Go to commentsGdy światło nas zabiera
Text 5 of 8 from volume: Kroniki grozy
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2021-06-22
Linguistic correctness
Text quality
Views897

Ado patrzył na mężczyznę położonego na szpitalnym łożu. Dookoła trzeszczała skomplikowana aparatura medyczna, która niekoniecznie należała do osiągnięć najnowszej techniki. Lekarze krzątali się przy pacjencie, ale nie wyglądali na wybitnie zaangażowanych. Nic niezwykłego, większość sytuacji tego typu wyglądała tak samo. Biel lekarskich kitli bywała świadkiem dużo gorszych ponurości.

– Coś jest nie tak – powiedział głośno Ado sam do siebie.

Gdy zbliżył się do łóżka, spostrzegł, że mężczyzna już nie oddychał. Oczy miał zamknięte, a usta przekrzywione w dziwnym grymasie. Może i nie był stary, ale wyglądał na zmęczonego. Musiał się zaniedbywać, nieogolony, rzadkie włosy, zwiotczałe mięśnie – wrażenie, że nie była to wina choroby, było bardzo wyraźne. Człowiek umarł, samotnie, bo nikt nie czekał na korytarzu, a na stoliku nie leżały żadne prezenty od najbliższych. Mężczyzna niczym szczególnym się nie wyróżniał, ale jego twarz wydawała się Ado dziwnie znajoma.

– Tak, to ty – usłyszał za sobą kobiecy tembr.

Zaskoczony odwrócił się w stronę głosu. Dziewczyna w fioletowej rozkloszowanej sukience uśmiechała się do niego figlarnie. Bawiła się kwiatkiem, który miała wpięty we włosy. Wcześniej w ogóle nie wyczuł jej obecności, a teraz nagle poczuł kwiecisty bukiet.

– Ja? – dopytał zdziwiony.

Obca niewiasta oznajmia, że leży martwy na leczniczym łożu – brzmi to abstrakcyjnie, jak jakiś słaby żart. Z drugiej jednak strony, wszelkie przesłanki wskazywały, że naprawdę umarł. Przecież na łożu jeszcze nie ostygło ciało. Jego śmierć była zaskakująco oczywista. A jednak dalej stał i podziwiał tę scenerię jako niezaangażowany widz.

– Co teraz? – zapytał z nutą nadziei.

Dziewczyna westchnęła ostentacyjnie i teatralnie przewróciła oczami. Przez dłuższą chwilę tkwili w ciszy, jakby czekając na grom z niebios i anielskie trąby. Sekundy mijały gdzieś w oddali, ale żadne cuda się nie zdarzyły. Lekarze skończyli swoją pracę, a na miejsce przybył tylko jakiś sanitariusz, który zajął się odpinaniem całej tej maszynerii od martwego ciała.

– Chcesz się pożegnać? – zapytała śpiewnym głosem.

– Nie – odparł bez namysłu.

Nie chciał zapamiętać siebie jako samotnego mężczyznę zmęczonego życiem, który skonał w podrzędnym szpitalu. Nie był pewien, co w ogóle chciał zapamiętać, ale na pewno nie to. Wyobraził sobie swój pogrzeb: księdza, który odmówi standardową formułkę. Sąsiadkę, która zawsze mówiła „dzień dobry”, chociaż nigdy nie odpowiadał, ale i tak przyjdzie, bo pojawiała się na wszystkich pogrzebach mieszkańców kamienicy. Być może przyjedzie kuzyn, żeby zobaczyć, co Ado po sobie zostawił. Posprząta jego mieszkanie, wyniesie większość przedmiotów na śmietnik. Pewnie będzie jeszcze delegacja z pracy, przyjdą z obowiązku, złożą kwiaty i zmyją się w te pędy.

– Chodźmy – szepnęła mu kusząco do ucha.

Ado posłusznie poszedł za nią. Nie wiedział, skąd się wzięła, jaki miała cel, ale ufał jej. Szukał w pamięci, czy kiedyś jej już nie spotkał, ale nie potrafił nigdzie dopasować jej oblicza. Miała śliczne zielone oczy, a jej karminowe usta tworzyły przecudną kompozycję z kruczoczarnymi włosami. Skojarzyła mu się z dziewczyną ze studiów, o której wieczorami wstydliwie marzył. Potrząsnął głową, jakby próbował wrócić do rzeczywistości.

Wolnym tempem skierowali się długim sterylnym korytarzem w stronę windy. Wszystko wydawało się takie chłodne i ponure. Plakat promujący zdrowe odżywianie straszył cukrzycą wszystkich, którzy nadużywali śmieciowego jedzenia.

– Mam prawo do ostatniego życzenia?

– Nie ma czegoś takiego – zgasiła go od razu. – Wszystko, co chciałeś zrobić, już zrobiłeś.

– Nieprawda – zaprzeczył. – Jest wiele rzeczy, które chciałbym...

