Go to commentsBLUE LOT 3
Text 251 of 255 from volume: Arcydzieło
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2022-06-23
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views446

Powiedzieli - Porwać prezydenta.

Porwać to znaczy co? Uprowadzić, czy definitywnie porwać? Bo wiem, że prezydent tego miasta lubi chodzić na ryby. I jakby te udrapowane pudełka, w których to niby się nosi maliny, a jeden koszyk podobny do drugiego, co malin nie uświadczysz, puste są, chciały się machnąć na prezydenta, to może właśnie porwać ale w tym znaczeniu że - potargać? Potargać na amen?

Mogły by wpuścić aligatora do jeziora. I on, w imieniu Nowego Porządku, mógłby się potężnie zamachnąć. A Prezydent nie nosi do wyciągania ryb w sensie, nie zakłada krawata. I nie mógłby się tym krawatem obronić. Bo zwierz ogromny, co jest aligator, też ma swoje słabe strony. Jakby go tak krawatem dobrze ściągnąć, to, kto wie? Może by i się Prezydent sam obronił.

Tak sobie myślałem idąc przez dzielnicę. Piastów, to najbliżej jeziora. Oraz mostu.

Za rzeką jest już inna administracja.

Byłem już niedaleko domu, w którym to prosperujący sklep. Można kupić piwo i udać się na ogródek. Skąd to wiem? Od emerytowanego urzędnika, co ciągnął wóz ze złomem i dziwił się że nie wiem takich prostych rzeczy, że piwo się kupuje w sklepie, potem się idzie na ogródek, a tam służby nie mają dostępu, i mozna pić całkiem legalnie.

Nazywali to `Biały dom`.

Biały dom rzeczywiście prosperował. Od rana ciągnęły tam tłumy. Zasiadali przy stolikach - giganci konwersacji i ci co nie znoszą globalnego ocieplenia. Tutaj rodziły się pomysły, jak poradzić sobie z zagrożeniami cywilizacji. Następnie przychodziła faza wzruszeń, czasem emocji. A następnego dnia rodziły się znowu.

Ale to znałem skądinąd. Z mojego miasta. Ponieważ pochodziłem z tego samego kręgu kulturowego.

Ominąłem dom. A potem znalazłem się na moście. Tym samym z którego zabrał mnie skafander.

Maliny nie było. Widocznie powlokła się już do swojego projekta.

Poczłapałem do jeziora. Poczułem zapach ryb i tataraków. Brzeg wydawał się niewinny i pozostawiony samemu sobie. Po tafli wlekła się chłodna mgła. Odezwały się kaczki.

Nie widziałem ich, skryte w sitowiu. Ale gdzieś tam zamajaczyła mi postać z wędką. Ani chybi - Prezydent.

Podszedłem.

- Witam pana, panie Prezydencie - przywitałem się grzecznie.

- A, witam - Odparł Prezydent, nie przenosząc wzroku na mnie, widocznie oczekiwał brania.

- Te skaraluchy z opozycji nastają na pana i przyszedłem pana ostrzec.

- Ale z jakiej opozycji, ja tutaj jestem opozycja - Odpowiedział.

- No ci, co w rządzie warszawskim, oraz światowym mają się za regulatorów moralności, a sami snują plany jakby tu kogo porwać.

- To mówisz pan, że co? - Coś mu tam szarpnęło za wędkę. Dosyć mocno, myślałem że aligator. Ale nie. Duży okoń wysunął łeb z wody.

- Słyszałem, chociaż nie lubię podsłuchiwać.  O panu prawili - Nie mogłem mu zdradzić o skafandrze i szczegółowych okolicznościach.

- Paparuchy są wszędzie - nawijał okonia a potem sprawnym ruchem wrzucił go do wiaderka.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media