Go to commentsRozdział 35. Kochały go gospodynie domowe, służące, wdowy, a nawet pewna pani - technik dentystyczny
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2022-03-06
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views866

A w Czarnomorsku grochotały wszystkie dachówki i po ulicach hulał dziki przeciąg. Za sprawą nieoczekiwanego północnowschodniego orkanu ostatnie delikatne babie lato wylądowało na śmietnikach oraz na elewacjach domów i tam obumierało pośród gonionych wiatrem zeschłych klonowych liści i przedartych biletów tramwajowych. Zimne chryzantemy tonęły w dzbanach nielicznych kwiaciareczek. Szarpane wichurą trzaskały zielone okiennice zamkniętych czerwonych budek z lodami. Synogarlice gruchały odwieczne swoje *umrę, umrę*, a wróble na kocich łbach dla rozgrzewki dziobały gorący koński nawóz.*) Mieszkańcy miasta z opuszczoną głową parli przeciwko naporowi wiatru jak waleczne byki. Gorzej było z pikowanymi kamizelkami, bo bezpardonowa wichura zrywała im z głów ich panamskie kapelusze i turlała nimi po wykładanych kostką ulicach w dół het! aż na nadmorskie bulwary. Staruszkowie gonili za nimi, dusząc się z braku tchu i głośno pomstując. Pędzone znad kontynentu wichry pchały ich tak mocno, że czasami nawet przeganiali swoją zgubę i jakoś dochodzili do siebie dopiero na środku placu, uczepiwszy się mokrych nóg pomnika jaśnie wielmoży z brązu jeszcze z czasów cesarzowej Jekatieriny.


*Antylopa* na swoim postoju wydawała rozpaczliwe skrzypy i jęki jak jakiś stary okręt na wysokiej fali. Jeżeli dawniej jej widok wywoływał konsternację, to dzisiaj budziła litość: tylne jej lewe skrzydło było podwiązane linką, sporą część szyby przedniej zastępował fornir, i, zamiast utraconej w ostatniej katastrofie gruszki sygnalizacyjnej, na sznureczku wisiał teraz niklowany dzwonek pana przewodniczącego. Nawet kierownica, na której właśnie w spokoju spoczywały poczciwe dłonie Adama Koźlewicza, była nieco spaczona w prawo. Na chodniku obok *Antylopy*, oparty o nią łokciem, stał Wielki Kombinator i mówił:


- Ja pana oszukałem, panie Adamie. Nie mogę podarować wam ni *isotty-fraschini*, ni *buick`a*, ani nawet *forda*. Nie mogę kupić panu żadnego samochodu. Nasze państwo nie uważa mnie za kupca, bo jestem osobą prywatną. Jedyne, co można u nas kupić - to wyłącznie taki gruchot jak ta nasza *Antylopa*.

- Ale dlaczego? - zaprzeczył Polak. - Mój *loren-dietrich* to dobra maszyna. Gdybym tylko miał przewód paliwowy, żadnego *buick`a* więcej mi nie trzeba.

- Przewód panu już przywiozłem. - odrzekł Ostap. - Oto on. I jest to jedyne, w czym mogę panu teraz w sprawie mechanizacji pańskiego transportu pomóc.


Koźlewicz strasznie się ucieszył, długo obracał przewód w dłoniach i natychmiast zaczął go podłączać. Ostap popchnął palcem dzwoneczek, a ten wydał z siebie ważny przewodniczący brzęk, po czym zaczął:


- Czy pan wiedziałeś, że na każdego z nas słup powietrza nad nami wywiera ciśnienie o wadze 214 kilogramów?

- Nie, - odparł Koźlewicz, - a co?

- Jak to co? Toż to naukowomedyczny fakt! I wiesz pan co, od jakiegoś czasu czuję, że mnie to już przerasta. Niech pan tylko pomyśli - 214 kilo! I dusi i przytłacza to ciebie na okrągło przez 24 godziny na dobę, zwłaszcza nocami. Kiepsko śpię ostatnimi czasy... Co?

- Nic, nic, proszę mówić, ja słucham. - odparł poczciwie Koźlewicz.




1931



...............................................................................


*) nie znamy już dzisiaj takich miejskich obrazków, więc warto może wyjaśnić, że konie karmione owsem nie wszystko potrafią strawić - i stąd te /na każdej jezdni tamtych czasów/ chmary nieźle odpasionych przedwojennych wróbli

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media