Go to commentsOdy do wody! cz.2
Text 3 of 3 from volume: Opowiadania i inne prozy
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2015-08-01
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1710

Kamieniołomy, Magda i Tomasz pod daszkiem obok wejścia do kopalni, na ziemi bałagan, porozrzucane bloki kamieni. Tomasz, wysoki chłopak, skóra koloru dębowej kory, spojrzenie jak u pantery, płaski nos, grube wargi. Pomiędzy nimi stało wiadro i kilof oparty o ścianę. Chłopak przysunął się do dziewczyny, złapał ją za ramiona, lecz Magda zrobiła znudzoną minę, odwróciła głowę.


-Nie całuj mnie tutaj, ktoś nas zobaczy, nie trwońmy uczucia... 

-Nie wpadaj w paniki wnyki, nie ma tu nikogo, możemy rozmawiać, całować się do woli 

-Pani Bożena, moja nauczycielka, która ma trudny charakter, trudny jak woltyżerka, zleciła mi wykuć w kopalni trochę kamienia i ułożyć te kostki porozrzucane. Muszę zaraz wziąć się do pracy, bo inaczej ściągnę na siebie katusze. Przerażające, nie mogę nawet o tym myśleć! 

-Nie martw się, pomogę. 

-Mieliśmy dziś wykład z cyklu „Praca w teorii”. Ach, Jezu, jak było fajnie, ach, fajnie, fajnie... Pani Bożena opowiadała o układach geometrycznych, pod koniec wykładu doceniła wkład Arka w zajęcia fajne. 

-Kto to Arek? 

-Mój dobry kolega z grupy, na pewno ci o nim wspominałam...


Od strony bazaru szedł Kola, w rękach trzymał dwuosobowy parasol, przystanął przy kamieniołomach, podskoczyło mu ciśnienie na widok stojących obok siebie Marty i Trytona, zacisnął pięść i jął krzyczeć.


-Widzę, że świetnie się bawicie, Magdo, przepraszam, ale czy ciebie trzeba o wszystko prosić? Przypominam, teraz jest czas na pracę! Niestety, naukowym obowiązkom nie służy wasza gra. Pamiętasz dzisiejsze zajęcia? Sama zgłosiłaś się na ochotnika, kiedy pani Bożena prosiła o pomoc, a widzę teraz, że wybrałaś coś innego, romantyczny wywczas...


Magda chciała uspokoić Kolę, zaczęła coś do niego mówić, ale on tylko odwrócił głowę i ruszył szybko w stronę budynku. Tomasz zaproponował, że pomoże dziewczynie i wykona pracę w kopalni, a ona w tym czasie poukłada kamienie.


Tomasz uderzał w ścianę z całych sił, lecz przez nieuwagę trzonek kilofa wyślizgnął się chłopakowi z ręki, odbił się z impetem od skały i ranił jego nogę. Tomasz zawył z bólu i kulejąc wyszedł na zewnątrz, spojrzenie srającej sarny w stajence, nie wiedział co zrobić. Dziewczyna na widok krwi wytrzeszczyła oczy, potem odwróciła wiadro i kazała chłopakowi usiąść.


Nagle przy kamieniołomach pojawili się Irek i Kola, podeszli do kopalni.


-Chyba jest wam potrzebna pomoc, widzę, że nie dajecie rady, Irku, czy udźwigniesz ciężki kilof? Pomóż Magdzie, będzie wdzięczna. A co do Tomasza, to powinieneś, kolego, pokazać nogę lekarzowi, chyba jest potrzebny szew, tuż przy metrze jest przychodnia, tam na pewno pomoc zostanie tobie udzielona.


