Go to commentsDekadencja - 1. Status Quo
Text 1 of 1 from volume: Dekadencja
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2025-11-16
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views31

W niebotycznej auli Wydziału Prawa i Administracji unosiła się subtelna woń starego papieru i politury. Powietrze było naelektryzowane, miało ciężar i teksturę, stanowiąc syntezę prestiżu i intelektualnej dyscypliny.

Prof. dr hab. Elżbieta Wójcik, dama o nienagannie upiętych siwych włosach, stała za masywną katedrą. Jej głos był stanowczy i chłodny jak ostrze chirurgicznego skalpela. Nie wnikał w tkankę, lecz przecinał ją czystą, pozbawioną emocji linią logiki, która nie tolerowała sprzeciwu.

– Drodzy państwo, należy pamiętać, że kapitał zakładowy nie jest jedynie figurą księgową, ale gwarancją zaufania. Jest on immanentną cechą podmiotowości prawnej i stanowi bufor ochronny dla wierzycieli…

Podczas gdy profesor z majestatyczną swobodą prowadziła trudny wykład z przedmiotu Prawa Handlowego, studenci notowali z pedantyczną starannością. Dla przynajmniej części z nich ten temat nie był abstrakcją, a  gotowym wzorem, mapą własnej przyszłości.

W przeciwieństwie do większości, walczącej z przemęczeniem i ciężarem materii, Jakub chłonął każde słowo. Skupiony, utrwalał w notesie nie tylko paragrafy, ale i nietuzinkowe określenia, które dla Wójcik były naturalne. Nie miał w sobie nic z nerwowości typowej dla reszty dwudziestoletnich adeptów elitarnej edukacji; jego postawa manifestowała kontrolę i dziedziczną ambicję. Złote pióro spoczywało obok starannych notatek, których równe marginesy odzwierciedlały ład panujący w jego życiu. Właśnie wyciszył wibracje w telefonie – kolejną, natrętną wiadomość od znajomych, organizujących spontaniczny, choć drogi wyjazd na najbliższy weekend. Jego popularność była równie wysoka, jak średnia ocen. Wszystko w jego egzystencji było skalkulowane, zaplanowane i opłacone z góry.


***

W mieszkaniu panował półmrok poranka. Był to półmrok, o zapachu stęchlizny, dymu papierosowego i zaniechania.

Damian poruszał się z chaotyczną, zdeterminowaną furią. Jego ciężkie kroki na zniszczonej podłodze były szybkie i nerwowe. Wąski korytarzyk, w którym stara, obdarta szafa odbijała pierwsze promienie jesiennego słońca, prowadził do drzwi wyjściowych. Przy progu spał mężczyzna.  Bezwładnie opierał się o ścianę, niemal stapiając się z brudną i odrapaną farbą na ścianie. Miał na sobie spłowiałą, poplamioną koszulkę w kratę i stare, dziurawe spodnie jeansowe. Jego dłoń, kurczowo zaciśnięta, utrzymywała w  pionie osobiste trofeum minionej nocy – do połowy wypełnioną butelkę najtańszego piwa.

Damian zatrzymał się. W jego oczach nie było litości, a wszechwładne rozgoryczenie, przeniknięte gorzką furią.

– Chuj ci w dupę – warknął pod nosem. Powoli, z chirurgiczną precyzją, jakby odcinał chore tkanki, wyciągnął butelkę z kurczowego uścisku. Mężczyzna drgnął, ale  się nie obudził.

W kuchni panował rozgardiasz. Zniszczone, porysowane szafki wisiały pod lekkim kątem, a zardzewiały zlew był przepełniony piętrzącymi się naczyniami, zaschniętymi resztkami jedzenia i tłustymi opakowaniami po tanich daniach z mikrofalówki. Mężczyzna bezceremonialnie wylał śmierdzącą resztkę alkoholu do jednej z dwóch komór, a pustą butelkę cisnął do przepełnionego kosza na śmieci. W tym małym, wynajętym mieszkaniu, z jego zdewastowanymi meblami i wszechobecnym bałaganem, panował fizyczny rozkład, idealnie odpowiadający rozkładowi psychicznemu. Brud i dezorganizacja nie były wyjątkiem, lecz statusem quo – nieuniknionym stanem siedliska, w którym toksyna była regułą, a ład urojonym bytem.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media