Go to commentsInkwizycja. Czas Boga
Text 1 of 5 from volume: Inkwizycja. Czas Boga
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2021-07-11
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views541

- Na stos z nią.

Coraz głośniejsze okrzyki rozszalałego tłumu zaczęły zagłuszać ostatnie słowa wyroku odczytywanego przez wydelegowanego ponad rok temu na ten rozległy teren, przez Inkwizycję przedstawiciela Roberta Bourreauxa. 

Ze względu na ogromne zainteresowanie, cała ta przyspieszona rozprawa odbywała się przed kościołem. Gdyby tego nie zrobiono, inaczej siedzibę lokalnego sądu mieszczącego się w rozwalającej się drewnianej ruderze ten motłoch by rozniósł na strzępy. A tak, ponieważ akurat nie padało, to wszyscy mogli się nacieszyć widokiem skatowanej młodej kobiety, która podtrzymywana przez dwóch osiłków, z trudem starała się ustać na nogach. Kara za jej przestępstwa była oczywiście tylko jedna. Śmierć przez spalenie na stosie. Sama zresztą przyznała się do konszachtów z Lucyferem i do sprowadzenia na te tereny zarazy. Tortury wykazały tylko, że nie miała wspólników i jako jedna, dwa lata temu, stosując te swoje magiczne sztuczki i czary, zabiła czarnym jadem, około pięciuset niewinnych ludzkich istot, których nawet gorąca wiara w Jezusa i Matkę Najświętszą, nie uchroniła przed skonaniem. Taka była ta jej zgubna siła. Teraz, ma jeszcze kilka godzin na pojednanie się z Bogiem i gdy jutro w południe stanie znowu na widoku, będzie to już jej ostatnia chwila. Nie otruje już nikogo. Tutejsi wierni, poddani Kościoła Świętego, mogą zacząć spać spokojnie 

Wprawdzie, doświadczony już w swojej pracy, Bourreaux, nie zauważył, aby ta dziewczyna była winna czegokolwiek, ale że znała się na ziołach i mieszkała na uboczu tego zapyziałego miasteczka, to nadawała się idealnie na skazanie. I chociaż, jako człowieka, inkwizytor, nawet trochę jej żałował, to jednak z racji wykonywanego zawodu, bez zbędnych skrupułów, poświęcił życie tej niebogi, bo tego chcieli przedstawiciele tutejszej gminy i sprawiedliwość boska. A, że i sam chciał się czymś wykazać, to ta niewinna ofiara, złożona na ołtarzu sprawiedliwości Naszego Pana, pozwoli mieszkańcom zupełnie ochłonąć i uznać, że sprawiedliwość została wreszcie dokonana, a jemu da możliwość na szybsze wydostanie się z tego zesłania i opuszczenia wreszcie tej najbrzydziej części Oksytanii, skądinąd pięknej prowincji jego ukochanego kraju. 

Jako świecki przedstawiciel kościelnego wymiaru sprawiedliwości, musiał szczególnie wykazywać się w łapaniu i skazywaniu heretyków, szczególnie, że już raz podpadł swoim władzom, próbując ratować z ich rąk młodą dziewczynę, która swoimi prośbami przekonała go o swojej niewinności. Urok tej czarownicy sprawił, że się ugiął i uwolnił ją od zarzutu spółkowania z diabłem. Skazał ją tylko na batożenie i wygnanie poza teren prowincji. I wtedy właśnie popełnił swój największy błąd, za który pokutuje do teraz. Bowiem, za tę swoją litość, sam o mało nie trafił na stos, gdyż, dziewczyna, którą później i tak schwytano i skazano, w czasie tortur przyznała się, że przed daniem jej wolności, wprzódy ją wykorzystał. Już za to samo mógł jej towarzyszyć na tym stosie. Na szczęście, opat, który po nim te przesłuchania prowadził, potrafił tak pokierować śledztwem, że zmasakrowana dziewczyna krzyżykiem podpisała zeznania na których widniało, że aby odpokutować za swoje grzechy, dobrowolnie wydała się na śmierć i nigdy nie była torturowana. To Bourreauxa uratowało, bo opat zadowolony z takiego obrotu sprawy, już nie wezwał inkwizytora na dodatkowe przesłuchanie. Tak z woli Boga i łaski opata, zakończył się wątek jego współudziału w przestępstwach czarownicy. Jednak, od tej właśnie chwili, Bourreaux nauczony, że bardzo łatwo z kata zamienić się w ofiarę, postanowił, że już nigdy więcej nie będzie litościwy. To przyrzeczenie przydało się właśnie teraz, bo mimo kolejnych próśb tej wiedźmy, tym razem się nie ugiął i ma czym się pochwalić przed opatem. A ten, ma być jutro obecny w czasie wykonywania wyroku. Po tym spotkaniu inkwizytor wiele sobie obiecuje i liczy bardzo, że dzięki temu stosowi, przestanie być wreszcie wygnańcem i powróci do swojego rodzinnego miasta. 

