Go to commentsAdam i Ewa
Text 24 of 44 from volume: Kadry z życia
Author
Genreromance
Formprose
Date added2016-09-23
Linguistic correctness
Text quality
Views2265

Szedł przez wieś z podniesioną głową, krokiem omalże marszowym, łypiąc ciekawym okiem dookoła. Jednak nie zauważył ani żywej duszy, jakby wszystkich wymiotło.  Wówczas dotarło do niego, przecież są żniwa, więc robota wygoniła ich z domów.  - Co myślałeś, że orszak powitalny wyjdzie ci na spotkanie?

Prowadził wewnętrzny monolog, uśmiechając się gorzko.

Odpiął guzik od koszuli, poluzował kołnierzyk i krawat. Obcierając pot z czoła, odwrócił się nieco i spostrzegł Ewę pielącą chwasty w ogródku. Zwolnił kroku i zgodnie ze zwyczajem panującym na wsi powiedział radosnym głosem.

- Szczęść Boże i dzień dobry.

Uniosła głowę, odgarniając przedramieniem lewej ręki opadające włosy oraz ściekający pot z czoła. Uśmiechnęła się smutno, odpowiadając na jego pozdrowienie. Wówczas przypomniał sobie o wypadku motocyklowym jej rodziców. Pisała mu o tym matka.

W tym momencie całkowicie stracił swoją pewność siebie, nie wiedział, co powinien powiedzieć. Poczuł się wyjątkowo głupio. Zastanowił się, czy ma składać kondolencje czy zupełnie pominąć ten tragiczny dla niej temat. Z tej opresji wybawiła go patrząca na niego dziewczyna.

- Na pewno twoja mama i babcia wyglądają przez okno, oczekując ciebie.

- Wiem, bo dzięki ich prośbie dostałem urlop na żniwa, więc muszę iść. Miło cię było spotkać.

Uśmiechnęła się jakby radośniej i wróciła do przerwanej pracy. On zaś odchodząc, karcił siebie, że zachował się jak dupek. Mógł przejść niezauważony, a tak wyszedł na prostaka, który zapomina języka w gębie.

Nawet nie spostrzegł, kiedy znalazł się pod domem. Rzeczywiście na jego spotkanie wybiegła matka, a za nią w drzwiach ukazała się babcia. Powitaniom i pytaniom nie było końca. Szczególnie babcia, która nie widziała go od dnia poboru, zarzuciła go stosem pytań.

- Powiedz mi synku czy bardzo ciężko było przetrwać falę?

- Widzisz, że przeżyłem, to nie było aż tak źle – odpowiedział z uśmiechem.

- Opowiadała mi Anielcia, że szczoteczką do zębów musiałeś czyścić ubikacje, zrywali cię w środku nocy do robienia pompek, przysiadów, czyszczenia butów jakimś dziadkom.

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.  Zobacz te ćwiczenia wpłynęły dodatnio na moją tężyznę fizyczną.

Właśnie zmieniał mundur na ubranie cywilne, więc stanął przed nią, ukazując prawdziwie męski tors.

- Takie są zwyczaje w wojsku, że rezerwa ćwiczy rekrutów. Jeszcze trochę ja stanę się dziadkiem i będę przeganiał koty.

- Boże cię broń, pamiętaj, nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe – pouczyła go babcia.

Opowiadał o życiu w wojsku, ale przez cały czas nie mógł pozbyć się widoku Ewy i jej smutnego uśmiechu oraz słów:

- Idź, bo twoi najbliżsi nie mogą się ciebie doczekać.

Zadawał sobie pytanie, jak można żyć, nie czekając na nikogo i nie być oczekiwanym. Dlatego zapytał matkę.

- Jak sobie radzi Ewa po stracie rodziców?

- Cóż ciężko było i na pewno jest. Wyobrażasz sobie, że w dniu pogrzebu rodziców skończyła osiemnaście lat, ale dlatego nie musiała iść do domu dziecka. Za rok po zdaniu matury otrzyma certyfikat pielęgniarki, pójdzie do pracy, może powoli czas wyleczy rany, albo przynajmniej pozwoli się im zabliźnić.

Trochę była zaskoczona nieoczekiwaną zmianą tematu.

- A, dlaczego pytasz?

- Spotkałem ją, idąc od autobusu i przypomniała mi się ta tragedia opisywana w liście przez ciebie.

- Większa nie mogła ją spotkać – ze smutkiem w głosie stwierdziła babcia.

