Go to commentsGęś - odc.3
Text 9 of 19 from volume: Dla panów 50
Author
Genreromance
Formprose
Date added2020-09-03
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views752

Było przed szóstą rano. Maciek stał przy piekarniku i wyciągał z niego bochenki chleba. W kuchni pojawił się mały chłopczyk a za nim Mirka.

– Szczęść Boże! Już pani wstała?

– Tak, ale spało się dobrze, tylko coś tak ładnie pachnie. Ojej, świeży chleb!

– Miałem tyle, ile sam potrzebuję do poniedziałku, ale wczoraj poszło wszystko. Kupić raczej nie ma gdzie, więc upiekłem. Czasem, od święta lubię upiec domowy chlebuś.

– Można?

– Nieee! Ostrożnie, bo się pani poparzy. Będzie na śniadanie. A ty mały, co cię ściągnęło z łóżka tak wcześnie. Głodny jesteś?

Zdzisio pokręcił głową.

– Pić.

– To jest straszny niejadek.

– Tak? Masz wodę z soczkiem. Może być?

Zdzisio wypił duszkiem.

– A chcesz zobaczyć krówki, świnki, gąski?

Zdzisio pokiwał głową.

– Jak masz na imię?

– Zdzisio.

– A ja Maciek. To pani?

– Nie, ja jestem przyszywaną ciocią. Długo by tłumaczyć.

– Przepraszam, jak pani ma na imię?

– Mirka.

– To ciocia Mirka pójdzie z nami. Ubierajcie się!

Maciek też się trochę ogarnął. Usłyszał, jak dziewczyna mówi do kogoś na górze.

– Sławka, idziemy ze Zdzisiem oglądać świnki i krówki. Żebyś się nie wystraszyła, że nas nie ma.

Po chwili zeszli ze Zdzisiem na dół.

– Tu są narty-biegówki, dobierzcie buty i idziemy. Te narty to drewniane z czasów Bieruta, ale jeszcze dobre.

Po chwili byli już na zewnątrz. Był lekki mrozik, niebo było zachmurzone, jak okiem sięgnąć wszędzie leżał śnieg. Na stoku niewysokiego wzgórza widać było jakieś zabudowania. Raczej rząd baraków niż siedzib ludzkich. Na polu stała kolumna wiatraka ze złożonymi skrzydłami, paręset metrów dalej sterczał kikut drugiego.

– Jedziemy tam, do tych obór – wskazał kierunek Maciek. – Umiesz? – spytał Zdzisia.

– Nie.

– No to popatrz. Lewa noga, prawa ręka, lewa ręka, prawa noga. Jedziemy!

Mirka jechała przodem, całkiem nieźle sobie radziła. Mały złapał rytm, ale po chwili Maciek musiał wziąć go na barana. Coś tu było nie tak. Normalnie dziecko na widok obcego tuliłoby się do cioci. Zdzisio, mimo wyraźnego zażenowania wolał iść do obcego.

Dojechali do obór. Kręciło się tu parę osób, kobiet i mężczyzn.

– Szczęść Boże.

– Szczęść Boże. Panie Macieju, podłączyliśmy agregat do traktora i dojarki chodzą – powiedział jeden z pracowników.

– Dobrze. Jest ciepło?

– Jest tak, jak powinno być.

Weszli do obory. Obora w niczym nie przypominała zaniedbanego salonu. Było jasno, ciepło, czysto, ściany niedawno malowane. Łaciate, biało-czarne krowy stały w zagrodach po obu stronach i przeżuwały paszę, którą wyraźnie przed chwilą nałożono im do żłobów. Zdzisio patrzył szeroko otwartymi oczami. Mirka też miała opad szczęki. Wyobrażała sobie, że zobaczy dwie, trzy krówki w śmierdzącej ciemnej szopie, a tu…

– Popatrz, tu jest cielaczek, ma dwa tygodnie.

W jednej z zagród stała krowa i lizała swoje dziecko.

– No! Można pogłaskać krówkę – zachęcił Zdzisia Maciek przy sąsiednim kojcu.

Zdzisio ostrożnie dotknął łba krowy. Ta nie zwróciła na to uwagi.

– Masz, daj jej jabłko.

Mirka zmartwiała. Krowa kłapnęła pyskiem nad sama ręką Zdzisia i szybko pogryzła jabłko.

– O dobrze, że panią widzę, pani Leleniukowa, szczęść Boże!

– Szczęść Boże. Pan Maciej gości prowadzi, powitać, powitać.