II

Villalbe, od samego początku, było dla Bourreauxa karą wielce uciążliwą. Wszechobecny brud i smród wydobywający się z każdego miejsca oraz ciemnota i głupota mieszkających tutaj ludzi, raziły tego czułego na uroki piękna młodego jeszcze przecież mężczyznę. Jego serce rwało się do czynów wielkich a tutaj niczym nadzwyczajnym wykazać się nie mógł. Na domiar złego, ze względu niezwykłą wprost brzydotę tutejszych kobiet, z konieczności zmuszony był do kompletnej abstynencji, co jeszcze bardziej go dołowało. Ten celibat, pasujący tylko księżom trafił mu się jako kara dodatkowa. I teraz, gdy już w czasie procesu zauważył, że jedyna, która by mogła dać mu odrobinę radości, jest winna i musi umrzeć, to zaczął jeszcze bardziej odczuwać swoje poniżenie. Lecz cóż, taka była jego praca. Nie on, to ktoś inny i tak by ją skazał, choćby za to, że urodą nie pasowała do wszystkich. I wtedy, nawet, gdyby nie znaleziono na nią jakiejkolwiek innej winy i tak by skończyła tam, gdzie jutro on właśnie ją jutro odeśle. Więc, chociaż jej ten stos przyniesie jutro śmierć, to jemu, da wybawienie. 

Nieźle tą myślą podrajcowany, gdy tylko skazaną odprowadzono na noc, do jakiejś pilnowanej przez chłopów komórki a gapie rozeszli się do domów, to Bourreaux postanowił zakończyć ten udany dzień w gospodzie pod Upadłym Jeleniem. 

Uważając, aby ktoś z okna nie wylał na niego kubła pomyj i bacznie omijając kałuże, szedł ku tej swojej zbawiennej rozrywce. Na miejscu, jak zwykle było tłoczno i gwarno. Przekleństwa mieszały się tutaj po równo z toastami. Aby zbytnio nie rzucać się w oczy, przysiadł w kącie sali obok chrapiącego i zupełnie już zalanego, jakiegoś miejscowego osiłka. Obok niego kołysał się na ławie następny, który lada chwila powinien też dołączyć do swojego kolegi, zasypiając, ukołysany dobiegającym do niego gwarem. Bourreaux mógł więc śmiało poczuć się w tym niemym towarzystwie, jakby siedział sam i nie bojąc się natrętnego nagabywania jeszcze nadal spragnionych pijaków, zamówił sobie dwa stakany piwa i butlę rodzimej gorzałki. Piwo było obrzydliwe w smaku a wódka mocno dorabiana wodą ale i tak, połączone w jego żołądku, działały prawidłowo, więc po niedługim czasie i on dołączył do pozostałej dwójki. 

Gdy nad ranem, gospodarzowi tej knajpy, udało się go dobudzić, to patrząc po sobie, od razu zauważył, że nie zważając na jego stanowisko, ktoś go po prostu ze wszystkiego obrabował i teraz, jeno w samych pludrach i na bosaka, będzie musiał wracać do wynajętego przez Inkwizycję pokoju. Gospodarz rozpytywany przez niego i nawet straszony sądem, jak zwykle w takich sytuacjach niczego nie widział i nie słyszał. Nie pozostało więc inkwizytorowi nic więcej, jak tylko wyjść na tę zimnicę i moknąc oraz taplając się w wodzie, dotrzeć wreszcie do swoich włości. 

III

Ranek obudził go krzykiem opata. 

- Przyjeżdżam, patrzę i co widzę. Leży na wyrku jakiś wrak. Myślę, zalągł się tutaj jakiś miejscowy lub pomyliłem domy. Ale nie. To mój wysłannik, brudny jak świnia i na kilometr śmierdzący gorzałą ośmiesza swój urząd. Wstyd i hańba. Przedstawiciel kościoła, ma za nic jego powagę i gardzi jego wielkością. 

- Litości opacie. Nigdy się nie upijam, lecz wczoraj z racji znalezienia winnej zarazy i jej skazania, chciałem jakoś ten swój sukces uczcić. A przecież na tym zadupiu innych rozrywek nie ma. Już sam się ukarałem, bo łeb mi pęka. 

- Jeszcze słowo a sam trafisz do lochu i na tortury. Do kościoła trzeba było iść i podziękować Jezusowi naszemu Wybawicielowi za łaskę i pomoc w misji tępienia tej heretyckiej zarazy. To przecież On, nasz Pan, kieruje wszystkimi naszymi poczynaniami i to Jemu, nie sobie powinieneś człowieku dziękować. 

- I za to też, że zaprowadził mnie pod Upadłego Jelenia? 