Wieczorem, po przekazaniu sobie najważniejszych wieści i zaplanowaniu pracy na najbliższy tydzień, odświeżony, przebrany,  jakby w nieco przyciasne ubranie cywilne, wybrał się na spotkanie z kolegami. Ujrzał ich pod wiejskim klubem, ale odmówił wejścia do środka, tłumacząc, że nie ma ochoty siedzieć w czterech ścianach, woli spacer po wsi. Swoje kroki skierował wzdłuż rzeki prowadzącej w kierunku domu Ewy. Koledzy poszli za nim.  Zobaczył palące się światła w pomieszczeniach od strony drogi i znowu pomyślał - jak musi jej być ciężko samej. Przed jego oczyma przesunął się jej smutny uśmiech.

Zapytał, na pozór, obojętnie - czy Ewa mieszka sama?

- Z kim ma mieszkać, przecież ona tu nie ma nikogo bliskiego. Jej rodzice kupili działkę i wybudowali dom.  Nie pamiętasz?  - Zdziwił się Tomek. - Proponowali jej wyjazd do siostry matki, ale odmówiła.

- Może ma chłopaka? – Drążył Adam.

- Nie ma nikogo, jeszcze przecież jest w żałobie, to na zabawy nie chodzi – odpowiedział Andrzej.

Wiadomość ta, jakby go ucieszyła, ale nie mógł uwierzyć, więc kontynuował rozmowę.  – To zupełnie nigdzie nie wychodzi?

- Żeby nigdzie to nie, najczęściej w niedzielę spotyka się z koleżankami, idą na spacer, ale omija klub i duże skupiska młodzieży.

W niedzielę, wychodząc z domu, wyjątkowo starannie się ubrał, trochę denerwowały go krótko ścięte włosy, ale miało to i dobrą stronę, bo podkreślały jego męską urodę. Regularne rysy twarzy z dosyć pokaźnym, lecz kształtnym nosem i z mocno zarysowaną szczęką, która podczas uśmiechu jakby łagodniała, ukazując biel zębów kontrastujących z czarną obudową oczu i kolorem włosów, nadawały mu wyglądu prawdziwego macho.

Stojąc w grupie kolegów, spostrzegł ją idącą z koleżankami, dlatego zagadnął swych przyjaciół.

- Może powinniśmy urozmaicić nasze męskie towarzystwo płcią odmienną.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać, bo jakby na komendę Andrzej z Tomkiem krzyknęli.

- Hej dziewczyny chodźcie się przywitać z Adamem, bo bidulek złakniony jest damskiego towarzystwa.

Podeszły uśmiechnięte, taksując go wzrokiem i oceniając jego wygląd.

- Widzę, że wojsko ci służy, wydoroślałeś, zmężniałeś, tylko szkoda, że nie w mundurze, bo poleciałybyśmy za tobą sznurem.  Żartowała Baśka.

Na to odezwała się Mariola. – Eee, ja tam wolałam cię przed wojskiem, a szczególnie twoją cygańską fryzurę, bo ta przypomina mi krótko ostrzyżonego Murzynka.

On jednak czekał na opinię Ewy, ale ta milczała, stojąc z boku. Dlatego żeby ją ośmielić zapytał:

- A ty, co sądzisz o moim wyglądzie?

Miał wrażenie, że oblała się lekkim rumieńcem, ale podniosła na niego wzrok i odpowiedziała dosyć swobodnie.

- Uważam, że od wczoraj się nie zmieniłeś.

Zaskoczony był sprytną odpowiedzią, zaś towarzystwo zaczęło sobie z nich żartować.

- Kiedyście to mieli możliwość oglądania siebie?

Ewa nie odpowiedziała na zaczepki, tylko powoli zaczęła się wycofywać z grupy, mówiąc:

- Przepraszam, ale muszę was pożegnać, bawcie się dobrze.

Bez namysłu zawołał – Ewo zaczekaj!

Nie zdążyła się odwrócić, kiedy zobaczyła go obok siebie.

- Czy mogę cię odprowadzić?

- Przecież…, ale - nie skończyła odpowiedzi, bo wiedziała, że i tak on nie zrezygnuje, a w rzeczywistości nie miała nic przeciwko temu.

Szli w milczeniu wzdłuż górskiego potoka, przekształconego w wąską, kamienistą rzeczkę, miejscami o spadzistych brzegach i głębokich zakolach. Ewa zatrzymała się przed bramką prowadzącą do jej domu, chcąc podziękować za towarzystwo, ale nie zdążyła, bo Adam wskazując na rozciągające się pasma górskie, zapytał:

- Czy mogłabyś się przejść ze mną jeszcze kawałek? Stęskniłem się za naszymi górami. Popatrz, są wyjątkowo piękne i jedyne w swoim rodzaju.

