Go to commentsMiddle Earth Story cz. 1
Text 1 of 1 from volume: Middle Earth Story (LotR fanfiction)
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2013-03-16
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2654

Nazywam się Julia i od dawna pisuję opowiadania na podstawie ulubionych filmów/ książek/ seriali. Owe ff (fanfiction) publikuje na blogach, portalach. Miłego czytania :).

_____________________________________________________________________________________


~Anvil

Dla mnie wszystko zaczęło w Rivendell; krainie nieprzeciętnie pięknej, położonej między wysoko pnącymi się górami, a przyjemnie szumiącymi wodospadami. Za każdym razem, gdy myślami wracałam do okresu spędzonego w tamtym miejscu na twarzy rozkwitał mi uśmiech. Tam widoki z okien zapierały dech w piersiach. Czasami zastanawiałam się, cóż sprawiało, iż tak się czułam?

Moja wrażliwość na piękno nie była tak wielka, jak u elfów. Tutaj pojawia się potrzeba uściślenia, kim właściwie byłam. Otóż… Urodziłam się człowiekiem. Czy byłam z tego dumna? Niezmiernie. Nigdy nie ograniczałam się do myśli pozytywnych, czy negatywnych. Starałam się poznać punkt widzenia wszystkich na każdy temat. Zawsze wiedziałam, za jakich uważało się ludzi; słabych, zbrukanych grzeszników. Nigdy nie wyraziłam sprzeciwu. Wiedziałam, że ta opinia pozostanie niezmienna, gdyż przyznam, że była całkowicie prawdziwa. Nie mogłam również obiecać, że ja nie stanę się przykładem tych teorii. Wiedziałam tylko, że moi bracia i siostry mimo to umieli wytrwale walczyć. Byli lojalni oraz honorowi.

Widząc elfy coś we mnie się zmieniało. Starałam się dostrzec skazy, które nie istniały. Starałam się obalić pozorną idealność. W Rivendell było tego aż za nadto. Życie toczyło się powoli, można było rzec sielankowo.

Historia, którą usiłuję Wam przybliżyć była jednak wyjątkiem… W krainie zawrzało od plotek i domysłów. Każdy wtajemniczony w plany Elronda chodził podniecony, bądź zdenerwowany. Wyczekiwano przybycia karzełka. Jego imię brzmiało Frodo. Ów hobbit niósł coś wyjątkowego – pierścień, o którym wcześniej zapomniano.

Możecie zapytać, cóż ja tam robiłam? Przyjechałam, gdy tylko natrafiłam na wieść o magicznym przedmiocie? Taki wniosek byłby błędem. Od dzieciństwa błąkałam się po świecie razem z ojcem, który jeździł z miasta do miasta, pomagając, szukając zajęcia. Można było powiedzieć, że znał się na wszystkim. Głupiec, mówili o nim, naraża własne dziecko. Mylili się jednak. Mimo, iż nie byłam zadowolona z naszego trybu życia, to on nauczył mnie wszystkiego, co sam umiał. Począwszy od władania mieczem, czy łukiem, skończywszy na różnorakich pieśniach, śpiewanych przy rozpalonym wcześniej ognisku. Po jego śmierci – a zgon nastąpił dokładnie pół roku (co do dnia!) przed rozpoczęciem przygód drużyny – osiadłam u Elronda na stałe, a ten przyjął mnie, jak każdego, kto chciał się u niego zatrzymać.

Od tamtego czasu – choć wstyd się przyznać – wiodłam życie elfa. Wygodnickie, wypełnione różnorakim pięknem. Nie byłam tego świadoma, ale wewnątrz czekałam na to, aż ktoś mnie z tego wyciągnie. Da szanse na nowe życie.

Tamtego dnia to się zmieniło. Jak dotychczas ignorowałam fakt, iż wizytę nam złoży ta wyjątkowa istota. Co więcej dostałam zaproszenie na naradę, gdyż Elrond cenił sobie moją wiedzę, zabraną swojego czasu u boku ojczulka, lecz nie chciałam się tam pojawić. Zdanie moje odmieniła pewna dziewczyna.

Była to Pani bliskiego mojemu sercu królestwa, nazywana po prostu Rivendell. Jej długie, jedwabiste, złote włosy opadały z gracją na ramiona, a oczy szare, jak dwa księżyce wpatrywały się we mnie przenikliwie. Nie trudno  zgadnąć, że była to elficka dziewczyna. Pałało od niej tym, co tak trudno przychodziło mi zrozumieć. Za bardzo zakrawała pod ideał.

