Go to comments3
Text 3 of 3 from volume: Cassie
Author
Genreromance
Formprose
Date added2025-10-21
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views32

Skulony w rogu łóżka, Matthew przypominał zwiniętego jeża. Ściskał dłonią brzuch w miejscu, gdzie  przebiegało zasklepione cięcie. To nie był ból, do którego przywykł – jednostajny, wszechobecny, nowotworowy wyrok. To był żrący, ostry sztylet wbijany i wykręcający jelita,  natychmiastowy rezultat jego własnego buntu. 

Zjadł obiad w pięć minut. Bezmyślnie, łapczywie, wbijając wzrok w beżową ścianę, byleby tylko nie musieć patrzeć na resztę. Stołówka była pełna ich słabych, obłąkanych twarzy: wiecznie płaczącego faceta z nerwicą, dziewczyny kompulsywnie skubiącej paznokcie, starca mamroczącego do siebie. Wariaci. Ludzie, którzy złamali się pod ciężarem byle stresu, którzy sami doprowadzili się do tego stanu. On tu nie pasował. On był tu przez swoje poświęcenie i oddanie słusznej sprawie, a nie przez własną, żałosną słabość. 

Teraz, gdy skurcze żołądka zmuszały go do zgięcia się wpół, a zimny pot zbierał się na czole, to dumne przekonanie służyło za jego jedyną tarczę. 

Miał ochotę krzyczeć. Powiedzieć dobitnie, że ma dość. Dość bycia oglądanym, dotykanym, badanym, i ważonym. Że jego ciało jest jego. Przesunął dłoń na miękkie wybrzuszenie portu naczyniowego pod obojczykiem i poczuł nowy rodzaj obrzydzenia. 

W jego głowie rozległ się ostry, uwodzicielski szept: „Idź. Zapukaj. Poproś o coś przeciwbólowego. Pokaż, że cierpisz, a odeślą cię do szpitala. Wyrwiesz się stąd.” 

Matthew zacisnął szczękę tak mocno, że zatrzęsły się mięśnie skroni. Nie. Nie ugnie się. Odmówi sobie tej ulgi. Ten ból to zapłata za jego chwilę wolności od wariatów i ich rozbieganych spojrzeń. Uparcie wbił twarz w poduszkę, czując palące mdłości i tępe pulsowanie w skroniach. Mógł iść do Hayesa i znów stać się szmacianą lalką, zrzucić bluzę, i dać się dotykać. Ale wtedy byłby jak oni – żałosny, zależny, szukający ratunku. 

Był silniejszy. Przetrwał operację, chemię i wyrok sądowy. Przetrwa też ten kwas w żołądku. Nie da im satysfakcji, nie okaże słabości, nie otworzy ust, by prosić o łaskę 

Zamknął oczy i skupił się na głębokim, rytmicznym oddechu, czekając, aż wrząca fala bólu opadnie. Uda się, w końcu robił to już nie raz. Musi wytrzymać.  Musi tu być tylko fizycznie. Emocjonalnie, on jest poza ich zasięgiem.




Jego twarz wciąż nosiła ślady wczorajszej, nieprzespanej nocy, ale nie dał po sobie  tego poznać. Włożył maskę obojętności, funkcjonując zgodnie ze ściśle określonym porządkiem dnia. Każdy punkt planu był wciśnięty w wąskie ramy czasowe, aby przyzwyczaić go do rutyny, która z kolei miała być podstawą do skutecznej i bezproblemowej kontroli personelu. Indywidualne sesje z psychiatrą i psychologiem, spotkania grupowe, terapia zajęciowa, a gdzieś pomiędzy osiem posiłków, które wyznaczały jego dobowy rytm. Niewiele miejsca przeznaczonego na czas wolny miało uniemożliwić eskalację buntu, hamując zachowania autodestrukcyjne.  

Odliczał, czując stopniowe ukojenie, za każdym razem, kiedy odhaczał kolejne pozycje w harmonogramie.  Odliczał - rozkładając godziny na kwadranse, minuty i sekundy, dzięki czemu nie zatracił jeszcze swojego poczucia sprawczości, które było  niezbędne, aby przetrwać w tym miejscu o zdrowych zmysłach.  

Świdrował wzrokiem cienkie wskazówki zegara nad głową doktora Vance’a, jakby wierzył, że lada moment wprowadzi je w ruch czystą intencją.  

– Czego pan oczekuje? Mam teraz opowiedzieć o swoim dzieciństwie? O tym jak ojciec mnie lał? O załamaniu nerwowym matki? O ich wzajemnych zdradach? Nie potrzebuję tych spotkań, czego pan nie rozumie? 


Doktor Julian Vance, nie zmieniając wyrazu twarzy, spojrzał na Matthew z opanowaną uwagą. Delikatnie przesunął dłonią po gładkim blacie biurka, jakby chciał przywrócić ład do przestrzeni, w której Matthew usiłował wywołać emocjonalny chaos. Odchylił się lekko w fotelu, splatając dłonie na piersi. 

– Oczekuję, Matthew – zaczął spokojnie, bez cienia irytacji, jego głos był niski i stonowany – że przestanie pan oczekiwać, że te spotkania spełnią pańskie z góry ustalone kryteria. Pana zadaniem nie jest opowiadanie nam historii, lecz uczestniczenie w procesie, który ma umożliwić panu powrót do społeczeństwa. To jest ośrodek, nie sala przesłuchań. 

