Go to commentsLUSIU
Text 2 of 38 from volume: Kwadryga z ojcem
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2014-01-21
Linguistic correctness
Text quality
Views3428

LUSIU


Lusiu wszedł do ogródka. Oglądał i podziwiał kwiatki. Wpatrywał się w ich kolorowe oczka, gładził smukłe kruche szyjki, głaskał delikatne listki. A kiedy już dosyć się nimi nacieszył, zaczął je rozdeptywać jak insekty.

- Kasia wisia -szepnął, krzywiąc się od smaku wiśni, którą podniósł z ziemi. Leżąc w kwiatkach, rozkoszował się słodkim zapachem maciejki, bzu, złotej nasturcji i floksów.

Patrzył w niebo. Uwagę jego zaczęły przykuwać coraz liczniejsze punkciki, które uwijały się jak chmary komarów pośród chmur. Słychać było ich buczenie, widać jak uganiały się jeden za drugim, jakby podczas szalonej, coraz bardziej podniecającej zabawy. Odrywały się od nich jakieś smugi i smużki. Ich szalony taniec tak go pochłonął, że dopiero w ostatniej chwili spostrzegł, jak nad drzewami, zupełnie blisko, przeleciało coś z okropnym warkotem i niedaleko od ogródka, na polu, rozległ się huk od uderzenia niczym wielkiego ptaka o ziemię.

Patrzył zza płotu na pole z zaciekawieniem i odrobiną strachu . W górę i na boki rozchodził się czarny dym od palącego się czegoś, co jeszcze przed chwilą unosiło się nad ziemią.

Babcia Celestyna trzyma go mocno za rękę i ciągnie za sobą, a on chciałby pójść w przeciwną stronę niż chce babcia. Chciałby zobaczyć, jak Biała rodzi cielaka i nie rozumie, czemu nie wolno i już!

Potem, kiedy ona leży już po wszystkim, a obok niej pomarszczony i mokry ten mały, taki brzydki, że Lusiu brzydzi się go pogłaskać; to już mu babcia pozwala, ale on nie to chciał zobaczyć.

Na razie najwięcej na świecie było jednak ciotek. Wciąż gdzieś w podnieceniu latały lub skądś wracały, pełne słów, półsłówek i chichotów. A jak niektóre potrafiły brać go w piersiste, jędrne ramiona! Jakież wspaniałe były gonitwy z ciotkami pod górą, gdzie dziadek posadził młody sad i dalej, gdzie książę Lubomirski zasadził drzewa i krzewy przywiezione aż z Francji! Wśród cienistych zarośli rododendronów, azalii, bzów, leszczyny, jarzębiny i kruszyny, w zagajnikach brzozowych i świerkowych, słychać było ich gorące oddechy, przytłumione chichoty, słowa czasem kuszące, to znów drwiące z niezdary. Nie do końca potrafił odgadnąć, która przed chwilą dotykała go ciepłą i wilgotną aksamitną ręką, od której czuć było słodko kwaśny lub mdły zapach.

Staśka siadała mu czasem na nogach i przytwierdzała do ziemi tak, że nie był w stanie się ruszyć, a ona śmiała się z jego bezsilnej szarpaniny, pokazując piękne białe zęby. Czuł pod stopami jej mocne pośladki jak dwie małe dynie.

Siedziała w samej długiej białej koszuli z rozwianymi włosami, którymi oplotła go jak siecią. Kiedy jej piersi zaczynały uciekać na boki przez rozcięcie koszuli, musiała je przytrzymywać rękami.

Gienka upodobała sobie siadać mu czasem na głowie tak, że tracił oddech.

- Zadusisz mnie !- wołał rozpaczliwie , ale ją to tylko rozśmieszało i jeszcze mocniej wciskała się przyrodzeniem w jego usta i nos. Ciotka Kostka natomiast upodobała sobie siadać mu prosto na kroczu i wpatrywać się swymi szarymi łobuzerskimi oczyma w jego zawstydzoną twarz, dopóki coś nie przeszkodziło jej w tych umizgach.

Najczęściej z tych opresji ratował go leutnant Fritz. Kiedy z podwórka dobiegał cichnący po chwili warkot motoru, Lusiu uwalniał się z łatwością od ciotczynych pieszczot. Na widok Fritza ciotki miały ochotę na inne zabawy. Wychodzili wszyscy do lasu. Zanim Lusiu się zorientował, zostawał sam pośrodku leśnej polany, a one po kolei pozwalały Fritzowi się ścigać. Nagrodą za szybkość, z jaką potrafił tracić dla nich swoją elegancję, były całusy.

