views775

— Dallenhorski patrol —

Bujnie gęstą puszczę przemierzała grupa posłańców. Piękne drzewa, krzaki i kwiaty budowały tylko fałszywy pozór podpowiadający, że jest tu całkowicie bezpiecznie. Słońce, lekko przykryte wysokimi drzewami, mimo wszystko rozświetlające im drogę, dodawało im odwagi na tyle, by stracili rozwagę i prowadzili głośne rozmowy idąc powolnie przez obce terytorium.


Przez niemal całą drogę towarzyszył im dźwięk szelestu liści. Na początku zachowali ostrożność, ale potem stwierdzili, że to wiatr trzepocze o drzewa i krzaki. Dłużej nad tym zastanawiał się tylko pewien młody chłopak idący z tyłu.


Miał miecz schowany w pokrowcu, tarczę na plecach i był ubrany w kolczugę, czyli tak jak wszyscy w tym patrolu. Oprócz przywódcy, który dzierżył ciężką zbroję, nosił świetnie naostrzony miecz wykuty z najlepszej krasnoludzkiej stali, na plecach piękną tarczę także wykonaną w tym stylu.


— Gdzie my właściwie jesteśmy? — zapytał jeden z żołnierzy specjalnie zniżonym głosem. Wyraźnie było widać, że pytanie te było skierowane do dowódcy patrolu.


— Żebym ja sam wiedział. Jesteśmy w puszczy jakieś kilka kilometrów od Grajew — odpowiedział dowódca. Głos miał nieprzyjemny — Tak czy inaczej, nie ma w tej puszczy nic groźnego, więc to tylko kwestia czasu aż wrócimy do miasta — rozwinął swoją wypowiedź.


— Wśród chłopów okolicznych wiosek krążą plotki, że w tej puszczy widziano demona — rzekł po dłuższej chwili ciszy jakiś młody żołnierz.


— Cóż za strata czasu! — odrzekł —  Dam sobie rękę uciąć, że ci sami ludzie przestraszyliby się jelenia w lesie i wzięliby go za piekielnego czarta! — dokończył z drwiną w głosie.


Niemalże cały patrol się roześmiał. Rozpoczęły się głośne rozmowy. Ten sam żołnierz co śmiał zakwestionować zdanie dowódcy, poszedł do niego.


— Jednak możemy mieć do czynienia z demonem, musimy to wziąć pod uwagę. Musimy zachowywać się rozważnie i najlepiej cicho, więc lepiej uspokój tę bandę barbarzyńców, jeśli na pewno chcesz wyjść z tej puszczy w jednym kawałku — mówił cicho i powoli.


— To zabrzmiało jak groźba, ale niech ci będzie — odrzekł od niechcenia — Chłopaki! Bądźcie ciszej bo myśli nie można zebrać.


Hołota bojąc się konsekwencji nie posłuchania prośby uciszyła się.


Niektórych zastanawiały szelesty, które pojawiały się i znikały niespodziewanie. Mieli wrażenie jakby za nimi szły. Nie dzielili się ze swoimi przemyśleniami z resztą patrolu, by nie wyszło na to, że się boją. W tych czasach wizerunek był ważny nie tylko dla artystów. Społeczeństwo potrafiło traktować się surowo, nawet jeśli kończyło się to na hipokryzji.



— Młodzian —

Wkrótce rozpoczęła się rozmowa pomiędzy paroma żołnierzami i dowódcą. Rozmawiali o tym, co może się kryć w puszczy. Była krótka, ale interesująca, więc słuchał dokładnie co mówili. Gdy młodziak, taki jak on, wspomniał o jakimś demonie mocno się zdziwił, ponieważ od początku zakładał, że to jakieś większe zwierzę. Mimo to profilaktycznie się rozejrzał. Nic nie zauważył, nawet zbytnio się nie spodziewał, że coś zauważy. Czymkolwiek by to nie było, bestia nadal zostawała nieuchwytna przez ludzkie oczy. Wskoczenie po prostu do krzaków mogłoby być głupim lub nawet samobójczym krokiem. Zachowywał ostrożność i trzymał dystans od wszelkiej zieloności.


Gdy jego towarzysze dyskutowali, coś wyskoczyło z krzaku nie wydając niemalże żadnego dźwięku. Zakryło usta młodziana drewnianą ręką pokrytą mchem. Wciągnęła go w krzaki i uderzyła nim mocno o pień nieopodal stojącego drzewa. Zemdlał.



— Dallenhorski patrol —

Przyśpieszyli kroki. Każdy z nich chciałby już znaleźć się w karczmie i przy ladzie powiedzieć: ,,poproszę Chateau``. Każdy z nich oczami wyobraźni był już w ciepłym i przytulnym domu. Jednak brutalna rzeczywistość uderzała o nich hardo. Zimne podmuchy wiatru sprawiały gęsią skórkę u niektórych.