-Dlaczego nie chcesz zaszczycić ich swoją obecnością? Tak niewiele osób dostało zaproszenia. Nie zmarnuj tego!- drobne usta w odcieniu słodkiej maliny wygiął uśmiech, wyglądający całkowicie szczerze.

-Nie chcę brać udziału w czymś tego pokroju.- trzymałam się kurczowo własnej wersji.

-Obecność na naradzie jeszcze cię do niczego nie zobowiązuje.- zapewniła mnie.

-Elrond zapewnił mnie, iż nie będzie chował do mnie urazy…

-Bynajmniej, nie rozchodzi się tu o Elronda i jego zmartwienia. Sądzę, że twoje umiejętności i posiadana wiedza przydadzą się podczas narady.- odpowiedziała władczo, po czym dodała ciszej.- Każda pomoc w tym przypadku jest mile widziana.

Po rozmowie czułam się parszywie. Wcześniej sama usiłowałam zrozumieć swoje zachowanie, a nawet mi się to udawało. Potem zadawałam sobie więcej pytań, dlaczego popadłam w tą obsesyjną niechęć. Oceniałam swoją słabość. Ludzką słabość.

Słabość, którą ostatecznie pokonałam.

~

Słońce świeciło jasno, a na niebie próżno szukać było jakichkolwiek chmur. Przybyło od groma nowych twarzy. Doszukałam się elfów, ludzi, hobbitów, a nawet kranoludów! Wszystkimi targały emocje; podniecenie, strach, a nawet pożądanie w stosunku do przedmiotu, leżącego wtedy pośrodku.

Mały, złoty pierścień i wpatrzonych w niego kilkanaście par oczu. Czy było to możliwe? Pierścień mógł dać tak wiele. Pomóc nam w zwyciężeniu nad Sauronem. Wybrankowi, który nosiłby go na palcu podarować nieograniczoną władzę. Jednak mojego pragnienia nie mógł spełnić…

Gdyż nawet najpotężniejszy przedmiot nie umiał wskrzeszać zmarłych. A tego właśnie chciałam; powrotu ojca, jedynego mężczyzny, którego do tamtej pory pokochałam.

Ostatecznie wyczekiwałam końca zebrania. Zmierzyłam się z ogromem jego mocy (miałam go tuż przed nosem!) i chciałam by to wystarczyło.

Wtedy odezwał się cichy głos. Froda. Nie wybił się ponad gwar naokoło.

-Ja to zrobię!- nie od razu ktokolwiek zauważył trud niziołka.- Ja to zrobię!- powoli krzyki ucichły.- Zaniosę pierścień do Mordoru!- mówił pewnie, lecz po chwili dodał.- Chociaż nie znam drogi…

-Pomogę ci dźwigać to brzemię, dopóki spoczywa na twoich barkach.- Gandalf uścisnął ramię chłopaka opiekuńczo.

-Jeśli żyjąc lub ginąc zdołam cię ocalić, zrobię to.- z krzesła podniósł się Aragorn. Pośpiesznie podszedł do hobbita i uklęknął przed nim.- Masz mój miecz.

-I mój łuk.- zawtórował mu jeden z elfów; Legolas.

Za nim obejrzała się ciemnowłosa niewiasta.

-Masz też moje wsparcie.- Undumiel, córka władcy Mrocznej Puszczy stanęła za bratem władczo.

Okrzyki zdumienia słychać było naokoło. Jednak nie od strony krasnoluda, który wcześniej podjął się niemożliwej próby roztrzaskania pierścienia. Jego głos był intensywny, silny.

-I mój topór!

-Nasz los jest w twoich rękach, niziołku.- podniósł się jeden z moich ludzkich braci; Boromir. Na jego twarzy gościł lekko dostrzegalny grymas.- Jeżeli taka jest wola rady, Gondor ją wesprze.

Nie mogłam już dłużej siedzieć na własnym miejscu. Cóż we mnie wstąpiło? Szaleństwo? Wola walki? Chęć zmiany? Pewnie wszystko po trochu.

-Zawsze chętnie będę krwawić za ciebie, Frodo.- skłoniłam się nisko.- Za drużynę.

Na środek wyszła dziewczyna; dość niska, jednak o urodzie i budowie elfa. Imię jej brzmiało Katie. Odziana była w kremową, zrobioną na zamówienie suknię zszytą złotymi nićmi. Spojrzała na Froda i przemówiła.

-Nigdzie się nie wybierzecie beze mnie.- zaśmiała się dźwięcznie.

Tuż za nią pojawiła się piękna Rivendell. Jak sądziłam, nie mogła pozwolić, aby kompanii jej zabrakło. Od razu napotkała wzrok, stojącego już obok Aragorna. Wzrok kamienny i smutny; sygnalizujący, by natychmiast zaniechała swoich działań. Jednak była to kobieta niezależna i nawet słuszne zmartwienia nie zdołały jej zniechęcić.

