Go to commentsRozdział dwudziesty szósty
Text 27 of 28 from volume: Taka karma
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2025-09-27
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views52

Wpatrywał się w pokerową twarz Christiana, doszukując się symptomów rozczarowania bądź niezadowolenia. Mężczyzna z kamiennym wyrazem śledził tekst na monitorze, w skupieniu analizując wers po wersie. Ta niewzruszona fizjonomia była dla niego sygnałem do niepokoju. Doktor Miller wydawał się tak bardzo daleki od jakiejkolwiek radości, że Matt nawet nie łudził się już na uśmiech.  Przez chwilę pomyślał, że może to zmęczenie potęgowało ten złowieszczy grymas. W końcu od tygodnia ciągnął dyżury, jakby był jedynym człowiekiem na oddziale. Całe jego jestestwo, było skupione na pracy, a to, co brał początkowo za rozgoryczenie, teraz wziął za bezgraniczne zaangażowanie, przerażające w swojej intensywności. Każdy niuans mógł  przecież zaważyć na diagnozie, która od miesięcy była niepomyślna. Kiedy lekarz przemówił, w mig rozwiał narastające wątpliwości Matthew.  

Czego się spodziewał? Cudownego ozdrowienia? Przecież znał diagnozę od zeszłego kwartału. Matt z trudem przełknął ślinę, która uwiązła w gardle zawiązanym na supeł. Patrzył przed siebie, prosto w jego szaroniebieskie tęczówki, ale nic nie widział. Wytężył słuch, lecz nie dobiegały go żadne dźwięki. „Czyli to takie uczucie…” - pomyślał, przypominając sobie słowa mamy, która pewnego słonecznego dnia, spokojnym głosem oznajmiła im, że nadeszła pora na leczenie paliatywne, które w gruncie rzeczy leczeniem nie było. Najprawdopodobniej czuła wtedy to, co on teraz.  

–  Czyli wpisujemy? Tak? Dwudziesty czwarty? - upewnił się, czekając na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony pacjenta. W tym momencie Matthew się ocknął, szybko mrugając, aby wyostrzyć rozmazany obraz.  

–  Jasne… - potwierdził, nie do końca pewien co, czując nieznośne mrowienie w koniuszkach  zmarzniętych stóp i dłoni. Odetchnął głośno, zachłannie łapiąc do ust ciężkie powietrze. Christian popatrzył na niego badawczo.  

–  Termin może się jeszcze zmienić o dzień lub dwa, ale wolałbym nie czekać do marca… Matt, chciałbym mieć lepsze wieści… zrobię wszystko, co w mojej mocy… Matt? Wszystko okej? 

Głos dochodził zza ściany, a głowa Christiana migotała jak obraz w kalejdoskopie. Znów zamrugał, by ciemne plamy przestały zasłaniać widok.  

– Tak, tak, wszystko okej. Dziękuję - odpowiedział, bez wyrazu patrząc przed siebie. Sprawiał wrażenie nieobecnego, co natychmiast zwróciło uwagę doktora. Christian doskonale widział znad biurka jego prawą nogę, która kurczowo drgała, jakby odmierzała takt do ukrytej melodii, grającej wyłącznie w jego głowie. 

–  Zadzwonić po kogoś? 

–  Nie. 

–  Na pewno? 

–  Tak. Jeśli to wszystko, to chciałbym już iść.  

Mężczyzna zawahał się, ale ostatecznie nie mógł przecież zatrzymać go siłą, zwłaszcza kiedy na zewnątrz czekało, co najmniej kilkanaście osób. 

– Na razie to wszystko… - powiedział, a Matt jak spłoszony zając rzucił się do ucieczki z gabinetu. 


*** 

Nim wszedł do domu,  przybrał najbardziej neutralny wyraz twarzy, na jaki było go w tej chwili stać. Odetchnął, lekko unosząc kąciki ust i zdecydowanie pociągnął za klamkę.  Znalazłszy się w pustym holu, szybko ściągnął kurtkę i kiedy już miał przemknąć, niezauważony do pokoju kuzyna, z naprzeciwka wyszedł mu Peter. Matt rzucił pogodne spojrzenie, mając szczerą nadzieję, że zaprzątnięty własnymi sprawami, zapomni o tym, że wizyta u doktora Millera odbyła się godzinę temu. 

