Go to commentsJanek
Text 2 of 5 from volume: Opowiadania
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2013-11-18
Linguistic correctness
Text quality
Views2199

Wrzesień dobiegał końca. Dni stawały się krótsze, coraz bardziej widoczne były oznaki jesieni. Ciepły wiatr od południa powodował, że temperatura mimo tej pory roku, była w miarę wysoka. Liście powoli zaczynały opadać, ludzie coraz częściej zostawali wieczorami w domach, a z placów zabaw dochodziło coraz mniej krzyków. Tej niedzieli, wietrzna pogoda powodowała u Janka gęsią skórkę. Jego sprany bezrękawnik lekko falował, a o obdarte buty obijały się różnokolorowe liście. Wyciągnięty na ławce, wypoczywał w blednących z minuty na minutę promieniach słońca. Co chwile mijały go osoby w strojach odświętnych zmierzające do kościoła. Mimo, że kłaniał się im w pas, na ich twarzach pojawiał się lekki grymas zniesmaczenia. Janek nie zwracał na to uwagi. Z kieszeni wyjął paczkę papierosów i począł ją rozpakowywać. Gdy uporał się już z folią zewnętrzną, wyciągnął jednego i powolnym ruchem, z odpowiednim namaszczenie, zapalił. Dym z jego płuc, przedostawał się zmęczonym ruchem w górę. Do jego zwyczaju należało siedzenie co tydzień o tej porze na ławce umiejscowionej centralnie naprzeciwko jego klatki. Lubił obserwować jak klatka tętni życiem, szczególnie wtedy gdy ludzie śpieszą na sumę. Wszyscy bez wyjątku ubrani w eleganckie komplety, pełznęli przez podwórze. Przez te kilka lat, upatrzył sobie już faworytów. Państwo Grzesiukowie, starsze małżeństwo, co tydzień punktualnie o 11.40, wychodzili trzymając się pod rękę. Pan Grzesiuk, ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i granatowy krawat, dumnie kroczył koło swojej małżonki, która jakby trochę schowana za nim, ubierała kremową spódnicę i marynarkę w tym samym kolorze. Razem wyglądali jak ludzie z kompletnie innych biegunów, ale przez blisko pięćdziesiąt lat ich małżeństwa, te bieguny nieustannie się przyciągały. Do jego ulubieńców należał również Pan Włodzimierz, który każdego witał słowem serwus powtarzanym dwukrotnie.

-Serwus Panie Włodzimierzu!

-Serwus Janku, serwus.

Sześćdziesięcioletni wdowiec, stracił żonę w wypadku samochodowym. Podobno wracając z pracy, stanęła na światłach i odwróciwszy się w prawą stronę, z lewej wjechał w nią rozpędzony samochód marki BMW, którego prowadził młodzieniec mający prawo jazdy góra dwa tygodnie. Pan Włodzimierz po początkowym załamaniu psychicznym, postanowił przeżyć pozostałe lata swojego życia, nie patrząc już na innych. Ubierał się w eleganckie jeansy, kurtkę z prawdziwej skóry oraz białą koszulkę polo, zza której niezgrabnie wystawało owłosienie. Chodziły słuchy, że zaprasza do siebie dużo młodsze kobiety o późnych porach, ale tak naprawdę nikt nikogo nie złapał za rękę.

Janek skończył palić papierosa. Zauważył nadchodzącego Costę i poczuł, że nadeszła ta chwila od której uciekał przez ostatnie kilka dni. Ostatnia rozmowa zakończyła się słowami, które nie powinny paść z ust przyjaciół. Costa ze swoją fryzurą w stylu lat pięćdziesiątych, wyglądał jak młody bóg, ubrany gustownie ale schludnie dla oczu. Zmierzał w kierunku ławki, dlatego Janek przesunął się lekko aby zrobić mu miejsce. Zauważył, że zostawił zarys dłoni, powstały z jego lekko spoconej dłoni. Jego najlepszy przyjaciel od czasów, gdy razem próbowali zasadzić kukurydzę na ogródku przed klatką, kopiąc łyżkami małe dołki i wsadzając głęboko w pulchną ziemię nasiona. Czuł, że wymagało to wiele odwagi z jego strony, aby przyjść właśnie w tym momencie, tutaj na tą ławkę. Podał dłoń Jankowi i opadł z ulgą na siedzenie. Po krótkiej ciszy, zaczął.

-Wyjeżdżamy dzisiaj o jedenastej. Muszę jeszcze pozałatwiać kilka spraw ale myślę, że się wyrobię.

Janek, cały czas wpatrzony w klatkę, nie zmusił się nawet na jedno słowo. Siedział w ciszy już od dłuższej chwili.