Od jakiś trzydziestu minut krążyli po puszczy, niczym po labiryncie krętych ścieżek. Niezbyt ciepła atmosfera wdawała im się w kości. Jednak mimo wszystko nie zgubili się - przynajmniej tak twierdził ich przywódca.


W końcu – po kolejnych dziesięciu minutach – coś się zadziało. Cały patrol usłyszał głośny krzyk prowadzący wzdłuż gęsto zarośniętym lesie. Musieli zbiec ze ścieżki i zobaczyć co się stało – taki

był ich obowiązek. Reszta drużyny niechętnie zapuściła się w głąb lasu za dowódcą.



— Młodzian —

Żołnierza zbudził kruk, który usiadł na jego głowie. Nerwowy i wystraszony, przegonił go. Gdy już poukładał myśli i przypomniał sobie to, co się stało, wstał i zaczął powoli iść przed siebie. Nie wiedział gdzie jest, więc kierował się gdziekolwiek. W którąkolwiek stronę by się nie obrócił, widział to samo – niekończące się wysokie drzewa, zielone krzaki i kilka chudych ścieżek. Poszedł właśnie jedną z nich.


Daleko nie zaszedł. Po chwili głośny, tajemniczy dźwięk dochodzący zza jego pleców sprawił, że odwrócił się. Ujrzał znowu tę samą postać. Od razu gdy ją zobaczył zaczął uciekać. Cień nadal stał. Uniósł ręce ponad głowę, a z ziemi nagle zaczęły wychodzić korzenie, które natychmiast zaczęły gonić ofiarę.


Jednak młokos nie dawał się. Mimo zmęczenia uciekał jakby nigdy nic. Schemat się powielił – uciekał gdziekolwiek. Goniące go lekko unoszące się nad ziemią korzenia nie ustępowały. Był mocno zestresowany, to było widać, a po jego twarzy leciał już wodospad z kropelek potu.


Gdzieś w oddali widział niskie, kamieniste wzgórze. Gdy stanął przed nim, poczuł, że nie da rady się wspiąć aż tak wysoko, ale nie miał już wyjścia. Korzenia zbliżały się bardzo szybko, a gdyby wszedł na owe wzgórze mógłby się czuć bezpieczniejszy, ponieważ było tam trochę mniej ziemi.


Począł się wspinać, a jego wrogowie się zbliżali. Podczas gdy on był w połowie drogi na górę, korzenia doleciały do wzgórza i próbowały go dosięgnąć. Były blisko, ale jednak daleko. Czuł ciężar swojego ciała. Zaczął żałować, że tak mało trenował nad swoją kondycją. Po chwili napięcia ledwo co udało mu się wejść, wiedział, że gdyby się nie udało to byłoby po nim.


Zaczął biec dalej przed siebie. Pod jego stopami powoli coraz rzadziej pojawiał się kamień, a coraz częściej ziemia. Niepokoiło go to. I słusznie, ponieważ wkrótce z ziemi wyszły kolejne korzenia. Tym razem było ich więcej. Nie miał nawet czasu zliczyć swoich wrogów bo zaczął od razu uciekać.


Po drodze jego rękę zadrapały krzaki. Nie była to zbyt duża rana. Krew zaczęła się lać kropelkami.


— Cholera! — donośnie skomentował sytuację. Echo rozlazło się po lesie.



— Dallenhorski patrol —

Tymczasem żołnierze patrolu kucnęli i powoli poruszali się do przodu. Osłaniały ich krzaki, więc nie było ich praktycznie widać. Lecz był jeden szczególny minus – prawie nic nie widzieli, więc musieli poruszać się w kierunku z którego dobiegał krzyk.


Gdy już krzaki zaczynały się kończyć, a świat był coraz to bardziej widoczny, najodważniejszy z nich – dowódca – wychylił głowę z krzaku i rozejrzał się. Nic poza śladami krwi nie widział. Wyszli z kryjówki. Ich przywódca podszedł do krwi i zaczął ją oglądać.


— Jest świeża... sprzed minuty. Może dwóch — ocenił — Musimy dalej podążać jej tropem i liczyć na to, że ofiara nie przestała krwawić, bo inaczej jej nie znajdziemy — Chwilę się namyślił i rzekł milszym niż zwykle tonem — Cokolwiek znajdziemy na miejscu, jeśli będzie to coś złego - walczcie do końca. Za późno na odwrót. Za Dallenhor!


— Za Dallenhor! — odrzekła reszta.

