Go to commentsNie znasz dnia... okiem pacjenta
Text 125 of 126 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrepoetry
Formpoem / poetic tale
Date added2025-06-30
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views46

(mini-epos o nic nierobieniu, pisany w kwietniu, w trakcie) 


(WSTĘPNIAK) (05.04.2025) 

Coś chwilowo mnie wstrzymało, 

od pisania oderwało. 

Nagle ledwie kontakt mam. 

Długo potrwa? Nie wiem sam. 


Kilka dni, czy tydzień jeszcze? 

Nie wiem, przecz nie jestem wieszczem. 

Gdy z przyczyną się rozprawią, 

wtedy znowu się pojawię. 

--------- 

SŁOWO MEDYKA (motto) 

Gdy ci chirurg w oczy rzecze: 

„Po niedzieli do dom, człecze”, 

nie bierz bezkrytycznie słowa - 

wśród niedziel jest i... Palmowa. 

---------- 

Cz.1. 

I. Coś mi w środku zobaczyli, 

więc do Bydzi dali bilet. 

Mieli sprawdzić w czwartek, w dzień... 

Położyli. Czy ja leń? 


II. Pierwsze – furda! Tego nie, 

lecz na drugie wzmogli chęć. 

W środek mój jakieś dziwadło 

bez pytania się zakradło. 


III. Specjaliści, cali w bieli, 

coś o nożu napomknęli. 

Nie tego oczekiwałem... 

myśli w głowie kotłowały. 


IV. Będą ciąć? A może nie? 

Głupi Jaś? Obędzie się? 

Oderwali od pisania, 

aktywności, z życia brania, 


V. ...gdyż mnie w dzień wypuścić mieli, 

a nie trzymać po niedzieli, 

więc nie wziąłem nic z zapisków, 

ni laptopa, żadnych szkiców. 


VI. Przez dwa dni leżenia biernie 

wynudziłem się śmiertelnie. 

Wolałbym już liście grabić, 

by na nudę ciut poradzić. 


VII. Ileż mogłem w domu stworzyć 

fraszek. Książkę wreszcie skończyć. 

...że nie wspomnę o rowerze; 

na pływanie chęć już bierze. 


Cz.2. 

VIII. Przez sobotę, też niedziela – 

znów godziny nierobienia. 

Czas się wlecze, przyznasz rację? – 

od śniadania do kolacji. 


IX. Żeby tylko. Łaskotała 

w weekend niepewność, choć mała, 

co wymyślą po niedzieli 

ci, co w pracy chodzą w bieli. 


X. Po kolacji. Wciąż niedziela. 

Tli się we mnie znów nadzieja, 

że rozejdzie się po kościach, 

po badaniach zwolnią gościa... 


XI. ...znaczy mnie. Do domu wrócę, 

piosnkę pod nosem zanucę, 

bym w te pędy mógł zaliczyć, 

com nie pisał i nie ćwiczył. 


Cz. 3. 

XII. Poniedziałek. Piąta rano. 

Jaki los mi zapisano? 

Czy się dowiem, gdyż, cholera, 

ta niepewność aż mnie zżera... 


XIII. Obchód. Szef od `białych` rzekł: 

`Już nadałem sprawie bieg. 

Jutro lub pojutrze więc 

skończy się też pański nerw `. 


XIV. Wole. Wytną mi to wole. 

Będą ciąć. Jak już, to wolę 

pozbyć się cholerstwa tego... 

Precz więc ze mnie, ty przybłędo! 


XV. Jak najszybciej, nie chcę czekać. 

Jest decyzja? To nie zwlekać! 

Co ma stać się, niech się stanie... 

mniej czasu na rozmyślanie. 


Cz.4. 

XVI. Wtorek. Dziś decyzja. Obchód: 

`Jutro lub pojutrze pod nóż ` – 

stwierdził szef tych, co na biało. 

Przecież wczoraj rzekł to samo! 


XVII. Sacrebleu! Wciurności! Szlag! 

Brak decyzji – tak, czy siak?! 

