| Author | |
| Genre | common life |
| Form | prose |
| Date added | 2025-11-21 |
| Linguistic correctness | - no ratings - |
| Text quality | - no ratings - |
| Views | 29 |

Niewidzialna obręcz zacisnęła się wokół skroni Jakuba. Z każdym ruchem, prostym gestem, czy nawet płytkim oddechem, tępy, pulsujący ucisk miażdżył czaszkę jak imadło. Zdecydowanie zbyt głośna muzyka atakowała jego zmysły, a spożyty niedawno alkohol, tylko potęgował to nieznośne uczucie otępienia. Siedział w ekskluzywnej loży nocnego klubu, z dala od zgiełku parkietu, a dźwięk i tak bezlitośnie wdzierał się w każdą szczelinę jego obolałej głowy. Błądził pijanym wzrokiem w morzu, bezładnie tańczących, nieskoordynowanych ciał, szukając swojej dziewczyny.
Maja wyginała się rytmicznie, zmysłowo kołysząc biodrami w takt muzyki. Jej długie, lśniące włosy, barwy dojrzałego kasztana, unosiły się w rytmie jej zgrabnych ruchów. Śmiała się głośno, próbując przekrzyczeć bas, a jej śmiech, przesiąknięty alkoholem, był zbyt głośny i zbyt swobodny, by pasować do eleganckiej, choć nieco zatrważającej atmosfery klubu. Gdy odwróciła głowę w jego stronę, jej oczy, błyszczące od światła i szampana, sprawiały wrażenie zahipnotyzowanych, oderwanych od rzeczywistości. Patrzyła na niego, urzeczona niepokojącą aurą tego miejsca. Jakub poczuł w ustach cierpki posmak rozczarowania. Nie miał ochoty tu być. Imprezy Damiana zawsze kończyły się w ten sam sposób – chaosem, utratą kontroli i poczuciem moralnej degradacji.
— Możemy już iść?! — Starał się przekrzyczeć jazgot głośników, nachylając się do jej ucha, a jego głos był przesiąknięty irytacją.
— Jeszcze nie! — odkrzyknęła, uśmiechając się trzpiotowato. — Dopiero się rozkręcam! — Jej dłoń, zimna i lepka, spoczęła na jego udzie, a Jakub poczuł dreszcz wstrętu, który przebiegł przez jego ciało.
Zacisnął pięści. W takich momentach nienawidził Damiana, nienawidził siebie za to, że znów mu uległ.
Przy barze, w jaskrawym blasku neonów, Damian śmiał się głośno. Ubrany w prostą, rozpiętą koszulę, która podkreślała muskulaturę jego klatki piersiowej, wyróżniał się w tłumie eleganckich gości. Rozmawiał z mężczyzną, który sprawiał wrażenie cichego egzekutora, wyjętego wprost z kryminału noir. Brunet o kwadratowej szczęce i ciemnej oprawie oczu. Jego barczysta sylwetka i zastygły, pozbawiony emocji wyraz twarzy nadawały mu wygląd gladiatora lub wyrzutka z marginesu społeczeństwa. Co jakiś czas zerkali w jego stronę, prowadząc zażartą dyskusję. Gdy Damian kolejny raz wychylił się, żeby coś powiedzieć, jego uśmiech, zbyt szeroki i zbyt beztroski, zdawał się ignorować ten lodowaty spokój bijący od jego rozmówcy. Jakub poczuł ścisk w żołądku. Znał Damiana zbyt dobrze, by wiedzieć, że to nie zwiastowało niczego dobrego.
Ryk głośników i płytka swoboda Mai stawały się dla Jakuba coraz bardziej uciążliwe. Jego wzrok ponownie padł na Damiana, który, opierając się o bar, emanował charyzmą i pewnością siebie, stojąc obok filmowego gangstera. Ta nowa, magnetyczna aura nie pasowała do wizerunku chłopaka, który kilka godzin wcześniej kajał się przed nim, prosząc o pożyczkę na mechanika.
Dodatkowy niepokój wzbudził ich stolik – dwie opróżnione butelki drogiego szampana i trzy kolejne, egzotyczne drinki dostarczone przez hostessy o twarzach modelek. Znał cennik tego miejsca, bo nie był tutaj pierwszy raz. Sama loża kosztowała tyle, co miesięczny czynsz w mieszkaniu jego kolegi ze studiów.
Kalkulował w myślach z rosnącym przerażeniem. Nie był skąpy, ale rachunek za tę noc mógł przekroczyć jego miesięczny budżet na przyjemności. Jakim prawem Damian, który nie potrafił związać końca z końcem, naraził ich na tak kolosalne koszty?
