Go to commentsZegar
Text 2 of 3 from volume: Szuflada
Author
Genrehorror / thriller
Formprose
Date added2011-03-08
Linguistic correctness
Text quality
Views3184

     Krwawa Śmierć pustoszyła miasto. Żadna ze znanych dotąd chorób nie była tak straszliwa ani tak okrutna. Z początku zarażonego męczyły silne bóle i nagłe zawroty głowy, potem ciało oblewał krwawy pot i, nie dalej niż pół godziny później, następowała śmierć. Szkarłatne plamy, pokrywające od pierwszych chwil ręce i twarze dotkniętych plagą, stanowiły znamię, które sprawiło, że odsuwali się od nich nawet najbliżsi.


   Książe Albert był szczęśliwym – i już od pierwszych chwil życia – radośnie rozpieszczanym dzieckiem. Mimo to był odważny, zawzięty i niepokonany w swoich czynach. Ale nade wszystko kochał zabawę. Podczas gdy jego włości wyludniała zaraza, wezwał do siebie tysiąc swych przyjaciół, wybranych spośród  kawalerów i dam dworu, i wraz z nimi schronił się w jednym z położonych na uboczu zamków, odziedziczonych po niedawno zmarłym ojcu. Była w nim tylko jedna brama, przez którą, po zamknięciu od środka, nie można było wejść. W ten sposób zabezpieczono się zarówno przed zarazą, jak i rozpaczą mieszkających poza murami zamku. Od momentu, gdy tylko popłynęły pierwsze strugi wina na pierwszej wieczerzy, zamek był doskonale zaopatrzony. Dzięki szczególnym środkom ostrożności dworzanie mogli śmiać się z zarazy. Ci, którzy zostali na zewnątrz, musieli zatroszczyć się o siebie sami. Dopóki choroba nie ustąpi, szaleństwem byłoby dopuścić do siebie choć gram współczucia czy okazać pomoc biedocie z zewnątrz. Książe bowiem żył w przekonaniu, że człowiek upada po to, żeby, jeśli jest na tyle silny, wstać. W ten właśnie sposób odsunął się jeszcze bardziej myślami od swoich dawnych podwładnych, którzy oddali swoje życie w jego niezdarne ręce.

  Książę zadbał o wszelkie możliwe rozrywki – niezliczona ilość  błaznów, aktorów, tancerzy. No i przede wszystkim wykwintne dania i piwnice pełne wina. Na zamku znajdowało się wszystko co piękne, sprośne i błahe. Na zewnątrz była jedynie Krwawa Śmierć.


   Piątego miesiąca odosobnienia, kiedy w prawdziwym świecie zaraza osiągała właśnie swoją pełną dojrzałość, Książe postanowił wydać bal maskowy.

Jakże malownicza była maskarada tych maszkar… Komnat, w których odbywała się zabawa było siedem, wszystkie wydzielone z apartamentów księcia i odpowiednio przystrojone. Rozmieszczono je tak złośliwie, że stojąc w jednej z nich, ledwo można było dostrzec wnętrze następnej, co podstępnie zmuszało widza do zgłębienia tajemnicy każdej z nich. Okna we wszystkich komnatach były zaopatrzone w witraże, odcieniem dopasowane do danego koloru ogólnego wystroju. Na przykład pierwsza sala miała obicia błękitne, a w oknach szyby o błękitnym odcieniu. W następnej ściany miały barwę zachodzącego słońca i taki kolor nadano szybom. Trzecia komnata przybrana była w zieleń i zielony był w niej witraż. Czwartą wypełniała ciepła czerwień i szkła były ciemnopomarańczowe, piątą zdobiła biel, a szóstą fiolet. Siódma sala ozdobiona została tkaniną z czarnego aksamitu, ale okna nie były czarne. Tylko w tej sali barwę witraży stanowił szkarłatny odcień krwi.

W żadnej z siedmiu sal nie było ani jednej lampy, choć każda z sal mieniła się od porozrzucanych chaotycznie lub zwieszonych z sufitu złotych ozdób. Ani jeden promień światła nie wpadał tego wieczoru przez okna, lecz w ciągnących się wzdłuż ścian korytarzach naprzeciw każdego okna stały wielkie świeczniki, w których płonął ogień rzucający poprzez barwne szkło swój blask na każdą komnatę, tak, że całe były wypełnione tańczącymi cieniami barw z witraży. W ostatniej, siódmej komnacie, nastrój jaki stworzyły małe płomienie ognia, które dzięki witrażom miały barwę krwi, spływających po czarnych tkaninach, był tak przerażający , że nikt nie odważył się do niej wejść

   Właśnie w czarnej sali, w samym rogu, stał wielki zegar. Wahadło poruszało się powoli z tępym, głośnym i monotonnym odgłosem, a gdy wybijała równa godzina, wydobywał się dźwięk tak niesamowity , że muzycy za każdym razem przerywali grę, tancerze zastygali nieruchomo w miejscu, a na ich bladych twarzach było widać niepokój. Lecz gdy cichło echo ostatniego uderzenia , szczera radość powracała do umysłu, muzycy uśmiechali się do siebie i wszyscy obiecywali sobie w duchu, że następnym razem nie dadzą się uwieźć temu przerażającemu koncertowi. A później, po upływie kolejnych sześćdziesięciu beztroskich minut, nadchodził kolejny koncert zegara, a razem z nim ten sam popłoch, strach i zaduma, jak poprzednio.

  Lecz pomimo tych wszystkich chwil niepokoju, był to udany, kipiący radością i winem bal.


