Go to commentsCiała Lotne
Text 1 of 2 from volume: Opowiadania
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2012-03-14
Linguistic correctness
Text quality
Views3096

Powietrze stężało od zapachu spoconych ciał wymieszanego z oparami papierosowego dymu i wydalanych zeń soków. On siedział milczący, tylko co jakiś czas przykładając kończący się niedopałek do ust. W ciemności, jaka panowała w dusznym pokoju widać było tylko jarzący się i tlący niemrawo ogień. Nie rozmawiali. Rozmowę już dawno mieli za sobą. Rozmowę przykrą i porywczą jak silny wiatr, wyrzucając sobie winy i przewinienia, rozdając ciosy na lewo i prawo, na oślep, pojedynkując się na słowa jak wytrawni bokserzy. Ona leżała na wpół spiąć, na wpół będąc przytomną. O tym że żyła, świadczyły tylko mimowolne podrygi ciała i płytki, urywany oddech. Po plecach, w kierunku ich załamania, po wyrzeźbionym jakby przez czas i wiatr wgłębieniu, spływała delikatna stróżka potu.

Powietrze drgało, a żar wlewał się do pomieszczenia poprzez uchylone odrobinę okno. Zabieg ten miał na celu ochłodzenie pokoju i atmosfery w nim panującej lecz skutek wydawał się odwrotny od zamierzonego. Niezmordowany upał zamiast uciekać, wlewał się bezczelnie, nieproszony do środka.

Powietrze tężało z każdą kolejną chwilą, wciąż jeszcze rozpamiętując scenę jakiej było mimowolnym świadkiem. Najpierw huraganowej scysji i karczemnej awantury, a następnie oskarżycielskiej, wymownej i odrzucającej ciszy, by w końcu przerodzić się w niespodziewany wybuch namiętności. Jak gdyby kłótnia była tylko pretekstem, swoistą grą wstępną. Ciężko powiedzieć czy szamotali się w złości, czy spragnieni siebie. Lądując w łóżku żadne z nich się nad tym nie zastanawiało. Łóżku trzeszczącym, z żelaznym stelażem aż proszącym się o klika kropel oliwy. Ono także oczekiwało czułości lub chociaż marnych ilości lubrykantu. Gorączkowo zrzucając z siebie ubrania, spiesząc się, nie dbając o formę czy rytm, nie zważając że jeszcze przed chwilą nienawidzili się szczerze, będąc swymi najgorszymi wrogami a wszystko co kiedykolwiek ich łączyło zmierzało bezpowrotnie ku końcowi. Tarzali się w sobie, gryząc, kąsając, całując i miętosząc najczulsze miejsca, ku temu przeznaczone. Pozwalając sobie na rzeczy i zachowania które wcześniej wydawały im się zbyt śmiałe, wyuzdane czy groteskowo złe, czy to ze wstydu, strachu, niewiedzy czy braku zaufania. Wtedy jednak to wszystko odpłynęło. Dawali i brali z siebie wszystko, nie oszczędzając, nie osądzając, nie prosząc, nie myśląc i nie grymasząc a jedynie czując, działając i czerpiąc garściami.

Powietrze, wilgotne teraz, wciąż chciwie oblepiało ich nagie, spocone, rozgrzane ciała, zazdroszczące im materialności, postaci, pragnąc choć przez chwile poczuć się ciałem. Czuć ciałem. Czuć namiętność, złość zazdrość, ból i stratę. Chciało zaznać radości i goryczy tych cnót, zakosztować ich myśli, których było jedynie nieoznaczoną częścią, nieodzowną choć postronną, uległą i niesatysfakcjonująco nikłą. Mężczyzna wypalił papierosa, w zamyśleniu rozpalając filtr. Dopiero to wyrwało go z objęć zadumy. To i niekontrolowane skurcze kobiety leżącej obok niego w mokrej od potu pościeli. Po chwili przebudzenia obojga, popatrzyli na siebie. Ich twarze nie wyrażały żadnych z targających ich uczuć, bo tak naprawdę sami nie wiedzieli czego chcą i co czują.