- Nie bluźnij bałwochwalco. To szatan ciebie tam zawiódł. Oj widzę, że będę się musiał bliżej przyjrzeć twojemu postępowaniu. Nie masz za grosz szacunku do Boga i do mnie, bo nawet nie powitałeś mnie Jego imieniem. 

- Wybacz opacie. To już się więcej nie powtórzy. 

- I w tym masz rację. Bo po tym, co teraz zobaczyłem, to nawet to widowisko, które tutaj gotujesz, nie uchroni cię od pozostania tutaj, a ja już nigdy więcej nie chcę cię widzieć na swoje oczy. A teraz przebrzydły pijaku, prowadź mnie do karczmy i karz migiem dać coś do zjedzenia. Taki gniew, już i tak na mój pusty żołądek szkód w nim narobił, to bacz, abyś czymś więcej mnie nie rozdrażnił, bo marny twój los inkwizytorze. Gdy po godzinie wyszli wreszcie, zauważyli, że stos dla czarownicy był już gotowy. Gnuśni zazwyczaj mężczyźni i nie skorzy do jakichkolwiek robót, tym razem, dla godnego uczczenia takiego święta, już rankiem wszystko zmajstrowali i nawet dla lepszego widoku gawiedzi, ten wbity w ziemię długi pal, otoczyli znacznym podwyższeniem a gęsto poukładane w koło niego suche gałęzie, były także godne pochwały. Aby nawet ulewa tej ceremonii zakłócić nie zdołała, na czterech żerdziach na wysokości ponad trzech metrów rozpostarto płachtę. 

Nim we dwóch dotarli na miejsce, już po drodze słyszeli gwar z placu kaźni dobiegający. To najbardziej spragnieni tej uczty duchowej i niezwykłych widoków, rozprawiali zawzięcie o mającym rozpocząć się wkrótce przedstawieniu. Aby jednak nie tracić czasu, mlaskając i siorbiąc, objadali się resztkami kromek chleba i popijali z ogromnych stakanów piwsko. Słusznie przewidywali też, że po tym dzisiejszym pokazie boskiej sprawiedliwości, nastąpi rychły koniec ich zmartwień związanych z zarazą i od teraz będą mogli już bez obaw zacząć uzupełniać braki w zaludnieniu miasta. 

Zachęceni łatwym zarobkiem, do miasteczka z odległych okolic, przybyli różni kuglarze, połykacze ognia i kramarze. A w ślad za nimi, jak zwykle, pojawili się także kieszonkowcy i szubrawcy najgorszego autoramentu a także żebracy, którzy swoim krzykiem o pomoc, głośnymi modlitwami i nagabywaniem przechodzących, tę atmosferę radości jeszcze bardziej powiększali. Tak więc, ta euforia wielkiej jak na to miasteczko imprezy, była już bardzo widoczna i słyszalna. Wszystkich martwiło tylko to, że główna atrakcja tego dnia, czyli czarownica za szybko spłonie i zbyt wcześnie będą musieli powrócić do domów. Ale, mimo takiego frasunku, radość panowała tutaj wielka i nawet dzieciaki nie mogły doczekać się tego najważniejszego południa w ich życiu. 

IV

Villalbe doczekało się wreszcie Nadine Beau, czarownicy skazanej na stos. W atmosferze festynu, przy odgłosach fujarek i kornetów, zawleczono ją na podwyższenie i opasano wieloma sznurami, bo nieco zmaltretowana, nie mogła inaczej prosto ustać. A i tak, kiwała się na boki, przez co tłum zaczął się obawiać, że gdy płomienie ją obejmą, to zbyt szybko upadnie, i tą swoją słabością, zmniejszy atrakcyjność widowiska. 

Przekrzykując odgłosy tłumu, Bourreaux, raz jeszcze przeczytał treść wyroku i wreszcie uroczyście rozpalono stos. Opat Closaoux, który siedział opodal inkwizytora, z obrzydzeniem patrzył na jego przepitą twarz i wymiętoszone ubranie. 

- Nic z godności w tym człowieku nie ma zupełnie. – Myślał. - Jednocześnie zastanawiając się nad karą dla tego degenerata. 

Nim jednak ogień dotarł do czarownicy, stała się rzecz niespotykana. Wiedźma, wyplątawszy się z węzłów, i nie zważając na płomienie, zeszła powoli na ziemię i bez słowa zaczęła oddalać się z miejsca swojej niedoszłej kaźni. Tłum zbaraniał a obaj przedstawiciele władzy oniemieli. Zapanowała kompletna cisza. Przy zupełnym bezruchu wszystkich, Nadine omijając zebranych gapiów zniknęła za rogiem najbliższej uliczki.. 

Jako pierwszy odzyskał głos Closaoux. 

- Łapać ją! 

Nikt jednak nie ruszył się z miejsca. I chociaż opat zaczął wściekle pięściami okładać każdego, kto mu się nawinął pod ręce, to nawet ta jego zachęta, nie na wiele się zdała. 