-Wiesz czeka nas długa podróż, teraz te pociągi jeżdżą jak chcą. Od jutra już mamy załatwiony akademik, dali nam bez problemu pokój koedukacyjny. No w końcu jesteśmy zaręczeni, prawie - kontynuował Costa –Trochę mnie przeraża to miasto. Jest ogromne, pełne tych wszystkich historii, tych ludzi mijających się nawzajem bez zainteresowania, nie wiem czy będę umiał się w takim świecie odnaleźć.

-Dasz radę - burknął Janek.

Słońce leniwie zaczęło chylić się ku horyzontowi. Dzieci powoli chowały się do mieszkań, a krzyki zdenerwowanych matek, wychylających się zza okien, cichły. Pan Wojnar z drugiego piętra wyszedł ze swoim otyłym psem na spacer. „Gęba psa i jego właściciela są prawie identyczne” pomyślał Janek.

-Słuchaj Janek, staram się postawić w Twojej sytuacji, próbuję sobie wyobrażać jak to wygląda z Twojej perspektywy i wiem, że nie jest Ci łatwo ale musisz zrozumieć.

-Costa przestań...

-Nie, słuchaj, musimy sobie to wyjaśnić, to jest dla mnie bardzo ważne..

-Nie pierdol, ok? Nic nie rozumiesz, nie jesteś w mojej sytuacji i nie potrafisz spojrzeć z mojej perspektywy, więc skończ – nabrał powietrza do ust. Wiedział, że nadużywa jego przyjaźni ale nie widział innego wyjścia – Nie mam do Ciebie żalu, ani jakichkolwiek pretensji.

-Ja wiem, że nie masz. Znam Cię, ale jednak.. – odpowiedział Costa po krótkiej chwili milczenia.

-Costa – Janek zwrócił się w jego stronę. Zobaczył, że na jego twarzy pojawia się lekki rumieniec – Jesteś moim najlepszym przyjacielem, od zawsze. Ale nie wmawiaj mi , że mógłbyś zostać w tym mieście i tutaj tworzyć jakąś iluzję dobrego życia. Była by to bzdura. Możesz zawsze na mnie liczyć, lecz jeśli byś tu został, nie wybaczył bym Ci tego. Dostałeś szansę od losu, nie jeden gotów byłby rzucić w tej chwili wszystko aby się z stąd wynieść. Byłbyś skończonym idiotą gdybyś jej nie wykorzystał. Nie wyobrażam sobie żebyśmy za kilka lat, siedzieli tutaj i klepali taką biedę jak teraz. Kocham Cię jak brata więc nie pozwolę żebyś marnował sobie życie. Dlatego jeśli jeszcze raz zaczniesz kontynuować ten temat, zamknę ci tę twoją piękną buźkę.

Nastała długa cisza. Wojnar ze swoim psem powoli wchodził do klatki. Zapadał zmrok, w powietrzu czuć było zapach spalin. Wiatr powoli cichł. Janek wyjął kolejnego papierosa i wymownym ruchem poczęstował Costę. Dym lekko zakręcił mu w głowie. Costa zawsze palił tylko dla towarzystwa, nigdy nie mógł się wciągnąć w ten nałóg. W przeciwieństwie do przyjaciela.

-Pamiętam, jak siedzieliśmy na tej ławce i Zbyszek pierwszy raz przyniósł nam playboya. Kitraliśmy się z tym gdzieś w krzakach. Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy cycki. Od razu stwierdziłem, że jest to najpiękniejsza rzecz na świecie. Kobiece piersi. Śniły mi się odtąd przez wiele nocy.

-No chyba tylko na snach nie poprzestawałeś – odpowiedział Janek z szyderczym, typowym dla siebie uśmieszkiem.

-O czym ty gadasz?

-Ten magazyn był obiegowy, a ponieważ ja jestem od Ciebie o kilka miesięcy młodszy, dostawałem go po Tobie. Zawsze te strony, z wielkim plakatem były dziwnie sklejone.

Oboje wybuchnęli śmiechem. Było to naturalna rzecz, ale wtedy potrzebowali tego jak nigdy wcześniej. Śmiech potrafi uleczyć nawet najcięższą kłótnie. Jest niezastąpiony.

- To od tego wziął się Twój przydomek, prawda?

-Taa... – lekko zarumienił się Costa.

-Jak się nazywał ten aktor porno, z którym był wtedy wywiad? Rui Costa, Costa di Brava?

-Armando di Costa.

-Haha, dokładnie Armando. Opowiadał wtedy, że powiększał sobie kutasa...

-.. poprzez dokładanie sobie odważników, zamocowanych do końcówki swojego prącia.