Powietrze wnikając w ich nozdrza, krtań, płuca, pozwalało wspaniałomyślnie im żyć. Rozmawiać, śmiać się, biegać i skakać. Jednak nie wykorzystywali jego dobrej woli, jego potencjału, ograniczając się tylko do najprostszych, oszczędnych ruchów. Kobieta odwróciła swe ciało na bok, przodem, w kierunku patrzącego nań mężczyzny, odsłaniając swe bujne i lekko ciężkie piersi, które zniewolone grawitacją rozkosznie rozlały się na wypiętej kokieteryjnie klatce piersiowej. Mężczyzna rzucił na nie okiem, tak od niechcenia, na nie i na starannie wypielęgnowane włosy łonowe, układające się w cienki pasek, i poczuł po raz kolejny, jak wzbiera w nim rządza. Spojrzał ukradkiem na swe sflaczałe z wysiłku przyrodzenie, które powoli odzyskiwało rezon, dając o sobie wstydliwie znać. Starał się nad sobą zapanować, powracając myślami do opowieści kobiety o tym jak ciężko depilować i formować te włoski, i o tym, jak kiedyś sama poprosiła go by je na niej przyciął. Ale to już była odległa przeszłość.

Powietrze na chwilę zamarło z napięcia. Zastygło, przykucnięte gdzieś w szarym koncie pokoju, oczekując niecierpliwie na dalszy rozwój wypadków, gdy ciszę przeszyło jej wydobywające się z głębi zaschniętego gardła pytanie.

– I co teraz będzie? – spytała siląc się na beznamiętny ton, ton podszyty nadzieją, oczekiwaniem, zmieszanymi ze skrywaną obawą odpowiedzi.

–Nie wiem – odpowiedział mężczyzna, tempo wpatrując się w jej tak zadbany wzgórek łonowy, który kiedyś był jego ulubionym miejscem zabaw. - Po prostu nie wiem. Kobieta jakby dopiero teraz zauważając jego natarczywe spojrzenie, przyłożyła swą dłoń do wzgórka, niewinnie zabawiając się krótkim, jasnymi w tym świetle włoskami, by zaraz zejść nieco niżej, beztrosko, z dziecinną prowokacją masować się już coraz śmielej. Mężczyzna od razu odgadł jej myśli, mając jej za złe to łechcące zachowanie. Zawsze potrafiła odwrócić kota ogonem, jego uwagę gdy był zły, kroczem przysłaniając mu świat. Za dobrze ją znał. Choć z jej strony był to gest czysto pojednawczy, bez krzty manipulacji czy złej wiary.

– Przecież cię przeprosiłam. – Mężczyzna o tych słowach wyrwał się ze szponów hipnotycznego obrazu, czując że stwardniał ponownie. Czuł srogą złość do siebie za te pierwotne reakcje, złość do niej za to że tak bezceremonialnie wykorzystuje jego męska, atawistyczną słabość. Przez zaciśnięte zęby, odwracając się od niej ostentacyjnie plecami, wycedził.

– Przeprosiny nie wystarczą. Niczego między nami nie zmieniają.

– Wciąż cię kocham – rzuciła za nim niemal desperacko, a widząc jego reakcję przestała się głaskać, i widząc że już na nią nie patrzy, ani tym bardziej nie odpowiada. Przewróciła się na plecy, wpatrując się w odrapany sufit jakby żałując słów wypowiedzianych w próżnię.

Powietrze przebiegł zimny dreszcz. Wciąż milczało, niecierpliwiąc się i nie śmiąc przerywać, zakłócać tej sceny najmniejszym nawet ruchem czy gestem. Jeszcze bardziej spięło się w sobie, drżąc, falując, w obawie przed ujawnieniem swej voyerowskiej obecności. Wtedy mężczyzna przebił je swym krótkim zdaniem, wypowiadając z lodowatą dokładnością każde słowo.

- Czasem to za mało, czasem to nie wystarcza.

Powietrze zamarło, ranione do cna. W błagalnym geście skropliło się na rozgrzanych ciałach, opadając bezsilnie, poddając się biegowi zdarzeń. Kobieta leżąc na wznak z całej siły tłumiła ból tych słów, zbierało jej się na płacz a łzy powoli napływały do oczu. Była na siebie zła, tak samo zła jak jeszcze przed chwilą mężczyzna był zły na własne pobudzenie, które wciąż starał się ukryć. Czuł się skrępowany, jak gdyby była to jego pierwsza erekcja w nieodpowiednim miejscu i czasie. W tej chwili powinien koncentrować się na gniewie i złości które go trawiły a nie odczuwać kolejne porywy słabego, zbuntowanego ciała. Zupełnie odbiegał od tematu, nie koncentrując się na bólu i złości. Kobiecie zły spływały coraz śmielej, pociągając za sobą i tak już szczątkowy, rozmazany makijaż, brudząc policzki, powieki i pościel. Jednak nie chciała ich ocierać, czerpiąc z nich siłę i rozkoszując się w bólu.

– Więc czego jeszcze chcesz? – spytała łkając, pozbawiona złudzeń, przy tym walcząc jeszcze ze sobą, by zachować godność do samego końca.

– Już nic nie pozostało do zrobienia. Zrobiłaś wystarczająco.