- Panie, to siła nieczysta. Sam diabeł ją uwolnił. A z nim zadzierać tylko ksiądz może. Nam maluczkim to się nie uda. – Tłumaczył jeden z obijanych widzów. 

I tak, widowisko skończyło się wcześniej, nim ktokolwiek się spodziewał. Dogasający stos oglądali już tylko nieliczni. Reszta modląc się i przeklinając na przemian, pospiesznie opuściła plac, unikając tylko drogi, którą ulotniła się wiedźma. Dla wszystkich było jasne, że Bourreaux zadarł ze zbyt wielką siłą zła i za to każdy z nich z osobna będzie teraz ukarany. A, czy wróci tutaj zaraza, czy też pojawi się inne okrucieństwo, tego nikt nie wiedział, dlatego przeraźliwy strach opanował całe Villalbe. 

V

Dla opata, cała ta sytuacja wydawała się podejrzana. Ktoś przecież tej dziewusze musiał pomóc. Przecież, gdyby ją rzeczywiście dobrze skrępowali, to żadna siła, nawet piekielna, by jej nie wyratowała. Jest przecież przedstawicielem kościoła to wie, że cuda nie istnieją i żadne nadprzyrodzone istoty po tej ziemi nie chodzą. A, te bujdy dla motłochu, są przecież głoszone tylko po to, aby trzymać to całe pospólstwo w ryzach i bojaźni. Inaczej żadnego pożytku by z nich nie było. Wymyślone kiedyś, ognie piekielne, opętania i kumanie się z diabłem, mają ich poskromić i przygiąć im karku. Po to też wymyślono tę całą Inkwizycję, jej sądy i tortury, aby motłoch bał się różnych kar zsyłanych na nich przez niebo. Bez tego, nawet wiara w Przenajświętszą Trójcę i wszystkich świętych, już dawno by się skończyła. A tak żyją w bojaźni a przez to sam opat ma stanowisko i może czuć się bezpieczny. 

Jak więc ktoś śmiał wypuścić tę bezbożnicę i pozwolić na to, że teraz powaga władzy, której jest przedstawicielem może ucierpieć. Dla tego miasteczka, jej postać urosła do niewyobrażalnych rozmiarów i niedługo zacznie się wszystkim mylić, czy jest ona czarownicą, czy jakąś świętą, bo przecież ta jędza o własnych siłach zeszła ze stosu, a tak może uczynić tylko ktoś nawiedzony. Najdziwniejsze jest to, że chociaż przedtem jej wygląd wskazywał, że w czasie przesłuchań zrobiono wszystko, by ją porządnie osłabić, to schodząc z podestu, nawet się nie zachwiała. 

Gdy to przeanalizował, podejrzenia opata skierowały się tylko na jednego człowieka. Bourreaux, jako jedyny piśmienny i chociaż także nieco tępy na umyśle, to jednak, tylko on mógł dogadać się z kimś, aby za to, że on Closaoux, postraszył go nieco pozostaniem w Villalbe, świadomie doprowadzić do tej katastrofy. 

- Niepotrzebnie go skrzyczałem i przestraszyłem. Pewnie dlatego spanikował. Ta wiedźma miała stać się jego przepustką na świat. A skoro nie, to nie chciał mieć na sumieniu żywota tej niewinnej dziewuchy. 

- Przecież obaj wiemy, że, nasz Święty Kościół, torturami zmusza do wyjawienia tego, czego nie było. Madejowe łoże, łamanie kołem i inne nie mniej skuteczne narzędzia, złamią każdego, więc i tę słabą przecież istotę bez trudu pokonały. I wszystko by się dobrze skończyło, gdyby spokojnie sobie spłonęła. A, że tak się nie stało, to teraz obaj mamy problem. On, bo za karę naprawdę stąd nie wyjedzie, a ja, bo gdy o tym wydarzeniu dowie się biskup, to mnie wyrzucić z urzędu może. Opactwo stracę i nie pomogą mi tłumaczenia, że skąd miałem wiedzieć, że przez takiego niezgułę to wszystko się wydarzy. Sam przecież, na inkwizytora go wybrałem, bo z pozoru, wydawał się całkiem sprawnym katem i bardzo szybko wykazał się sukcesem, więc, gdyby wczoraj się nie uchlał i ja bym tego nie ujrzał, to swojej szansy by nie zmarnował. A tak zrobił co zrobił i teraz obaj mamy klops. A, ja teraz, zamiast być jego postrachem, sam gaciami trzęsę i liczę że od pomysłowości Bourreauxa zależeć będzie, czy obaj oberwiemy po uszach, czy nam się upiecze. Na co mnie licho przywiodło w te strony. Gromadzkiego festynu mi się zachciało, jakbym nie mógł u siebie rozerwać się jeszcze lepiej. Chciałem atrakcji, to teraz mam. 