I ponownie śmiech. Czuli się jak za dawnych lat, jakby byli nieśmiertelni, jak dwóch braci bliźniaków, którzy spotkali się po raz pierwszy od kilku lat. Było w tym coś czystego, coś co mimo tych kłótni, dalej w nich tkwiło i miało się najwyraźniej bardzo dobrze.

- Tak Costa, masz pseudo po znanym argentyńskim aktorze porno.

-Dobra, dobra skończ już. Za to ty nigdy nie mogłeś mieć przezwiska. Ile razy próbowaliśmy ci je nadać, obrażałeś się śmiertelnie. Mówiłeś, że masz imię po najlepszym polskim aktorze, który zagrał najlepszą rolę w historii polskiego kina, w najlepszym polskim serialu. Zawsze zarażałeś innych swoimi pomysłami. Tak jak wtedy gdy Młody ukradł tego krasnala z podwórka u Jakubiaków. Bez Ciebie, rozpieprzylibyśmy go gdzieś w parku, a tak zrobiliśmy jedną z bardziej kreatywnych rzeczy w naszym posranym życiu. Nie zapomnę jak pisaliśmy ten list „Serwus! To ja krasnal..”

-”...sprzedałem wszystko co miałem i wyjechałem do Ameryki”, tak pamiętam. Ale to na Twoim pececie przerobiliśmy zdjęcia krasnala. Krasnal ze Statuą Wolności, krasnal w Kasynie. Wkomponowałeś to idealnie. Szkoda tylko, że nie wsadziliśmy w pysk tej żabie, która była z tym krasnalem malutkiego jointa. Wtedy by się stary Jakubiak wkurwił.

-A później jak Młody go odnosił, rozciął sobie przechodząc przez płot skórę na łydce i zarobił cztery szwy.

-Mhm – mina Janka zrzedła na chwilę - W ten sam dzień odszedł od nas mój ojciec. Pamiętam, że wróciłem o szóstej rano do domu i wpadłem na niego w drzwiach. Chciał chyba wyjść bez pożegnania. Z jedną walizką, w tym jego ciężkim płaszczu. Skurwysyn jeden. Wygarnąłem mu wtedy wszystko, nie oszczędzałem się. Aż wszystkich sąsiadów obudziłem, oczywiście łącznie z moją matką. Widziałem wtedy pierwszy raz łzy na jej twarzy. Jest twardą babką, ale wtedy nie wytrzymała. Tuliłem ją później całymi dniami, a ona ze wzrokiem w ścianę nie mogła się otrząsnąć. To był straszny okres. Chyba właśnie wtedy zdecydowałem, że kończę z liceum i idę do roboty.

-Nie miałeś innego wyjścia. Nie wyżylibyście z samej pensji matki. Poświęciłeś się. Za to zawsze będę cię cenił. Niewielu zdobyło by się na taki wyczyn.

Zrobiło się już całkowicie ciemno. Światła w bloku, paliły się jak piksele monitora. Co chwilę dochodziły nowe. Janek zawsze lubił zgadywać w którym mieszkaniu zapali się najpierw. I praktycznie zawsze stawiał na Grzesiuków.

-Coś się kończy coś się zaczyna. Nigdy już nie będzie tak samo Janek. Prędzej czy później wylądujemy w kapciach i szlafroku, z kubkiem gorącej herbaty, na przyjemnie bujającym się fotelu, przed telewizorem z tysiącem różnych kanałów.

Janek pokiwał lekko głową. Usłyszał jakieś piski w bloku. „O ho, ktoś tutaj będzie miał dzisiaj nieprzyjemną noc”. Pomyślał o tych dzieciach alkoholików, które jutro pójdą z podbitym okiem do szkoły, tłumacząc się, że biły się z bratem, albo uderzyły w drzwi do łazienki. Choć prawda będzie całkowicie inna.

Obaj usłyszeli sygnał karetki. Była jeszcze daleko od nich, ale czuli, że jedzie do tego bloku. Czasami po prostu wiesz takie rzeczy. Tak jak czujesz, że musisz już wracać z melanżu do domu, bo za chwilę możesz już nie wrócić o własnych siłach. Tak samo wiesz, że gdzieś ta karetka, zmierza w Twoją stronę, a to nigdy nie jest dobra wiadomość. Karetki każdy unikałby najchętniej jak ognia. Nie roznoszą nadziei jak listonosz.

Po chwili podjechała pod blok. Ucichł sygnał dźwiękowy, tylko światło koguta, migało jak porażone, bez przerwy oślepiając niebieskim kolorem. Karetka zajechała dokładnie pod klatkę Janka. Oblał go zimny pot, przeleciało mu w głowie tysiąc myśli i wyszeptał tylko jedno słowo.

