Go to commentsRozdział 31. Bagdad
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2022-02-25
Linguistic correctness
Text quality
Views436

Siedem dni wielbłądy dźwigały przez pustynię naszych dzielnych szejków. Początkowo podróż ta Ostapa bardzo cieszyła; cieszył go widok kiwającego się między garbami Alieksandra Ibn-Iwanowicza, jego słabosilny *statek pustyni*, ze wszystkich sił starający się unikać swoich obowiązków, radował też go worek z własnym milionem, którym od czasu do czasu poganiał niepokorne barany. Siebie samego nazywał pułkownikiem Thomasem Lawrencem.*)


- Jestem emir-dynamit! - pokrzykiwał, kołysząc się na wysokim grzbiecie wielbłąda. - Jeżeli za dwa dni nie dostaniemy czegoś porządnego do żarcia, wywołam powstanie wśród miejscowych plemion. Słowo honoru! Wyznaczę siebie na pełnomocnika Proroka i ogłoszę wojnę świętą dżihad. Na przykład, przeciwko Danii. Po co ci wredni Duńczycy zamęczyli swojego księcia Hamleta? W dzisiejszej sytuacji politycznej nawet sama Liga Narodów uzna to za dobry pretekst do wojny. Jak Boga kocham, kupię od Anglików za milion rubli ich karabiny - oni przecież je lubią sprzedawać wszystkim dzikim plemionom - i marsz-marsz na Danię! Niemcy nas przepuszczą w ramach odszkodowań wojennych. Wyobrażasz sobie pan napad koczowników na Kopenhagę? A na ich czele ja na białym wielbłądzie. Ach! Jaka szkoda, że nie ma Panikowskiego! Jak by go ucieszyła kopenhaska gęś!..


Po kilku jednak dniach, kiedy z baranów zostały jedynie sznurki, a kumys wypity do ostatniej kropelki, nawet ten waleczny emir-dynamit posmutniał i tylko melancholijnie mamrotał:


- W piaskach pustynnych arabskiej ziemi trzy dumne palmy nie wiadomo komu rosły...


Obaj szejkowie okropnie schudli, ich odzież była w łachmanach i stali się podobni do derwiszów z bardzo niebogatych stron.


- Jeszcze trochę cierpliwości, Ibn-Koriejko, i dotrzemy do miasteczka, które swą pięknością nie ustępuje nawet Bagdadowi. Płaskie dachy, miejscowe orkiestry, restauracyjki we wschodnim stylu, słodkie wina, legendarne dziewice i 40 tysięcy rożnów z karskimi, tureckimi, tatarskimi, mezopotamskimi i odesskimi szaszłykami. I wreszcie nasz dworzec kolejowy.


Ósmego dnia podróżni podjechali do starego cmentarza. Aż do samego horyzontu kamiennymi falami ciągnęły się rzędy półokrągłych grobowców. Zmarłych tutaj nie zakopywano - kładziono ich zwłoki ot, tak na piasku, okładając je kołpakami z kamieni. Nad spopielonym miastem umarłych lśniło straszne słońce. Starożytny Wschód leżał w swych rozżarzonych skwarem mogiłach.


Obaj kombinatorzy popędzili swoje wielbłądy i już niebawem wjechali do oazy. Dookoła granic miasta stały zielone pochodnie wysokich topoli, a ich odbicia powtarzała woda na polach ryżowych. Samotnie stały karahacze podobne do gigantycznego globusa na cienkiej drewnianej nóżce. Pojawiły się pierwsze osiołki, wiozące swych spasionych jeźdźców w chałatach na snopku koniczyny.


Koriejko i Bender mijali sklepiki z zieloną tabaką w proszku i śmierdzącym mydłem, podobnym do główek szrapnela. Miejscowi rzemieślnicy z białymi jak z tiulu brodami trudzili się nad miedzianymi płytkami, zwijając je w miednice i wąskie w szyjce dzbany. Szewcy suszyli na słońcu małe skrawki skóry farbowanej atramentem. Ciemnoniebieskie, żółte i błękitne kafelki meczetów lśniły przerzedzonym szklanym światłem.




1931



..............................................................................


*) płk. Thomas Lawrence (1888 -1935) - brytyjski wojskowy, podróżnik i archeolog

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Jest klimat baśni "Tysiąca i jednej nocy", jest pustynia z karawaną, są miraże złotego Bagdadu - i jest kolejny rozdział powieści łotrzykowskiej w jej orientalnym wydaniu.
avatar
W tym naszym powalającym na łopatki czytelnictwie 1 książka/rok i w tym /prawdziwie czeskim/ dookoła nas istnym kinie na okrągło

s k ą d

się bierze /relatywnie/ wielka poczytność /oglądalność/ kryminałów, horrorów i innych thrillerów

??

D l a c z e g o tak mądrze poukładana /L. Montgomery/ Ania z Zielonego Wzgorza już na starcie musi przegrać ze znajomymi z pociągu /P. Highsmith/?!

Wielka Sztuka /czy to w literaturze, czy to gdziekolwiek/ od zawsze bazuje na "wyświetlaniu" ukrytej w cieniu, 2. /mrocznej/ stronie naszej mniej ludzkiej twarzy. Instynktownie boimy się nie tego, co na codzień z autopsji znamy,


a tego,

czego nie widać i czego w ogóle NIE WIEMY.

To dlatego w bogobojnej Częstochowie czy w innych Kaczych Dołach ludzie z najbliższego sąsiedztwa NIGDY nie zauważą tego, co się całymi latami wyprawia /za ich ścianą!/ z kolejnym malutkim Kamilkiem
avatar
Jako gatunek "ewoluujemy" w stronę nie światła,

A CIENIA
© 2010-2016 by Creative Media