| Author | |
| Genre | romance |
| Form | prose |
| Date added | 2025-11-07 |
| Linguistic correctness | - no ratings - |
| Text quality | - no ratings - |
| Views | 43 |

Biuro Sebastiana Wolskiego, urządzone w chłodnym, skandynawskim stylu, tego dnia było punktem na mapie, który pracownicy Arcus Construction omijali możliwie najszerszym łukiem.
Mężczyzna siedział w wisielczym nastroju, za masywnym biurkiem z bielonego dębu, prezentując się jak bezwzględny władca swojego betonowego królestwa.
Był wymagającym, czasem obcesowym i zbyt pewnym siebie szefem. Dziś jednak jego niechlubna reputacja rezonowała wyjątkowo ponurą aurą.
Dochodziło południe, a on zamiast skupić się na obowiązkach, wciąż odtwarzał w głowie poranną scenę: wyjątkowo owocne poszukiwania leków przeciwbólowych w jej małej, klubowej torebce. Świadomość zdrady żony nie była dla niego tak druzgocąca, jak jawna pogarda bijąca z naiwności jej tłumaczeń, jakby był pozbawionym intelektu prymitywem.
Wyciszony telefon komórkowy dzwonił od kilku sekund. Sebastian zerknął na wyświetlacz i odrzucił połączenie. Wziął do ręki ołówek i z siłą, która niemal łamała grafit, zaczął skreślać poprawki na planie technicznym.
W drzwiach pojawiła się sekretarka z plikiem korespondencji.
– Dzień dobry, panie Sebastianie, przyniosłam dzisiejszą pocztę – powiedziała cicho, starając się nie zakłócać ciszy panującej w gabinecie bardziej niż to konieczne.
Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał.
– Zdaje się, że nie wpisałaś do kalendarza wczorajszego spotkania z deweloperami z Gdańska. Gdyby nie telefon z restauracji, w której mieliśmy rezerwację, byłbym w czarnej dupie, wielkie dzięki!
– Przepraszam, panie Sebastianie, musiało mi to wylecieć z głowy – tłumaczyła się nerwowo.
– Z głowy? Z głowy mogą wylatywać nieistotne pierdoły. To nie jest biuro towarzyskie, a ty nie jesteś tu od parzenia kawy. Lepiej, żeby to był ostatni raz!
Nie minęła minuta, a telefon Sebastiana rozdzwonił się z wewnętrznej linii.
– Wolski, słucham?! – warknął grubiańsko.
– Szefie, dzwonię z placu przy Ożarowskiej. Brygadzista jest kompletnie pijany. Od rana się ledwo trzyma – usłyszał w słuchawce zdenerwowany głos pracownika. Sebastian zacisnął szczękę.
– Od dziś ten człowiek nie jest już naszym pracownikiem. Natychmiastowe, dyscyplinarne zwolnienie. Żadnych negocjacji. To jest biznes, a nie odwyk.
Odkładając słuchawkę, Sebastian poczuł pewną ulgę. Przynajmniej tutaj panował nad chaosem.
Przesunął wzrokiem po stosie listów i chwycił kopertę, która wyglądała inaczej niż pozostałe – cienka, popielata, bez nadawcy ani adresu zwrotnego. Pośpiesznie rozdarł papier. W środku znajdowała się kserokopia odręcznego fragmentu pisma. Kaligrafia była elegancka i staranna, choć w kilku miejscach litery drżały. To był krótki, na pierwszy rzut oka bezsensowny urywek, który najwyraźniej trafił do niego przez pomyłkę, albo stanowił bezczelny żart jakiegoś byłego współpracownika:
„Zamiast miłości, tylko zwodnicza obietnica. Oddałem serce i ciało, a w zamian zostałem wykorzystany i porzucony na krawędzi mostu, który sam zbudowałem”.
– Co to ma być, do kurwy nędzy?!
Sebastian zesztywniał. Wrócił do koperty, szukając nazwy adresata. „Pan Sebastian Wolski” - widniało z przodu prostokątnego, szarego papieru. Porównał charakter pisma z tym, w treści listu – były zupełnie różne.