Znowu nie potrafiła mu odmówić, trochę zażenowana odpowiedziała.

– Zgadzam się z twoją opinią, tak urokliwych miejsc trzeba szukać chyba ze świecą. One i dla mnie są szczególnie bliskie, patrzę na nie, kiedy kładę się spać i podziwiam je, kiedy wstaję rano.

Nie przywykła do uzewnętrzniania swoich przeżyć i uczuć, chciała zmienić nieco temat, pytając go, które miejsca są mu najbardziej bliskie.

Skręcił w boczną dróżkę, pokazując strzałkę z napisem” Diabli kamień” – tu chodziłem z babcią na maliny, borówki, od niej poznałem legendę tego głazu narzutowego.

- A czy mógłbyś opowiedzieć, bo ja znam tylko wersję naukową.

- Jak wynika z opowieści babci na miejscu dzisiejszego kościoła w piętnastym wieku stał kościółek drewniany, ale się spalił, podobnie jak i modrzewiowy pochodzący z siedemnastego stulecia. Mieszkańcy naszego regionu pozbawieni zostali świątyni i opatrzności Bożej, za to rozpanoszyły się tu diabły, a wraz z nimi zło. Ludzie bali się wychodzić z domów, aby biesy nie zawładnęły ich duszami. Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku okoliczni mieszkańcy postanowili wybudować kościół, ale już kamienny. Przystąpiono do ściągania budulca z okolicznych gór, wypalania cegły na mury wewnętrzne, jednym słowem, robota paliła się im w rękach.

Widząc,  takie zaangażowanie w pracę,  diabły wpadły w popłoch. Uświadomiły sobie, że rzeczywiście kończy się ich panowanie.  Najbardziej przeraziły ich potężne dzwony przywiezione z Przemyśla furmanką zaprzęgniętą w osiem par koni. Zdecydowały, że muszą zniszczyć nowo powstałą budowlę jeszcze przed jej poświęceniem i pierwszym uderzeniem dzwonów.

Najsilniejszy z nich wziął potężny głaz i udał się na wierzchołek góry Kosma, zamachnął się, aby rzucić nim na widoczną zdała kopułę kościoła. W tym momencie zapiał kur. Na jego głos siły diabła opuściły i kamień zamiast pofrunąć w powietrzu, stoczył się w dół, a jego bryła rozbiła się na dziesiątki drobniejszych głazów. Największy z nich ma wysokość 10 metrów.

Chodź wyspinamy się na niego.

Wziął ją za rękę i pociągnął w kierunku największego głazu. Cały czas podtrzymywał ją, aby nie upadła.  Nurtowało go pytanie, jak to się stało, że dopiero teraz dostrzegł w niej piękną, chociaż chyba nieświadomą swej urody dziewczynę.

Ona zaś kilkakrotnie nieopatrznie podczas schodzenia z głazu wpadła w jego ramiona. Czuła wówczas przepływający przez jej ciało prąd, jakieś zażenowanie nieoczekiwanym zbliżeniem. Spostrzegła, że on dłużej niż wymagała tego sytuacja przetrzymywał ją w swoich silnych, młodzieńczych ramionach.

Tygodniowy urlop Adama dobiegał końca. Zadowolony, że go nie zmarnował, bo i pogoda dopisywała, i on miał wyjątkową werwę do roboty.  Chyba sił mu dodawały myśli o Ewie i pragnienie zobaczenia się z nią. W przedostatni dzień przed wyjazdem poszedł się pożegnać.

Usiedli na przydomowej ławce odgrodzeni od wścibskich oczu rabatami kwiatów, szpalerem iglaków posadzonych wzdłuż ogrodzenia. Szum potoka górskiego płynącego nieopodal i widok gór na horyzoncie czynił nastrój sielski, pełen spokoju, ale nasycony jakąś ukrytą melancholią.

Wracała często do tych ulotnych chwil, kiedy leżąc samotnie w łóżku, patrzyła przez okno pokoju na rozciągający się widok gór.

Jemu te sekundy bliskości dodawały sił podczas pobytu w wojsku i unosiły w świat marzeń i pragnień.  Stawała mu przed oczyma jej smukła sylwetka o długich, szczupłych nogach niczym u sarenki i dużych piersiach niepasujących do jej dziewczęcej sylwetki, a których miękkość odczuwał cały czas wraz z przypływem wewnętrznego gorąca.