   Gust Alberta był nieporównywalny. On sam jeszcze wtedy nie wiedział jak wiele zrobił dla przyszłych dziesięcioleci. Potrafił znakomicie komponować barwy i światła. Gardził nakazami umiarkowania niesione przez modę. Jego każdy krok niósł za sobą przepych, pychę, ale i efektywność. 

Książe nadzorował osobiście wykonanie dekoracji i uszycie strojów dla gości. Były to kostiumy groteskowe w swej świetności. Było w nich wiele blasku, koloru i niezwykłości, ale także erotyzmu, grozy, i fantazji jednocześnie. Brakowało tylko wyczucia smaku.

Po balowych salach wiły się postacie ze snów. Nagle, po raz kolejny, dzwon oznajmił pełną godzinę i znów wszyscy zamarli w bezruchu, a ciszę przeszywał tylko dźwięk uderzeń. Goście nieruchomieli tam, gdzie dopadł ich ten dźwięk. Wkrótce bicie zegara zamierało, trwało tylko chwilę, i nieśmiałe chichoty wypełniały sale, radość odżywała, wznawiano muzykę i tańce, a wino lało się strumieniami.

Lecz do ostatniej komnaty nadal nikt nie wchodził, szczególnie teraz, gdy była już noc i coraz bardziej przerażający blask lał się na ściany z witraży koloru szkarłatnej krwi.

W innych komnatach cisnął się tłum, w nich właśnie biło serce tego balu. Szał zabawy trwał do chwili, gdy zegar zaczął wybijać północ. Wtedy muzyka ucichła jak zwykle, zamaskowane postacie przystanęły w połowie walca i wszyscy zamarli w niespokojnym oczekiwaniu. lecz teraz dzwon zegara przemówił dwanaście razy, co wzbudziło jeszcze większy niepokój u wszystkich. Być może długie oczekiwanie na ciszę sprawiło, że gdy ostatnie uderzenie zegara  roztopiło się w ciszy, tak wielu z pośród balowiczów zwróciło uwagę na jedną z zamaskowanych postaci, której wcześniej nikt nie widział. Plotka o przybyciu nowego gościa rozbiegła się wśród zebranych, która zaraz potem zmieniła się w tysiące szeptów, a następnie w szum, pomruki, okrzyki zdziwienia, wrzaski wściekłości i przerażenia.

   Wydawać by się mogło, że wśród tak rozmaitych strojów, żaden kostium nie jest w stanie wywołać takiego poruszenia. Dostrzeżona o północy postać zaskoczyła nawet samego Księcia, bo choć był odważny, to nawet w najbardziej obojętnych sercach są struny, których nie można dotknąć, by nie obudzić emocji, które powinny zostać uśpione. I nawet dla tych, którzy mają życie i śmierć za żart, są sprawy, z których nie da się żartować.

   Niezwykła postać była wysoka i chuda, ubrana w czarne szaty całe splamione krwią.  Zakrywająca twarz maska ujawniała zbyt realistycznie obraz śmierci, więc trzeba było się niemało natrudzić, by dostrzec, że jednak była to maska.

Oczy Alberta wpatrzone były nieprzerwanie w ten upiorny kostium, którego właściciel, jakby trzymając się swojej roli, sunął w powolnym żałobnym rytmie między ludźmi. Książe sam zaś stał w błękitnej komnacie z grupą bladych przyjaciół. Gdy nakazał złapać i wyrzucić z zamku nowego gościa, nie nalazł się nikt odważny, żeby do niego podejść, ani tym bardziej dotknąć.

Stwór, nie zatrzymywany, przeszedł obok Księcia, wysyłając mu takie spojrzenie, że ten omal nie zemdlał czy nie skostniał z zimna. Stał jak zahipnotyzowany. A postać, bez żadnych przeszkód, kroczyła dalej – przez błękitną salę do tej o kolorze zachodu słońca, następnie do zielonej, z zielonej do czerwonej, przez tę z kolei do białej i fioletowej. Nikt nie odważył się jej zatrzymać, gdy zbliżał się do czarnej sali. Wtedy dopiero Książę, płonący z wściekłości i wstydu, że jego samego opuściła śmiałość, popłakał się jak małe, bezradne dziecko. Po czym pomyślał, jakby czuł co może się wydarzyć, ale z drugiej strony, wiedział, że został z tym sam, że kto ma przed sobą tylko chwilę życia, nie musi już udawać.

I pobiegł za czarną postacią, trzymając w ręku sztylet. Zbliżał się gwałtownie do przerażającej postaci, i gdy oboje znajdowali się już w czarnej komnacie, ta nagle odwróciła się do swojego prześladowcy. Rozległ się długi krzyk i sztylet upadł na czarną tkaninę, a zaraz po nim na ziemię zwaliło się martwe ciało Alberta. Wtedy rozpacz dodała odwagi mężczyznom i rzucili się do czarnej komnaty. Gdy schwytali tajemniczego gościa stojącego w cieniu zegara, ze zgrozą stwierdzili, że pod cmentarnymi płótnami i trupią maską, nie ma żadnej postaci…

I nagle wszyscy zrozumieli obecność Krwawej Śmierci. Przybyła nieproszona, jak złodziej skradający się w nocy, który ominie najlepsze zabezpieczenia. Uczestnicy balu jeden po drugim padali cali we krwi i umierali w strasznych pozach. Zegar przestał bić wraz ze śmiercią ostatniego gościa.


Do dziś w jednej z komnat tego zamku można usłyszeć jęki umierających, a wśród nich tępy, głośny i monotonny dźwięk wahadła…

 
  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media