Niech już wreszcie zdecydują, 

kiedy ostrym potraktują. 


XVIII. Gdym poprzednio, w zeszłym wieku, 

też się znalazł `pod opieką`, 

dwie godziny nie minęły 

i już mnie w obroty wzięli 


XIX. ...szybko, sprawnie. Dobrze spałem 

(z Morfeuszem miałem sztamę). 

Po pobudce kilka dni i... 

znów ujrzałem domu drzwi. 


XX. Na swych śmieciach – co za radość! 

W miesiąc przywróciłem sprawność. 

Teraz może dłużej potrwa... 

lecz wpierw cięciu mus się poddać. 


Cz.5. 

XXI. Szósta rano. Już jest środa. 

Lżej na duszy, gdyż pogoda 

wiosnę wreszcie przypomina. 

Może będzie dziś mój finał? 


XXII. Sam Szef z rańca, osobiście 

mnie nawiedził; nie w asyście 

kadry białych na oddziale. 

Ledwie siódma… szybciej, dalej! 


XXIII. …znów siurpryza. Szef mi rzecze: 

„Operacja się odwlecze 

z pewnych względów, aż do wtorku. 

Ma pan wypis dziś do domku”. 


XXIV. Aż do wtorku?! Wprost na święta 

wyjdę zszyty. To kalendarz 

sprawi, że me świętowanie 

zmieni się w leżakowanie. 


XXV. Czy to pilne? „Nie przeszkadza. 

Przełożymy, z tym się zgadzam. 

W dzień po świętach widzę pana. 

Dwa tygodnie to nie dramat”. 


XXVI. Tak mnie z rąk swych wypuścili, 

Dzięki temu, w wolnej chwili, 

pozałatwiam swoje sprawy, 

no i święta bez obawy. 


XXVII. …Jużem w domu, mogę lec, 

mini-epos przerwę więc. 

Dwa tygodnie. Później… uff – 

sprawozdawać zacznę znów. 


Cz.6. 

XXVIII. Poświąteczny wtorek wreszcie... 

Z rańca wyjazd, by pośpiesznie 

zameldować się ponownie 

tam, gdzie kroją. Rzeknę skromnie - 


XXIX. rozpoznała mnie obsługa, 

ta, co w białych tkwi ancugach 

i w niebieskich, do kompletu. 

Powitali w ust uśmiechu... 


XXX. Pewniem zając poświąteczny - 

do ich praktyk jest konieczny 

(wtedy z wprawy nie wypadnie 

ten, co kroi, więc ma snadniej). 


XXXI. Wstępny wywiad. Potem znowu 

nuda. Nie życzę nikomu, 

kto w fotelu nie zalega, 

bezczynności, gdyż dopiekać 


XXXII. może ona do imentu... 

zwłaszcza gdy czekasz momentu, 

by usłyszeć tradycyjne: 

`A więc jutro. Dzień nie minie 


XXXIII. i pozbędzie się pan wola. 

Taka nas, medyków, wola`. 

Gdy usłyszę, w takie słowy 

odzew dam, że już gotowym: 


XXXIV. ` Czas, panie ordynatorze! 

Tnijcie piłą albo nożem... 

Drugi raz przecz na to czekam, 

zwłoka źle wpływa na czeka`. 


Cz.7. 

XXXV. Środa rano. Oczekuję 

na poranny obchód. Czuję, 

że poprawią mi dziś nastrój: 

`Dzień czy dwa i jazda na stół`. 


XXXVI. Ordynator miękko wciska: 

- Jest ponownie nasz pan Zdzisław. 

- Tak, panie doktorze. Czy 

jutro lub pojutrze i... 


XXXVII. - Czas pokaże. Zobaczymy. 

Sprawdzić muszę znów terminy. 

Procedury nierychliwe. 

- W tym tygodniu? - To możliwe. 


XXXVIII. Jak ja lubię taki `śpiew`! 

Znaczy `tak`, czy znaczy `nie`? 