Powietrze zadrżało. Spodziewało się tej kontry, jednak nie chciało dopuścić do świadomości, do jej urzeczywistnienia. Chciało pochwycić słowa, otulić je płaszczem ciszy i dyskretnie wyprowadzić za okno, gdzie nikt już ich nie usłyszy, lub będzie na nie obojętny. Lecz tak się nie stało, kości zostały rzucone.

– Wszystko skończone – skwitował mężczyzna nie dając szans ani czasu na dalsze dyskusje. Gdy podniecenie całkowicie już z niego opadło, a członek wrócił do niemęczącej pozycji, beztrosko zwisając, mężczyzna podniósł się z łóżka, nałożył bieliznę. W końcu wracał na właściwy tor, odzyskując jasność umysłu.

Powietrze nie chciało tego widzieć, ani słyszeć, zamykając się w sobie. Chciało uciec jak najdalej. Słowa, choć adresowane do kogoś innego raniły je, przebijając je na wylot ostrymi końcami, pozostawiając po sobie krwawe, rany, niezabliźnione rany, krzywdzące jednak nie potrafiące dobić do końca, jedynie kalecząc na zawsze. Kobieta wciąż leżała na wznak. Powoli docierała do niej przesłanie zawarte w wypowiedzianych na głos, ponurych słowach. A gdy godząc się z nimi, zdając sobie sprawę z ich znaczeń i konsekwencji jakie za sobą niosły, przebiegł ją zimny dreszcz. Zapragnęła, mimo żarliwego gorąca, schronić się pod lepki koc, zaciągając go na głowę, ukryć swą śmieszną w tej sytuacji nagość i zapomnieć o nim, o życiu. Wyłączyć się i bezwładnie spadać w przepaść, w czarną otchłań.

Powietrze zapłakało wtedy rzewnymi łzami. Gdy mężczyzna ubierał się w pośpiechu i niedbale, zapominając zapiąć koszulę, po czym wyszedł bez słowa, powietrze opuściło gardę. Bez pożegnania, bez najmniejszego gestu, wyrzutu czy pozdrowienia, jednym chirurgicznym posunięciem odciął się od kobiety, od ich wspólnych wspomnień i dzielącej historii.

Powietrze tylko głucho załkało gdy trzasnęły drzwi. Nie mocno i nie specjalnie, a jedynie oznajmiająco. Oznajmiająco że oto nadszedł oczekiwany kres podróży i nic go już nie powstrzyma. Będzie on już trwał, panował zazdrośnie, niepodzielnie, na zawsze. Zimny, podły, cyniczny, nagi, pozbawiony perspektyw kres.

Powietrze wiedziało, że pozostało mu już tylko wspomnienie. Gorsze i lepsze, przeważnie wybiórcze, selektywne, nieobiektywne. Co zapomniane było równie miłe i bliskie jak myśli pielęgnowane w pamięci.

Powietrze samo przed sobą nie chciało przyznać się do porażki, do bierności. Towarzyszyło im od zawsze, od samego początku, od momentu poznania aż po dzisiejszy dzień. I nie zrobiło niczego by temu zapobiec, zachowując neutralny, brzemienny w skutki dystans. Lecz co ono mogło? Krzycząc i płacząc nie mogło pomóc, bo zawsze traktowano je z tą samą obojętnością, jako bezduszne, przeźroczyste, bezosobowe obce ciało.



  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Jest potencjał pisarski, jest ciekawy zamysł (patrz nagłówek opowiadania), jest dobry warsztat językowy, jest nieśmiertelny samograj pt. Ona i On... ale jak na moje oko

za dużo tu powietrza. O całe -naście akapitów za dużo
avatar
W damsko-męskim tym melodramacie to jedynie powietrze /w myśl zasady "kowal zawinił, a Cygana powiesili"/ jest wszystkiemu winne

(patrz finał)

co z gruntu zmienia perspektywę oraz ocenę postaw uczestników zdarzeń.

Szukanie kozła ofiarnego, by samemu jak Piłat "umyć ręce", zapiąć rozporek, wstać i wyjść, jest tak stare jak świat,

ale

tu nie chodzi o jakieś faramuszki, wydmuszki czy na wierzbie gruszki,

a o wykorzystaną i jak pies porzuconą kobietę,

więc może najwyższa pora już tego, kochany mężczyzno, nigdy więcej nie robić
avatar
Ciała lotne - i ulotne - to nie tylko powietrze. W tym dramacie dwojga bez8miennych ludzi to przede wszystk8m ciała stałe dla siebie wzajem całkiem niestałe.
© 2010-2016 by Creative Media