Go to commentsPraca na zlecenie
Text 2 of 2 from volume: Przyglądam się światu
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2013-12-29
Linguistic correctness
Text quality
Views2707

Praca na zlecenie


- Co mi przyszło na starość! – Przeleciało mi przez głowę, gdy przepychałam się w tłumie, w hali dworca kolejowego. Jak zawsze w pomieszczeniach, w których są więcej niż dwie pary drzwi zgubiłam się.

- Cholera, gdzie jest wejście B i jak ja tego gówniarza poznam. – Obracałam się dookoła własnej osi. - Dobrze, że błędnik mam jeszcze sprawny.

Premier niedawno przyrzekł, że będzie podejmował „intensywne działania w celu aktywizacji na rynku pracy osób 50+”. Plusa jeszcze nie mam więc może dlatego sama musiałam się zaktywizować. Dostałam pracę na zlecenie w redakcji gazety. I właśnie wykonuję pierwsze z nich: odebrać z dworca i dotrzymać towarzystwa młodemu, obiecującemu psychologowi, do czasu, gdy przejmie go dziennikarka. Wiem o nim tyle, że młody, mądry i usiłuje wydać swoją pierwszą książkę. Nikt mi nie powiedział jak wygląda, ale też nikt nie podpowiedział o czym ja mam z nim rozmawiać. Przecież dzieli nas calutkie pokolenie. Z rachunków mi wynika, że jest rok młodszy od mojej córki!

Odnalazłam w końcu literkę „B” nad jednym z wyjść, spojrzałam poniżej. Jest!

- Przystojniak – przeleciało mi przez myśl, za co natychmiast się skarciłam, a głośno powiedziałam:

- Dzień dobry. Nazywam się Marta Kwapisz i jestem z redakcji gazety.

- Bardzo mi miło – powiedział z naprawdę niepewnym uśmiechem – Waldemar Kozub – dodał.

- Spodziewał się pan ślicznej dwudziestolatki, prawda? Przepraszam za rozczarowanie, ale pewnie w redakcji pomyślano, że przy 50-latce będzie się pan czuł bezpieczniej.

- Nie no… to nie tak… ale nie odgadłbym, że ma pani tyle lat – trochę niepewnie zareagował

- Pewnie dlatego, że kobieta w moim wieku powinna nosić spódnicę za kolana i na gumie – powiedziałam i nie chcąc przedłużać młodemu człowiekowi krępującej sytuacji, dodałam:

- Chodźmy stąd.

Zaproponowałam spacer po rynku starego miasta, gdzie było umówione spotkanie z redaktorką. Szliśmy wzdłuż kamienic i rozmowa nie chciała się kleić. Mieliśmy przed sobą jeszcze ponad trzy boki kwadratu rynku, a ja w panice myślałam czy mam go tak prowadzać kilka razy dookoła, bo czas jakoś nie chciał umykać.

Przechodziliśmy obok jednej z dziesiątek staromiejskich restauracyjek.

- Tutaj była kiedyś pierwsza spaghetteria. Najlepsze bolognese w mieście i odkrycie, że z mięsa mielonego można zrobić coś więcej niż tylko klopsy – powiedziałam, żeby przerwać tę niezręczną ciszę – bywałam tu ze swoim jeszcze nie-mężem – dodałam.

- Oooo, a tutaj – Wskazałam mijany pub – kilka razy ratowaliśmy nasze małżeństwo – powiedziałam i od razu pożałowałam. „No co ja gadam!?” – pomyślałam.

- Kilka razy? To jak z rzucaniem palenia. – Uśmiechnął się Waldemar – I udało się? – zapytał.

- Jak teraz na to patrzę to przyznam, że niestety udało się – odpowiedziałam szczerze.

- Żałuje pani?

- Żałuję, bo wtedy potrafiłam jeszcze odejść. Teraz na wszystko za późno. Nie umiałabym zacząć wszystkiego od nowa, sama. Do tego potrzeba i siły i odwagi.

Szliśmy dalej, w milczeniu, a gdy mijaliśmy kolorową kawiarnię, by zatrzeć ciążącą przykrą atmosferkę, powiedziałam:

- A tutaj, miły panie, siadywałam, gdy uciekałam z lekcji.– Roześmiałam się w głos, na wspomnienie wagarów.

- Czyli stare miasto to także miłe dla pani wspomnienia – powiedział z uśmiechem młody psycholog.

- To fakt. Niektórych to nawet się wstydzę – powiedziałam – ale nie chcę o tym porozmawiać – dodałam i oboje wybuchnęliśmy gardłowym śmiechem.

- To porozmawiajmy o pani pracy – powiedział Waldemar.