W kopalni rozległ się kilofa łomot, Magda ponownie wzięła się za układanie kamieni. Kola poprowadził kuśtykającego chłopaka do ulicy, po czym rozdzielili się, Kola zniknął za rogiem budynku. Tomasz poszedł w stronę bazaru, w pewnym momencie zatrzymał się, odwrócił i przykucnął. Zaczął obserwować Magdę, która dopiero co skończyła pracę. Dziewczyna usiadła na wiadrze, przez chwilę odpoczywała z zamkniętymi oczami, aż w końcu ucichł dźwięk z kopalni. Irek podszedł do Magdy, rozmawiali przez chwilę, chłopak nie pytał o Tomasza. Potem zbliżyli się do siebie i Magda pocałowała Arka.


Tomasz zaczął biec dzikim pędem w stronę metra i przeklinał pod nosem. Kiedy już minął bazar, emocje wzięły górę, zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni komórkę.


-Halo, Tomasz? Coś się stało? Byłeś u lekarza? 

-Magda? Wiesz co ci powiem? Jesteś zerem, obślizgłym, obłym zerem, jesteś jak robak w ziemi. Takie zachowanie to u ciebie norma? Widziałem was, to było obrzydliwe. Nienawidzę cię, dziwko, przytrafi ci się to samo. I nie chcę więcej ciebie widzieć, rozumiesz, kurwa?


Tomasz rzucił słuchawką i lekko rozhisteryzowany znów ruszył w stronę metra, skręcił przy blokach, wszedł do klatki, po chwili był już w mieszkaniu, leżał na łóżku w mokrym ubraniu i patrzył się w sufit tępym wzrokiem, leżał w bezruchu przeszło godzinę. Chłopak poruszył się, dopiero kiedy w jego kieszeni zaczęła wibrować komórka, opowiedział przez telefon o przykrym zdarzeniu, po czym rozłączył się, wrócił do poprzedniej pozycji.


Po niecałej godzinie rozległo się pukanie do drzwi, chłopak krzyknął, że otwarte, do mieszkania weszli Marek i Róża z małym psem, Róża, siostra Tomasza, młoda dziewczyna, ponętna, podobna do ojca. Pan Filemon, bezogonkowa psina, wytykał język koloru fiołka, bryk kręcił kółka, wskoczył na łóżko i lizał dłoń Tomasza, kiedy Róża i Marek zaczęli pocieszać chłopaka.


-Już nigdy nikogo, już koniec świata, nie chcesz żyć dłużej w dzisiejszych czasach. Drzesz nerwy w strzępy, nie wiesz co robić, a prawda jest taka, że sam sobie musisz pomóc. Pora rozpalić jakiś nowy zapał. Poleń się w domu z książką przed nosem, wyjdź do teatru, sklepu, na basen lub zróbmy coś razem, lecz nie jęcz nad losem. Jedno się kończy, drugie zaczyna, nie jedna jeszcze będzie dziewczyna, nie jedno jeszcze umrze marzenie, to właśnie jest przyrzeczenie.


Kiedy Róża i Marek przestali mówić, Filemon wziął rozbieg, skoczył z łóżka i wzbił się w powietrze, hasał radosny odbijając się łapkami od mebli, aż w końcu wylądował na dywanie. Marek wziął psa pod pachę i poszedł do kuchni. Róża usiadła na łóżku.


-Słuchaj, Tomku, nie przejmuj się, nie udało się akurat z tą dziewczyną, to nie znaczy, że już z żadną nie będziesz szczęśliwy. Jesteś mądrym chłopakiem i dobrze o tym wiesz. Nie muszę chyba przypominać, jak po zerwaniu z Dawidem nie mogłam dojść do siebie. Przez pewien moment myślałam nawet, że nigdy nie wyjdę ze swojego pokoju, a po dwóch tygodniach czułam się zupełnie inaczej. 

-Dziękuję za dobre chęci, ale nie mam nastroju na mądrości. 

-Mówię ci, bądź ponadto, nie użalaj się nad sobą, ponadto masz swoje obowiązki, więc niech cię pochłoną, to pomoże. Muszę uciekać, już parę dni temu umówiłam się na mieście ze znajomymi, nie mogę odwołać spotkania. Fili, fifu-fifu! Cześć tato, cześć, braciszku.


Tomasz zamknął za Różą drzwi.