Najgorsza to ta niepewność... 

Czy się wreszcie za mnie wezmą?! 


XXXIX. Dzień się wlecze. Już kolejny. 

Czy mam wbijać w ścianę zęby?! 

Dobrze, że laptopa wziąłem. 

Brak jest netu? To nie problem, 


XL. gdyż w nim sprawdzam tylko książkę, 

com ją pisał. Znaczy - drążę, 

szukam błędów, literówek, 

też przekłamań czy złych słówek. 


XLI. Taka już pisarza dola - 

nim do druku, książka woła 

o sczytanie jej raz en-ty, 

drugi, trzeci... są momenty, 


XLII. że gdy czytasz czwarty raz i... 

znowu widać jakieś braki. 

(Chociaż tu mi czas zajmuje, 

myśl o cięciu tak nie truje). 


XLIII. Książka siódmą z moich wspomnień. 

Ileż zdarzeń w niej, podobnie 

jak w poprzedniej szóstce zawrę. 

Żadnych zmyśleń! Tylko prawdę. 


XLIV. ...Po obiedzie. Z kalendarza: 

`dziś Światowy Dzień Pisarza `. 

Niech to diabli! Miast świętować, 

ja się wśród medyków chowam. 


XLV. Smętny nastrój? Nie dam się, 

w wieczór sprawdzę strony dwie. 

Może nawet dziesięć stron... 

Na dziś tyle. Nuda - won! 


Cz.8. 

XLVI. Czwartek. Ordynator (wierzcie): 

`Ma pan termin - mówi wreszcie - 

w poniedziałek - w dokończeniu, 

ku mojemu zaskoczeniu. 


XLVII. Cztery dni lenistwa jeszcze?! 

Cieszyć się, czy smucić? Dreszcze 

mną nie wstrząsną. Silnym jest, 

choć czas dłuży, widzę kres 


XLVIII. niepewności od zwlekania. 

Jest decyzja. Dość czekania! 

Choć wolałbym mieć już z głowy. 

Zaraz, jutro! Cóż, nienowy 


XLIX. styl ten znany u medyków - 

gdy nie goni nic z wyników, 

wtedy pacjent ` uleżony`, 

znaczy w łóżku położony. 


L. Leży w swoim? Nie, w szpitalnym... 

Być pacjentem nienachalnym, 

dni odliczać, się nie wzburzać, 

nawet gdy czekanie wkurza. 


LI. Przecz nie trzeba ciągle leżeć, 

jeśli nogi w miarę świeże 

są na tyle, że spacerek 

uskutecznić można w plener. 


LII. Więc już wczoraj, po obiedzie, 

pozwiedzałem, co w sąsiedztwie 

się znajduje. Okolica 

jest urocza. Las zachwyca, 


LIII. gdyż to pora na przyrodę 

i na drzewach listki młode. 

Wszędzie dróżki, dużo ławek, 

gdzie odpoczną nogi stare. 


LIV. Na tych ławkach, wśród zieleni, 

widzę klientów panów w bieli. 

Czemu oni się chowają? 

Bliżej Centrum nie siadają? 


LV. Co jest z nimi? Czyżby pacjent 

się ukrywał do kolacji? 

Przecież ławki, jak je widzę, 

są przed wejściem, dużo bliżej. 


LVI. Jestem blisko... W myśli krzyczę: 

`Jak ja wszystkich nienawidzę`! 

Się ukryli pidżamowcy, 

by nie łamać zakaz w mocy... 


LVII. Zakaz mocno przestrzegany 

(za złamanie- pięćset kary) 

tak w budynkach, jak na dworze 

(nieostrożny podpaść może). 


LVIII. Za co, kogo nienawidzę? 

Za to, że nie siedzą bliżej? 

Nie, nie za to. W te pidżamy 

są palacze wystrajani. 


LIX. Nie kotłowi, lecz fajkowi, 

co są w cugu tytoniowym. 

Jako z musu neofita 

wkurzam się, gdy ktoś ma peta. 