Pochyliła się w stronę bruneta i szepnęła mu coś do ucha. Następnie odwróciła się i podsumowała.

-Możecie liczyć i na mnie. Nigdy nie opuszczę was w potrzebie, przyjaciele. Zwłaszcza, że już teraz, jak powiedziała to Anvil, stanowimy jedną drużynę…- niestety nie zdążyła dokończyć, gdyż na taras wbiegł niziołek przy kości. Samwise Gamgee.

Naokoło zrobił się rozgardiasz. Hobbity- przyjaciele Froda- zaczęli zlatywać się ze wszystkich stron. Sam, Pippin i Merry uparli się, iż on nie wyruszy na przygody bez nich. Rozumiałam to. Sama wolałabym mieć przy sobie bliskich, gdybym ów takich posiadała. Jednak… Czy nie bał się ich narażać na niebezpieczeństwo?

Drużyna prezentowała się pokaźnie. W jej skład wchodziło troję ludzi: ja, Aragorn i Boromir. Troje elfów: Legolas, Rivendell i Undumiel. Jeden czarodziej: niezapomniany Gandalf. Hybryda hobbita i elfa: niepowtarzalna Katie. Krasnolud – Gilmli. Oraz oczywiście czterech hobbitów: Frodo, Sam, Pippin i Merry. Czy się nie baliśmy? Każdy zapewne po swojemu. Widziałam cień lęku na twarzy Aragorna, jednak nie był to strach o własne życie, czy zdrowie. Jego zatroskane spojrzenie prędzej, czy później wracało do elfki. Rivendell.

Ja? Jak było ze mną? Nic nie trzymało mnie przy życiu, więc uważałam za godne poświęcić je w słusznej sprawie. Rozglądałam się – twarze towarzyszy zdawały się robić dobrą minę do złej gry. Nie tylko jednak uczestnicy wyprawy byli poruszeni. Elrond z niepokojem obserwował córkę, która sama unikała jego wzroku. Była nieustraszona! Jednak, jak każdy bała się krzywdzić bliskich.

-Zebranie zakończone!- obwieścił Elrond po chwili.- Z rana drużyna pierścienia opuści bramy Rivendell, by kiedyś powrócić w chwale!- wykrzyknął, a wszyscy zaczęli rozchodzić się w swoje strony. Po chwili dodał ciszej.- Katie, zostań jeszcze kilka minut…

Dziewczyna zrobiła kilka kroków w jego stronę niechętnie.

-Ojcze… Wiesz, że nie przekonasz mnie do zmiany zdania.- chwyciła jego rękę, jak zapewne robiła to za młodu.- Pomogę. Jeszcze będziesz ze mnie dumny.

-Już jestem.- zapewnił ją.- Zawsze byłem.

Ogarnęło mnie wzruszenie. Mój ojciec zapewne tak zareagował by na wieść o moim wyjeździe… Albo zapragnąłby wyruszyć ze mną.

Wiedziałam, że nie powinnam była przyglądać się tej scenie.  Wycofałam się powoli, podążając w kierunku rodzeństwa z Mirkwood.

-W cóż ty się pakujesz, siostro?- zaśmiał się Legolas.- To nie miejsce dla kobiet. Może stać ci się krzywda, czego bym sobie nigdy nie wybaczył.

-Pff…- prychnęła Undumiel.- Nie bądź taki pewny siebie. Jestem przekonana, że sprawdzę się bardzo dobrze i zapewne nawet lepiej od ciebie! Różnica płci, czy wieku nie gra tu roli.

-Jest to wrodzona cecha dzieci Mikrwood?- uśmiechnął się szeroko.

-Być może twoje umiejętności są tylko zrządzeniem losu. Ja na swoje zapracowałam! Dlatego powtarzam; nie pysznij się tak!- upomniała go.

Tak trwaliśmy następne kilka godzin aż do zmierzchu. Następnie wszyscy udali się do swoich komnat, lecz sądzę, iż nikt nie umiał tej nocy zapaść w głęboki sen. Sama leżałam, wpatrując się w widok za oknem, rozmyślając, iż niedługo już nie będę miała możliwości położenia się na miękkim łóżku.

Rozmyślając, w cóż takiego się wpakowałam. W cóż my wszyscy się wpakowaliśmy.

Nazajutrz pożegnaliśmy Rivendell z uśmiechniętymi twarzami. Każda historia kiedyś miała swój początek- i to właśnie był początek naszej.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media