Go to commentsBursztynowe Wzgórza cz. II
Text 2 of 7 from volume: Polowanie na Myśliwego.
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2013-07-18
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2963

Czarna Skoda Superb zatrzymała się na parkingu przed terminalem odlotów lotniska w Balicach. Słońce świeciło coraz mocniej a chłodny, jesienny wiatr miotał zalegającymi na jezdni liśćmi.

Siedzący wewnątrz pojazdu Bartek wciąż kurczowo zaciskał dłonie na obszytej skórą kierownicy. Był sam. Agata i reszta jego zespołu odłączyli się od niego dokładnie wypełniając rozkazy dyrektora Pawłowskiego, lecz Bartek wciąż słyszał w głowie jej głos.

- Chcę z tobą porozmawiać. – szepnęła odciągając go na bok gdy rozstawali się na stacji benzynowej.

Zniecierpliwiony nawet na nią nie spojrzał.

- To nie jest dobry moment na rozmowy.

Przystawiła mu dwa palce do ust.

- Przeciwnie. – spojrzała mu prosto w oczy. – Niezależnie od tego co dzisiaj się wydarzy, chciałabym abyś o czymś pamiętał. – westchnęła – Nazywasz się Bartosz Olichwierczuk. Jesteś porucznikiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jesteś moim partnerem i przyjacielem, lecz przede wszystkim, jesteś cholernie dobrym i uczciwym człowiekiem. Nigdy w to nie wątpiłam.

Spoglądał na nią, lecz myślami był już daleko. Nie chciał tracić czasu na czcze gadanie jednak trzymająca go mocno za rękaw Agata nie zamierzała odpuszczać.

- Dlaczego mi o tym mówisz? – spytał, dostrzegając na twarzy kobiety uczucie, którego nigdy wcześniej nie widział. Uczucie strachu.

Na moment opuściła głowę jakby słowa, które miały zaraz paść, nie mogły przejść jej przez gardło.

- Bo... – odgarnęła włosy którymi wiatr przysłonił jej twarz. – Bo wydaje mi się, że będziesz chciał zrobić coś głupiego. Coś, czego później będziesz bardzo żałował.

- Agata...

- Mówimy tu o Dawidzie Bosco Bartek. – kontynuowała. - Wiesz kim jest i wiesz co potrafi. Prosze cię, nie stań się takim człowiekiem jak on.

Przez chwile zastanawiał się nad tym co powiedziała, lecz jakkolwiek słuszne były jej słowa, nie miały teraz dla niego żadnego znaczenia. Przypomniał sobie radę, której użyczył mu Bosco dwanaście lat temu, gdy między Bartkiem a ojcem doszło do poważnej kłótni. „Słuchaj, uśmiechaj się, przytakuj... A później odejdź, weź się w garść i dokończ to co zamierzałeś.”

Uśmiechnął się.

- Wszystko będzie dobrze. – skinął głową i pocałował ją w czoło.

Agata poczuła dreszcz gdy jego ciepłe usta dotknęły jej rozpalonej skóry. Tak mocno teraz pragnęła go pocałować, przytulić się do niego i prosić żeby tam nie leciał. Przecież zrobiłaby wszystko o co tylko by ją poprosił. Wiedziała również, że nie ma dla niej teraz miejsca. W sercu wciąż tkwiła Marta a w głowie mężczyzna, przebywający teraz w ukraińskim więzieniu.

Ligia, Klemens i Liban podeszli do nich. Mężczyźni podali sobie dłonie życząc powodzenia a Ligia objęła ramieniem Agatę. Jako kobieta, zauważyła co przed chwilą tu zaszło.

- Nie potrzebuję powodzenia. – mruknął Bartek kierując sie do samochodu. – Potrzebuję okazji.

Opuścił ręce z kierownicy i wziął głęboki oddech. To jest ten dzień. Dzień na który czekał od tylu lat. Wszystko to, co definiowało go jako człowieka, jego dobre i złe decyzje, porażki i sukcesy prowadziły do tego momentu.

Wyciągnął z kabury Glock’a i ponownie sprawdził magazynek. „Zrobisz coś, czego będziesz żałował.” Kilka razy powtarzał to zdanie w myślach. Czuł w dłoni ciężar pistoletu. Bedzie żałował? Uśmiechnął się.

Nie sądzę.