– Pani Leleniukowa, dwa szybkie śniadanka się znajdą, dla dziecka i jego cioci?

Leleniukowa zmierzyła wzrokiem oboje.

– A znajdom się, znajdom. Zajdźcie za dwie zdrowaśki do pakamery.

– A jakby jeszcze mleczka po kwaterce?

– A to szybko udoje i przyniese.

I poleciała. Obeszli całą oborę. Zdzisio chciał pogłaskać każdą krówkę.

– Tu się nie zbliżaj, to byk! – ostrzegł Maciek.

Nadeszła Leleniukowa z czymś zawiniętym w serwetkę.

– Potrzymajcie, Macieju.

Wzięła stołeczek, podeszła do krowy z cielaczkiem, kucnęła, strzyknęła dwa razy z wymienia do emaliowanego kubka i przelała z jednego do drugiego.

– Na zdrowie! – Podała kubki Mirce i Zdzisiowi.

Mirka nie mogła ukryć przerażenia.

– Pij spokojnie, krowy są zdrowe jak ryby. Zdzisio, spróbuj i przegryźcie. – Podał im wyjęte ze ścierki podpłomyki z kapiącym masłem.

Mirka ostrożnie dotknęła pienistego płynu wargami.

– Ciepłe! – zdziwiła się.

– Ha! Krowa ciepła, to mleko musi też ciepłe – zaśmiała się Leleniukowa.

– Ale czy to zdrowe?

– Od czasu do czasu tak, to taka bomba energetyczna. W sklepie kupujecie mleko pasteryzowane albo sterylizowane. Tu są te wszystkie zdrowe bakterie, które sprzedają potem osobno w jogurcie. Tłuszczu jest zdecydowanie więcej, ale nie zaszkodzi.

Zdzisio całym sobą żarł nieforemną, cieplutką bułkę z masłem i popijał mlekiem. Mirka poszła za jego przykładem.

– Chodźcie do świnek i gąsek – zaprosił Maciek, kiedy już zjedli, a Zdzisio głośno beknął.

W sąsiednim, mniejszym budynku były dwie zagrody, w jednej może sześć świnek, w drugiej stadko około dwudziestu gęsi.

– To tylko na własne potrzeby. Eksport wieprzowiny jest zablokowany, a gęsi hoduje się zwykle tak do świąt. Ale ja będę miał gości w czasie ferii zimowych, więc chętnie gąskę na jakiś niedzielny obiad zjedzą.

Kiedy tak mówił, Zdzisio otworzył drzwiczki do zagródki z gąskami i chciał wejść, żeby je pogłaskać. Natychmiast najbliższy z ptaków rzucił się na niego z głośnym gęgotem i rozpostartymi skrzydłami. Zdzisio zaczął niezgrabnie uciekać. Mirka bohatersko zagrodziła drogę białej bestii, która ją wywróciła i boleśnie uszczypała parę razy w rękę.

Maciek złapał gęś za szyję i podniósł do góry. Mirka się pozbierała, przytuliła przestraszonego jeszcze Zdzisia.

– Nic się wam nie stało? – zaniepokoił się Maciek.

– Eee! Nic takiego. – Mirka rozcierała bolące przedramię.

– No, na sucho jej to nie ujdzie. Pani Leleniukowa! Pani Leleniukowa!

Leleniukowa pojawiła się prawie natychmiast.

– Gęś pogryzła panią, proszę to obejrzeć. Będę w drewutni.

– Pódźcie ze mno! – zakomenderowała Leleniukowa.

Poszli do pakamery, przybudówki do tego właśnie baraku, która służyła za pokój socjalny, warsztat i biuro.

– Podniesie rękaw!

Mirka zdjęła kurtkę i odwinęła rękaw swetra. Na przedramieniu pokazały się sińce. Ciekawie rozglądała się po pomieszczeniu, na którego ścianach wisiały jakieś dyplomy, certyfikaty i instrukcje.

– Do wesela się zagoi – oceniła obrażenia Leleniukowa.

W pakamerze pojawił się Maciek.

– Chce pani wziąć odwet? Wyrwie jej pani pióra? Pani Leleniukowa pokaże jak. To na poduszkę, wersja dla Zdzisia. A ja Zdzisia odprowadzę do domu. Pójdziesz ze mną?

– Tak.

Maciek ubrał narty, wziął Zdzisia na plecy i pobiegł przez białe pole w kierunku częściowo odbudowanego dworku.


C.d.n.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media