Go to commentsTaka karma - Rozdział siódmy
Text 26 of 30 from volume: Taka karma
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2025-08-20
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views294

Tim obudził się o szóstej dwanaście z ogromnym kacem, również tym natury fizjologicznej. Ostatni raz upił się tak chyba w liceum. Przesunął dłońmi po zmarnowanej twarzy i pijanym krokiem ruszył do łazienki. W drodze powrotnej dostrzegł śpiącego na kanapie Matthew. Starał się przemknąć przez salon tak, by go nie obudzić, ale chłopak go usłyszał. Wstał natychmiast. 

— Hej, żyjesz?— mruknął zaspany do kolegi, który nieporadnie stał w przedsionku pomiędzy pokojem gościnnym a sypialnią. 

Tim skinął głową. 

— Tak. Przepraszam cię za wczoraj— miotał się. — Nie tak chciałem. Wyszło słabo, sory. 

Matthew odłożył na stół plik kluczy. Wydawał się być niewzruszony. 

— Oddaję, poradzisz sobie? 

— Już się zbierasz? Usiądź, jest wcześnie— nagabywał Tim, choć było widać, że sam ledwo trzymał się na nogach. 

— Na siódmą i tak muszę…— urwał, zdając sobie sprawę, że w zasadzie nie chciał dzielić się z nim szczegółami swojego planu dnia. — Mam sprawy do załatwienia, odezwę się. 

Tim nie odpuszczał. 

— Zrobię chociaż kawę— mówił, naprędce kierując się do kuchni. 

Matthew od razu zareagował. 

— Nie, Tim— zaczął, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej przebywać w tym pomieszczeniu. — Naprawdę muszę lecieć. 

Przystąpił do wkładania butów i okrycia wierzchniego. Tim biernie się przyglądał, jednocześnie usiłując przypomnieć sobie jak najwięcej wydarzeń z wczorajszego wieczoru. 

— Mam nadzieję, że będzie okazja, aby na spokojnie porozmawiać. Jeszcze raz przepraszam i dzięki za wszystko— powiedział skruszonym tonem, zanim Matt zdążył wyjść. 

— Jasne, nie ma sprawy, cześć. 


Wrzaski obojga niosły się echem na całą okolicę. Poza nimi dom był pusty, więc mogli krzyczeć do woli. W przeciwnym razie, taka eskalacja napięcia natychmiast przyciągnęłaby niepożądanych świadków. 

— Oczekujesz błogosławieństwa?! Pytasz, czy oznajmiasz, bo nie bardzo rozumiem?!— wydawał z siebie głośne wrzaski, akcentując każde słowo zamaszystym ruchem rąk. 

Młoda blondynka nie pozostała dłużna. 

— Niepotrzebnie tutaj przyszłam! Dlaczego dla ciebie wszystko musi stanowić taki wielki problem?! 

— Może powinienem od razu spakować ci walizki i zawieźć na lotnisko?! Problem?! Jaki problem?! Chcesz spędzić kilka tygodni na drugim końcu Europy, w dodatku z jakimś obcym gościem! 

Dziewczyna gwałtownie opadła na łóżko, zasłaniając twarz dłońmi. 

— Wyjazd jest dopiero w maju, a Jason jest w mojej grupie, litości! 

— Do tego czasu może w ogóle mnie już nie będzie, więc wasze sumienie będzie czyste! 

Gestykulował z przesadną dramatycznością, a na jego skroniach wyraźnie rysował się wzór nabrzmiałych, pulsujących żył. Tak silny przypływ gniewu odczuwał po raz pierwszy od bardzo dawna. 

— Co za bzdury!— oburzyła się Caroline. — To ja powinnam robić ci wyrzuty, a nie ty mnie! Wszyscy opowiadają, że na imprezie u Carla latałeś za jego siostrą jak głodny pies!— dodała, żwawo wstając z miejsca. Instynktownie zacisnęła obie dłonie w pięści, jakby szykowała się do walki. 

— Byłaś tam, że śmiesz się wypowiadać?!— warknął, podchodząc bliżej. 

Dziewczyna wzdrygnęła się. 

— To samo mogę powiedzieć o twoich insynuacjach w stosunku do Jasona. 

Nie użyła już krzyku, a jedynie podniosła ton głosu. 

— Różnica polega na tym, że ja widziałem, jak wysiadasz z jego samochodu! 

— Wiedziałeś, że mój się zepsuł! 

— Przywiózł cię tutaj aż z Portland! Chcesz mi powiedzieć, że miał po drodze?! 

Caroline złapała się za głowę. 

— Jesteś nienormalny! Chyba znów się naćpałeś! Lecz się, kretynie!— wzburzyła się. 

Nagle w pokoju rozszedł się dźwięk tłuczonego szkła. Matthew cisnął pustą szklanką w ścianę, tuż za plecami Caroline. Dziewczyna mimowolnie się skuliła, zamykając oczy. Zastygła w bezruchu. Napady agresji chłopaka stały się mrocznym cieniem ich związku. Nigdy jej nie uderzył, lecz gdybała z przerażeniem, jak potoczyłaby się każda kolejna awantura, gdyby nie uspokajający wpływ Tima. Zastanawiała się, czy to choroba tak go odmieniła, czy może po prostu ujawniła się jego prawdziwa natura. 