Mężczyzna, który chwilę wcześniej podawał się ochronie lotniska jako pracownik firmy sprzątającej ściągał teraz szary kombinezon w małym składziku na miotły. Nie pierwszy raz musiał posługiwać się fałszywą tożsamością a w porównaniu do jego wcześniejszych zadań, oszukanie tych głąbów było co najwyżej śmieszne. Nie zmieniało to jednak faktu, że dalej nie był zadowolony z tej operacji. Zazwyczaj na przygotowanie się do tego rodzaju zadań miał kilka dni na obmyślenie strategii. Kolejne dwa dni spędziłby na obserwacji terenu i zbieraniu informacji. Najważniejszym jednak etapem każdej misji nie był sam proces pozbycia się obiektu a sposób szybkiego i bezpiecznego opuszczenia danego miejsca bez wzbudzenia niepotrzebnego zainteresowania. To było clue powodzenia każdego zadania na którym wielu z jego kolegów poległo. Jednak nie on. Był najlepszy i to właśnie dlatego go wybrano. Plotki o mężczyźnie, którego miał dziś posłać na łono Abrahama, krążyły w szeregach biura od zawsze. Czuł sie dumny, że będzie mógł dokończyć to, czego nie udało sie zrobić Pułkownikowi. A jeżeli wykonując zadanie będzie musiał pozbyć się kilku świadków, cóż... Mogli przecież zostać piekarzami albo nauczycielami.

Zwinął ściągnięty przed sekundą kombinezon i wetknął go w szafkę pomiedzy detergenty. Stał teraz ubrany w czarny garnitur i białą koszulę z krawatem – obowiązkowy strój każdego szanującego się agenta.

Spojrzał na leżące u jego stóp ciało.

Denat był wysokim, dobrze zbudowanym facetem. W walce na pięści pewnie nie mógłby się z równać z tym olbrzymem jednak nie ma takiego bohatera z którym nie poradziłaby sobie kulka w łeb wystrzelona z jego ukochanego Mousera z domontowanym tłumikiem. Bardzo mu odpowiadało, że ofiara przybyła na miejsce pierwsza. Wokół nie było świadków i nic nie stało na przeszkodzie by podstepem ściągnąć go do składziku. Jak na razie, wszystko szło zgodnie z planem.

Kucnął przeszukując kieszenie agenta. Odnalazł klegitymacje służbową i uśmiechnął sie na widok nazwiska widniejącego na dokumencie.

- Koledzy w szkole musieli ci nieźle dokuczać, co? – spojrzał na martwe, stutrzydziesto kilogramowe ciało. – Chociaż tak patrząc na ciebie, coś w tym jest.

Z zewnątrz dobiegł go odgłos lądującego śmigłowaca.

- Czas do pracy. – rzucił poprawiając krawat.

Wychodząc na płytę lotniska zastanawiał się kiedy ostatni raz pilotował śmigłowiec.



Wszystkie rolety w gabinecie Pawłowskiego były szczelnie zaciągnięte, przez co, do pomieszczenia wpadało niewiele światła dziennego. Wyłożony drewnianymi panelami pokój obwieszony był rekomendacjami, dyplomami i pochwałami dla biura jakie dyrektor zdołał uzbierać przez ostatnie osiem lat swojej kadencji. Nikt w nieustannie zmieniającym sie rządzie nie miał wątpliwości, że jest on odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku toteż, w wielu sytuacjach, otrzymywał wolną rękę do działania.

Siedział teraz w wielkim, skórzanym fotelu rozmawiając przez telefon. Zanim urządzenie zadzwoniło i sekretarka mająca biurko tuż za drzwiami, poinformowała go o nadchodzącym połączeniu, zastanawiał się na ile pojawienie się Dawida Bosco odmieni jego życie. Kiedy już udawało mu sie zatrzeć w pamięci obraz tamtych dni, ten powracał na nowo ze zdwojoną siłą. Wiedział, że ten czas nadejdzie, takie jest prawo natury. Wystrzelony w góre pocisk kiedyś wróci na ziemię. Jedyne czego się obawiał to możliwość, że pocisk ewoluował i z kalibru 9 mm, trafi w nich z siłą rakiet ziemia – ziemia.

Podczas gdy mężczyzna po drugiej stronie nie przestawał mówić, Pawłowski usłyszał ostre protesty sekretarki i nagle drzwi do gabinetu otworzyły sie z hukiem.