-Tato, poradź coś. 

-Chłopcze, w twoim wieku nie miałem nikogo na stałe. Stale miałem jakieś sympatie, jak każdy, ale ustabilizowałem się dopiero przy twojej matce. Ty jesteś w lepszej sytuacji, zaprzyjaźnij się z inną dziewczyną, pomyśl o Lili, ona czasem pyta o ciebie.


Lila to córka podwładnej z pracy Marka, pierwsza miłość Tomasza, byli w związku w czasach licealnych, niestety, chłopakowi wraz z wiekiem przeszło młodzieńcze uczucie.


-Przestań, stop, ty znów wspominasz o tej dziewczynie. Nigdy do niej nic nie poczuję, to się nie zmieni. Chcę być z Magdą, rozumiesz? Jesteś moim ojcem, stań po mojej stronie, dlaczego wspominasz o Lili? 

-Posłuchaj, ona podjęła już decyzję, musisz się z tym pogodzić, potrzeba na to czasu, ale na pewno niedługo poczujesz się lepiej. Mam tu coś co, mam nadzieję, rozweseli cię, pamiętasz naszą ostatnią wizytę w galerii handlowej, o co mnie wtedy prosiłeś? 

-Nie wiem, tato, nie mam teraz do tego głowy.


Marek wręczył synowi czarne pudełko z zegarkiem, zaczął zbierać się do wyjścia, Tomasz podziękował za prezent, odprowadził ojca do drzwi, odłożył pudełko na komodę, zgasił światło i położył się na łóżku. Nie mógł zasnąć, bez przerwy myślał o Magdzie.


-Dlaczego znowu ci nie wyszło? Nie chcesz już żyć, kiedy proszę, żebyś wziął się w garść. Pomóż sobie chociaż raz, kiedy jest taka potrzeba, rozumiesz? Nie, ty nic nie wiesz, wejdź w swoją rolę, bądź facetem, stań na wysokości zadania, ogarnij się, kurwa! Obudź się, wstań z łóżka, teraz! Ubierz się i wyjdź z mieszkania. Ubierz się ciepło, bo pada na zewnątrz. Nałóż buty i już się nie bój. Przejdź przez przejście dla pieszych, bez nerwów, ona nie zasługuje na ciebie, jest szmatą. Wejdź na bazar, teraz jest ciemno, sprzedawcy śpią w swoich domach, więc nikt cię nie zobaczy. Nie zwalniaj. Idź do kamieniołomów, potem podejdź do miejsca, gdzie rozmawialiście. Obejrzyj się, czy nikt cię nie widzi. Weź kilof do ręki. Teraz wszystkim pokażesz! Wejdź do kopalni i stań tam, gdzie wtedy stałeś. Spójrz na kilof i podnieś go do góry. Chlast, kurwa, za to, że jesteś parszywa. Chlast, wyrzuć to z siebie, jeszcze raz, chlast, gryź język, mocniej, jeszcze raz, wal w skałę, mocniej, chlast. Teraz już nie uciekniesz. Nie masz siły, ale jeszcze raz, chlast, mocniej, gryź język do krwi, jeszcze raz!


Tomasz jak wściekły walił kilofem w skałę. Walił kilofem w ścianę, aż iskry leciały na boki. Nagle na ziemię spadł szeroki płat skalny, pozostawiając po sobie duże wgłębienie. Z dziury wyskoczyła mara piękna i nieżywa. Powiedziała chłopakowi, że wie jak ukoić rzeczywistość. Tomasz poprosił, żeby mu pomogła. Zjawa wyciągnęła do niego rękę. Duch z kamienia i Tomasz zniknęli.


Chłopak zrobił zamach kilofem, a trzonek narzędzia wypadł mu z ręki i ostrze przecięło twarz Tomasza. Czerwona fontanna trysnęła do góry jak ścięty hydrant. Chłopak upadł bezwładnie, ze stropu kapała krew.