– Spadasz nam z nieba, naprawdę ci dziękuję - powiedział z głębokim wyrazem wdzięczności jego wujek w wielkim pośpiechu wciągając na siebie czarny, zimowy płaszcz. Matthew kolejny raz odpowiedział mu życzliwym uśmiechem, jednocześnie kontrolując mimikę, bo nadmierny entuzjazm, byłby w jego wykonaniu nienaturalny.  

Peter był już w progu, gdy niespodziewanie odwrócił się do bratanka. 

– Matt, czy to nie dzisiaj miałeś wizytę u Christiana? 

Chłopak wyraźnie poczuł moment, w którym serce przyspieszyło. Przełknął gęstą ślinę, czując, że powinien natychmiast odwrócił wzrok, inaczej wujek domyśli się, że coś ukrywa.  

– Nie, to jutro - skłamał. Ku jego uciesze, mężczyzna bez cienia podejrzeń przyjął odpowiedź do wiadomości, po czym uniósł prawą rękę, wykonując uprzejmy gest pożegnania i na złamanie karku popędził do swojego samochodu.  

*** 

Joe wziął łyk wody, wykreślając kolejny punkt w swoich notatkach. Wyglądał, jakby był pochłonięty karkołomnym zadaniem, jednak w rzeczywistości napędzała go tylko obsesyjna chęć dominacji.  Jeden z wrogów, którego chciał do szczętu pogrążyć, był teraz na jego terytorium. To dawało mu poczucie absolutnej kontroli. Przeciągał każdą chwilę, delektując się napięciem. Czerpał dziką satysfakcję z każdego gestu doktora Pattersona, który mógł zdradzać trwogę lub niepewność. Peter zatrzymał wzrok na obdrapanej, szarej ścianie, która mniej więcej w połowie łączyła się z grafitową lamperią. To pomieszczenie było tak przygnębiające, jak wyraz twarzy Barstada. Zimne, obskurne i pozbawione krzty pozytywu.  Miał wrażenie, że inspektor od godziny zadaje te same pytania.  Za każdym razem formułował je w inny sposób, licząc na to, że podejrzany w końcu pomyli się w zeznaniach.  

– No dobrze… – wychrypiał Joseph, patrząc w ekran niewielkiego notebooka. – Chciałabym jeszcze doprecyzować jedną kwestię. Jak już wiemy, zdarza się panu przechowywać papierowe recepty pacjentów w domu… 

Peter głośno westchnął, ponownie tego dnia szykując się do wyjaśnienia kontrowersyjnego wątku. Tracił cierpliwość, co ewidentnie działało na jego niekorzyść.  

– Trzyma je pan pod kluczem? Każdy z domowników może mieć do nich dostęp? – ciągnął, wywołując u przesłuchiwanego solidny skok ciśnienia.  

– To była jedyna recepta, którą zdarzyło mi się zabrać do domu – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie przypominam sobie, żebym ją chował do szuflady zamykanej na klucz… wydawało mi się, że ostatecznie wrzuciłem ją do niszczarki… 

– Ale pan tego nie zrobił – wtrącił policjant, na co doktor nieskwapliwie przytaknął. – Zatem istnieje możliwość, że któryś z domowników ją znalazł i zabrał, tak? 

– Do czego pan dąży, inspektorze? – Mężczyzna nieporadnie przesunął rękami po twarzy.  Miał dość tych dziecinnych podchodów. Pragnął jak najszybciej skończyć to żmudne przesłuchanie w przeciwieństwie do Barstada, który świetnie czuł się w  swojej roli.  

– Chyba coś się panu pomyliło. To ja zadaję pytania. Proszę udzielić odpowiedzi; czy istnieje możliwość, że recepta trafiła w ręce któregoś z domowników? 

Pete głośno wypuścił powietrze z ust.  Skoro policjant o to pytał, nie ulegało wątpliwości, że jego syn musiał być zamieszany w całą sprawę.  

– Tak – mruknął, uciekając wzrokiem. – Jest taka możliwość. 

Joseph uśmiechnął się triumfalnie. Rzucił okiem na pulpit komputera, przygotowując kolejne pytanie.  

– Co wie pan na temat relacji pana syna z szesnastoletnią Elianą Marinovą? 

***  


Zapukał w drzwi, ale nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Zastał Steve`a skulonego na łóżku, otulonego grubą kołdrą. Rolety były zaciągnięte, a powietrze ciężkie i duszne. Wszechobecny bałagan na biurku i porozrzucane po podłodze ubrania świadczyły o tym, że to miejsce było azylem jego kuzyna, przestrzenią, w której mógł się schować przed resztą świata. 