- Oddzwonię do Ciebie. – rzucił do słuchawki widząc stojącego w drzwiach mężczyznę po czym rozłączył się.

- Kurwa mać! – wszasnął Grodzki zamykając z impetem drzwi. – Jednak wysłałeś tam Olichwierczuka. Chyba coś ci mówiłem.

Dyrektor oparł się o fotel.

- Uważaj na ton jakim teraz do mnie mówisz.

Grodzki zbliżył się do biurka i oparł dłonie na jego blacie.

- Przestań pieprzyć! – wrzasnął. – Przecież wyraźnie powiedziałem ci, że mogą lecieć wszyscy oprócz niego.

- Zgadza się. – przytaknął Pawłowski. – A ja wyraźnie powiedziałem ci żebyś spierdalał.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

Chociaż to Grodzki był pełen wściekłości, w głosie dyrektora słychać było strach i niepewność. Oboje doskonale wiedzieli, że pętla jaką Bosco założył im wszystkim na szyję w momencie swojego schwytania, zaciska się na ich gardłach coraz mocniej. W równiej mierze zależało im na tym, aby ta wiadomośc nie trafiła do mediów i by cała sprawa mogła zostać załatwiona raz na zawsze, lecz powody którymi sie kierowali były całkowicie odmienne.

Pierwszy opuścił wzrok Grodzki. Odsunął się od biurka i odszedł na środek pomieszczenia przeczesując włosy.

- Ile lat kierujesz tym biurem? – spytał. – Osiem?

Dyrektor skinął głową.

- Osiem. – kontynuował. – Osiem pieprzonych lat samowolki. Każdy z nowych ministrów jadł ci z ręki. Zgadzali się na wszystko co im proponujesz bo wiedzieli, że zbierasz na nich haki. Powiem ci coś starcze. – rozpiął marynarkę i oparł dłonie o biodra. – Nie jesteś nietykalny i gówno mnie obchodzi co chomikujesz w swoim małym, zasranym sejfiku.

Pawłowski wstał i skierował się w jego stronę. Stali teraz od siebi oddaleni o zaledwie dwadzieścia centymetrów.

- Jeszcze jedno słowo agencie Grodzki, a każę cię aresztować za zdradę tajemnicy państwowej.

Grodzki roześmiał się, lecz zdawał sobie sprawę, że ten nie żartuje. Chociaż groźba była absolutnie pozbawiona jakiegokolwiek zaplecza prawnego, to wywleczenie go z gmachu biura przes sługusów Pawłowskiego nie podobała mu się.

- Wysłanie Olichwierczuka w Bieszczady było dużym błędem. – stwierdził odsuwając się o krok od dyrektora. – Wiesz o tym. Sprowadziłeś na niego niebezpieczeństwo i pozwoliłeś na to by ryzykował życiem. Cała ta operacja jest o dupe rozbić a Ty jeszcze wrzucasz w sam środek tego gówna chłopaka, który najchętniej przestrzeliłby więźniowi głowę. Co to jest do kurwy, ja się pytam?!

Choć dyrektor był niższy o głowę i starszy o dwadzieścia lat od przeciwnika, szybkim ruchem chwycił go za poły marynarki.

- Stul pysk Grodzki! – syknął. – Jeśli z twojej parszywej gęby wypadnie jeszcze jedna sylaba to przysięgam, cofnę cię z powrotem do Średniowiecza.

Do gabinetu weszła jedna z pracownic biura, lecz widok tych dwóch mężczyzn w niedwuznacznej pozycji sparaliżował ją.

- Prze... przepraszam... – stękała ściskając przy piersi teczkę z dokumentami. – Ja... przyjdę później.

Odwróciła się, lecz Pawłowski odezwał się nim zdążyła wyjść.

- Nie trzeba. – puścił marynarkę rozmówcy. – Pan Grodzki już wychodzi.

- Nie wiem co kombinujesz ale gwarantuje ci, że to ci się nie uda. – stwierdził poprawiając marynarkę. - Bosco jest mój.

Spojrzał w oczy Pawłowskiego po czym ruszył w stronę drzwi. Gdy mijał kobietę, ta skuliła się jeszcze bardziej, starając się nawet nie patrzeć w oczy mężczyzny.

- Pani Kasiu. – odezwał się dyrektor do kobiety ściskającej teczkę. – Mogę już zobaczyć moje dokumenty?

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media