Bourreaux patrzył na te wydarzenia jak na jakąś bajkę. Przecież to wszystko nie mogło się wydarzyć. Nie u niego i pod jego kontrolą. Teraz tej jego totalnej klapy nie da się zamienić na jakiś sukces. Nikt nie uwierzy, że w Villalbe zdarzył się cud i to niewinnie skazana święta pokazała swoją moc. Te wszystkie święte raczej ginęły w męczarniach a nie ożywały w płomieniach. Może to jednak straszna wiedźma. która pokazała na co jej moce piekielne stać. Też niemożliwe. Ta młódka, którą torturował osobiście, była już na wykończeniu i na własnych nogach, prawa nie miała tego stosu opuścić. Za tym musi się kryć, jakiś człowiek, dla którego ta dziewczyna była taka ważna. Teraz jednak nie czas na śledztwa i wyjaśnienia. Nim to wszystko po okolicy się rozniesie, trzeba jakąś drugą znaleźć i za poprzednią podstawić, aby te tumany z Villalbe, w tej zamianie się nie zorientowały. Po tym, urządzi się nową egzekucję i sprawa zaraz ucichnie. 

VI

Nadine, leżała w łożu przykryta szczelnie i chociaż odczuwała jeszcze wielki ból, to nie jęczała, szczęśliwa, że uniknęła stosu. Tylko przypadek sprawił, że ten ratunek się udał. Wprawdzie miała przyrzeczone, że ją uratują, ale, gdy po pobieżnym jej przesłuchaniu przez Bourreauxa, ten zaraz zarządził tortury, to, ze względu na ich brutalność, wszyscy zainteresowani jej uwolnieniem, stracili nagle nadzieję. Tych tortur mogła nie przeżyć. Była przecież taka delikatna i krucha. Dopiero wczoraj, gdy na żądanie przebranego w ubranie inkwizytora żołnierza z zamku, nieświadomi niczego strażnicy wywlekli ją z lochu i wrzucili na wóz, to pozostali wybawiciele, zobaczyli, że nadal żyje. 

Nie była nikim nadzwyczajnym. Ot, po prostu taką zwykłą zielarką. Ale jej atutem było to, że była tutaj jedyna. A Filip, par Langwedocji nie mógł sobie pozwolić na zupełne odcięcie od możliwości leczenia podagry a swoich najbliższych także innych dolegliwości. Już od dość dawna, z usług panny Beau, korzystali prawie wszyscy. A, że udało jej się dokonywać rzeczy prawie niemożliwych, to zaczęła być niezastąpiona. I tak by trwało nadal, lecz niestety, sięgnęła po nią władza kościelna. I właśnie Robert Bourreaux, nazwał ją czarownicą i oskarżył ją o uprawianie magii, po czym ją aresztował. A Świętej Inkwizycji, nawet sam par nie mógł się temu przeciwstawić. Ta instytucja stała już ponad wszystkimi i chociaż znienawidzona, sama tworzyła prawo i była zdolna zastraszyć każdego. Do otwartej walki z tymi siepaczami Boga, on skromny magnat, siły przecież nie miał, ale by pokazać, że i ich podstępem pokonać można, na to mógł się odważyć. 

Teraz, gdy odzyskał Nadine, musiał ją podmienić na inną. I tak zrobiono. Przez podstawionego darczyńcę, upici do nieprzytomności strażnicy nie widzieli nawet, gdy ponownie ich więźniarka znalazła się w pilnowanej przez nich komórce. A rano, gdy już rozebrani leżeli spokojnie z dala od miasteczka ich role przejęli kolejni przebierańcy. I to oni właśnie nadzorowali stos. To oni przyprowadzili z sobą zdrową i silną zamienniczkę czarownicy, którą potem, zamiast sznurami, skrępowali słomianymi wiechciami, dlatego, bez trudu te więzy rozerwała i nim ją ogarnęły płomienie, uwolniła się zupełnie i opuściła na ochach wszystkich swoje miejsce kaźni. Ten efekt zaskoczenia spowodował, że nikt niczego nie zauważył i dzięki temu, żadnej pogoni za uciekinierką nie było. 

Pewnie, dla kogoś postronnego, cała ta mogła się wydawać nieco karkołomna, lecz w rzeczywistości była obmyślana w każdym szczególe i nikt, prócz cierpiących z przepicia na ogromny ból głowy strażników, nie mógł z tego powodu ucierpieć. A, że też, dla para Filipa, zrobienie takiego psikusa potędze kościoła, warte było takiego zachodu, to wszyscy świadomi jej uczestnicy, cieszyli się z odniesionego sukcesu. 