– Hej –  powiedział Matt, zamykając za sobą drzwi i siadając na skraju łóżka. Jego ton był zaskakująco łagodny, bardzo starał się, aby nie zrazić  go do siebie już na początku ich rozmowy. – Wiem, że masz teraz ciężki czas, jeśli nie chcesz mojej obecności, nie ma sprawy, wyjdę do salonu.  

Odpowiedziała mu  martwa cisza, wobec czego kontynuował. 

– Jestem tutaj nie tylko w roli niańki, chcę ci pomóc, porozmawiamy… 

Steve uniósł głowę, a w jego oczach widać było pustkę. Nie odezwał się. 

– Musimy pogadać – Matt zignorował jego milczenie. – Wiesz o jaki temat chodzi i doskonale wiesz, że ja wiem, twój tata również, dlatego jest teraz na przesłuchaniu. Policja najprawdopodobniej niedługo też dojdzie do tego, co wydarzyło się na tej imprezie i kto dał Oliverowi tabletki. 

Na dźwięk tych słów, Steve skulił się jeszcze bardziej. Najprawdopodobniej Matthew był pierwszą osobą, która w tak bezpośredni sposób opowiedziała o wydarzeniach, które gnębiły go od dnia, w którym dowiedział się o śmierci kolegi ze szkoły, a w tym jednym zdaniu Matt nazwał koszmar, który chłopiec tak bardzo chciał pogrzebać w niepamięci. 

– To nie ja go zabiłem –  wymamrotał głosem podszytym strachem, niepewnie odwracając wzrok. 

Matt delikatnie położył otwartą dłoń na jego plecach, wygiętych w parabolę.  

– Oczywiście, że nie –  powiedział, a jego głos był pełen stoickiego spokoju i empatii. – Popełniłeś straszny błąd, a teraz razem musimy stawić temu czoła. Nie pozwolę zrobić ci krzywdy, dlatego musisz dokładnie opowiedzieć mi o tym co się wydarzyło. O recepcie taty, imprezie, lekach które mi podebrałeś, o wszystkim, rozumiesz? - mówił bardzo powoli, wyraźnie akcentując ostatnie słowa. Po chwili zastanowienia Steve skinął głową. Usiadł naprzeciwko, a jego duże, brązowe tęczówki utkwiły na skupionej twarzy Matthew. Odetchnął głęboko i zaczął mówić…  


*** 


– Kto? – Peter zauważalnie podniósł ton głosu. – Nie kojarzę żadnej Eliany. Prawdę mówiąc, mój syn w ogóle nie ma koleżanek, a już na pewno nie starszych…. – Nie sposób było mu ukryć zaskoczenie. Brał pod uwagę, że Barstad może wspomnieć o Stevie, bo to, że jego syn znalazł receptę było już więcej niż pewne, ale nie sądził, że łączyły go jakieś głębsze relacje z Oliverem lub jego znajomymi.  Inspektor niecierpliwe wystukał coś na klawiaturze notebooka, a następnie sięgnął do kartonowej teczki pełnej dokumentów.   

– W takim razie słabo pan zna swoje dziecko. Eliana blisko przyjaźniła się z Oliverem. Ze Stevem najwyraźniej także… – powiedział, rzucając na biurko jedną z kartek. Pan Patterson nieśmiało wziął do ręki stronę w formacie A4, która była zapisana mniej więcej do połowy.  Wydruk przedstawiał zapis dialogu dwóch osób.  

– Co to jest? – rzucił opryskliwie do funkcjonariusza.  

– Proszę się zapoznać. – Zachęcająco skinął głową. – Nick o nazwie Rude girl to Eliana Marinova, a Stevo czternaście sześćdziesiąt pięć to pański syn. 

Pan Patterson  opieszale zaczął czytać.  


24 Stycznia 2025, 16:23 

Rude_girl: Masz coś?? 

24 Stycznia 2025, 16:23 

Stevo_1465: Nie :( 

24 Stycznia 2025, 16:24 

Rude_girl: Kiepsko… szukałeś wszędzie? Na pewno coś znajdziesz! ☺ Potraktuj to jak inicjację do naszej paczki… 

24 Stycznia 2025, 16:24 

Stevo_1465: No nie wiem… :( 

24 Stycznia 2025, 16:24 

Rude_girl: Nie wymiękaj :I Będziemy się świetnie bawić w piątek! Nie zawiedź nas… 

24 Stycznia 2025, 16:26 

Stevo_1465: Mam jeszcze jeden pomysł… zobaczę co da się zrobić. 