- Nie bardzo jest o czym mówić. Dopiero zaczęłam w redakcji i nie mam pojęcia czy będą dla mnie nowe zlecenia. Mam jednak na to wielką nadzieję. Nawet nie o zarobienie paru groszy mi chodzi, ale o wyjście na kilka godzin z domu. Mijamy się tam bez sensu. – Jakoś mi umknęło, że mówię do młodego, obcego człowieka. Ale tak czułam.

Nawet nie zauważyłam momentu, gdy zaczęliśmy drugie okrążenie po rynku i znów znaleźliśmy się przed drzwiami dobrze znanego mi pubu. Zaproponowałam:

- Może usiądziemy, wypijemy kawę i poczekamy na panią redaktor.

- Myślę, że powinniśmy wybrać inne miejsce – powiedział młody człowiek – Pani potrzeba zupełnie nowych miejsc – powiedział z takim przekonaniem, że nie oponowałam.

Usiedliśmy w restauracji niedawno otwartej, zupełnie mi nieznanej. Pół godziny później zadzwoniła redaktora, a po kilku chwilach już siedziała przy naszym stoliku. Zaczęłam się zbierać uznając, że moje „misja” zakończyła się.

- Miło mi było pana poznać – powiedziałam wyciągając w stronę młodego mężczyzny rękę na pożegnanie.

- Mnie także bardzo było miło – odpowiedział wstając – czy… byłoby z moje strony wielką niegrzecznością gdybym zaproponował pani kolację?

Zatkało mnie. Gdy zobaczyłam okrągłe ze zdziwienia oczy redaktorki tym bardziej dotarło do mnie, że sytuacja jest niecodzienna.

- Wie pan…. Dziękuję za zaproszenie. – Zaczęłam się jąkać. – Może kiedyś, przy okazji, gdy będzie pan znów w naszym mieście. Będzie mi bardzo miło. Do widzenia. – Dodałam i szybko wyszłam.

Rześkie powietrze na ulicy dobrze mi robiło. Byłam niebywale zaskoczona. „Przecież ja jestem stara baba, a to młody facet!” – myślałam – „Czemu on to zrobił? Przecież ja mu nic nie mogę załatwić, w niczym pomóc”.

Szłam wzdłuż kamieniczek starego rynku nie mogąc otrząsnąć się z szoku, jakiego doznałam. Oczywiście, że przychodziło mi do głowy, że doszukuję się nie wiadomo czego, a sama przed sobą nie mam odwagi się przyznać, że może zwyczajnie mu się spodobałam.

„Nie, to niemożliwe” – Sama siebie przywołałam do porządku i ruszyłam w stronę przystanku tramwajowego.

A jednak moje pierwsze zlecenie nie dawało mi spokoju. Ten spacer po starym mieście, rozmowa z tym… gówniarzem uświadomiła mi, że może zbyt szybko pogodziłam się z tym, że już mnie nic dobrego nie czeka. Krótkie, w zasadzie służbowe spotkanie zmusiło mnie do spojrzenia z boku na moje życie. I na samą siebie.

Po miesiącu moja redakcja zaproponowała mi etat, a tym sposobem stałą pensję. To dodało mi odwagi i wiarę, że mogę jeszcze wszystko w swoim życiu zmienić, że dam radę zacząć od nowa.

Złożyłam pozew o rozwód.

  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Smutny kres kobiecych zmagań zakończonych katastrofą, którą ona uważa za akt odwagi. Podoba mi się opowieść, napisane zgrabnie, ciekawym językiem.
avatar
"Redaktora", choć zapewne literówka, w samym kontekście posiada typowo humorystyczny wydźwięk.
A co do reszty? Nie wiem, do tej pory pracuję. Wprawdzie nie na etacie, lecz twórczo. Taki bowiem posiadałam / posiadam status... :)
Teraz literacki poziom: mimo wszystko jestem wielką fanką rodziny; dlatego w "tym wieku" pozew o rozwód? "Głupota" zawyrokowałaby zapewne znana z wyjątkowo pokrzywowej japki moja śp. Szefowa :-))))
avatar
No i befana jest podobna do mnie,co prawda nie z facjaty,zni z wymowy,ale z takich samych przemyśleń.:)No pewnie głupota,lae jaka:)))
Proszę panie redaktorki-przemyślcie,czy nie lepiej się OPŁACA mieć dwóch-męża i kochanka-młodego albo chociaż młodszego,takie ciastko.
avatar
Wzorcowy przykład spełnionej/spóźnionej miłości - to miłość 40-paroletniej, schorowanej już wówczas Edith Piaf i młodszego od niej o 20 lat Theo Sarapo. Cud rzadkiego jak kwiat paproci dusz i ciał spotkania zakochanych dwojga raz na milion przypadków
© 2010-2016 by Creative Media