Lusiu leżał tymczasem na polanie i czuł, jak z wszystkich otworów jego ciała wychodziły niewielkie węże, które bały się światła, więc szybko znikały w zaroślach albo w norkach wśród traw. Niektóre z nich musiał sam wyciągać z siebie i wyrzucać z obrzydzeniem jak najdalej.

Patrzył na chrapiącą ciotkę, śpiącą pod ścianą obok. Jej ostre paznokcie wpijały się w białe ciało poduszki i pierzyny. Wielka czarna mucha wylądowała ciotce na brodzie i zaczęła zbliżać się do otwartych ust, w których lśniły drogocenne złote zęby. Mucha przekroczyła grubą kreskę ust i zniknęła za złotą bramą wulkanu. Ciotka mocniej chrapnęła, chrząknęła, zakasłała, łyknęła haust śliny wraz z muchą. Skrzywiła się i znów, tym razem mocniej, zakasłała, ale było za późno. Mucha zniknęła już na zawsze.

- Biedna mucha - pomyślał Lusiu.

Znowu zostawili go z tą małą i musi siedzieć w chacie, a tak chciałby wybiec na dwór i trochę pohasać. Ale musi z nią siedzieć, gdyż dzisiaj nie ma kto zająć się małą, wszyscy w polu mają pilną robotę, a mała nie może zostać sama, wstrętne rozwrzeszczane brzydactwo. Ponosi go ze złości, gdyż ona drze się cały czas, jakby jemu na złość, jakby chciała pokazać, kto kogo przetrzyma. A tu jeszcze upał i pełno wstrętnych much, też denerwujących człowieka, on tego dłużej nie wytrzyma, musi chociaż na chwilę, na parę minutek, na dwór, chociaż trochę nad staw, troszeczkę się pomoczyć. Gdyby usnęła, mógłby na kilka minutek wybiec na podwórko i nad staw. Czemu ona wciąż wypluwa ten smoczek, przecież jest jeszcze trochę cukru, nawet dosyć to dobre, więc dlaczego co chwila go wypluwa, czy po to, aby wrzeszczeć Lusiowi na złość? W ich obecności jest spokojniejsza, nawet potrafi zasnąć, a jego wcale nie słucha, nie dociera do niej ani prośba, ani groźba.

Lusiu nie wie, co dalej ma robić z tą małą, wreszcie, zrozpaczony, krzyczy:

- A masz, bierz i ciesz się, i bądź wreszcie cicho! - Wyciąga ze spodenek swój własny smoczek, przecież on przypomina ten gumowy , ale jest trochę inny, może to, że jest prawie taki sam, ale jednak inny, sprawi, że ona będzie wreszcie cicho. Wkłada go małej do buzi, niespodziewanie puszcza jeszcze kilka kropel .

-Oj, tego już nie chciałem, ale stało się, może przedobrzyłem?

Mała skrzywiła się, ale przestała natychmiast płakać, tylko cichutko kwiląc jakby zastanawiała się nad czymś, po czym umilkła i tępo wpatrywała się w sufit. Nagle jakby zaczęła obserwować muchy chodzące po suficie, a nie obrzydzać życia Lusiowi. No i na szczęście, po jakimś czasie na długo usnęła. Odetchnął , gdyż mógł pobawić się wreszcie łuskami od naboi, które podarował mu lejtnant Fritz.

Kiedy mama chwaliła go za to, że dzielnie zajmował się tą małą, nie odzywał się wcale. Milczał, gdyż wiedział, ile kosztował go jej spokój.

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
A to dopiero poświęcenie :)
avatar
Obrazy z dawnych lat z całkiem innego świata przedziwnie prawdziwe - i piękne. Świat dziecka jest dzisiaj, jak widzimy to dookoła, dużo mniej ludzki:(
avatar
a. Opowieść z innego wymiaru, choć jest w niej wiele i z tego, w którym żyjemy. Tytuł, uderza oczy. Przedziwne przygody Lusia, chłopca, mającego imię dziewczynki. Czy on dorośnie - nie chciał pewnych rzeczy, ale stało się. Świat poplątany jest, taka prawda.
Twoja opowieść przypomina nieco "Blaszany bębenek".
© 2010-2016 by Creative Media