24 Stycznia 2025, 16:27 

Rude_girl: Zuch chłopak! Wiedziałam, że można na ciebie liczyć!  :) :) :) 

24 Stycznia 2025, 16:27 

Stevo_1465: Jutro aktualne? 

24 Stycznia 2025, 16:29 

Rude_girl: Pewnie, widzimy się na miejscu :) 

24 Stycznia 2025, 16:29 

Stevo_1465: Kończę lekcje o drugiej, więc będę koło wpół do trzeciej :) 

24 Stycznia 2025, 16:30 

Rude_girl: Okay :) 

24 Stycznia 2025, 16:32 

Stevo_1465: Muszę kończyć, mama wróciła z pracy :/  

24 Stycznia 2025, 16:33 

Rude_girl: W porządku, do jutra, buziaki :* :*  

24 Stycznia 2025, 16:33 

Stevo_1465: Pa :* 


Mężczyzna odłożył świstek na stół, czując uderzenie gorąca. Nie miał zbyt rozbudowanej linii obrony.  

– Skąd pewność, że to  naprawdę mój syn i ta dziewczyna? – zapytał, choć miał przeczucie, że jest tak, jak uważał Joseph.  Dokładnie tego dnia nie mógł znaleźć recepty, którą niewątpliwie zostawił w gabinecie, a Amanda zwykle wracała z pracy po czwartej. Wszystko pasowało do siebie jak kawałki puzzli.  

– My też skrupulatnie wykonujemy swoją pracę, doktorze – kąśliwie zaśmiał się pod nosem. – Wkrótce ustalimy dalszą część tej konwersacji. Dziś dzieciaki komunikują się na pierdylionie różnych aplikacji; WhatsApp, Messenger, Viber, TikTok. Część kont zdążyli usunąć… ale spokojnie, dojdziemy i do tego. – Machnął ręką, po czym przystąpił do porządkowania dokumentów.  

Peter nie miał już odwagi zabrać głosu.  W jego głowie panował harmider. Nie dysponował żadnym pomysłem, dzięki któremu mógłby odsunąć podejrzenia od Steve’a. Przesunął dłonią po karku, mając wrażenie, że na jego szyi coraz mocniej zaciska się gruba pętla.  

– Korzystając z okazji, chciałbym poinformować, że wezwiemy na przesłuchanie również Steve’a – oznajmił Joe. – Ale spokojnie. Wszystko odbędzie się prawilnie… w obecności psychologia, opiekuna prawnego i takie tam… – nadmienił z dozą dobrego humoru. – Z uwagi na pana… współudział w sprawie, byłbym rad gdyby na przesłuchaniu zjawiła się małżonka. – No… a teraz jeszcze kilka pytań i kończymy… 


*** 


Matt ostatni raz spojrzał na pięciocyfrową sumę, zatwierdzając przelew.  Owinął się szczelniej grubym kocem, odkładając laptop na niski stolik.  W pomieszczeniu było, nieco ponad dwadzieścia trzy stopnie, dodatkowe ciepło generował sprzęt. Nie powinien odczuwać chłodu, a jednak drżał jak osika na wietrze, jednocześnie ścierając z karku krople słonego potu.  To był jeden z tych dni, kiedy w panice snuł, co przyniesie jutro.  

Skierował wzrok na lewo, obserwując tatę, który od dwudziestu minut głośno chrapał w głębokim fotelu. Mężczyzna cmoknął pod nosem kilka razy, przekręcił się, a następnie uchylił powieki, rozglądając się po salonie z wyrazem głębokiego zdezorientowania.  

– Przysnęło mi się? Sory… – mruknął, przesuwając dłonią po zaspanej twarzy. – I kto go wrobił? – Wskazał na  ekran telewizora, gdzie wyświetlały się  już napisy końcowe filmu.   

– Ten przyjaciel – odpowiedział Matthew.  Najpewniej udzieliło mu się zmęczenie ojca, bo chwilę później ziewnął przeciągle, wyciągając się na długiej kanapie.  

– Typowe… wiedziałem od samego początku – Jack machnął ręką i ospale wstał.   

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów spędził wieczór z synem na tak prozaicznej czynności, jak oglądanie telewizji. Wbrew pozorom, nawet takie niewyszukane formy odpoczynku, były bardzo istotne dla podtrzymania rodzinnych więzi. 