LX. Dwa miesiące prawie mija, 

jak nie palę. Chwila miła... 

lecz gdy obok ktoś zakopci, 

to mnie jeszcze trochę korci. 


LXI. Precz z paleniem! Kto wytrwały, 

to porzuci wstrętny nałóg... 

Dobra. Swoje wykrzyczałem. 

Książka! Dzisiaj nie sprawdzałem... 


Cz. 9. 

LXII. Wtorek. Kilka dni minęło. 

Na tworzenie mnie nie wzięło, 

gdyż długie oczekiwanie 

niezbyt wpływa na pisanie. 


LXIII. Już po bólu. W poniedziałek 

nareszcie się doczekałem... 

Powieźli z samego rana 

tam, gdzie kroić lubią pana, 


LXIV. znaczy moje cięli ciało, 

gdyż lekarzom przywidziało 

się, że w środku moim rośnie 

coś, co lepiej poddać kośbie. 


LXV. Więc wycięli. Wczoraj rano 

jak niemowlę traktowano - 

położyli i uśpili... 

nie pamiętam nic z tej chwili. 


LXVI. Gdy, po wszystkim, dobudzili, 

full kabelków podłączyli 

i kroplówkę z jakąś cieczą 

podłączyli... tak tu leczą. 


LXVII. Cały dzionek bez posiłku, 

na leżąco, null wysiłku, 

lecz po nocce, w pół przespanej, 

nastał ozdrowieńczy ranek. 


LXVIII. Dziś, we wtorek, jeść mi dali 

i wróciłem do swej sali; 

nawet spacer w korytarzach 

sam odbyłem. Rzadko zdarza 


LXIX. się tak szybkie wyzwolenie, 

więc obiadzik samodzielnie 

zjadłem już w restauracji. 

Pielęgniarki, nie bez racji, 


LXX. upomniały mnie, że jeszcze 

mam być w sali, jak w areszcie 

i najwyżej po oddziale 

kręcić mogę się niedbale. 


LXXI. Furda! Z górki! Już po cięciu, 

znów dorosłym, nie pisklęciem. 

Jeszcze trochę i wypadnę 

z miejsca, gdzie mi wole skradli. 


Cz.10. 

LXXII. Środa. Wreszcie widzę jutrznię. 

Na obchodzie `Już pojutrze 

może wypiszemy pana`. 

Ta wiadomość cieszy z rana, 


LXXIII. ...choć godzinę czy dwie później 

nie wiedziałem, że się wkurzę... 

Miałem założony dren, 

tam spływało coś dzień w dzień. 


LXXIV. W poniedziałek napłynęło... 

nie znam się. Surowiczego? 

W nocy spałem. Ktoś przed jutrem 

wziął; podłączył pustą butlę. 


LXXV. Cały wtorek, aż do środy - 

butla pusta, więc powody 

myśli - ku zadowoleniu 

miałem. Tylko w rurce drenu 


LXXVI. jeszcze widniał ciemny płyn. 

Butla pusta! Nie dwa dni, 

ale ponad dobę pusta, 

więc już w środku pierś ma czysta! 


LXXVII. Szczęściem pielęgniarka bystra, 

miła (rzecz to oczywista) 

wstrzykując mi (nie pamiętam) 

szepce `Oj! Rurka zamknięta, 


LXXVIII. więc nie spływa. Już, otworzę `. 

Uff... sacrebleu! Mity tworzę 

o czystości w moim ciele, 

a tu klops. Niedopatrzenie 


LXXIX. którejś z pielęgniarek nocnych. 

Błąd w sztuce medycznej mocny! 

Dobrze, że bez konsekwencji - 

ledwie trochę ingrediencji 


LXXX. wypłynęło jeszcze z rurki; 

Ot, dwie, trzy małe menzurki. 

No i dobrze, w to mi graj! 

Jutro przecież pierwszy maj, 


LXXXI. a drugiego, już po święcie, 

na wypiskę mam zacięcie. 

Z tą nadzieją w czwartek patrzę, 

że w piątek... wolność wywalczę. 


