Go to commentsRozdział 24. Pogoda sprzyjała tej miłości /5
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2022-01-29
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views738

- Bim-bammm!


Ze wszystkich kątów nadeszła wreszcie cisza, zniknęli dysponenci wielkiej pieczęci, korektorzy błędów ortograficznych i przecinków, administratorzy oraz sekretarki reżysera, po raz ostatni przemknęła ze swoim wiechciem kurierka.


- Bim-bammmm! - po raz czwarty uderzył zegar.


W atelier nie było już żywej duszy. Jedynie w drzwiach wyjściowych, zaczepiony kieszenią swej marynarki o miedzianą klamkę szarpał się, wyjąc jak potępiony i bijąc kopytami, prawdziwie marmurowy prosto z gzymsu pół asystent, pół aspirant w błękitnych pantalonach.


Dzień pracy nareszcie się skończył.


Od strony morskiego brzegu i wioski rybaków dobiegło pianie koguta.


........................................................................................................................................................................



Kiedy antylopowska kasa ponownie zapełniła się pieniędzmi - tym razem dzięki szczodrości fabryki snów - autorytet komandora, tak przyblakły po ucieczce Koriejko, odzyskał swój dawny blask. Panikowskij otrzymał niewielką sumkę na swój kefir oraz obietnicę wstawienia wszystkich złotych zębów w szczęce. Bałaganowowi Ostap kupił nową marynarkę oraz jako dodatek do niej skrzypiącą jak siodło skórzaną aktówkę. Co ciekawe, chociaż była pusta, Szura często ją wyjmował i do niej zaglądał. A Koźlewicz dostał 50 rubli na benzynę.


Antylopowcy wiedli czyste, moralne i prawie wiejskie życie. Pomagali właścicielowi oberży w zaprowadzaniu należytego porządku i już wiedzieli, jakie są ceny jęczmienia i śmietany. Od czasu do czasu Panikowskij pojawiał się na podwórzu, troskliwie zaglądał najbliższemu koniowi w zęby i mamrotał: *Dobry źrebak, ani słowa*, chociaż to była tylko dobra kobyłka.


Jeden tylko komandor przepadał gdzieś po całych dniach, a jak się pokazywał w karczmie, dziwnie był wesoły i roztargniony. Przysiadał się do swych przyjaciół, którzy pili herbatkę w brudnej szklanej galerii, zakładał obutą w czerwony trzewik krzepką nogę na nogę i przyjaźnie mówił:


- Jak tam, Panikowskij, myślisz, że to prawda, że życie jest piękne, czy to tylko tak mi się wydaje?

- A gdzie to pan tak szalejesz? - z zazdrością dopytywał się naruszyciel konwencji.

- Dziadku! Taka dziewczyna nie dla ciebie, - odpowiadał Ostap.


Bałaganow wówczas domyślnie chichotał i kolejny raz oglądał swoją nową aktówkę, a Koźlewicz uśmiechał się pod swoim konduktorskim wąsem. Wszak już nie raz, i nie dwa woził komandora i Zosię po nadmorskich szosach.


Pogoda sprzyjała miłości. Pikowane kamizelki wciąż powtarzały, że tak pięknego sierpnia nie było od czasów wolnego miasta i porto-franko. Noce pokazywały teleskopicznie czyste, kryształowe niebo, a dni pełne były fal morskiej oświeżającej bryzy. Dozorcy u swoich wrót handlowali pręgowanymi, prosto z klasztornych ogrodów arbuzami, i obywatele, nachylając ucho i naciskając wielkie te owoce oburącz, rozkoszowali się ich upragnionym wewnątrz cichym trzaskiem. Wieczorami cali spoceni, szczęśliwi futboliści, wracali ze swoich boisk, a za nimi, wzniecając kurz, biegły stadem miejscowe chłopaki. Niektórzy z nich palcem wskazywałi mistrza od strzelania goli, a czasami nawet brali go na swoje barki i z szacunkiem wielkim nieśli.


Któregoś wieczoru komandor uprzedził załogę *Antylopy*, że nazajutrz czeka ich wspaniały wesoły spacer za miasto i rozdanie prezentów.


- Ponieważ gościem naszego dziecinnego porannego pikniku będzie pewna panienka, - rzekł z naciskiem Ostap, - upraszam wszystkich wolnego zawodu panów, by wyszorowali swoje gęby, porządnie wykąpali się i należycie wystroili oraz - co najważniejsze - nie używali w czasie wyjazdu żadnych, k... mać, wulgaryzmów.



1931

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media