– Tato… – powiedział cicho Matthew.  Głos wydawał się być bardzo niepewny, wręcz zahukany. Takie zachowanie ani trochę do niego nie pasowało. Pan Patterson zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia z pokoju, patrząc na chłopaka z zastanowieniem. – Nie wiem, czy to jest dobry moment… – zawahał się – żaden chyba taki nie będzie, więc chciałbym… – uciął, zbierając myśli.  

Jack wrócił na miejsce, czując że syn szykuje się do poważnej rozmowy.  Matthew usiadł, nerwowo gniotąc palce. Błądził rozbieganym wzrokiem po pomieszczeniu, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.  

– Jennifer Atkins – rzucił do ojca, który domyślał się w jakim kierunku zmierza ten monolog. A, więc jednak… 

– Jest w ciąży.  Spodziewa się mojego dziecka… – wrócił jego asertywny ton.  Uznał, że powiedzenie tego wprost, będzie najlepszym, możliwym posunięciem.  

Jack kiwnął głową, biorąc powolny i głęboki wdech. Nie wyglądał na specjalnie poruszonego nowiną, choć wyraźnie nad czymś rozmyślał. Wyprostował się, układając ręce na szerokich podłokietnikach popielatego fotela.  

– Rozumiem… – odparł, przerywając krępującą ciszę. – Jakie macie plany? – zapytał spokojnie.  

Matt wyglądał na zaskoczonego pytaniem. Spodziewał się raczej moralizatorskiego wywodu, połączonego z ostrą krytyką.  

– Nie jesteśmy w związku, kompletnie nic nas nie łączy – odpowiedział szczerze, wciąż czekając na reprymendę. – Oczywiście dołożę wszelkich starań, żeby dziecko miało wszystko, czego będzie potrzebować – zadeklarował pewnym głosem – Jennifer również – dodał prędko, by nie zabrzmiało, jakby kompletnie nie interesował go los przyszłej matki.  

Jack znów przytaknął w zamyśleniu.  

– Nie będziesz teraz mnie pouczał? – podpytał żartobliwie Matt, w dalszym ciągu nie będąc pewnym, czy reakcja taty to nie jedynie efekt senności po krótkiej drzemce.  

Mężczyzna cicho zaśmiał się pod nosem, co wprawiło Matthew w jeszcze większą konfuzję.   

– Ja miałbym cię pouczać w tej kwestii? Byłem dwa lata młodszy od ciebie, jak na świecie był już twój brat – odparł z uśmiechem. – Co prawda byliśmy już z waszą mamą małżeństwem… ale jakie to ma znaczenie? – Wzruszył ramionami.  

Matthew przytaknął. Jack miał rację — małżeństwo, jak widać na jego przykładzie, wcale nie gwarantowało miłości, szczęścia ani przykładnego życia rodzinnego. 

– Jak mówiłem – ponowił Matthew – zadbam o to, aby niczego im nie brakowało.  

– Myślisz, że pieniądze wszystko załatwią? – wtrącił jego tata z nutą goryczy.  

– Nie, oczywiście, że nie – zaprotestował. – Mam zamiar spróbować… postaram się przy niej być na tyle, na ile będzie to możliwe. Zobaczymy, co z tego wyjdzie… pieniądze są na wypadek… gdyby… 

– Przestań! – Mężczyzna przewrócił oczami, nawet nie chcąc myśleć o tym, co syn próbował oznajmić. Pod żadnym pozorem nie dopuszczał do siebie takiego obrotu spraw.  

– Daj spokój.  Trzeba brać pod uwagę każdą ewentualność, nie masz pew… 

– Mam pewność! – wykrzyknął Jack, błyskawicznie zrywając się na równe nogi.  

Słowa ojca były czystym absurdem, a Matthew czuł, jak irytacja niebezpiecznie rośnie. Musiał zacisnąć pięści, żeby się nie unieść. Jack uparcie twierdził, że wszystko się ułoży, ale Matt widział w tym tylko desperacki, nieracjonalny optymizm. Przecież wszyscy znali fakty. Chłoniaki uchodziły za najbardziej agresywne wśród nowotworów, a rokowania były dalekie od pomyślnych. Po co więc ten teatr? Matt wziął głęboki wdech i ponownie zabrał głos. 

– Liczę na to, że będziesz wspierał Jennifer… 

– Będę wspierał was oboje – Jack ponownie przerwał jego wypowiedź, mówiąc mocno podniesionym tonem.  

Matthew zrobił kwaśną minę, przewracając oczami.  Dla własnego dobra nic już nie odpowiedział, uznając temat za zamknięty.  


*** 


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media