Cz. 11. 

LXXXII. W nocy mało co pospałem. 

Znów sąsiedzi z sali grali. 

Żeby piano...U nich forte 

rozbrzmiewało full akordem. 


LXXXIII. Jeden kaszlał, drugi chrapał. 

Unisono. Pies ich drapał! 

Tak kolejną nockę zatem 

przesypiałem ciut antraktem, 


LXXXIV. jeśli w rytmie dwaj sąsiedzi 

przerywali swoje śpiewy. 

Krótkiem chwile miał wytchnienia 

od słuchania ich trąbienia. 


LXXXV. Nastał ranek. Słonko świeci, 

we mnie znów kroplówka leci, 

abym bólu nie odczuwał... 

bardzo miła tu obsługa. 


LXXXVI. Pierwszy Maja. Święto Pracy. 

Jestem z tych, co swe kołacze 

nie dostali z pochodzenia, 

rodziców uposażenia. 


LXXXVII. W święto wreszcie pierwszy prysznic. 

Ma niezdarność może przyśnić 

się w snach złych. A jednak czystość 

swego ciała to przyjemność. 


LXXXIII. Po śniadaniu dobre wieści, 

coraz bliżej końca `pieśni ` - 

uwolnili pierś od smyczy; 

tej rurkowej, którą w trzy dni 


LXXXIX. coś ciemnego wypływało, 

w parę z butlą mnie wiązało. 

Ulga duża. Członki moje 

wreszcie czują się swobodniej. 


XC. Choć z ostrożna, jednak mięśnie 

podtrzymują mnie już mężniej. 

Czuję, żyję! Jeszcze dzionek 

i wypuszczą mnie. Skowronek 


XCI. zaświergoli mi nad uchem 

już w plenerze. Wolny duchem, 

zdrowym do dom będę zmierzał, 

uwolnionym z więzów zwierza 


XCII. szpitalnego. Już nie chorym, 

ozdrowieniec ja jak nowy. 

Reszta z górki. Gdy się zrośnie, 

znów na świat spojrzę radośniej. 


Cz.12. 

XCIII. Czwartek wieczór. Przy obchodzie 

lekarz do mnie (jak dobrodziej 

w dawnych czasach do czeladzi): 

`No to jutro pan wychodzi `. 


XCIV. Z tą czeladzią przesadziłem: 

brakło rymu, więc wsadziłem... 

Czasem trzeba się podpierać 

czymś, by później ktoś mógł gderać 


XCV. przy czytaniu banialuków. 

Stop! Wystarczy takich ksiutów. 

Do meritum! Więc - wychodzę. 

W piątek znowu będę wodzem 


XCVI. sam dla siebie. W domu czeka 

full pisania, co zalega 

od dni ...nastu, a terminy 

już mnie dawno pogoniły. 


XCVII. Że nie wspomnę o nabraniu 

dodatkowych kilogramów. 

To przez nazbyt dobre żarcie! 

Chciałem skromnie... Cóż, zażarcie 


XCVIII. przez ten szwedzki stół zastawny 

jadłem, jakbym ludzkiej karmy 

w domu pozbawionym był. `Waść, 

weź się znowu dobrze w garść `! 


XCIX. Piątek świt. Ostatnie igły 

w głębię ciała mego wnikły, 

później wypiska do ręki, 

kadrze słowa mej podzięki... 


C. ...i aż sto strof napisałem - 

pierwszą w kwietniu, setną w maju. 

Com w lecznicy swoje pożył, 

rymem mini-epos złożył. 

-------- 

SUMMA : 

CI. Chociaż wyszedł niezbyt gładki, 

za to prawda, nic dokładki. 

Tak na żywo, niezbyt składnie. 

Rytmy życia? Brzmi zasadnie. 


CII. Cóż tu dodać? Podsumować? 

Przeszłość znasz, przyszłość się chowa. 

Tak że licz się z tym, kolego – 

nie znasz nic z dnia następnego.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media