Ogarnęła go paląca wściekłość, że ktoś miał odwagę traktować go jak obiekt taniego żartu. Z drugiej strony, fragment wzbudził w nim niepokojące zainteresowanie. Brzmiał jak ostrzeżenie lub echo wydarzenia, którego w ogóle nie powinien być świadkiem.
Nadeszła środa. Bezimienny pacjent z pokoju obok, starszy dżentelmen po operacji zaćmy, miał denerwujący zwyczaj nucić Ave Maria późnymi wieczorami. Zazwyczaj Jakub tłumił ten irytujący nawyk uciekając na spacer po ogrodzie, ale dziś było inaczej. Tego dnia każdy dźwięk przypominał mu o ciszy, jaka zapanowała po zniknięciu Liwii. Jej brak stał się nieustannym, pulsującym bólem – wrogiem, którego nie mógł ani dotknąć, ani pokonać.
Kuba zeskoczył z łóżka. Otworzył drzwi i na granicy krzyku wpadł do sąsiedniego pokoju.
– Zamknij, kurwa pierdoloną mordę! Jeszcze raz usłyszę tą jebaną pieśń, to przysięgam, że…
Mężczyzna zaskoczony i przerażony, schował się za szafą w głębi pokoju. Jakub w czystym amoku rzucił się w jego stronę. Nie zauważył jednak długiego kabla od lampki nocnej, który zaczepił mu się o stopę. Zachwiał się, stracił równowagę i z impetem runął na bok. Całą siłą masy swojego ciała uderzył centralnie w twardy, metalowy kant ramy łóżka.
Przez chwilę nie czuł nic. Potem powietrze zassało mu się w płucach i przez klatkę piersiową przeszedł palący ból, jakby ktoś wbił sztylet i nim przekręcił.
Wtedy w drzwiach stanął Adam. Pielęgniarz wbiegł do środka, błyskawicznie oceniając sytuację: roztrzęsiony starszy pacjent, przewrócony stolik i Jakub zwijający się na podłodze, oddychający płytko i przeraźliwie.
Adam nie zadawał pytań. Chwycił Jakuba, który wił się z bólu, a mimo to wciąż był w piekielnym szale.
– Idziemy! – krzyknął, lecz w jego głosie, oprócz irytacji, była troska. Przytrzymując Jakuba za ramię, prawie go wlokąc, wyciągnął go na korytarz, prosto do najbliższego, wolnego gabinetu.
W środku zastali Sadowskiego, który właśnie kończył zmianę i miał wychodzić do domu. Początkowo mężczyzna zmierzył ich zimnym wzrokiem, ale kiedy zobaczył w jakim stanie znajduje się Jakub, na jego twarz wstąpił szczery niepokój.
– Co się stało? – wydukał, odkładając z powrotem na biurko skórzaną aktówkę.
Adam ostrożnie pomógł Jakubowi usiąść na kozetce, po czym odwrócił się do przełożonego, patrząc wymownie.
– Wypadek. Przewrócił się i uderzył w ramę łóżka. – Nie bez powodu użył ogólników. To nie był czas na roztrząsanie motywów nierozważnych działań tego pacjenta. Nie chciał go usprawiedliwiać, ale wolał, by opinia Sadowskiego nie została obciążona przez bezmyślny wybryk, sprowokowane chwilowym wzburzeniem.
Jakub oddychał z wysiłkiem. Lekarz podszedł, bez pytania unosząc jego koszulkę. Obszar klatki piersiowej po prawej stronie, tuż pod łukiem żeber, był już opuchnięty i zaczerwieniony. Kuba poczuł dotyk – zimny, protekcjonalny i upokarzający.
– Zabierz te łapy! – warknął i go od siebie odepchnął.
Jakub zerwał się z leżanki i nie wiedząc czemu, przewrócił stojak z narzędziami, który z głośnym brzękiem rozsypał się po podłodze.
Sadowski nie był pewien jak zareagować. Zaskoczenie stopniowo wypierała złość i irytacja, na szczęście Adam zareagował nim Robert sięgnął po telefon, wzywając ochronę.
Jakub był o włos od popchnięcia biurka, gdy poczuł na ramieniu mocny chwyt.
– Uspokój się! – Adam był bezwzględny. Nie czekając ani minuty poprowadził go do wyjścia i przyparł do ściany na korytarzu.