— Mam tego dość! Nie wiem, jak wytrzymałam z tobą tak długo! Nie chcę cię więcej widzieć!— wykrzyknęła, po czym wybiegła z sypialni tak prędko, że drzwi, które otworzyła, odbiły się od ogranicznika i znów zatrzasnęły. 

— Spierdalaj puszczalska suko! Żebym nie musiał cię więcej oglądać!— rzucił na jednym wydechu do białego skrzydła z litego, dębowego drewna. 

To wydarzenie wcale nie sprawiło, że się uspokoił. Stał dłuższą chwilę przy oknie, patrząc, jak Caroline pędzi przed siebie, prosto do wyjścia z terenu posiadłości. Scenariusz, w którym miałby posypać głowę popiołem i okazać skruchę, nie miał prawa bytu. Nie widział nic złego w swoim postępowaniu. W jego odczuciu to zachowanie Caroline było niemoralne. W ramach studenckiej wymiany chciała spędzić cztery tygodnie w Paryżu z bliskim kolegą. O zgrozo, czy miasto miłości to nie przypadkiem idealne miejsce na romantyczny wyjazd dla dwojga? Był przekonany, że zaplanowali to już jakiś czas temu. Czy w tej sytuacji on miałby ją za coś przepraszać? Nigdy w życiu! 

Poczuł nieprzemożony gniew, który rozchodził się po ciele, dusił, łomotał kości, szukając ujścia gdzieś na czubku głowy. W najśmielszych snach nie dopuszczał myśli, że Caroline pierwsza zakończy ten – chcąc nie chcąc, toksyczny i z lekka patologiczny związek. 

— Głupia szmata— wymamrotał pod nosem, patrząc nienawistnie na postać znikającą za rogiem. 


Zbiegł ze schodów do przestronnego holu, czując, że w tym wypadku zwykły papieros nie załatwi sprawy. Przeszedł do salonu, a gdy tylko przekroczył próg, dotarł do barku. Nie miał ochoty na alkohol, ale uznał, że w obecnej sytuacji może sobie pozwolić na taki kaprys. Przelał do szklanki niewielką ilość płynu z pierwszej butelki z brzegu, nawet nie patrząc na etykietę. Jednym haustem wypił drinka, a następnie od nowa powtórzył wszystkie czynności. Przy piątym razie poczuł, że na barku zaciska się czyjaś silna dłoń. 

— Co ty robisz?!— Zarejestrował dźwięk, a zaraz potem zobaczył, jak dłoń mężczyzny tuż za nim chwyta szklankę burbona. 

Chłopak zatoczył się lekko, czując, że alkohol przyjemnie uderza do głowy. 

— Ethan. Proszę, nie baw się w starszego, opiekuńczego brata. Mam kiepski dzień i chcę się napić— oznajmił i z powrotem zabrał whiskey. 

Oprócz okrutnego odruchu wymiotnego, miał wrażenie, że trunek wypala gardło. Z niesmakiem wypił cierpki płyn, krzywiąc się, jakby właśnie przełknął plaster cytryny. Jego brat przyglądał się pełen politowania. 

— Co się stało?— zapytał, a w jego głosie było słychać szczere zainteresowanie. — Spotkałem twoją dziewczynę, pokłóciliście się? 

Matthew spojrzał na niego nieco zamglonym wzrokiem. 

— Nie mam ochoty na zwierzenia, wybacz— odstawił szklankę na miejsce. — Poza tym jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mi doradzić w kwestii związku. 

Było w tym trochę racji, więc Ethan powstrzymał się od komentarza. Matthew odłożył puste naczynie i udał się do garderoby. Włożył buty, zabierając z wieszaka również płaszcz. Brat zatarasował mu drogę do wyjścia. 

— Chyba żartujesz, nigdzie nie wyjdziesz— powiedział stanowczo. 

Matthew parsknął, ostentacyjnie kładąc dłoń na klamce. Chwilę po tym, jak to zrobił, Ethan mocno odepchnął go od drzwi, w wyniku czego chłopak zatoczył się, wpadając do pobliskiej kuchni. 

— Jesteś pojebany!— Matthew zacisnął dłonie w pięści, szykując się do wymierzenia ciosu. 

Choć byli podobnego wzrostu, to Ethan miał zdecydowaną przewagę. Zaszedł go od tyłu, boleśnie wykręcając szczupłe ręce. W tle dało się słyszeć chrzęst kości. Matt od razu skapitulował. Był słaby, a alkohol wcale nie uczynił go silniejszym. 

Dobiegł ich dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Ethan natychmiast oswobodził Matthew, aby uniknąć niewygodnych pytań reszty domowników. Jego brat zręcznie wykorzystał okazję i przemknął na zewnątrz, mijając dziadków, którzy właśnie wrócili z miasta. Ethan dogonił brata na posesji. 

— Oddaj kluczyki— nakazał, będąc w odległości nie więcej niż dziesięć metrów od Matthew. 

Chłopak posłusznie sięgnął do kieszeni, bez słowa ciskając o ziemię brelok, na którym wisiał pilot do auta. Przedmiot z hukiem odbił się od chodnika. Nie sposób było nie usłyszeć trzasku pękającego plastiku. 

— Będziesz tego żałował!— wykrzyknął Ethan i sfrustrowany wrócił do domu.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media