– Nie, nie chciałeś – przerwała mu i przyłożyła palec do jego ust. – Gdybyś naprawdę czegoś pragnął, dążyłbyś do tego. Jeśli czegoś nie zrobiłeś, znaczy, że tak naprawdę tego nie chciałeś. Miałeś wystarczająco dużo czasu.

Przytaknął niemo, dając się przekonać bez oporu. Pomyślał jeszcze, że jeśli nie może mieć życzeń, to pewnie musi zamknąć najpierw wszystkie swoje sprawy. Sęk w tym, że nie miał nic, co wymagałoby dokończenia. Całe swoje życie był sam i robił te wszystkie sprawy, których ludzie nienawidzą i nie tęskno im do nich. Lubił co prawda swoją pracę, mógł zanurzyć się w rachunkach i fakturach, nie musiał nikomu niczego tłumaczyć. Dostawał za to małe, ale uczciwe wynagrodzenie. Nie zbierał znaczków, nie miał nawet psa. Po pracy grywał w gry sieciowe, w których mógł wyzywać bezkarnie innych graczy i narzekać do woli, że świat dawno zwariował. Robił to bardziej dla zasady niż dla zabawy.

– Chciałbym poznać sens życia – poprosił nieśmiało.

– Po co ci to? – zaśmiała się, naciskając guzik przywołujący windę.

– Żeby mieć przekonanie, że zrobiłem to dobrze.

– Naprawdę? – zapytała, spoglądając na niego z ukosa.

Nie musiała nic więcej tłumaczyć. Co z tego, że poznałby teraz sens życia, skoro jego żywot dobiegł już końca? Czuł, że to i tak nie miało znaczenia. Nie mógł się oszukiwać, że zrobił dobrze te wszystkie rzeczy, które miał do zrobienia, bo przecież nie zrobił nic.

Cały czas był sam. Rzucał kilka groszy na coroczną zbiórkę charytatywną, bo wydawało mu się, że to wystarczy, by wykazać się miłosierdziem, chociaż kwota wystarczała tylko na kilka bułek. Zawsze omijał z daleka kłopoty, nie wtrącał się w sprawy innych ludzi, bo oni sobie przecież tego nie życzyli. Kiedy kuzyn zaprosił go na urodziny, wykręcił się, że ma dużo pracy, chociaż jego szef podkreślał, że powinien więcej wypoczywać. Ado nie wybudował domu, bo mieszkał w starej kamienicy, z której fasady odpadał tynk, a zimą mróz wdzierał się do mieszkania. Nie spłodził syna, bo kobiety nie były nim zainteresowane, więc nawet nie starał się im zaimponować. Nie zasadził drzewa, bo pochodził z miasta i nigdy nie miał własnego ogródka. Nie pokonał swego wroga, bo nigdy nie stanął do walki.

– Do dupy – skomentował, kontemplując swoją biografię. Zrozumiał, że w jego życiu nie było ani jednej pełnej minuty, w której były szczęśliwy.

Winda ruszyła w dół. Dziewczyna posłała mu spojrzenie pełne zrozumienia. Prychnął ironicznym śmiechem. Tak, zasłużył na to, zasłużył na wszystko, co go spotkało i nie zapracował na nic, czego by nie dostał. A na zwolnione miejsce przyjdzie ktoś inny; ktoś samotny wynajmie mieszkanie w centrum, a ambitny człowiek po studiach dostanie pracę w rachunkowości. Świat będzie kręcił się dalej.

– Wiesz, jednej tylko rzeczy żałuję – zaczął się zwierzać. – Marzyłem, by ktoś mnie kiedyś wreszcie pokochał.

– Głuptasie – szturchnąwszy go łokciem, zaśmiała się szczerze.

Drzwi windy otworzyły się szeroko. Zrobiła krok do przodu, a on zaskoczony stał jak wyryty i wpatrywał się w jej radosną twarz. Jej słodki uśmiech wyglądał tak niewinnie. Sprawiała wrażenie tak ulotnej, jakby zaraz miała się rozpłynąć w powietrzu. Uszczypnął się, żeby zyskać pewność, że to nie jest halucynacja. Jego umysł był sprawny, nie mogło być mowy o zwidach. Wyciągnęła ku niemu rękę w zapraszającym geście.

– Cały czas byłeś kochany. Myślisz, że skąd się tu wzięłam?

A potem udali się razem w stronę nieskończonej światłości.

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
No, i umarłeś jak wszyscy przed tobą. Nad własnym łożem śmierci spóźniony o lata "świetne" rozważasz wszystkie swoje /jakżeż nieliczne!/ zasługi oraz błędy i te sakramenckie wypaczenia,


a tu nagle...

Świetna w każdym wyrazie - także tym filozoficznym! - doskonała, wysmakowana literacko proza
© 2010-2016 by Creative Media