IV


Plaża, widok na wybrzeże we mgle. Od piasku do wody odchodziły trzy sznury kamieni, fale szturmowały piasek, a na niebie zebrały się popielate chmury, które zaczęły prężyć kłęby, dalej w stronę lądu, pod lasem, stał dom cały ze szkła. Przez szyby budynku przebijała tapeta niczym fototapeta, brunatne konary, skraj lasu, na którym stał dom, kontury konstrukcji domu były z żelaza. W środku dwóch mężczyzn, stoły, półki, książki, biurko, obrazy na ścianach.


Pod drzewami na kamieniu szerokim jak ławka siedział skulony Hans. Lewym okiem patrzył daleko w morze, drugim na oszklony dom. Hans, chłopak blady, świecące tęczówki, umięśniony, ciemne włosy, miał na sobie czarne spodnie, czarną bluzę, na której od prawego barku do lewej kości miednicy widoczny był zielony pas niby wstęga.


Z lasu wyłoniła się sylwetka starszego mężczyzny, to Wodnik, ojciec Hansa. Niski, siwiejąca broda, prawie srebrna, błyszczący kapelusz, na nosie gogle lotnicze, długi płaszcz, na piersi broszka, wazon z kwiatami, rękawiczki motocyklisty, buty ze skóry węża z blaszaną podeszwą.


-Hans, jesteś uratowany, udało się, myślałem, że straciłem syna, ale duchy z kamienia jednak zwróciły ci wolność! 

-Tato, dziękuję... 

-Znowu siedzisz pod oszklonym domem, nie marnuj wolności, daj sobie spokój z tym towarzystwem, zresztą... czekasz na Nataszę, mam rację? Ona tu nie przyjdzie. 

-Jak to nie przyjdzie? Nie rozumiem. Widziałeś ją? 

-Tak, widziałem. Musiałem zamienić ją w psa, żeby odczarować ciebie, taka zasada, potrzebne było poświęcenie.


Hans stanął na równe nogi.


-Jak to, tato, gdzie ona teraz jest? Muszę jej pomóc, powiedz, gdzie ona jest! 

-Myślę, że gdzieś w okolicy, nie widać jej na plaży, sprawdź w lesie. Ale najpierw porozmawiamy... sprawiłeś mi zawód, przez twoje zachowanie na mojej brodzie pojawiło się więcej siwych włosów. Uczucie do człowieka zmieniło cię nie do poznania. 

-Znajdę Nataszę i przywrócę jej ludzką postać!


Hans odwrócił się w stronę lasu, chciał pożegnać się z ojcem, lecz wodnik przyciągnął go do siebie i posadził na kamieniu.


-Wytłumacz mi, dlaczego wdałeś się w sprawy z kamiennymi duchami? Popełniłem jakiś błąd wychowawczy, czy może ty jesteś niespełna rozumu? Myślałeś wtedy o mnie? Nie mógłbym dłużej żyć, gdybyś umarł. Jesteś moim jedynym dzieckiem. Nie mamy nikogo oprócz siebie. 

-Nie potrafiłem sobie pomóc, kiedy Natasza mnie zostawiła, ale, tato, przecież cię kocham. Zrozum mnie... Muszę już iść. Znajdę Nataszę i jej pomogę.


Hans i Wodnik z przygnębioną miną ruszyli z miejsca, po chwili rozdzielili się, starszy mężczyzna zniknął w gąszczu drzew, a Hans szedł blisko lasu, równolegle do linii brzegowej, nawołując Nataszę.


W pewnym momencie chłopak zobaczył dużego dobermana, podszedł bliżej i spojrzał głęboko w groźne i wystraszone oczy psa. Wiedział, że to Natasza, rzucił zaklęcie, a zwierzę zaczęło wić się po ziemi, po czym powróciła ludzka postać dziewczyny. Natasza była zdezorientowana i kręciła głową na boki. Chłopak zapytał, czy wszystko w porządku, ona wzdrygnęła się i rzuciła w jego ramiona. Dziewczyna zaczęła całować Hansa po rękach, powtarzając głośno słowo „Dziękuję”. Nagle odskoczyła, obróciła się i pobiegła głębiej w las. Chłopak próbował dogonić ją, ale Natasza szybko zniknęła w cieniu drzew.