Cdn.






  Contents of volume
Comments (10)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Ciekawie się zaczyna, czekam na ciąg dalszy.
avatar
Zachęcam do kontynuowania, przeczytałem z zainteresowaniem.
avatar
Pisałam z duszą na ramieniu, bo już dawno wyrosłam z romansów. Dziękuję za zainteresowanie.
avatar
Bardzo ładnie, barwnie, realistycznie i interesująco to opisałaś. Jednak nie ustrzegłaś się potknięć poprawnościowych. Rozpocznę od interpunkcji. Brakuje przecinków przed: czy zupełnie, na jego, czy bardzo, chodźcie się, zapytał, zaczekaj, na miejscu, wyspinamy, przetrzymywał; zbędne przecinki przed: albo, dlaczego pytasz, jakby go, przekształconego, takie.
Dwukrotnie zrobiłaś błąd fleksyjny. Idzie się wzdłuż potoku, a nie wzdłuż potoka. Użyłaś też dziwnego słowa: wyspinamy się. Może to jest regionalizm, nie wiem, ale należało napisać powspinamy się, wespniemy się itd. Nadużywasz słowa "jakby", niepotrzebnie w tym względzie naśladujesz dziennikarzy, polityków i aktorów.
Wypowiedź w dialogu kończysz zwrotem "Zażartowała Baśka". A to nie jest dalszy ciąg wypowiedzi, lecz narracja, więc należało ją oddzielić myślnikiem.
W zapisie "Jeszcze trochę ja stanę się..." czegoś brakuje, prawdopodobnie "i". Nie podoba mi się też zwrot "obcierając pot". Proponuję pot ocierać, a nie obcierać. I ostatnia uwaga. Po cudzysłowie otwierającym jest zbędna spacja.
Z wymienionych powodów ocena za poprawność językową jest taka, a nie inna.
avatar
Czytając treść,przyznaję,że nie skupiam się na niczym innym.Regionalizm,a raczej każdy region ma to do siebie,że jest prawdziwy.To głęboka podświadomość,z której płyną słowa,jak woda strumieniem.Kiedy ktoś chce skłamać,nie bardzo mu wychodzi,ale jeżeli nauczy się języka wyjdzie mu to dobrze,tylko,że będzie nim manipulował.Używając słów,czy kluczy nie wejdzie się do zamku,który jest tajemnicą,tu i język może nas zaskoczyć.
Wespinamy się-moja babcia ujmowała to tak-byli tacy ludzie,których wyniesiono na noszach bo się spięli.
Przyśpiewki wiejskie są tak proste,jak trudne dla wielu ludzi z miast.
Opowiadanie interesujące,i barwne.Językowo nie oceniam,mała nowela mogłaby przy wielkich poprawkach wyjść całkiem fajnie.
avatar
Przecinki są dla mnie piętą Achillesa, a Pan Janko swą korektą utwierdza mnie w tym przekonaniu i wpędza w kompleks przecinkowy (moje określenie). Jestem również świadoma, że w dopełniaczu używamy"potoku", ale czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Podobnie z czasownikiem spinać, zawsze w formie dokonanej mówiliśmy wyspinać, chociaż taka nie istnieje w języku polskim.
Kończę dla mnie optymistycznym cytatem. "Bardzo ładnie, barwnie,realistycznie i interesująco to opisałaś"
Prawdziwy z Pana pedagog. Dziękuję.
avatar
Puszku, jeżeli wpędzam Cie w jakikolwiek kompleks, a to odbija się na Twoim samopoczuciu, to nie będę komentował. Pozdrawiam.
avatar
Panie Janku, żle mnie zrozumiałeś, ja skrzętnie wszystko poprawiam i jestem wdzięczna, ale jednocześnie wściekła na siebie, że zapominam o wcześniejszych uwagagach np. potoka - potoku. Już wielokrotnie zwracałeś mi uwagę na ten wyraz, ale jestem nienauczalna i stąd ta flustracja.
Dziękuję i proszę o więcej.
Pozdrawiam.
avatar
Zastanawia mnie - bo tekst dojrzały. Ile autorka ma wiosen . - Pytanie retoryczne :-)
avatar
O ile wiem, pytania retoryczne nie wymagają odpowiedzi.
Pozdrawiam serdecznie.
© 2010-2016 by Creative Media