Ostatecznie, nie mogąc dłużej znieść pulsującego bólu głowy i narastającej paniki finansowej, Jakub wstał. Jego ruchy były sztywne i wymuszone przez alkohol i napięcie.
— Idę do baru zamknąć rachunek — warknął do Mai, która ledwo zarejestrowała jego słowa.
Zostawił ją samą i ruszył w stronę baru, torując sobie drogę przez napierający tłum. Kiedy dotarł do lady, Damian i jego mroczny rozmówca zniknęli. Jakub odetchnął z ulgą.
Wyciągnął kartę i podał ją barmanowi.
— Chcę uregulować rachunek, loża numer trzy.
Barman, elegancki, młody mężczyzna w lśniącej kamizelce, spojrzał na niego z dyskretnym, ale wyraźnym uśmiechem.
— Nie ma pan żadnego rachunku, proszę pana.
— Słucham? — Jakub poczuł, jak ucisk w skroniach na chwilę ustępuje.
— Wszystko, co państwo spożyli, włączając lożę i szampana, jest na koszt firmy. To prezent od szefa.
Jakub poczuł mieszankę ulgi i palącego wstydu. Wiedział, że Damian, od nieco ponad dwóch tygodni, pracował jako bramkarz w tym ekskluzywnym klubie, jednak tego typu przywileje wydawały mu się nienaturalnie dużym kredytem zaufania, zwłaszcza, biorąc pod uwagę jego staż pracy i wątpliwą reputację.
Schował kartę, zastanawiając się, co kryje się za szczodrym podarunkiem jego szefa. Chociaż nie miał doświadczenia w tej materii, wiedział, że takie akty wspaniałomyślności nigdy nie są darmowe, lecz stanowią jedynie odroczony termin spłaty.
***
Damian ze złodziejską precyzją przekręcił klucz w zamku. Głośny bas wciąż dudnił mu w uszach, ale teraz, w pustej i zimnej ciszy kamienicy, starał się być niemal bezszelestny. Było nieco po pierwszej w nocy.
Przekroczył próg ich ciasnego mieszkania, czując, jak cały przepych klubu spływa z niego, przytłoczony ciężarem tego ubóstwa. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, przypominając sobie, że pod drogimi perfumami, wciąż krył się ten sam, prosty chłopak.
Ostrożnie, niczym duch, ruszył korytarzem w stronę swojego pokoju, aby rzucić się na łóżko. Otworzył drzwi, gotów paść na materac, gdy nagle zastygł w pół kroku.
W panującym gęstym mroku siedziała nieruchoma, mała sylwetka.
— Marta? — szepnął, a jego głos, nieprzyzwyczajony do ciszy, zabrzmiał szorstko i obco. Prawie podskoczył.
Siostra siedziała przy jego biurku. Jej jasna piżama w różowe jednorożce była jedynym widocznym akcentem w ciemności.
— Co się stało? Czemu nie śpisz? — Zaniepokojony chłopak pospiesznie zamknął drzwi, by stłumić dźwięki.
Marta powoli wstała od biurka, a jej ruchy były zbyt dorosłe jak na jedenastolatkę.
— O dziwo, tata śpi. I jest trzeźwy — zreferowała cicho, z niewysłowioną ulgą. — A ja po prostu nie mogłam. Było już po pierwszej, a ciebie nie było. Martwiłam się.
W jej głosie nie było złości ani pretensji, jedynie stłumiona, dziecięca trwoga.
— Dziękuję za ten obiad. Był pyszny. Dawno nie jedliśmy tak dobrego kurczaka.
Wspomnienie drogiego, darmowego szampana uderzyło Damiana z podwójną siłą. Ściskając usta, podszedł do niej i mocno przyciągnął drobne ciało do siebie, ukrywając twarz w jej miękkich włosach. Czuł jej ciepły, delikatny zapach, który był jedyną ostoją normalności w jego nieuporządkowanym życiu.
— Nie martw się, słońce — powiedział półszeptem. — Wiem, że to wszystko jest do bani, ale mam plan. Pracuję nad tym. Niebawem wyjdziemy na prostą. Obiecuję.
Marta zacisnęła ręce na jego koszuli, a jej obecność była dla niego błogosławieństwem — jedynym sensem życia, dla którego, pomimo ogromnego ciężaru, wciąż jeszcze znajdował siłę, by funkcjonować. Czuł, że ta krucha obietnica jest ostatnią rzeczą, jaka trzyma go z dala od czeluści upadku.