– Co ty odpierdalasz?! Mało ci problemów?!
Kuba syknął z bólu, czując żelazne ciało pielęgniarza, które bezwzględnie napiera na jego kruchy, poobijany tułów. Opuchnięte i obolałe żebra protestowały przy każdym kontakcie, a skąpy oddech nie zaspokajał jego rozedrganej nadpobudliwości.
– Chcesz, żeby powiadomił kuratorkę?! Chcesz trafić w naprawdę przejebane miejsce z powodu jakieś dupy, która zawróciła ci w głowie?!
Twarz Jakuba wykrzywiona bólem, zastygła w absolutnym szoku. Cała jego pewność siebie rozsypała się na miałki pył. Adam się nie domyślał. On wiedział. To była jego najpilniej strzeżona tajemnica, a teraz leżała powierzchownie i brutalnie obnażona w zimnym świetle korytarza. Jakub poczuł się jak gówniarz, przyłapany na paleniu papierosów
– Puść… mnie – wydusił, a jego oddech stał się jeszcze bardziej skąpy.
– Posłuchaj mnie – W głosie Adama nie było irytacji, lecz surowy autorytet dowódcy. – Twoja nierozważna histeria niczego teraz nie zmieni. Wręcz przeciwnie, tylko pogorszy sprawę. Sadowski jest na skraju, a ty właśnie dałeś mu dowód na to, że jesteś niezrównoważony. Zamkną cię w takim miejscu, że ze łzami w oczach będziesz wspominał to miejsce – Adam przeszył go spojrzeniem brutalnej, zimnej prawdy.
Jakub zamarł. To nie była już zwykła pyskówka; to było ultimatum. Wściekłość i amok ustąpiły miejsca panice. Uświadomił sobie, że Adam nie jest jego wrogiem, lecz brutalnie skutecznym sprzymierzeńcem, który właśnie uratował go przed upadkiem gorszym niż złamane żebro. Ten człowiek miał go w garści, a jednak z jakiegoś powodu go chronił.
– Co mam robić? – wyszeptał głosem podszytym strachem i niepewnością.
Adam nieznacznie rozluźnił uścisk. W jego oczach pojawiło się współczucie.
– Wracasz do gabinetu. Przepraszasz Sadowskiego za pochopny wybryk i cały ten bajzel. Podporządkowujesz się i dajesz mu skończyć badanie. Ani słowa, ani ruchu. Ruszaj.
Jakub, uziemiony przez pragmatyzm pielęgniarza, skinął głową. Czuł się upokorzony, ale zyskał nową, dziwną lojalność wobec tego człowieka, którego ledwo znał.
Adam wprowadził Jakuba z powrotem do gabinetu.
– I jak?! Uspokoiłeś się?! – warknął Robert.
– Nie będzie już sprawiał problemów – Adam odpowiedział za niego.
Kuba wyprostował się, wciągając powietrze, co kosztowało go ostry ból.
– Przepraszam… doktorze – wydukał, a słowa brzmiały sucho i obco. – To była nadpobudliwa reakcja na ból. Nie będę przeszkadzał. Proszę kontynuować.
Sadowski przeszył go zimnym wzrokiem, nieufny, ale usatysfakcjonowany tą kapitulacją założył na uszy stetoskop.
Po kilku powierzchownych osłuchaniach klatki piersiowej mina lekarza zmieniła się z irytacji, na szczery niepokój. Odłożył urządzenie.
– Wyraźnie słyszę trzeszczenia opłucnej. Istnieje ryzyko odmy. Złamania żeber są pewne. Nie będziemy ryzykować – zwrócił się do pielęgniarza z ostrym, rozkazującym tonem. – Znajdź kogoś i jedźcie do szpitala. Proszę, dopilnuj żeby nie sprawiał już kłopotów. W razie czego dzwoń natychmiast do Kamińskiego.
Sadowski spiorunował Jakuba wzrokiem pełnym pogardy i ulgi, że pozbywa się problemu. Jakub, nagle posłuszny, poczuł, jak Adam ściska go w ramię, cicho sygnalizując: Przetrwaliśmy.