VII

Carcassonne i Closaoux patrzyli na siebie z wściekłością. Inkwizytor, który po opacie spodziewał się i tak najgorszego, nie miał zamiaru korzyć się przed nim. Bo jak mu ten mnich udowodni konszachty z czarownicą, która, w komórce zamknięta była do samego końca i na dodatek cały czas przez straże pilnowana. Do tego, to jego upicie się, zamiast mu zaszkodzić tylko go wybroniło. To, że zasnął na ławie w karczmie, widziało wielu, i że stamtąd nie wychodził także to wielu potwierdzić mogło, więc, ponieważ, tę wiedźmę sam odnalazł i dał na pożarcie Inkwizycji, to tylko ktoś chory umysłowo, mógł mu zarzucić, że sam ją potem pomógł w ucieczce. Domysły opata, żadnego dowodu nie mają i chociaż Closaoux, chętnie by go widział na torturach, to jednak będzie się musiał z nim dogadać. Alibi inkwizytora było niepodważalne. 

- I co teraz zrobimy? 

- Znajdę inną na miejsce tej uciekinierki. 

- A, co z biskupem? 

- O niczym wiedzieć nie musi. Ci analfabeci niczego nie zdradzą, bo jeśli nikt ich pytać nie będzie, to o całej sprawie szybko zapomną. A ja, już tego faktu także nie pamiętam. 

- A co chcesz za to panie Bourreaux? 

- Tylko powrotu do Carcassonne. A, z tymi ludźmi tutaj niech ktoś inny się boryka. A tak naprawdę. To, czy temu grajdołowi potrzebny jest jakiś przedstawiciel Inkwizycji? Nawet ja, z nowej swojej siedziby, w razie potrzeby, te ich problemy ogarnę. Jedna wiedźma na ten grajdoł wystarczy. I tak bym teraz siedział tutaj zupełnie zbędnie a tam, w Carcassonne przydam się bardziej i więcej dla naszego Pana uczynię, niż tutaj. 

- No niech ci będzie. Zwinnie wyplątałeś się z tego galimatiasu. Lecz musisz mnie za czas niedługi nowym stosem uraczyć, bo przecież czymś muszę się przed biskupem wykazać, a wie, że tutaj jestem. 

- Choćby jutro mogę cię panie na nowy stos zaprosić, więc nawet wyjeżdżać nie musisz. Ludzie tutaj dowiedzą się tylko, że uciekinierkę złapałem i znowu ją będzie można spalić. 

Nie czekając już na nic Inkwizytor wybrał się w podróż po okolicznych wsiach, aby stamtąd jakąś babę przywlec. Nie będzie to misja trudna, bo jak się ich dobrze przyciśnie i współudziałem z wiedźmą postraszy, to zaraz jakąś niebogę znajdą i aby mieć spokój, na tortury wydadzą. 

I, jak inkwizytor przewidział, już w trzeciej wsi, taka taką odnalazł. Jednego chłopa uwiodła, to pozostałe baby, patrzeć już na nią nie mogły, więc na podpowiedź inkwizytora, że pewnie to jakiś czarci pomiot, w tej kobiecie się ukrył, natychmiast nieszczęśnicę w jego ręce wydały. Nie zeszło więc Bourreauxi nawet pół dnia, jak już spętaną na wozie wiózł do miasteczka. Teraz, wystarczyły mu dwie godziny przesłuchań i już zmasakrowana nieco, zaczęła swoją poprzedniczkę przypominać, bo nawet, jak i ona słaniała się na nogach i ustać prosto nie mogła. Można było nowy stos szykować, o czym strażnik poinformował mieszkańców i budowa miejsca kaźni ruszyła na nowo. 

- Tej baby, już chyba nikt nie porwie, - pomyślał Bourreaux, - więc teraz, ta powtórka ludowego festynu powinna się udać znakomicie i żadne nieprzewidziane wydarzenia przerwać jej nie będą w stanie. 

Opat, chociaż tego przyznać nie chciał, był jednak tym tempem pracy inkwizytora, nieco zafascynowany i zaczął nawet mieć o nim lepsze zdanie. Inna rzecz, że do tego zmusiła go odpowiednia motywacja. Dla ucieczki stąd, Bourreaux był gotów na wszystko. Zastąpienie więc, jednej niepotrzebnej śmierci na drugą, równie zbędną, przy takiej perspektywie powrotu do Carcassonne, przyszło mu równie gładko jak poranna modlitwa. 

A, że wszystko znowu zaczęło się układać po ich myśli, mogli już spokojnie odetchnąć. Jaką to przecież będzie radością, gdy po powrocie do miasta, już obaj, chociaż każdy w swoim zakresie, będą mogli zająć się tępieniem wrogów władzy kościoła. Tak wiele jest przecież nieprawości wśród ludu. Zacofanie gminu powoduje, że da im się tym ludziom wmówić, iż nawet kobieta, która chociaż nie posiada żadnego rozumu, to potrafi jednak zabierać Bogu wyznawców i pchać ich w szpony piekielnych sług. 