Zrobił krótką pauzę, pozwalając Matthew wchłonąć każde słowo. 

– Rozumiem, że czuje pan, iż te spotkania są poniżej pańskiego poziomu. Jednak pana obecność tutaj nie jest wynikiem pomyłki, lecz dwóch poważnych problemów, które zagrażają pańskiemu życiu i wolności: choroby fizycznej i wyroku sądowego. Terapia grupowa, indywidualna i zajęciowa nie służy do szukania magicznej pigułki na poczucie kontroli. Służy do tego, by pański umysł i emocje nauczyły się współpracować z chorobą i ramami, które pańskie czyny narzuciły na pana życie. 

Dyrektor Vance przeszedł do meritum, podsumowując stanowczo: 

– Nie musi pan wierzyć w ten proces, aby brać w nim udział. Nie musi pan nawet o niczym opowiadać. Wystarczy, że pan tu jest, pozostaje trzeźwy, nie sprawia problemów i będzie pan wykonywał ustalone procedury. To jest minimum, które gwarantuje pańską wolność. Czego nie rozumiem? Nie rozumiem, dlaczego, mając tak ograniczony czas i tak wiele do stracenia, marnuje pan te chwile na opór, który jest równie autodestrukcyjny, jak ten, który doprowadził pana do tego miejsca. 

Matthew odpowiedział po krótkiej, acz wnikliwej konsternacji.  

– Obowiązuje pana tajemnica lekarska, prawda? Wszystko, co powiem, nie może wyjść poza ten gabinet i zostaje między nami, tak? 

– Oczywiście, Matthew. Obowiązuje mnie pełna tajemnica lekarska, a wszystkie nasze sesje objęte są ścisłą poufnością. To, co zostanie powiedziane w tym gabinecie, nie opuści go. 

Przechylił głowę, jego ton stał się jeszcze bardziej rzeczowy. 

– Z jednym, koniecznym zastrzeżeniem, o którym musi pan pamiętać. Jako dyrektor ośrodka i lekarz prowadzący, jestem ustawowo zobowiązany do jej złamania i zgłoszenia informacji, jeżeli: zadeklaruje pan zamiar popełnienia samobójstwa lub zagrażania życiu innych osób, lub ujawni pan akty przemocy wobec bezbronnych, albo jeżeli sąd, na mocy pisemnego nakazu, zażąda wglądu w akta dotyczące pańskiej kondycji psychicznej. 

Vance zamilkł, dając Matthew czas na przetworzenie tej informacji. 

– Proszę mi wierzyć, Matthew, naszym celem jest pańskie leczenie, nie podważanie tajemnicy. Może pan mówić. Ale musi pan mieć świadomość ram prawnych, które obowiązują w tym miejscu. 

Chłopak skinął głową. Zamyślił się, ważąc słowa.  

– Trafiłem tutaj bo chronię kogoś bardzo mi bliskiego. Cała moja psychiatryczna dokumentacja została stworzona na potrzeby procesu, którego finał był z góry zaplanowany. Nie potrzebuję tej terapii. Chcę odbębnić wyrok w spokoju. Tyle.  

– Rozumiem, Matthew – powiedział dyrektor, a w jego tonie nie było osądu, jedynie profesjonalna akceptacja. – Twierdzi pan, że to poświęcenie, a dokumentacja psychiatryczna to fikcja stworzona na potrzeby procesu. Niech tak będzie. Nie będę teraz wnikał w szczegóły pańskiego wyroku ani tego, kogo pan chroni. W tym miejscu jest to drugorzędne. 

Pochylił się lekko do przodu, wzmacniając siłę swoich słów. 

– Może pan wierzyć, że kontroluje pan tę sytuację i że jedzie pan na z góry ustalonym scenariuszu. Ale pańskie ciało temu zaprzecza. Nie jest pan już tylko pacjentem z wyrokiem; jest pan śmiertelnie chorym młodym człowiekiem, który z powodu gniewu i buntu przestał dbać o siebie, co doprowadziło do ostrego kryzysu medycznego. Nikt w tym ośrodku nie kwestionuje pańskiego heroizmu. Kwestionujemy pańską zdolność do radzenia sobie z rzeczywistością i destrukcyjne metody, których pan używa, by uciec od strachu. Matthew, celem terapii nie jest zmuszenie pana do opowiadania o przeszłości, lecz dostarczenie panu narzędzi, które pomogą panu przetrwać to, co jest teraz. Odrzucając terapię, nie chroni pan nikogo bliskiego. Ryzykuje pan, że pańska autodestrukcyjna postawa – ta sama, która kazała panu ukrywać chorobę i buntować się – zniszczy ostatnią szanse na powrót do życia poza murami. Nawet jeśli pański wyrok jest `do odbębnienia`, pańska choroba taka nie jest. Proszę to przemyśleć. 


Matthew odetchnął głęboko. Jego postawa była nienaganna: neutralny, choć skupiony wzrok, nieruchome usta i brwi, stabilne, nieskrępowane ruchy ciała. Wyglądał na nieporuszonego słowami Juliana, ale wewnętrzna walka trwała. Niezauważalnie przygryzł policzek od wewnątrz, czując jak metaliczny smak krwi rozchodzi się po podniebieniu.  

Wrócił do  okrągłej tarczy zegara. Zostało dziesięć minut. Rozpoczął odliczanie.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media