-Matka...

Zerwał się szybko, a Costa długo nie myśląc porwał się za nim. Sanitariusze z noszami, zablokowali wejście do klatki. Z tej perspektywy wyglądali nieporadnie. Janek zaczął wrzeszczeć.

-Odsuńcie się, odsuńcie kurwa!

Popchnął jednego sanitariusza, a ten potykając się o stopień upadł na schody. Przeskoczyli nad nim, uderzając go przez przypadek w głowę. Janek mieszkał na trzecim piętrze. Biegli po kilka stopni, ale ta chwila trwała jak wieczność. Barierka poruszała się w rytm stawianych kroków. W drzwiach zobaczyli Panią Grzesiukową.

-Januś, twoja mama. Po prostu upadła, nie wiedziałam co robić. Ja, ja nie wiem jak robić to sztuczne oddychanie.

Janek przebiegł przez przedpokój wpadając do kuchni. Leżała tak niewinnie na podłodze. Jej nogi były nienaturalnie wykrzywione, siwiejące włosy zakrywały całą twarz. Z łokcia płynęła krew, musiała uderzyć się o kant stołu.

-Mamo, Mamuś słyszysz mnie? Mamuś, błagam powiedz coś.

Rozpiął trzy guziki bluzki, wziął jej głowę na kolana, była taka bezbronna. Spojrzał w jej otwarte oczy, w których powoli gasło życie.

-Mamuś, błagam...

Usłyszeli w końcu sanitariuszy. Jeden odepchnął Janka, a drugi zaczął ją reanimować. Costa, stał odrętwiały z przerażenia. Poczuł w ustach suchość, nie wiedział co ma robić. Patrzył się to na Janka, to na jego Mamę. Wszystko było takie rzeczywiste. Widział już to w wielu filmach i zawsze kończyło się to radosnym zakończeniem. Ale ta cała sytuacja, była daleka od szczęścia. Sanitariusz uciskał klatkę, wdmuchiwał powietrze w siniejące usta. Robił to sprawnie, szybko ale co raz bardziej docierała do niego prawda. Mama Janka nie żyje.

Janek jeszcze w ostatnim akcie desperacji, widząc, że sanitariusz tracąc siły, uciska jej klatkę z co raz mniejszą częstotliwością, odepchnął go, krzycząc na całe gardło.

-Mamuś, błagam, Mamuś nie odchodź.

Costa próbował go odciągać ale Janek trzymał się z całej siły martwe ciało. Jego zapłakana twarz przyjmowała koszmarny wyraz. Z jego gardła wydobywały już się tylko jęki. Po pewnej chwili wstał i z całej siły darł się na głos. Wszyscy, łącznie z sanitariuszami, jakby rażeni siłą dźwięku, osuwali się powoli na ziemię. Nie słychać było nic innego, tylko przeraźliwy krzyk, który wnikał w każdą część ciała, rozpieprzając ją na kawałki. Po pewnym czasie Janek zdarł sobie gardło, wpatrzony w obraz Matki Boskiej. W jego wzroku, widać było potworne cierpienie. Nie ma już dla niego ratunku. Wszystko się skończyło. Po kilku sekundach upadł na podłogę niczym porażony piorunem. Zemdlał



Otwiera oczy. Jest ciemno, chociaż przez okno wpada do pokoju światło księżyca, tworząc białą poświatę. Strasznie boli go głowa, musi wziąć coś przeciwbólowego. Wstaje z łóżka i przebiega go dreszcz. Zasnął przy otwartym oknie. W pokoju jest chłodno, więc owija się ciepłym kocem. Wychodzi z pokoju i zapala światło w kuchni. Spostrzega, że drzwi do pokoju matki są zamknięte.

-To dziwne – pomyślał.

Jego matka zawsze miała otwarte drzwi w nocy. Tłumaczyła, że czuje się jak w więzieniu, gdy jej drzwi są zamknięte. Jankowi trudno było to zrozumieć.

Postawił wodę na herbatę i zaczął szperać w szafce na lekarstwa. Po chwili z kilku dostępnych środków przeciwbólowych wybiera ten z czerwonym opakowaniem. Zaparzył herbatę i usiadł na taborecie w kuchni. Żyje w błogiej nieświadomości tego co stało się jeszcze kilka godzin temu. Za chwilę dotrze do niego wszystko, a jego serce pęknie na pół.


  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Po drobnych poprawkach językowych i interpunkcji,tekst byłby znakomity.
avatar
Rzeczywiście, tekst jest bardzo dobry.
© 2010-2016 by Creative Media