Nagle coś zaczęło szeleścić. Dźwięk zaczął iść w ich kierunku. Coraz głośniej. Coraz szybciej zbliżało się. Byli przygotowani na nadejście czegoś niesympatycznego. Ich miecze były skierowane w różne kierunki, tak by nie zostali osaczeni. Dowódca stał w środku ,,kręgu``. W końcu hałas dobiegł końca. Z krzaku wyskoczył... cień.


Wysoki cień stał i patrzył się na swoich przeciwników. Oni także patrzyli się na niego. Całe jej ciało, złożone z ciemnoszarej mgły, pulsowało. Oczy zastępowały dwie czarne święcące się kropki na twarzy. Wydawała dziwne, tajemnicze, trudne do opisania dźwięki.


Jednakże nagle tajemnicza postać przystąpiła do ataku. Znikała co chwilę i pojawiała się przed kolejnym żołnierzem przeszywając go na wylot swoimi pazurami. Pozbywszy się każdego z nich, oprócz dowódcy, stanęła naprzeciwko niego. Postać patrzyła mu prosto w oczy. Dowódca stał w bezruchu, wiedział, że nie da rady, a nadzieja, że odpuści była. Nie stało się tak. Cień nadal patrząc się mu w oczy, powoli odchodził w kierunku krzaków aż za nimi zniknął.


Parę sekund później przywódcę nieistniejącego już patrolu zaczęły oplątywać korzenia wychodzące z ziemi. Gdy już nie mógł się w ogóle ruszać zaczęły się powoli zaciskać. Jego zbroja zaczęła się powoli gnieść jakby była z papieru. Ból był niewyobrażalnie duży, dopóki nie mógł już wziąć oddechu. Ucisk był tak mocny, że szczęka sama mu się otwierała, a zawzięcie jakiegokolwiek powietrza było niemożliwe.


Po chwili korzenia zacisnęły się tak mocno, że gałki oczne wypadły z orbit prosto na ziemię,  a wszystkie żebra zostały połamane, zresztą pewnie podobnie jak i inne kości. Korzenia wzięły ze sobą jego zwłoki i wróciły tam, skąd przyszły.



— Młodzian —

Młokos uciekał dalej aż dźwięk przeszywania gleby ucichł. Rozejrzał się za siebie i ku swemu zdziwieniu nie zobaczył szarżujących korzeni. Odetchnął z ulgą. Oparł się o drzewo i ocierając się o nie powoli zniżał się ku ziemi. Usiadł.


Zaczął rozmyślać. Przede wszystkim zastanawiał się nad tym, kto go goni. Czarnoszara sylwetka nic mu nie mówi. Ktokolwiek by to nie był, pewne było, że jest potężny i zapewne się nim bawi, bo mógłby go już dawno zabić. Drugie ważne pytanie brzmiało: dlaczego? Dlaczego go szuka? Czym mu zawinił? Podobnie jak na poprzednie pytania, nie zna na nie odpowiedzi.


Gdy już poczuł, że energia wraca, przestał rozmyślać i ruszył dalej przed siebie. Mijał te same drzewa, te same krzaki i towarzyszyła mu niezmienna atmosfera. Lecz robiło się coraz jaśniej, a drzew jakby coraz mniej z każdą minutą marszu. Aż w końcu słońce było widać w całości, a drzewa zniknęły za nim.


Znalazł się na łące, pięknej łące. Promienie słoneczne jakby wskazywały mu gdzie ma iść. Wskazywały na miasto wyłaniające się z bardzo daleka. Poczuł niesamowitą radość, że uszedł z życiem. Teraz musiał tylko skierować się do miasta i zdać relację, najlepiej, władcy tych terenów.


Odszedł jeszcze kilka metrów od lasu i od razu począł pod nogami trzęsienie ziemi. Obok niego nagle wyłonił się korzeń, który ciągnął się w górę aż osiągnął na oko jakieś trzy metry. Był sporych rozmiarów. Oplątał nogi młodzieńca i wciągnął go pod ziemię.


W oddali otworzyła się brama miasta, z której niemal od razu zaczęły wybiegać ludzkie sylwetki. Biegnęły w kierunku miejsca nieszczęśliwego zdarzenia. Całej gromadce towarzyszył król.


Stanęli przed ,,grobem`` młodzieńca. Z tyłu tłumu wyszło trzech żołnierzy z łopatami, którzy natychmiastowo zaczęli rozkopywać ziemię w poszukiwaniu ciała. Król już doskonale wiedział, co należy zrobić.




Kilka słów od autora:

To moja pierwsza publikacja na tym portalu. Opinie mile widziane. Za zgłoszenia jakichkolwiek błędów - dziękuję.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media