Hans opuścił głowę i szedł stroskany, jak gdyby uleciało z niego życie. Z niedalekiej odległości dał się słyszeć dźwięk łamanych gałęzi. To Lucy, która kiedy zobaczyła chłopaka, zaczęła biec do niego ile sił w nogach. Lucy, dziewczyna piękna, długie, jasne włosy, spiczaste uszy, delikatne rysy twarzy.


-Cześć, co to za zmartwiona mina? Co się stało? 

-Widziałem się z Nataszą. Pomogłem jej, a ona uciekła, powiedz, co ze mną jest nie tak? 

-Ach, Hans, już ci mówiłam, olej tę dziewczynę. Ona nie jest warta zachodu, nie bądź ślepy. Słuchaj co się stało, w lesie zapanował grobowy nastrój. Dzisiaj miał miejsce pogrzeb Elżbiety. Pochowano ją w lesie na wysokości szklanego domu, stoi tam drewniany krzyż. 

-Nie wierze, na domiar złego jeszcze Elżbieta... 

-Wiesz, takie życie... A co do reszty ludzi ze szklanego domu, co do Mirka, Ariela i Nataszy, to prawda jest taka, że nikt z leśnych mieszkańców nie chce ich tutaj widzieć. Skończyła się nasza cierpliwość, oni nie są tacy jak Elżbieta, Elżbieta dbała o zgodę między nami wszystkimi, miała szlachetny charakter. A oni? 

-Nic się z tym już przecież nie zrobi. 

-Pamiętaj, że to Elżbiecie wydano zgodę na postawienie tego budynku na plaży. 

-Muszę już iść, Lucy, do zobaczenia.


Hans wrócił na skraj lasu, zamyślony i nieszczęśliwy usiadł na kamieniu. Kontemplację przerwała kłótnia Mirka i Ariela, niosąca się po całej okolicy przez otwarte okno.


-Ty jesteś do niczego, nawet nie potrafisz posprzątać po sobie! 

-O co ci chodzi, Mirek, wyluzuj. 

-Co, kurwa, wyluzuj, czegokolwiek byś nie dotknął, zamieniasz to w burdel, jak tu wygląda? Nie wiem jak Natasza może z kimś takim... 

-Lepiej spójrz na siebie, jak tylko coś idzie nie po twojej myśli, zaraz wybuchasz złością na wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku, zostaw mnie w spokoju, później posprzątam. 

-Co ty za głupoty wygadujesz, to że nie pasuje mi, że jesteś brudasem, nie znaczy, że rzygam złością dookoła. Sprawdź lepiej, czy nie ma cię w lesie, może spotkasz Nataszę, niech ona znosi twoje zachowanie.


Ariel spojrzał na Mirka wymownie, z wyższością, po czym zdenerwowany zdjął z wieszaka kurtkę i wyszedł z domu. Ariel, młody, męski mężczyzna, wysoki, z wyglądu silny. Chłopak szedł w stronę lasu, a jego twarz pokryły wściekłe wypieki, nagle Ariel podskoczył w miejscu, jakby sobie o czymś przypomniał, wrócił się do budynku, nie zauważając siedzącego na kamieniu chłopaka.


Hans wstał, na jego policzku zabłysła łza, zrobił parę kroków w stronę morza i zatrzymał się. Wzniósł ręce do góry i zacisnął pięści. Zielony pas na ubraniu chłopaka zaczął wypuszczać korzenie. Pędy spływały po ciele, wgryzając się w ziemię. Drewniane, zeschnięte wici owinęły się wokół nóg i tułowia Hansa. Od piersi w górę sylwetkę chłopaka pokryły czarne liście, nad jego głową pojawiła się zgniła korona.