Pewnie w to wierzył nawet sam przecież papież Grzegorz, który swoim dekretem Świętą Inkwizycję powołał i za „źrenice oka” ją uznał. Dlatego i oni teraz, mogą z tą herezją walczyć. A, że to lubią robić, bo takie jest przecież ich powołanie i wola Chrystusa, to z rozkoszą, z Jego imieniem na ustach, mogą ten świat ogniem i torturami oczyszczać z wszelkiej nieprawości. A, że gdziekolwiek by nie spojrzeć, tam przecież przeciwników jedynego Pana jest wielu. To od teraz, będą musieli jeszcze bardziej się starać na łaskę Nieba zasłużyć. I chociaż obaj podejrzewają, że nie zawsze ich wyroki będą sprawiedliwe, a całe gadanie o wiedźmach, tylko wzmocnieniu władzy kościoła służy, to i tak, aby dochrapać się lepszego poważania u swoich władz, zrobią dla nich i siebie wszystko, bo, jak słyszą od zwierzchników, że lepiej stu niewinnych skazać, niż jednemu winnemu przepuścić, więc niech tak będzie. Nie im przecież dyskutować z mądrzejszymi. Przecież, Najwyższy i tak na swoim sądzie boskim, odsieje ich jak ziarno od plew i przygarnie do siebie tych wszystkich, których niesłusznie i przedwcześnie do Niego odesłali, a tych winnych do czeluści piekielnych odeśle. Dlatego, zbyt wielkiego błędu nie popełnią, gdy i tym razem, podeślą do Jego bram, kolejną niewinną istotę. Przecież, poświęcą ją dla chwały Niebios, a więc ten czyn, już w samych założeniu jest chwalebny. A za tę pomoc w zwalczaniu zła, niczego nie pragną. Najwyżej kiedyś, im dwóm, pokornym sługom, da miejsce przy sobie. I chociaż, w to wszystko zupełnie nie wierzą, to taka zachęta dla nich, chociaż jeno w słowach, jest i tak kusząca. Mogą przecież wykazać się konsekwencją działania i przy tej okazji, w służbie Inkwizycji, dla swojej żądzy krwi należyty upust odnaleźć. 

VIII

Tym razem, rzeczywiście nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło i zadowoleni z wymierzenia sprawiedliwości czarownicy, mieszkańcy Villalbe mogli spokojnie dokończyć świętowanie w karczmie pod Upadłym Jeleniem czy w szynku „U kaprawego Jacka”. Czarownica bowiem spłonęła tak prawidłowo, że smród spalenizny, jeszcze przez parę godzin, zagłuszał codzienne miejscowe odory. Zafascynowani tym wydarzeniem ludzie, podmiany nie zauważyli, bo dla gapiów liczyła się bardziej sama forma organizacji stosu a nie jej szczegóły, czyli treść. Równie dobrze, do pala mógł być przywiązany kozioł, byle tylko udało się go przebrać w kobiecą suknię. Gdy wreszcie plac opustoszał, bo wszyscy poszli opijać szczęśliwe zakończenie imprezy, to mimo wielkokrotnego zapraszania ich, opat i inkwizytor, grzecznie odmówili udziału w popijawie i zajęli się swoimi sprawami. Opat, już zupełnie udobruchany i spokojny o swoje dalsze losy, odjechał natychmiast a Closaoux, aby nie zapeszyć swojego szczęścia, natychmiast spakował swój skromny dobytek, aby już następnego dnia, nie tracić na to czasu i bez żadnej estymy, przyglądał się po raz ostatni temu strasznemu miejscu jego zesłania. 

Odtąd miasteczko było już wolne od nadzoru kościelnego i jeśli nie liczyć starego klechy proboszcza Incroyantsa, to jego mieszkańcy mogli już bezkarnie przestać chwalić Pana i znowu zacząć upijać się na umór, co zawsze im lepiej wychodziło niż wiara w Jezusa Chrystusa i Matkę Przenajświętszą. 

VIII

W tym czasie, wykurowana już nieco Nadine, spacerowała po korytarzach zamku. Była już tutaj wielokrotnie, ale, że teraz miała się w tym miejscu zatrzymać na dłużej, wykorzystywał swój wolny czas na poznawanie wszystkich zakamarków i tajnych przejść tego zamku. Mimo, iż sama mieszkała w lepiance na skraju lasu, to i w tych murach czuła się zupełnie dobrze. I chociaż par Filip, nie zatrudnił jej jeszcze na służbę, to już wszyscy wiedzieli, że tak się stanie i traktowano ją z szacunkiem równym magnatce. Przecież była tutaj na prawach specjalnych. I jako nadworny medyk, miała dostęp do wszystkich pomieszczeń, a że po trosze uznawano ją za czarownicę, to chociaż, tortury udowodniły, że wiedźmą nie jest, to jednak z tego mitu coś pozostało, bo pozostała służba schodziła jej z drogi, żegnając się pobożnie, a pokojówki, jeszcze pluły przy tym przez lewe ramię. 

