Go to commentsWystrzyganka
Text 255 of 255 from volume: Mioklonie
Author
Genrepoetry
Formblank verse
Date added2023-01-08
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views254

jest się, a więc: ciągła niemożność policzenia 

do minus jednego, odżeranie się od płaszczyzny 

(pozornie gorące ciało roztapia czerń, 

zostawia szpetną dziurę kształtem 

przypominającą szczątki rozgwiazdy). 


rozpacz, cierpienie? prędzej groteskatologia! 

mówi się, nie wygadana przez nikogo, litania 

niedorzeczności, czyta spis absurdaliów: 

świat! szeroki i mdły termin, karuzela, której 

nie objąć wzrokiem, okaryna ulepiona ze smalcu, 

coś, co brzękło i czasami zadudni, fryzura na pazia, 

ostrzyżenie się od garnka 

by wyglądać jak Ralph Kamiński, 


aspirowanie do bycia mydłkiem, napuszonym 

jak indor kapelmistrzem bez orkiestry, 

to strzeżenie mydlin, uczenie się ich na pamięć, 

skamieniały twaróg w kształcie monstrancji, 

dumnie noszone pantalony (oczywiście produkcji 

czechosłowackiej, albo radzieckiej). 


śmiejmy się! ja? wszystko, co na korbkę, analogowe, 

zakurzone i stare, jednocześnie - nieszlachetne, z grubego 

plastiku w papuzich kolorach. myśl? siermiężna 

i toporna, bo powstała w zaporożcu, rzecz pozornie 

ważka, bo znaleziona na strychu i spatynowana, 

urządzenie głupio i niepotrzebnie lampowe, 

anachroniczne, nagrzewające się podczas dłuższego 

użytkowania i wypełniające pomieszczenie, w którym 

się znajduje wonią topionego metalu i szkła. 


wokół ludzie mający charakter drewutni, przyginani 

do ziemi przez siekiery, jakie noszą u szyi, 

podskórnie kryci karpiówką, 

zdzierający z głów tafle falistego eternitu. 


ta legenda może tylko śmieszyć! traktuje o 

wszystkim, co urodziło się w  balii, 

jest myte w dzieży, ma kuper i krzywy dziób 

a mimo to udaje pomnik. 


nie mogę być inny, jak tylko brzydko pocieszny, 

definiowany przez wszelkiego rodzaju pokraczność 

dezawangardę. krajobraz z niespodziewanie 

wyrastającymi sztachetami, wieś opisana 

maczaną w kałamarzu hołoblą, wszystko, co 

na swój dyskotekowy sposób jest bandyckie, 

nadąsane i w pąsach - to (pewnie) też ja. 


antypowaga: nagrywam bezgłos na pocztówkowe 

winyle, definiuję historię jako szklankę 

w równym stopniu napełnioną krwią, co fluidem. 

to coś, co wbrew sobie udaje Marylę Rodowicz, 

ucieka ze sceny Festiwalu w Sopocie i Opolu, 

by po chwili wrócić brzydsze 

i jeszcze bardziej babcine. 


wydzieram kartkę z dawno niewydawanego 

pisemka dla nastolatków. wkładam do ust, żuję. 


zaraz ogarnia mnie ta cała cepeliowość Los Angeles, 

zachwycam się wzniosłymi tekstami Gracjana 

Roztockiego, widzę matrioszkowe, pokraśniałe 

policzki kobiet, które ostrzykują się wazeliną, 

bo nie stać je na botoks, te talerze ozdobione 

ręcznie malowanymi podobiznami Wierki Sirdiuczki. 



jest się, a więc: śmietnik, 

czerwona gwiazda lśniąca na czubku choinki, 

na gałęzi której powiesił się klaun, ta paradność 

starych komputerów, sztuczna inteligencja 

i nierozerwalnie związane z nią słowa ceber, łupiny, 

cembrowina. gliniane garnki marki bugatti, 

żętyca don perignon, kozak tańczony w seledynowych 

gumowcach, cała wielkomiejskość i jej próchniejące 

szczudła, high life, z którego przebija strzecha i polepa. 


my? pojazdy leżące obok siebie na wrakowisku: 

papamobile-driftowóz i  najmniejszy ścigacz świata 

(ledwie trzy atomy poruszane niemożebnie 

cienką igłą). 


udawaj cały świat, co masz do roboty? 

- leci na przestrzał okruch trybikowej filozofii, 

kroi płaty czarnego mięsa, rozcina kosmos, sufit 

sutereny, w której nie da się istnieć 

w pełni i na poważnie 

(a i w zasadzie: jaki byłby w tym cel?).

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media