Z budynku wyszedł Mirek. Mirek, szczupły chłopak, jasnowłosy, chłopięca twarz, srogie spojrzenie. Chłopak zdziwiony widokiem drzewa zbliżył się i zaczął przyglądać się roślinie. Z kieszeni wyciągnął paczkę tytoniu, zerwał liść z gałęzi, skręcił papierosa i go odpalił.


Z lasu wyszła Natasza, wlokła za sobą nogi, jej ubranie było zniszczone, włosy poszarpane. Zauważyła Mirka i od razu się ożywiła, chłopak rzucił papierosa, podbiegł do Nataszy.


-Dziewczyno, gdzie byłaś tyle czasu? Martwiliśmy się. 

-Oj, Mirek, sama nie jestem pewna, co się ze mną działo, wiem tylko, że pomógł mi Hans. 

-Jak dobrze, że jesteś z powrotem, myślałem, że oszaleję tu sam na sam z Arturem. 

-Możesz przynieść wodę? Strasznie jestem spragniona. 

-Już zaraz, posłuchaj najpierw, Ariel to nie jest chłopak dla ciebie, powinnaś znaleźć sobie kogoś bardziej odpowiedzialnego, zdążyłem poznać się na nim, nie będziesz z kimś takim szczęśliwa. 

-Spokojnie, na razie chcę odpocząć, jestem strasznie zmęczona. Zostaw mnie samą na chwilę.


Mirek obruszył się i odwrócił od Nataszy. Po chwili z oszklonego domu wyszedł Ariel, który trzymał w rękach długa piłę. Ucieszył się na widok dziewczyny i pocałował ją na przywitanie. Twarz Nataszy zobojętniała, lecz Ariel tego nie zauważył.


-Właśnie chciałem rozpalić w kominku, ale skończyły się zapasy drewna. Wystarczy, żebyśmy ścięli jedno drzewo. Może to, które stoi na wysokości kamienia? Wygląda na martwe. Mirku, pomożesz?


Mirek, w dalszym ciągu naburmuszony, przytaknął głową, podszedł do chłopaka i złapał za drugi koniec piły. Ariel i Mirek zabrali się do pracy.


-Moje – twoje, moje – twoje, moje- twoje...


Drzewo runęło na ziemię, a liście rozleciały się na wszystkie strony. Nagle niebo zaczęło rozpogadzać się, a słońce rosło w siłę, rzucając białe promienie na przestrzeń dokoła ludzi.


Cała trójka zastygła nad drzewem. Po dwóch stronach stali Mirek i Ariel trzymający piłę równolegle do pnia ściętego drzewa. Między nimi a koroną rośliny stała Natasza, która czubek buta przytknęła do zeschniętych wici, zamknęła dłoń i oparła ją na biodrze.


Pierwszy ocknął się Mirek, który natychmiast poszedł do szklanego domu. Drugi ocknął się Ariel. Chłopak potrząsnął lekko Nataszę i zapytał, czy nie powinni już wracać. Dziewczyna powiedziała, że za chwilę przyjdzie i zamyślona pochyliła się nad drzewem. Ariel wziął piłę i wszedł do budynku. Z lasu wyłoniła się tajemnicza postać, zapłakany duch mężczyzny z twarzy podobny do Nataszy. Zjawa zbliżyła się do dziewczyny.


-Co ja biedny tu robię? Dokąd przyprowadził mnie watr? Co to za miejsce? 

-Jesteśmy na wybrzeżu. Skąd się tu wziąłeś? Kim jesteś? 

-Nie przypominam ci nikogo? Jestem twoim losem. 

-Dlaczego płaczesz? 

-Bo już wiem, że muszę zginąć. 

-Zginąć? A co ze mną? Jak mam żyć bez losu?


Duch wskazał ręką miejsce za kamieniem, gdzie leżał duży liść. Mara odeszła w stronę lasu, na skraju którego rozmyła się w powietrzu. Natomiast Natasza usiadła na kamieniu i podniosła liść, pod którym leżał długopis. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.






  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media