Tylko sam par, traktował tę młodą dziewczynę na równi z mężczyznami i gdy odczuwał jakieś bóle, ściśle też stosował się do jej zaleceń. 

- I co sądzisz mój kwiatuszku, czy i ty zauważyłaś, że kościół instytucjonalny nadmiernie się bogaci? 

Kwiatuszkiem nazywana przez para Filipa, Nadine z szacunkiem podchodziła do ich wspólnych rozmów, bo chociaż sama nie była aż tak wykształcona, jak jej wybawca, to przecież czytać i pisać umiała a i łacina dla niej nie była obca. 

- Duchowni brzydzą się biedą i chociaż powinni żyć skromnie, to przepychu nie unikają. Z Jezusowych nauk, w tej instytucji pozostało niewiele. Zbawiciel ich już nie inspiruje do żadnych działań. A co gorsza, Jego słowami straszą wyznawców a im samym z Niego, pozostały tylko sandały, więc swoje umiłowanie bogactwa za cnotę a nie grzech uważają. Są przecież normalnymi ludźmi. A każdy chce mieć coraz więcej a nie mniej. Ale oni, u siebie tej pazerności nie widzą, chociaż innych na piekielne za to samo skazują. Ta ich dwoistość zawsze mnie denerwowała, lecz przecież niczego nie znaczę i nie mnie przystoi prowadzić z nimi walkę. Wystarczy, że to oni z mądrością innych ją prowadzą. Już i tak mnie o mało nie uśmiercili, bo chociaż wiedzą, że czarownic i wiedźm nie ma, to tylko dlatego, że niektóre kobiety, od pozostałej gawiedzi trochę więcej umieją, to już wystarczy, aby się na nich mścili. Medycy stosują te same zioła i choć o nich mniej od zielarek wiedzą, to jednak, że są mężczyznami, nie są posądzani o konszachty z diabłem. Ich za to inkwizytorzy nie ścigają a nas tak. Gdyby jeszcze wiedzieli, że umiem czytać i znam łacinę, to już bym nie tutaj w Villalbe sądzona była, lecz w Carcassonne, bo przecież kobiety, w rozumieniu kościoła, rozumu mieć nie mogą, więc te z nas, które jakąkolwiek wiedzę posiadają, skumały się z piekłem. A to przecież, ogniem się z nas wypala. A to, że ty panie tak mnie nie traktujesz, jest przecież wyjątkiem i jako wspólnik czarownicy, sam możesz Inkwizycji podpaść. Aż się dziwie, że nie boisz się tutaj u siebie mnie ukrywać. 

- I nie opuścisz, nim ja sam tego nie zechcę. Tutaj kościół nie ma nic do gadania a za swoje postępowanie, rozliczę się tylko z Bogiem. Jesteś lepsza od medyków, których mi przysyłali, bo przy nich już bym się z życiem musiał pożegnać, przy tobie jeszcze nogi mnie noszą a głowa działać nie przestaje. 

- Nic w tym tajemniczego. Są zioła na różne dolegliwości i jeśli Bóg nie chce nas jeszcze powołać do siebie, to one pomagają znosić ból, niestrawności i gorąc ciała. Ja tylko wiem, które są do czego, służą i jeśli przyjąć, że właśnie ta wiedza to magia, to rzeczywiście jestem czarownicą. A, jeśli jest to tylko solidna wiedza, to czary niech tylko bajarze opisują a kościół, który z bajkami walczy, powinien się bać kary tego Boga, któremu służy. 

- Ja to wiem, i ty to rozumiesz, lecz trzymanie w ciemnocie plebsu, jest przecież dla kościoła zbawienne. Łatwiej jest bowiem sprawować rządy dusz, mieszkających w ciałach głupców, niż myślicieli. Dlatego tak łacno potępiają wiedzę, bo ona oddala wiernych od machlojek kleru. A, że i samo przesłanie wiary jest w świętych księgach nieco niejasne, to ich strach przed utratą swojej władzy powoduje, że wątpiących uznają za najgorszą zarazę. I to właśnie dlatego, pod pozorem walki z herezją, zabijają myślących, aby w pozostałych zasiać nienawiść do wiedzy. I w ten właśnie sposób, chcą ogniem i torturami wyplenić zagrażające im wszystkie objawy nieposłuszeństwa ludu.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Dobry tekst, a najlepsza jest ostatnia wypowiedź. Oddaje bowiem całą działalność Kościoła.

Mała uwaga: Powinieneś rozróżniać słowa: "kościół" i "Kościół". Pierwsze to budynek, a drugie to instytucja.
© 2010-2016 by Creative Media